Obraz artykułu Róża: Kiedy harujesz po osiem godzin dziennie, trudno o przestrzeń osobistą

Róża: Kiedy harujesz po osiem godzin dziennie, trudno o przestrzeń osobistą

Debiutancka płyta Róży zbiera zasłużone laury i jest ostatecznym dowodem na to, że w Polsce można podejść do popu z dużymi ambicjami, ale bez popadania w pretensjonalność. Z racji nadciągającego występu grupy na tegorocznym Soundrive Festival rozmawiam z Małgorzatą Penkallą o pracy nauczyciela, strukturach życia i mieleniu bzdur.

Łukasz Brzozowski: Czy istnieją większe pozytywy pracy nauczyciela od dwumiesięcznych wakacji?

Małgorzata Penkalla: Nie istnieją. Po latach pracy w tej branży widzę ich niestety coraz mniej - zaczęłam z grubej rury, ale nic na to nie poradzę. Moja styczność z tym zawodem była ostatnio nieregularna, przepracowałam parę lat jako nauczycielka angielskiego, później żyłam tylko z muzyki, a przez ostatnie trzy miesiące roku szkolnego znowu uczyłam, bo zastępowałam moją koleżankę.

 

Po pracy w okresie post-pandemicznym mam niewesołe wnioski. Długotrwała izolacja i coraz skuteczniejsze w strzelaniu dopaminą social media sprawiły, że dzieciakom jest trudniej i trzeba wiele czasu oraz cierpliwości, by w ogóle do nich dotrzeć. To oczywiście nie jest ich wina. Dawałam sobie radę, bo przydzielono mi całkiem przyjemne grupy, ale z kilku źródeł wiem, jak ciężko mają inni. Młodzież ma większe niż wcześniej problemy z agresją i koncentracją, a zarobki średnio zachęcają do jakiegokolwiek poświęcenia. A pracowałam w prywatnej szkole, gdzie ogólnie zarabia się wcale nie najgorzej.

Róża wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.

 

Co zadecydowało o ostatecznym porzuceniu pracy nauczycielki?

Chyba moment strajku nauczycieli, który nikogo nie obszedł. Wtedy zrozumiałam, że trudno liczyć na jakąś znaczącą poprawę i "perspektywy". To ciężka, ważna społecznie i - wbrew pozorom - wymagająca praca, której nikt nie traktuje poważnie.

 

To wszystko jest powszechne w tym zawodzie właściwie od zawsze, dlaczego więc w ogóle się go podjęłaś?

Moja droga zawodowa była specyficzna. Odkąd pamiętam, nigdy nie szukałam tak zwanej "poważnej" pracy na pełen etat, gdzie wszystko działa wedle jakiegoś określonego rytmu. Chyba unikałam normalnego obiegu zawodowego, dlatego łapałam się różnych zajęć - czasami dorabiałam za barem, pewne zyski przynosiła muzyka, potem pojawiła się szkoła, wszystko po trochu. Przygoda ze szkołą zaczęła się nieco losowo - znajoma, która jest świetną lektorką języka angielskiego, poszukiwała zastępstwa na pewien okres i zapytała, czy nie byłabym chętna. Przystałam na tę opcję i pracowałam w tym charakterze po godzinach, w dodatku była to szkoła prywatna, małe grupy, całkiem komfortowo.

 

Uznałam też, że z tego tytułu mogę uzyskać nie tylko kasę, ale również strukturę w życiu, której zaczęło mi brakować. Życie muzyka niezależnego stoi pod znakiem bardzo wielu trudności, zarówno finansowych, jak i - powiedzmy - strukturalnych. Kiedy robisz coś w nieregularny sposób - czyli w poniedziałek śpisz, we wtorek też, a we środę wieczorem grasz imprezę - łatwo o zajechanie się. Muszę dodać, że przez lata uwielbiałam pracować jako nauczycielka. Dzieci są naprawdę kochane, a współpraca z nimi przynosi wiele radości. Miło jest jest też, gdy ktoś docenia efekty twoich starań. Zdarzało mi się otrzymywać wiadomości od rodziców dziękujących za dobre wyniki egzaminacyjne syna lub córki - trudno o większą satysfakcję.

 

Ale czy praca na akord i codzienne powielanie schematów nie bywają równie frustrujące?

