Obraz artykułu Sklepy Cynamonowe: Wyszło nam coś, co można określić jako hooligan emo

Sklepy Cynamonowe: Wyszło nam coś, co można określić jako hooligan emo

Nagrali EP-kę, udostępnili ja w internecie i na tym miało się skończyć, ale cztery lata później Sklepy Cynamonowe wreszcie zagrają pierwszy koncert, podczas Soundrive Festival 2022, więc rozmawiamy na tę okazję między innymi o podobieństwach i różnicach związanych z grą w Brooks Was Here, do którego część składu również należy; o tekstach, których niekiedy sam autor nie potrafi odszyfrować; a także o Budce Suflera, Wilkach, Edycie Bartosiewicz i Syndromie Paryskim.

Jarosław Kowal: Historia Sklepów Cynamonowych przypomina historię Sepultury - obecnie nie ma w składzie nikogo, kto zakładał ten zespół. Ale o ile nie trudno się domyśleć, że nazwa Sepultura została zachowana ze względu na rozpoznawalność, o tyle u was mogłaby się pojawić dowolna inna, dlaczego postanowiliście pozostać przy Sklepach Cynamonowych?

Mateusz Romanowski: Na samym początku nazywaliśmy się Empatia i nawet mieliśmy zabookowane pod tą nazwą dwa gigi, których ostatecznie nie zagraliśmy.

Majkel: Mateusz w zasadzie był w tym pierwszym składzie.

MR: Tak, można mnie uznać za jedynego oryginalnego członka zespołu [śmiech]. A to nie jest tak, że w Sepulturze gra jeszcze pierwszy basista?

 

Paulo Jr. jest w składzie prawie od samego początku, bo nawet od tego samego roku, w którym założono Sepulturę, ale przed nim przez chwilę był jeszcze inny basista. Z założycieli nie został nikt, ale nazwa nadal jest w użyciu.
Majkel: Nie myśleliśmy o zmianie nazwy przede wszystkim dlatego, bo reaktywowaliśmy się specjalnie z myślą o Soundrive Festival i zagraniu naszego pierwszego koncertu. Chcemy pokazać szerszemu gronu słuchaczy to, co udało się nam nagrać kilka lat temu, a co nigdy nie doczekało się przedstawienia w wersji na żywo ze względu na różne sploty wydarzeń i okoliczności. Docierały do nas przez ten czas sygnały, że przyjęcie tego materiału jest całkiem fajne, czego w ogóle się nie spodziewaliśmy. Nie myśleliśmy nawet, że ktoś to przesłucha - wrzuciliśmy całość do internetu i tyle.

 

 

Sklepy Cynamonowe i Brooks Was Here wystąpią podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.

 

Próbowałem doszukać się jakiegoś punktu wspólnego łączącego nazwę zespołu ze zbiorem opowiadań Brunona Schulza o tym samym tytule i jedyne, co przychodzi mi do głowy to teksty z wieloma metaforami.

MR: Nazwę wymyśliła moja dziewczyna, Agata Hudomięt, bo trzeba było wymyślić jakąś nazwę. Lubiłem książkę "Sklepy cynamonowe", odnosiłem się nawet do niej w prezentacji maturalnej, która dotyczyła brzydoty w sztuce, ale nie wracałem do niej od lat i nie sądzę, żeby punktów stycznych było wiele. Może czymś takim jest osobista perspektywa i w tekście Schulza, i w moich tekstach, ale na zupełnie innych płaszczyznach. Myślę, że jeżeli były kiedyś w polskiej muzyce jakieś "Sklepy cynamonowe", to należałoby wskazać na zespół Lenny Valentino. Poetyka czy nawiązywanie do czasów dzieciństwa były w nim bardzo podobne.

 

Obecny skład Sklepów Cynamonowych to w przeważającym stopniu obecny skład Brooks Was Here. To ułatwienie, bo jesteście jeszcze lepiej zgrani, czy utrudnienie, bo różnice pomiędzy tymi dwoma zespołami są zbyt małe?

M: Zabawne w przypominaniu sobie tych utworów - bo przecież żaden z nas już ich nie pamiętał, po nagraniu nigdy do nich nie wracaliśmy - było to, że nie wiedziałem, które partie gitarowe były moje, a które Mateusza. Ostatecznie Maciej Figiel pomieszał wszystkie i wyciągnął z tego jedną własną, a ja się do tego po prostu dostosowałem. Proces przypominania sobie tej muzyki okazał się dosyć twórczy, to nie było tylko przesłuchanie całości i próba odtworzenia. Każdy z tych utworów jest od strony instrumentalnej przearanżowany,


MR: To było ciekawe, bo gitar na płycie okazał się więcej, niż się tego spodziewaliśmy. Bardzo dobrze słuchało mi się Maćka podczas odgrywania tego materiału właśnie ze względu na tę szaloną mieszankę moich gitar i gitar Majkela. Na EP-ce gram na gitarze, ale podczas koncertu nie będę. Z założenia ten skład w ogóle nie miał koncertować i z tą myślą układałem gitary, więc musieliśmy wprowadzić zmiany.

Z perspektywy słuchacza to będą zauważalne zmiany?
M: Z perspektywy słuchacza nie będzie istotnych zmian, odczuwamy je chyba tylko my sami. Dla mnie to jak granie zupełnie nowego materiału, ale dla osób, które znają EP-kę nie będzie dużych różnic. Nagrywaliśmy ją z takim zamysłem, żeby nie przykładać dużej wagi do tego, jak to później odtworzyć. W niektórych miejscach mamy po pięć-siedem śladów, jakieś dziwaczne gitary i tak dalej, ale zamiast próbować zagrać całość dokładnie tak samo, postanowiliśmy trochę w tym pogrzebać.

Maciej Figiel: Jeżeli zdarzyłby się na sali jakiś psychofan zespołu, to mógłby się odrobinę zdziwić. Utwory brzmią właściwie tak samo, są tak samo skonstruowane, ale na przykład zamiast trzech partii gitarowych jest teraz jedna, więc kilku dźwięków zabraknie. Wydaje mi się jednak, że jeżeli nie znasz EP-ki perfekcyjnie od początku do końca, to nawet tego nie wyłapiesz. Brzmienie może być też nieco inne ze względu na inny skład - to nigdy nie jest po prostu odtwarzanie, każdy ma swój sposób gry. Proces tworzenia tych partii był bardzo fajnym doświadczeniem. W Brooks Was Here Majkel gra na gitarze, ja na basie i dość dobrze znam jego styl. Podchodziłem więc do tego w taki sposób, że zgadywałem, co mógłby zagrać Mateusz i wykluczałem to, co wiedziałem na pewno, że zagra Majkel, a później wszystko ze sobą mieszałem.


MR: Ja na pewno część rzeczy śpiewam inaczej. Nie jestem szczególnie zadowolony z tego, jak wklepałem wokale na ten album. Są mocno kanciaste, co pewnie ma swój urok, a do tego są też śmieszne wpadki - na przykład w tekście jednego numeru napisałem: Wezmę ciebie w szczypce, a nagrałem to jako: Wezmę ciebie w skrzypce i nie chciało się nam tego poprawiać. Zmobilizuję się z całych sił, żeby na Soundrivie nie śpiewać o braniu kogoś w skrzypce [śmiech].

Maciej Misiewicz: Myślę, że to może być cytat z Molesty: Potrzebuję moich ludzi tak jak skrzypiec futerał.

Ggramy razem w różnych zespołach od wielu lat, ale Sklepy Cynamonowe i muzycznie, i lirycznie uważam za jeden z ulubionych projektów. Kiedy wracam do niego po latach, nadal słucha mi się tego dobrze.

Wersja ze skrzypcami mogłaby wzbudzać dodatkowe skojarzenia z metaforami Brunona Schulza, więcej osób zastanawiałoby się, co miałeś na myśli.
MR: Sam czasami zastanawiam się, o co mi chodziło w niektórych tekstach. Z reguły jestem ze swoich tekstów zadowolony, ale kiedy wróciłem do utworu "Piosenka bez cyfry w tekście" i doszedłem do wersów: Mało jest Judaszy i Jezusów idących na krzyż. Wielu Barabaszy i Judaszy chodzących na krzyż, pomyślałem sobie: O co tutaj chodzi? Mniej więcej wiem, że chciałem pokazać mieszankę Judasza i Barabasza jako większe spektrum szarości niż mieszankę Jezusa i Judasza. Jak ktoś idzie na krzyż, to wiadomo, że tylko raz i później już go nie ma, a chodzący na krzyż brzmi bardziej przygodnie, ale jak mogłem wpaść na pomysł, że będzie to na jakiejkolwiek płaszczyźnie komunikatywności jasne dla kogokolwiek poza mną? Nie wiem.

M: To ciekawe, bo gramy razem w różnych zespołach od wielu lat, ale Sklepy Cynamonowe i muzycznie, i lirycznie uważam za jeden z ulubionych projektów. Kiedy wracam do niego po latach, nadal słucha mi się tego dobrze, a nie często tak jest, że odpalę coś starego i nadal jestem pod wrażeniem. Twoje teksty z tej EP-ki to na pewno jedne z moich ulubionych. Wydaje mi się, że niczego tutaj nie kalkulowałeś, po prostu przelałeś na papier wszystko to, co wtedy czułeś. Tak zresztą wspominam nagrywanie instrumentów - zrobiliśmy to, na co mieliśmy ochotę i nad niczym się nie zastanawialiśmy.

 

MR: Trochę tak jest i niektóre teksty nadal podobają mi się w całości, a inne podobają mi się trochę. Lubię recenzję, jaką na naszej wewnętrznej grupie napisał Maciek Misiewicz, stwierdził, że Sklepy Cynamonowe brzmią jak As Friends Rust z Rogalem DDL na wokalu [śmiech]. Pomyślałem, że przez całe życie walczyłem o nagranie takiego materiału, bo mimo absurdalności tego stwierdzenia, faktycznie jest w naszej muzyce komponent tych dwóch rzeczy [śmiech].

 

M: Wyszło nam z tego coś, co można określić jako hooligan emo.

 

 

Cztery lata temu opublikowaliście pierwszą i jak dotąd jedyną EP-kę, nie zakładaliście przy tym profilów w mediach społecznościowych, nie wykonywaliście właściwie żadnych ruchów promocyjnych, pamiętam, że odbierałem was wtedy jako zespół działający na zasadzie kilku kumpli gających razem w piłkę.

M: To faktycznie dobre porównanie. Nie mieliśmy może takiego założenia, że nie chcemy promować naszej muzyki czy w ogóle jej pokazywać, ale nagraliśmy materiał, wrzuciliśmy go do internetu i tyle. Nie przyświecała nam żadna ideologia.

MR: Po prostu nie chcieliśmy go zmarnować. Nawet jeżeli zespół nie miał być aktywny, to fajnie mieć pamiątkę po włożeniu jakiejś ilości pracy w działalność twórczą.

 

Ale na pewno wasza działalność nie przemknęła kompletnie niezauważona, jakieś grono słuchaczy nawet przy tak niewielkiej aktywności macie.

MR: Myślę, że Sklepy Cynamonowe są bardziej ulubionym zespołem twojego ulubionego zespołu niż twoim ulubionym zespołem. To coś dla osób wkręconych w wykopaliska, w muzykę, do której można się dostać tylko przy włożeniu minimalnego wysiłku w dotarcie do niej. Z drugiej strony jeżeli chodzi o same piosenki, to uważam je za jedne z bardziej chwytliwych, jakie stworzyliśmy. Jak to kiedyś powiedział Majkel, gramy krzykliwego rocka.

M: Wszystkie riffy były tutaj dozwolone. Niektóre pomysły nie mogłyby przejść na przykład w Brooks Was Here, a w Sklepach nie było żadnych ograniczeń, bo nagrywaliśmy to przede wszystkim dla siebie. Dlatego ten materiał jest tak bardzo chwytliwy i gdyby zdjąć te wszystkie trzaski czy piski, to pod spodem kryją się bardzo popowe melodie.

Znalazłem wpis Majkela na Facebooku z dnia premiery EP-ki, napisałeś, że chcecie reaktywować polskiego rocka. Jakaś ideologia jednak za wami stała [śmiech]?

M: Naprawdę tak napisałem? Czyli od samego początku mieliśmy takie podejście [śmiech].

 

MR: W pewnym sensie udało się, bo Brooks Was Here trafiło jakiś czas temu na playlistę "Tylko polski rock" [śmiech].

M: To, co dzisiaj dzieje się w polskim rocku na pewno diametralnie różni się od tego, co działo się w 2018 roku. Wtedy czuć było jeszcze opary sceny hardcore'owej, więcej działo się wokół tego. Nie było nawet zalążków sceny "niezalowo-rockowej", a jeżeli już, była to muzyka nagrywana przez odkurzacz. Teraz zespołów jest od cholery, mają fajnie ponagrywane materiały, jest wiele ciekawych wydarzeń, są wydawnictwa pokroju Peleton Records czy Koty Records. Zrobiło się więcej miejsca dla wielu zespołów, jest więcej ludzi na koncertach i to takich, którzy cztery lata temu nie mogli brać udziału w tych wydarzeniach, bo byli w podstawówce czy w gimnazjum. Wszystko idzie w dobrą stronę.

 

MR: Zaczęliśmy z Majkelem grać muzykę dosyć wcześnie - to już ponad dekada, a jesteśmy w okolicach trzydziestki. Do momentu peaku labelu Trzy Szóstki łapałem się na tym, że jestem raczej w młodszej grupie osób chodzących na koncerty. Byliśmy najmłodszymi odbiorcami warszawskiej sceny hardcore'owej, a teraz publiczności jest więcej i jest bardziej zróżnicowana wiekowo.

Wydaje mi się, że nawet gdybyśmy bardzo postarali się, żeby zrobić komercyjny projekt, koniec końców nie byłby komercyjny. To jest jednak kwestia przede wszystkim odpowiedniego managementu, dostępu do różnych możliwości grania i tak dalej.

Skoro mówimy o reaktywowaniu polskiego rocka i o tym, że u podstaw waszych utworów są chwytliwe melodie, to nie myśleliście o tym, żeby założyć jeszcze jeden zespół - nastawiony właśnie na sukces komercyjny, dzięki któremu moglibyście żyć wyłącznie z muzyki?

M: Chciałbym założyć taki zespół, ale nie chciałbym, żeby osiągnął komercyjny sukces [śmiech]. Granie muzyki przystępnej i przyjemnej - chyba każdy z nas słuchał nie tylko cięższych zespołów, ale też rzeczy bardziej popowych - nie jest niczym złym. Kiedy grasz latami, to siłą rzeczy próbujesz nowych rzeczy po to, żeby nadal cię to kręciło. Nie umiałbym przez cały czas eksplorować tylko jednego gatunku. Z reguły jest tak, że rzucę chłopakom ze trzysta pomysłów, o dwustu pięćdziesięciu zapomnę, a jak z pozostałych zrealizujemy dwadzieścia, to i tak jest dobrze.

MR: Wydaje mi się, że nawet gdybyśmy bardzo postarali się, żeby zrobić komercyjny projekt, koniec końców nie byłby komercyjny. To jest jednak kwestia przede wszystkim odpowiedniego managementu, dostępu do różnych możliwości grania i tak dalej.

 

M: A z twojej perspektywy taki projekt miałby rację bytu i faktycznie mógłby zaistnieć?

 

Dzisiaj na przykład yacht rock wyrasta na coraz większe zjawisko, czyli muzyka w stylu Phila Collinsa albo Toto. Dad rock nie jest już postrzegany jako obciach, zespoły typu Dire Straits, Fleetwood Mac albo Bruce Springsteen. Wydaje mi się, że ten trend dopiero nabiera rozpędu. Sam mam słabość na przykład do niektórych utworów Budki Suflera i uważam, że nie ma w tym obciachu, chociażby "Jestem stąd" to świetny hard rock.
MR: Mój stary mówił, że "Cień wielkiej góry" jest zajebisty, ale reszta chujowa [śmiech].
 

M: Muzyka muzyką, ale czy w odniesieniu do tego, co powiedział Mateusz, można się przebić bez tego wszystkiego dookoła. Możemy wykręcić najlepszego Phila Collinsa, ale później i tak rozbić się o brak managementu, algorytm Spotify i brak kasy na promocję.

Na pewno dzisiaj to nie wytwórnie tworzą trendy, tylko wyłapują te naturalnie generowane w internecie, czego przykładem może być chociażby Zdechły Osa i kontrakt z Warner Music. Wytwórnie działają dzisiaj zupełnie inaczej, mniej narzucają, rzadziej ograniczają, szukają nowych artystów, nie czekają aż ktoś się do nich zgłosi. Gdyby polski zespół yachtrockowy robił furorę w internecie, na pewno szybko ktoś by się do niego zgłosił.
M: A jaki z zespołów, które grały na Soundrivie byłby najbliżej takiego sukcesu?

Syndrom Paryski - niczego tam nie trzeba zmieniać, szlifować czy poprawiać, to zespół w stu procentach gotowy, żeby osiągnąć sukces na miarę na przykład Happysad.
MF: Na pewno potrafią pisać bardzo chwytliwe piosenki, niemal popowe earwormy. Nasze piosenki chociaż są melodyjne i do pewnego stopnia również chwytliwe, nie mają równie popowego zacięcia. Mają do takich kompozycji talent.

 

I takie teksty, że po pierwszym przesłuchaniu można je podłapać i śpiewać z nimi. Kończąc wątek polskiego rocka - są takie zespoły, których lubicie słuchać, kiedy nikt nie patrzy?
M: Bardzo lubię Kombi.

MR: Nie mam takiego wykonawcy, którego wstydziłbym się słuchać ze względu na muzykę. Jeżeli już, to ze względu na jakieś przypałowe rzeczy, o których gadają albo które robią.

M: Masz na myśli Aptekę [śmiech]?

MR: Akurat za nimi nigdy nie przepadałem. Myślałem bardziej o zespołach kiedyś dla mnie ważnych, jak Sun Kil Moon czy Red House Painters. Trudno teraz tego słuchać bez świadomości przewinień Marka Kozelka na przestrzeni ostatnich lat. Z jednej strony to kawałek twórczości osoby niejednoznacznej moralnie, z drugiej to kawałek mojego życia i w takim kontekście mógłbym mówić o guilty pleasure. Jeżeli chodzi o polskie zespoły, to pewnie są osoby, które cisną bekę na przykład z Myslovitz, ale dla mnie to wspaniały zespół. Lady Pank - wspaniały zespół, a przynajmniej do pewnego momentu. Wiele polskich rzeczy z lat 90. zostało położonych przez produkcyjne czy aranżacyjne mody, a nie przez zły songwriting. Na przykład wczesne albumy Edyty Bartosiewicz są piękne, choć koszmarnie wyprodukowane. Gdyby się tym zajął ktoś spoza Polski, brzmiałyby jak subpopowe, alternatywne kawałki. Gitarowo jest tam zresztą wiele na przykład z The Afghan Whigs. Niedawno słuchaliśmy też z Majkelem albumu "4" Wilków i byliśmy w szoku, po jakie patenty gitarowe sięga tam Mikis Cupas. Momentami brzmiało to jak The Smiths. Mam świadomość, że są jakieś przypałowe rzeczy związane z tym zespołem, na przykład pseudo-szamańskie wysrywy, których nie da się słuchać bez beki, ale nie można powiedzieć, że wszystkie piosenki Wilków są złe.

Jak jesteśmy przy Gawlińskim, to na jego pierwszym solowym albumie znajduje się utwór "Armia Armagedon", który jest przedziwnym prawie-doom-metalem z bardzo niepokojącym tekstem. Myślę, że dzisiaj niewielu popowych artystów odważyłoby się coś takiego nagrać.

MR: Gawliński miał też utwór "Cherman", w którym używał auto-tune w rockowej muzyce jeszcze zanim to było cool.

M: Może trzeba go zaprosić do wspólnego kawałka.

 

Wracając do Sklepów Cynamonowych - materiał z EP-ki to trochę ponad kwadrans, jak to się ma do setu, który zagracie podczas Soundrive Festival 2022?

M: Zagramy go raz w całości, a później od końca do początku [śmiech].

 

MR: Gramy materiał z EP-ki, ale faktycznie zastanawialiśmy się, czy nie zagrać go dwa razy, skoro jest taki krótki.

M: Na próbach pojawiał się co jakiś czas temat zrobienia nowego numeru, więc zostawiamy sprawę otwartą.
 

A czy to będzie jednorazowy występ, czy Sklepy Cynamonowe staną się regularnie nagrywającym i koncertującym zespołem?

M: Prawdopodobnie wystąpimy na jeszcze jednym wydarzeniu w październiku, ale to też zostawiamy jako sprawę otwartą. Myślę, że nie tyle chodzi o to, co zaplanujemy, a bardziej o to, co fajnego się nam przydarzy.

MR: Ja myślę, że zagramy jeszcze dwa koncerty. Wiele może się oczywiście wydarzyć, ale kto lepszy nas zaprosi od Soundrive?

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce