Natalia Ławska: Niedawno wasz koncert otwierał wystawę "Rdze" [instalację stworzoną z prac Wiary Wojtaszczyk] - co wspólnego z jej treścią ma wasza muzyka?
Wiara Wojtaszczyk: Wystawa była skupiona - jak sugeruje tytuł - na rdzy, która jest świadectwem i symbolem przemijania, a Promyki są "rdzawym" zespołem. Słychać w nim wyrazy lęku przed upływającym czasem, a dzięki bogatej ekspresji łatwiej jest się z tym pogodzić. Wystawa była sposobem na poradzenie sobie z rzeczywistością i Promyki też pomagają funkcjonować w codzienności, a przynajmniej ja mam takie odczucia. Ostatnio w moim życiu dużą rolę odgrywa umiejętność nazwania emocji, nazywania tego, co czuję. Wcześniej towarzyszył mi jeden wielki chaos, teraz staram się jakoś to wszystko poukładać, a gra w zespole pomaga w tym. Promyki są czymś w rodzaju jasnego przebłysku światła w moim życiu.
Lepiej funkcjonuje się wam w uporządkowanym chaosie czy lubicie działać według planu porządkującego każdy krok od początku do końca?
Jakub Lemiszewski: Wkładamy wiele pracy w to, co robimy, jesteśmy systematyczni. Staramy się mieć próby tak często, jak tylko możemy, w najlepszych momentach gramy trzy lub cztery razy w tygodniu. Żeby zespół sprawnie funkcjonował, na proces planowania należy poświęcić trochę czasu i mocno się do tego przyłożyć. Z drugiej strony, w całym tym zamęcie organizacyjnym naszą główną metodą działania jest spontaniczność, utwory powstają bez wcześniejszych założeń, nagle pojawia się fajny motyw, pracujemy nad nim i po dwóch, trzech próbach mamy gotowy kawałek.
Kamil Konik: W ciągu roku udało się nam nagrać materiał na około dwadzieścia trzy utwory. Dziś nie zagraliśmy tylko trzech [rozmowa odbywała się po koncercie na Soundrive Festival 2022].
WW: Co do chaosu, warto zaznaczyć, że zagraliśmy pierwszy koncert, na którym miałam uporządkowane teksty, dotychczas improwizowałam. Udawałam, że wiem, co robię i wszystko mam starannie zaplanowane [śmiech].
KK: Wiara często występowała z nami podczas koncertów, mimo że wcześniej nie była obecna na próbach. Sklejałem z Jakubem materiał, później spotykaliśmy się już na scenie. Ludzie czasami pytają, w jakim języku wykonywane są utwory, Wiara mówi, że to udawany angielski [śmiech].
Dobrze słyszałam, że było też coś po Polsku?
WW: Tak, udało mi się krzyknąć: Kurwa mać! Tyle na dziś [śmiech].
KK: Myśl o tym, żeby nagrywać po polsku pojawiała się już nieraz. Spróbujemy przy kolejnym materiale.
JL: Teksty po angielsku pojawiły się głównie z inicjatywy Wiary, osobiście jestem zwolennikiem ciśnięcia w kierunku języka ojczystego. Wciąż szukamy idealnej drogi dla nas.
WW: Miałam chęć śpiewania po polsku, myślę że niedługo to zrealizujemy.
Nie boicie się zbyt dużej prostoty albo przeciwnie - patosu czy grafomaństwa w pisaniu w języku polskim?
J.L: Będziemy dość oszczędni, dążymy do jak najbardziej zwartej syntezy emocji. Nasze utwory są proste od strony kompozycyjnej, bo sztuka to znalezienie punktu wspólnego w tym, co nas gryzie.
KK: Pisanie po polsku, zwłaszcza w sposób merytoryczny, stanowi wyzwanie. Gdybyśmy przełożyli nasze obecne teksty z angielskiego na polski, brzmiałyby dziwnie, być może zbyt prosto.
WW: Czułam, że jeżeli będę pisała po polsku, to będę oceniana i obawiałam się tego. Po angielsku mogę śpiewać dowolne pierdoły, w innym przypadku byłabym zobligowana do nadania tekstom większej głębi. Ale to tylko obawa.
Jak się wam grało w bunkrze?
JL: Graliśmy w miejscu, gdzie publiczność mieliśmy na wyciągnięcie ręki, w naszym przypadku to już standard. Tutaj wszyscy byli zaangażowani, a wtedy to aż chce się grać.
KK: Czułbym się nieswojo, grając na dużej scenie.
WW: Zawsze czuję impuls, żeby wejść w tłum, podjąć interakcję z ludźmi. Czekamy, aż fani nauczą się tekstów, przy następnym materiale będą dostępne. Podobała mi się temperatura - było duszno, a dla mnie to dobry znak. Żywa muzyka, żywa publiczność.
Przez połowę występu Wiara nosiła kolorową maskę - to stały element performance'u? Jaka jest jego geneza?
WW: Dobre pytanie, ale odpowiedź na nie jest prosta - maska była u mnie w domu, została kupiona przez osobę, której nie ma już z nami, dostałam ją w "spadku". Uznałam to za symbol "poświęcenia", a poza tym połowa naszych utworów jest o nim. Inna sprawa jest taka, że ta maska wygląda scary as fuck,, a ja lubię być przerażająca.
JL: To element przykuwający uwagę.
Wasze teledyski wyglądają jak nagranie domowe, jak nad nimi pracujecie?
JL: Robimy je na ostatnią chwilę [śmiech]. Lubię teledyski, które przypominają nagrania z familijnej kasety wideo.
WW: Kiedy sklejałam te klipy, chciałam podkreślić, że pracujemy razem, przyjaźnimy się, tworzymy to, co chcemy, a nie generujemy czegoś w rodzaju produktu.
KK: Pokazujemy prawdę, a właśnie ona jest najciekawsza. Gramy w wielu projektach, jak nam nie będzie szło, założymy zespół weselny [śmiech].