Obraz artykułu Unsane: Jesteśmy rezultatem chaosu, przemocy i wszystkiego, co w latach 80. trawiło Nowy Jork

Unsane: Jesteśmy rezultatem chaosu, przemocy i wszystkiego, co w latach 80. trawiło Nowy Jork

Ścieżka dźwiękowa do "Tony Hawk's Pro Skater" wychowała całe pokolenie zbuntowanych dzieciaków, które odkrył dzięki niej między innymi noise'owe Unsane. Przy okazji zbliżającej się trasy koncertowej i reedycji pierwszego albumu rozmawiamy o tym, jak zespół trafił na dzisiaj kultowy soundtrack, o brutalnym Nowym Jorku z lat 80., którego Unsane jest bezpośrednim wytworem i o tym, co może przynieść przyszłość.

Jarosław Kowal: Urodziłem się w 1986 roku, więc jestem niemal równolatkiem Unsane, a odkryłem was dzięki ścieżce dźwiękowej do gry wideo "Tony Hawk's Pro Skater" w 1999 roku. Podejrzewam, że słyszysz to nie pierwszy raz, sądząc chociażby po tym, że na Spotify "Committed" jest waszym najpopularniejszym utworem.

Chris Spencer: Naprawdę "Committed" jest najpopularniejszym utworem? Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Na pewno natomiast wiele razy słyszałem, że ktoś na nas trafił właśnie dzięki tej grze. "Tony Hawk's Pro Skater" i wspólna trasa ze Slayer - te dwa wydarzenia w naszej działalności przysporzyły nam największej liczby nowych słuchaczy.

Pamiętasz, jak do tego doszło, że znaleźliście się na tej ścieżce dźwiękowej?
Po prostu dostaliśmy telefon. Oczywiście nie od samego Tony'ego Hawka, tylko od kogoś z producentów, kto zaproponował nam półtora tysiąca dolarów, żeby wykorzystać jeden z naszych kawałków w grze, która później okazała się ogromnym sukcesem [śmiech]. Oddaliśmy licencję bardzo tanio [śmiech]. Nie miałem pojęcia, że to może być tak popularny tytuł, ale ostatecznie sam grałem w niego miesiącami. To była naprawdę wyjątkowa gra.

 

W tamtych czasach dochodziło do znaczących zmian w branży muzycznej - MTV prezentowało coraz mniej muzyki; nu metal był nowym, gorącym trendem; pojawił się Napster. Unsane z kolei niedługo później zawiesiło działalność. Jak wspominasz tamten okres?
Naprawdę wiele się wtedy zmieniło. Scena muzyczna zaczęła inaczej działać, coraz większe znaczenie miał internet, pojawiły się tysiące zespołów, które brzmiały dokładnie tak samo, jak tysiące innych zespołów. W latach 90. wiele kapel na naszej scenie - choć oczywiście nie wszystkie - robiło wszystko, by brzmieć inaczej, by robić coś fajnego i świeżego. W kolejnej dekadzie miałem wrażenie, że każdy chce być opisany jakąś etykietą. To nie było już tak bardzo żywiołowe... Ale może to tylko moja perspektywa, a ktoś, kto urodził się dziesięć-piętnaście lat później widziałby to zupełnie inaczej.

 

To był jeden z powodów, dla których Unsane zrobiło sobie dłuższą przerwę?
Nie, po prostu spędzaliśmy ogromną ilość czasu w trasach, graliśmy ponad trzysta koncertów rocznie przez cztery lata i musieliśmy w końcu zrobić sobie przerwę. Założyłem wtedy nowy zespół na zachodnim wybrzeżu - The Cutthroats 9 - ale wiedziałem, że prędzej czy później będę chciał wznowić działalność Unsane. Wtedy zależało mi jednak na tym, żeby cofnąć się do podstaw, do działania w stu procentach na zasadach DIY, do jeżdżenia z kumplami vanem i grania gdzie popadnie.

Jak postrzegasz współczesność, kiedy koncerty stały się właściwie jedyną możliwością utrzymywania się z muzyki, ale z drugiej strony znacznie łatwiej jest nagrać coś samodzielnie w wysokiej jakości i łatwiej jest to opublikować bez wsparcia wytwórni?
Bez dwóch zdań pod kątem nagrywania i publikowania jest dzisiaj znacznie lepiej. Z drugiej strony sytuacja początkujących zespołów jest dość podobna do naszej sprzed lat - muszą wsiąść do vana i zjeździć pół świata, żeby coś zarobić. Dawniej można było liczyć na jakiś dochód z płyt, dzisiaj naprawdę tylko koncerty na to pozwalają. Procent, jaki dostaje się od Spotify, Apple Music czy któregokolwiek z pozostałych serwisów jest tak maleńki, że na niewiele może się zdać. Inną sprawą są winylowe wznowienia albumów, które wypuszczamy razem z Lamb Unlimited - na tym faktycznie można coś zarobić, ale tak naprawdę niezmiennie najbardziej sensownym sposobem, by dotrzeć do ludzi jest występowanie na scenie.

 

Gdyby Unsane zaczynało działalność dzisiaj, byłoby wam łatwiej czy trudniej?

Myślę, że byłoby nam niesamowicie trudno w dzisiejszych czasach. Nawet wtedy to, co robiliśmy dla niektórych osób było obraźliwe, w swojej formie bardzo brutalne i krwawe. Na okładce pierwszego albumu - choć faktycznie pierwszym było "Improvised Munitions", które ukazało się dopiero trzydzieści lat później - umieściliśmy przecież prawdziwe zdjęcie z miejsca zbrodni z człowiekiem z odciętą głową leżącym na torach w metrze w Nowym Jorku. Gdybyśmy wydali to dzisiaj, chyba nikt nie odważyłby się napisać o nas choćby słowa. Nawet przy winylowym wznowieniu [preorder TUTAJ] musieliśmy nałożyć na okładkę ostrzeżenie. Na Instagramie jeszcze jakoś to przeszło, ale większość innych mediów społecznościowych natychmiast zablokowała publikację posta. Jak dla mnie to po prostu kolejna forma cenzury. Trudno dzisiaj - kiedy tak duża część naszego życia skupiona jest w internecie - tworzyć kontrowersyjną sztukę, bo natychmiast zostajesz zatrzymany i nie masz żadnej możliwości odwołania się od tego czy zbuntowania się.


Zakładanie Unsane dzisiaj byłoby bardzo trudne również ze względu na to, jak bardzo surowym byliśmy zespołem. Razem z Petem [Shorem, pierwszym basistą Unsane] byliśmy taksówkarzami w Nowym Jorku i przywykliśmy do tego trudnego, brutalnego świata, w którym zawsze było głośno i hałaśliwie. Chcieliśmy oddać w muzyce to, czym zajmowaliśmy się na co dzień, co nas otaczało z każdej strony i raczej nie mieliśmy przy tym przyjaznego dla odbiorców nastawienia. Założenie takiego zespołu w obecnych czasach byłoby niemal niemożliwe.

Czas i miejsce miały kluczowe znaczenie w stworzeniu Unsane?
Unsane mogło powstać tylko jako rezultat chaosu, przemocy, narkotyków i wszystkiego, co w latach 80. trawiło Nowy Jork. Wtedy to było zrujnowane, pozbawione wartości miasto. W 1989 roku mówiono o tym, że na co trzeciej ulicy ma być wyłączany prąd, żeby zaoszczędzić pieniądze, a podobnych pomysłów było znacznie więcej. Na ulicach panowało właściwie bezprawie, a jeżeli w pobliżu znalazł się jakiś gliniarz, to zazwyczaj ostro traktował każdego dookoła. Było naprawdę brudno i obrzydliwie. W pewnym sensie ten koszmar był też pociągający, mogłeś czuć się całkowicie anonimowy, a dzisiaj nikt nie może sobie na to pozwolić. Teraz jeżeli jesteś dzieciakiem myślącym w podobny sposób, w jaki myśleliśmy wtedy, nie możesz tego wyrazić w równie bezpośredni sposób, ale z drugiej strony nie jesteś wystawiony na działanie tak trudnych warunków życia.

 

Obraz Nowego Jorku lat 80., który przedstawiasz brzmi jak wyciągnięty wprost z filmów. Zawsze zakładałem, że jest w tym odrobina przesady, ale z tego, co mówisz wynika, że faktycznie tak było.

Myślę, że było nawet gorzej niż jest to przedstawiane w filmach. W moim sąsiedztwie co chwilę płonęły auta; do dilerów ustawiały się na ulicy kolejki, ludzie czekali na swoją kolej, żeby kupić kokainę czy heroinę; non stop ktoś był napadany... Kiedy byłem młodszy sam zostałem napadnięty ze cztery-pięć razy. Raz zdarzyło się to zaraz po powrocie z trasy po Kanadzie. Wracałem z dziewczyną do domu, kiedy podbiegło do nas trzech kolesi. Widziałem ich z daleka i od razu powiedziałem jej, żeby uciekała i ukryła się. Jeden z nich przyłożył mi do gardła nóż i powiedział, żebym oddał wszystko, co mam i trochę mnie to rozbawiło, bo miałem przy sobie tylko kilka kanadyjskich dolarów [śmiech]. Takie rzeczy działy się dosyć często. Nasz pierwszy perkusista [Charlie Ondras] zmarł z powodu przedawkowania heroiny w naszym maleńkim, gównianym mieszkanku, poniekąd dlatego, bo bez problemu mógł kupować narkotyki w holu naszego budynku między drugą w nocy a dziesiątą rano. Wracał po całonocnym piciu i uznał, że przy okazji weźmie coś dodatkowego, poszedł na górę i umarł. Było naprawdę chujowo.

Był w tym mimo wszystko jakiś urok, który nie pozwalał ci wcześniej się wyprowadzić czy po prostu nie było ku temu dobrej okazji?

W pewnym momencie zaczęliśmy bardzo dużo koncertować, w tym poza Stanami, więc tak naprawdę coraz rzadziej bywałem w mieście. Takie zespoły jak Helmet, Cop Shoot Cop czy Pussy Galore - złożone z ludzi, z którymi spędzałem sporo czasu i widziałem ich nieustannie w okolicy - nagle przestały w kółko grywać ze sobą, chyba, że wpadaliśmy na siebie gdzieś na trasie. Wszyscy cały czas podróżowaliśmy. Kiedy wracałem, chwilę pokręciłem się ze znajomymi, a później ruszałem dalej. W okolicach millenium Nowy Jork zaczął się jednak bardzo radykalnie zmieniać. Zaczynał przypominać centrum handlowe, gdzie było pełno butików, dobrych jadalni, przemienił się z całego tego syfu w bardziej modne i drogie miejsce.

 

Rozmawiamy tak długo o przeszłości, bo zastanawiam się, czy podchodzisz do niej z nostalgią, czy romantyzujesz stare, dobre czasy, czy jesteś skupiony raczej na przyszłości? Zwłaszcza, że w zeszłym roku powołałeś zupełnie nowy skład Unsane.

Nie mogę się doczekać robienia nowych rzeczy i tak naprawdę po prostu cieszę się, że przeżyłem tamten okres [śmiech]. Ciesze się, że miałem okazję stać się starszy i pewnie też mądrzejszy. Nie chciałbym żyć teraz w tamtym czasie i w tamtym miejscu, ale z drugiej strony cieszę się, że mogłem tego doświadczyć. Dzisiaj znaczna część społeczeństwa stała się ujednolicona, wielkie korporacje i rząd próbują trzymać wszystko pod kontrolą. Nie ma obecnie miejsca na całe to szaleństwo, a przynajmniej nie w Stanach Zjednoczonych, bo podejrzewam, że nie wszędzie jest tak samo. Do pewnych aspektów czy momentów tamtego życia mam dość romantyczne podejście, wydarzyło się wtedy wiele znakomitych rzeczy, ale nie chciałbym już do tego wracać. Skupiam się na tym, co przyniesie przyszłość.

Vincent [Signorelli - perkusista] i Dave [Curran - basista] byli w zespole przez mniej więcej ćwierć wieku, więc pewnie mieliście już swoje przyzwyczajenia. Musiałeś to skorygować przy powołaniu nowego składu czy wyszło to w całkowicie naturalny sposób?
To było całkowicie naturalne. W trakcie pandemii i lockdownu mój przyjaciel Todd - który jest także moim managerem - jakimś sposobem odzyskał wszystkie prawa do mojej muzyki. Nie miał niczego lepszego do roboty, więc kontaktował się z każdą wytwórnią po kolei i próbował znaleźć porozumienie. Nie wiem jeszcze, jak to się skończy z "Total Destruction" [drugi album Unsane], ale reszta tego, co zostało przeze mnie stworzone znowu należy do mnie. Za jego pośrednictwem dogadałem się również z Virtual Label, z którym współpraca odbywa się na takiej zasadzie, że sam tłoczę płyty, przygotowują oprawę graficzną i tak dalej, a oni zajmują się realizowaniem wszystkich zamówień. Kiedy udało się nam to osiągnąć, założyliśmy własne wydawnictwo - Lamb Unlimited, a teraz wznawiamy najwcześniejsze albumy.

 

W trakcie lockdownu spędzałem też wiele czasu z dwoma bliskimi kumplami - Erikiem Cooperem i Jonem Syversonem. W pewnym momencie dla zabawy, wyłącznie dlatego, że nie mieliśmy niczego lepszego do roboty, zaczęliśmy grać wczesne rzeczy Unsane. Zaczęliśmy ćwiczyć po sześc dni w tygodniu, zajęło to nam kilka miesięcy, ale cały czas robiliśmy to wyłącznie dla zabawy. Nie myśleliśmy nawet o pojedynczym koncercie, po prostu nie chcieliśmy wypaść z formy w trakcie pandemii. Później nadarzyła się okazja, żeby zagrać jeden koncert, ale reakcje były na tyle dobre, że pojawił się szereg kolejnych ofert. Tak to się dalej potoczyło. Ten skład utworzył się wręcz przypadkowo, w całkowicie organiczny sposób.

Kiedy zmarł Charlie, a do zespołu dołączył Vincent, doszliśmy z Petem do wniosku, że starsze rzeczy są stylistycznie zbyt odmienne od tego, co Vinnie gra na perkusji. Zdecydowaliśmy więc, że w ogóle nie będziemy ich grać i skupimy się na nowym materiale. Wielu z tych kawałków nie grałem od dekad albo nigdy, więc powrót do nich daje mi ogromną radość. To naprawdę niesamowite uczucie, wracać do tego wczesnego materiału.

Po tak wielu latach spędzonych na scenie, jak się czujesz, kiedy nadchodzi czas, by znowu ruszyć w trwającą ponad miesiąc trasę? Jest w tym jeszcze coś ekscytującego czy to już rutyna?

Nie mogę się tego doczekać, zdecydowanie nadal jest w tym wiele ekscytacji, a zwłaszcza dlatego, że zagram właśnie te wczesne kawałki, których nigdy tak naprawdę nie graliśmy. Jesteśmy we trzech bardzo bliskimi przyjaciółmi, więc traktuję to po prostu jak wyjazd kumpli, którzy przez jakiś czas będą spędzać każdy wieczór na wspólnej zabawie. W przeszłości na pewnym etapie doskwierała mi monotonność, teraz przewrotnie nie mogę się doczekać grania czegoś, czego dotąd nie grałem, ale tak naprawdę są to moje najstarsze utwory.

 

Co jest gorsze - pierwszy czy ostatni dzień trasy?
To zależy od wielu czynników. Pierwszy dzień zawsze jest odrobinę chaotyczny, trzeba sprawdzić, czy cały sprzęt działa, jest wiele rzeczy, którego musisz przetestować, co może skończyć się szybko i pomyślnie, ale może się też skończyć bardzo źle. Podobnie jest z ostatnim dniem - możesz być już niesamowicie zmęczony, możesz już ze zniecierpliwieniem czekać, żeby wrócić do domu, ale później grasz ostatni dźwięk ostatniego kawałka i robi ci się przykro. Ostatni dzień na pewno jest trochę melancholijny.

Pięć lat temu ukazał się ostatni album Unsane, część utworów zainspirowała sytuacja polityczna, czemu dawałeś wyraz na przykład w utworze "We're Fucked". Dzisiaj mamy jeszcze bardziej przejebane czy jest lepiej?
Myślę, że w Stanach mamy niezmiennie przejebane - wciąż działają tutaj szaleni prawicowi fanatycy. Powiedziałbym jednak, że to innego rodzaju przejebanie [śmiech]. Nie cierpię mówić o polityce, ale mimo że prezydentem został demokrata, Ameryka wciąż wydaje się podatna na autokratyczne rządy. Dziwaczna odmiana faszyzmu pojawia się na każdym kroku. Mam nadzieję, że nie rozwinie się w nic poważniejszego, ale to pokaże czas.

 

Gdybyśmy mogli przenieść się do utopii, gdzie ludzie nie walczą już ze sobą, planeta jest zdrowa, nie ma biedy i głodu, ale jest tak dobrze, że trudno znaleźć inspiracje do tworzenia muzyki, zgodziłbyś się na życie w takim świecie?
Myślę, że tak - pisałbym po prostu radosne i przyjazne piosenki [śmiech]. Zawsze można znaleźć w swoim wnętrzu coś, co da się przekuć na muzykę. Jakoś bym sobie z tym poradził.


Musze na koniec zadać najbardziej oczywiste pytanie - czy będzie nowy album Unsane?
Wydaje mi się, że tak. W tej chwili rozmawiamy o przygotowaniu box setu z siedmiocalowymi winylami i mnóstwem dodatkowych grafik, z odrębną okładką dla każdego singla. Później pewnie zbierzemy to wszystko i zrobimy z tego album.

 

Unsane wystąpi 10 października w Poznaniu, 11 października w Gdańsku12 października w Warszawie.

 

fot. Cody Cowan


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce