Łukasz Brzozowski: Opisujecie siebie jako dad rock z wąsem. Wiem, że kochacie tę muzykę, ale czy jednocześnie puszczacie oko do słuchaczy?
Kamil Kozłowski: Masz mnie, faktycznie w jakimś sensie puszczamy oko do słuchacza. Termin dad rock z wąsem to oczywiście żadna beka i robienie sobie zabawy z muzyki, ale raczej zgrabna metoda na opisanie naszych inspiracji i tego, jak przekładamy je na utwory. Podchodzimy do tego, co robimy ze stuprocentowym zaangażowaniem, ale nie traktujemy siebie zbyt poważnie, bo wtedy łatwo o wpadnięcie w pułapkę. Nawet kiedy rzucisz okiem na nasze klipy, posty na mediach społecznościowych czy fotki, zobaczysz, że nie boimy się elementów humorystycznych.
Wydaje mi się, że sto procent powagi w tej konwencji obciążyłoby was niechcianą śmiesznością.
Być może, ale staramy się funkcjonować na granicy, na której sami nie wiemy, czy to wszystko jest poważne, czy nie do końca. Oczywiście unikamy koniunkturalnego podejścia wyliczonego na efekt - robimy po prostu to, co chcemy. Ktoś może zwracać szczególną uwagę na nasze stylówki lub inne elementy wizualne, ale nie próbujemy w ten sposób nikogo zaskoczyć. Nie idziemy w karykaturę - tego jestem pewien - ale ciągle chodzimy po linie i przechylamy się na różne strony. Już sam fakt, że poruszasz ten temat, sugeruje słuszność naszych działań. Ludzie mają zadawać sobie pytania i żyć w niepewności związanej z charakterem Van Cyklop.
Nie potraficie zdefiniować granicy pomiędzy śmiesznością a powagą, ale łatwo o jej przekroczenie. Istnieją metody, by się tego wystrzec?
Pewnie tak, ale nie zastanawiamy się nad tym. Chcemy, by kierowała nami intuicja, a wszystko inne wychodziło jako jej naturalna konsekwencja. Poza tym śmieszność śmieszności nierówna - niektórzy uważają nas za wyjątkowo przypałowy zespół, ale są też ludzie, którzy chcieliby od nas więcej odwagi i przesunięcia granicy jeszcze dalej. Wszystko zależy od indywidualnego podejścia. Plusem tego zespołu jest też zgodność. Nie musimy siadać przy stole i bawić się w głosowanie odnośnie danego pomysłu - wszyscy czujemy podobnie, nakręcamy się wzajemnie i dzięki temu robimy kolejne rzeczy bez żadnych szwanków. Oczywiście czasami należy przegadać pewne rzeczy, by mieć pewność, co do kształtu konkretnego projektu, ale to już szczegóły. Chyba jeszcze nie przeżyliśmy sytuacji, w której musielibyśmy coś odrzucić, bo ktoś uznał, że posunęliśmy się o krok za daleko.
To brzmi chyba zbyt idealnie. W waszym zespole grają trzy osoby i nie chce mi się wierzyć, że zawsze jesteście aż tak zgodni w podejmowaniu decyzji.
Nigdy nie musieliśmy odrzucić żadnego pomysłu. Czasami w grę wchodzą kompromisy, ale zazwyczaj mamy bardzo podobne podejście i nadajemy na tych samych falach. Zmieniają się czasy i zmieniamy się my. Ostatnio kurier przyniósł mi keytar, który uważam za naprawdę cudowny instrument, ale jeszcze kilka lat temu obśmiałbym go. Kiedyś wkurzał mnie ten klasycznie pojmowany rock lub jego progresywne odmiany, gdzie pojawiało się dużo dźwięków, nieludzki ładunek solówek i inne rzeczy tego typu, ale dziś podchodzę do tej materii zupełnie inaczej. Nauczyłem się jarać tym na nowo, bo poczułem dużo świeżości i czegoś, co mnie fascynuje. Od razu po kupnie keytaru, reszta kapeli zasypała mnie serduszkami. Chcemy mobilizować siebie nawzajem w robieniu tak bardzo przypałowych rzeczy, jak tylko umiemy. A może granica przypałowości jest bardzo daleka? Trudno powiedzieć.
Jak zdefiniowałbyś przypałowość?
Bardzo różnie. Odnosząc się do miejsca, z którego pochodzę, czyli ze sceny alternatywnej, przypałem byłoby dla mnie intensywne ingerowanie w produkcję muzyki. W gitarowym graniu chodzi o pewną surowiznę i organiczność, a ta korzenność bywa wyparta przez nowoczesne technologie. Nie ma w tym niczego złego, dzięki temu zmienia się też system pracy nad zespołem. Więcej czasu spędzasz przed komputerem, nanosząc poprawki i wbijając ślady niż siedząc na salce prób. Niemniej granica przesuwa się z każdym dniem, a ludzie zmieniają zdanie. Kiedyś uważałem, że im mniej akordów, tym lepiej, a dziś nie mam żadnego problemu z odrobiną efekciarstwa.
Nie uważasz, że dad rock jest dosyć niesłusznie obśmiewanym nurtem? Przecież hity Boston czy Toto wciąż bronią się wzorowo.
Masz sto procent racji, ale kiedyś sam znajdowałem się w grupie ludzi drwiącej z dad rocka. Obśmiewałem te wszystkie chórki, zaśpiewy, syntezatorowe zagrywki, bo widziałem w tym szczyt wiochy. Z czego to wynika? Wychowywaliśmy się w pokoleniu, w którym tego typu muzyka osiągnęła komercyjny szczyt, dlatego musieliśmy buntować się i być "anty". W ten sposób wyparliśmy dadrockową konwencję, bo usilnie poszukiwaliśmy czegoś swojego, co znajdowało się w niszy, a nie na listach przebojów. Trzeba być w opozycji do starego, aby stworzyć coś nowego.
Świat zatacza koło - kiedyś mieliśmy bekę ze stylówek inspirowanych latami 80. czy 90., a obecnie co druga osoba się tak ubiera i to zupełnie normalna sprawa. Ta sytuacja przypomina nieco zajęcie miejsca na karuzeli. Kołyszesz się, wyśmiewasz coś, ale później robisz któreś koło i dochodzisz do wniosku, że Toto miało w sobie jakiś wartościowy walor, dzięki któremu wcale nie byli tak źli, jak sobie wyobrażałeś.
Jest coś orzeźwiającego w przepraszaniu się po latach z muzyką, do której nie wracałeś od czasów nastoletnich?
Ostatnio przeżyłem coś takiego z "Come Undone" Duran Duran. Jako dzieciak interesowałem się rekinami, a ten klip cały czas leciał w telewizji i były w nim właśnie rekiny, dlatego przyciągał moje oko. Siłą rzeczy nie mogłem się od niego uwolnić, ale po jakimś czasie przestałem do niego wracać, aż ostatnio ten kawałek wpadł mi do jakieś playlisty i przeżyłem cudowny szok. Nie słuchałem go od lat, a i tak znałem prawie każdą nutkę. Cudownie jest zbadać coś klasycznego w momencie, kiedy jesteś znacznie bardziej świadomy jako słuchacz, dzięki czemu możesz wyłapać pewne detale czy aranżacje i znaleźć w nich coś dla siebie.
Śpiewacie po polsku, ale muzyka i produkcja Van Cyklop ma bardzo amerykański sznyt - jak oceniłbyś wasze szanse na przebicie się poza nasz kraj?
Zupełnie o tym nie myślimy, ale fajnie, że o tym mówisz, bo kilka lat temu zaobserwowałem u młodych polskich kapelach niewyobrażalną pogoń za Zachodem. Zespoły chciały być maksymalnie "zagraniczne", śpiewały po angielsku i czuć w tym było bardzo siłowe działanie. Fajnie jest widzieć odwrót od tej tendencji. W końcu pozbywamy się niesłusznych kompleksów, nie boimy się ojczystego języka i próbujemy robić coś autorskiego zamiast małpować inne grupy. W latach 80. masa kapel z naszego kraju kopiowała swoich idoli na potęgę, później bywało różnie, ale obecnie zauważam chęć budowania własnej tożsamości.
Trafiłeś w punkt z latami 80., bo działalność chociażby Turbo w szczycie popularności była czymś kuriozalnym. Przeskakiwali z hard rocka do heavy metalu, robili wycieczki w stronę ekstremy - to brzmiało karykaturalnie.
Tak, Turbo czy nawet Kombi były zespołami, które robiły, co mogły, by brzmieć najbardziej amerykańsko na świecie, a wychodziło różnie [śmiech]. Dostrzegamy coś cudownie naiwnego w tym podejściu i chcemy - jako ludzie świadomi, z dużo mniejszymi kompleksami - w jakiś sposób je odwzorować. Nie pragniemy pogoni za Zachodem, ale mamy chęć na inscenizację tej pogoni, przeszczepienie tamtego podejścia na dzisiejsze czasy.
Wydaje ci się, że Van Cyklop trafi tylko do starszych słuchaczy targanych sentymentami czy młodsze pokolenie też odnajdzie w was coś, z czym może się utożsamić?
Mam nadzieję, że jak najwięcej osób podłapie naszą muzykę. Pomijając media społecznościowe czy oprawę graficzną, robimy po prostu bardzo fajne piosenki. Każdy może je docenić i znaleźć w nich coś swojego. Zakładając najbardziej realistyczny scenariusz, trafimy pewnie do trzydziestoparolatków, którzy są już mocno osłuchani i czują lekką nostalgię za tym, co działo się parę dekad wstecz. Niemniej czasami konfrontujemy się z nieco młodszymi odbiorcami i czujemy, że docieramy do nich, bo łapią kontekst i czują estetykę.
Gdybyś mógł stać się cyklopem na tydzień, skorzystałbyś z tej okazji?
Jasne, że skorzystałbym. Pooglądałbym świat w mono i byłoby super. Czasami miewałem fantazje, by zamknąć oczy na jeden dzień i sprawdzić, jak można w ten sposób funkcjonować. Zresztą, odkąd założyliśmy zespół, wyostrzyła mi się wrażliwość na cyklopy - jest ich mnóstwo w kulturze, co robi spore wrażenie.
Van Cyklop wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.