Oczywiście, że tak, ale tak wygląda życie bardzo wielu z nas. W pojedynkę z tym nie wygrasz. Od jakiegoś czasu nie mam stałej pracy, a chłopaki z Róży mają i widzę, że jest im trudno. Szymon [Lechowicz] powiedział mi ostatnio, jak niewiele czasu ma dla siebie. Kiedy harujesz przez pięć dni w tygodniu po osiem godzin, trudno ci o jakąkolwiek przestrzeń osobistą, bo jak tu cokolwiek realizować, kiedy możesz pobyć sobą przez kwadrans dziennie po robocie? W takich warunkach złapanie oddechu wydaje się wielkim wyzwaniem, nie mówiąc nawet o tworzeniu muzyki. Eksplorowanie wewnętrznych tematów? Rozkminki na temat tego, co byś chciał pisać i dla kogo? To poważne zadania, a niestety brakuje czasu na ich realizację. Struktura jest potrzebna, ale jej przerost kończy się gniewem i frustracją.

Trudno zbudować coś od zera?

Czasami mam wrażenie, że cały czas buduję coś od zera, by ostatecznie dojść do wniosku, że jednak niczego nie buduję od zera [śmiech]. W środowisku muzycznym nie ma jednak czegoś takiego jak próżnia, zawsze istnieje jakaś baza, z której mogą wyrosnąć różne działania. Czasami może być to jedna osoba, czasami grupa przyjaciół - przecinasz się z innymi, dzięki czemu zawsze robisz coś w grupie i startujesz z określonym zapleczem. Wszystko wywodzi się z bardzo prostych rzeczy, a na ich podstawie można podejmować konkretniejsze kroki. Z drugiej strony funkcjonujemy w świecie muzyki podziemnej, więc cały czas zaczynasz trochę od zera - czy to z Różą, czy z Enchanted Hunters. Niby wszyscy działamy na scenie od lat, ale każdy nowy projekt to pojawienie się znikąd, ponowne przedstawienie się.

 

To trochę taka syzyfowa praca - starasz się, idziesz naprzód, ale czasami pokonujesz mniej kroków niż byś chciała.

Przed frustracją ratuje mnie świadomość, że dzisiejszy rynek muzyczny jest po prostu bardzo trudny. Doszło do brutalnej profesjonalizacji całej branży, artyści z pozycją mają tort, a reszta załapuje się na parę okruchów z talerza, co rozumiem jako kilka tysięcy odsłon na Spotify i brak grosza przy duszy. Pozostają dwie opcje - wkurzać się i dać sobie siana albo dalej to robić i czerpać przyjemność po prostu z grania muzyki. Jedyny moment poważnego zawodu spotkał mnie po premierze "Dwunastego domu" Enchanted Hunters. Płyta spotkała się z bardzo przyjemnym odbiorem, sporo ludzi jej słuchało, a w planach miałyśmy występy na festiwalach czy trasę po Europie z Tops, ale w jednej chwili przyszła pandemia i wszystkie cele zeszły na drugi plan.

 

Zmierzałem w tym kierunku, bo ostatnia płyta Enchanted Hunters okazała się sukcesem, ale zamiast iść za ciosem, włożyłaś całą energię w Różę. Potrzebowałaś oddechu od macierzystego projektu?

Może nie tyle od tego konkretnego projektu, co po prostu oddechu. Moja rola w Róży wygląda zupełnie inaczej, jestem zaangażowana w proces twórczy, ale działam na zasadzie konsultantki od harmonii czy konkretnych aranży. Nie buduję tych numerów od podstaw, przez co nie zostaję pochłonięta w stu procentach od strony duchowej czy psychicznej, a Enchanted Hunters wyrasta prosto z serduszka, więc proporcje rozkładają się w inny sposób. Przez jakiś czas nie miałam przesadnego ciśnienia, by pisać nowe piosenki, choć od pewnego momentu wraca mi chęć do działania. Pandemia dojechała mnie dosyć mocno, dlatego zleciało ze mnie sporo energii. Kiedy wpadam w doła, nie lubię pisać.

Ale zarówno Róża, jak i Enchanted Hunters nie poruszają radosnych zagadnień.

Owszem, ale są doły i "doły". Czasami jesteś wyprany z energii i nie masz siły, by zrobić cokolwiek, a w innych przypadkach po prostu czujesz przypływ melancholii, który bywa przyjemny i funkcjonuje jako źródło inspiracji.

 

Czyli twój proces kreatywno-twórczy napędza profilaktyczne umartwianie się spod znaku obserwowania świata za oknem przy akompaniamencie smutnej muzyki?

Absolutnie nie, ponieważ to, co robię jest bardzo dalekie od umartwiania się. "Dwunasty dom" nie miał wesołego wydźwięku - trudno, żeby było inaczej, perspektywy na przyszłość nie są wesołe - ale większość numerów z tej płyty rodziła się z potrzeby zapewniania sobie przyjemności. Wydaje mi się, że to całkiem dobrze słychać. To bardzo melodyjne utwory z przegiętymi harmoniami i bogatymi aranżacjami, zupełnie jakby wyruszyć na przygodę.

 

Proces tworzenia oraz odkrywania nowych rzeczy zapewnia mi najwięcej frajdy, bawię się różnymi elementami czy brzmieniem i zawsze przebiega to dosyć gładko. Eksploruję, ile wlezie. Nawet poza muzyką jestem fanką spacerowania, włóczenia się, przeżywania świata w ten sposób. Kiedy komponuję, odbywa się to na podobnych zasadach. W moich rzeczach przebija się duża dawka melancholii, ale powstają w wesołych i pozytywnych okolicznościach.

 

Czy Róża może zmienić świat?

Chciałabym. Wydaje mi się, że mamy taką szansę, choć oczywiście trzeba na to trzeźwo patrzeć. Gramy muzykę alternatywną, więc - przynajmniej póki co - nie docieramy do szerokiego grona osób, ale ktoś nas słucha. Część dzieli się swoimi spostrzeżeniami i pisze, że na przykład dany numer zrobił im dzień - takie rzeczy wciąż mnie rozwalają. Skala nie jest wielka, ale wspaniale jest czuć, że masz wpływ na to, jak ktoś się poczuł, że komuś zrobiło się lepiej. Do tego dochodzi aspekt współpracy z innymi ludźmi i bardzo luźne powiązania scenowe, które również są budujące.

Pytam dlatego, bo Róża to głównie mało wesołe tematy, ale unikacie pełnego pesymizmu, co każe podejrzewać, że poruszane przez was problemy mają jakieś rozwiązanie.

Mówiąc bardzo górnolotnie, uważam, że od naszych piosenek uderza atmosfera powiedzenia "tak" życiu [śmiech]. A przynajmniej do tego dążymy. W naszych numerach pojawia się dużo ciepłych emocji oraz poczucia solidarności z drugą osobą, dużo wsparcia. To ważna rzecz, z niej wyrasta Róża.

 

Czyli należy to interpretować jako życie na przekór wszystkim przeszkodom?

Chyba tak. Życie to wiele przeszkód, ale staramy się radzić sobie z nimi, robimy to wspólnie i razem wypracowujemy rozwiązania.

 

Jeśli dobrze rozumiem, poczucie wspólnoty jest najważniejszym elementem funkcjonowania Róży?

Jak najbardziej. Jako artyści, którzy trochę już funkcjonują na scenie przeszliśmy z Szymonem i Kamilem pewną drogę. Kiedy zaczynasz, skupiasz się przede wszystkim na własnych uczuciach, próbujesz przekazać całemu światu, kim jesteś i czego chcesz, ale po czasie to ulega zmianie. W którymś momencie chcesz zaprezentować to, co robisz z innymi ludźmi, zastanawiasz się, jak komunikować się z odbiorcą, co chcesz dać innym - normalna sprawa.

 

Miewasz w życiu momenty, kiedy mielisz w kółko parę bzdur?

Jeżeli masz na myśli karuzelę lęków i samokrytycznych połajanek, to oczywiście, że mam, choć staram się z tego wygrzebywać, jak tylko mogę [śmiech]. Jeśli wpadam w kołowrót mielenia bzdur, próbuję go zatrzymać, choć oczywiście w tym tekście nie chodzi o mnie, a o ludzi powtarzających w kółko jakieś banały, nie zastanawiając się nad nimi.

 

Róża: Tworzyć muzykę różnorodną, zachowując własny język wypowiedzi (wywiad)

 

fot. Adam Drzewiecki


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce