Obraz artykułu Wailin' Storms: Czuję się tak, jakbym wiecznie uciekał z ramion kostuchy

Wailin' Storms: Czuję się tak, jakbym wiecznie uciekał z ramion kostuchy

Wyobraźcie sobie sytuację, w której Alice In Chains z lat 90. nagrywa album w stylu Nicka Cave'a, ale Layne'a Staleya zastąpił za mikrofonem Ian Astbury z The Cult. Tak właśnie brzmi Wailin' Storms, które właśnie wydało nowy album ("The Silver Snake Unfolds"), co dało pretekst do rozmowy z Justinem Stormsem i Stevem Stanczykiem.

Łukasz Brzozowski: Kiedy tworzyliście "Rattle", opisywaliście swoje nastroje jako mieszankę beznadziei i załamania. Coś zmieniło się w tym aspekcie od czasu wydania albumu?

Justin Storms: Niewiele. Piszę muzykę z myślą, że muszę się spieszyć, bo inaczej nie zdążę jej wydać przed śmiercią, a takie podejście daje kopa i pomaga pracować wydajniej. Zresztą to nie jest żaden głupi wymysł - zmagam się z autoimmunologiczną chorobą, która wykończy mnie, jeżeli złapię koronawirusa. Daję sobie radę z przemycaniem swoistego poczucia beznadziejności do muzyki, ale to nic fajnego. Jedyny pozytyw jest taki, że czuję stały dopływ inspiracji.

 

Jak komponuje się muzykę z chorobą i oddechem śmierci na karku? Ogarnia cię stres?

JS: Czuję się trochę tak, jakbym wiecznie uciekał z ramion kostuchy. Robię, co mogę, by wszystko dopinać na czas, bo najfajniejszą rzeczą w robieniu muzyki jest dzielenie się nią z innymi. Nie chciałbym umrzeć ze świadomością, że z czymś nie zdążyłem albo że czegoś nie pokazałem. Miewam dni wolne od tego obsesyjnego myślenia, ale zawsze gdy nagrywam nowe kawałki, wraca to do mnie jak bumerang.

Czy to oznacza, że nowy album Wailin' Storms może być ostatnim? Jakie są przewidywania lekarzy w związku z twoim stanem zdrowia?

JS: Tak, każda płyta może być ostatnią, dlatego nie zamierzam tracić czasu. Co do stanu zdrowia, mogę powiedzieć tyle, że obecnie jest w porządku. Po prostu muszę uważać. Żyję z tą chorobą od ponad dwudziestu lat, więc zdążyłem się już przyzwyczaić. Poza tym stres stanowi świetne sprawdza się jako mobilizacja do pisania nowej muzyki - robię to tak, jakby jutro miało mnie nie być. Nie chcę brzmieć jak pesymista, a raczej dać do zrozumienia, że wyciskam z siebie wszystko, całe serce i duszę.

 

Wiem, że inspirujecie się muzyką gospel, ale mimo tej fascynacji, nie znosicie zorganizowanej religii. Czyżby w Karolinie Północnej dawała ona w kość tak samo jak w Polsce, gdzie fanatyzm często zwycięża nad zdrowym rozsądkiem?

JS: W pewnych częściach Karoliny Północnej tak jest, ale na szczęście w okolicach, gdzie mieszkamy ten problem nie doskwiera aż tak bardzo. Mamy oczywiście pewne obawy - religijni fundamentaliści zatruli całą scenę polityczną swoimi bredniami, co spowodowało, że doszliśmy do momentu, w którym rozdział na linii kościół-rząd praktycznie nie istnieje. Co więcej, z tego powodu nasilają się zachowania homofobiczne czy rasizm...

 

Niektórzy Polacy przezwyciężyli ten problem, wyprowadzając się do innych krajów. Myśleliście o tym?

Steve Stanczyk: Rozumiemy takie podejście, ale wolelibyśmy przed nikim nie uciekać. Zamierzamy walczyć. Jako zespół wspieramy działania, które odzwierciedlają nasze poglądy i przekonania. Robimy, co możemy, by dołożyć od siebie choćby cegiełkę w imię dobrej sprawy. W dzisiejszych czasach demokracja jest bardzo chwiejna, ale jeśli pozwolimy jej upaść, będzie miało to bardzo negatywny wpływ na naszą przyszłość. Nie chcemy do tego dopuścić - jeśli trzeba będzie, z chęcią jebniemy w łeb jakiemuś naziście.

 

JS: Od dawna jestem pracownikiem portalu informacyjnego dla aktywistów, dzięki czemu mam ogromną świadomości odnośnie tego, jak wygląda dzisiejszy świat. Próbujemy postawić ten pojebany kraj na nogi, więc w pierwszej kolejności chcemy zmienić rasistowskie prawo wyborcze i masę innych rzeczy działających w niewłaściwy sposób. A co do przeprowadzki - póki co zostaniemy w Karolinie Północnej, choć marzy nam się, by kiedyś wylądować na dłużej w Europie. Niemniej zdaję sobie sprawę z tego - choćby po tym, co sam zasugerowałeś - że u was też nie jest tak różowo.

Odnoszę wrażenie, że w takich sytuacjach najgorsza jest obojętność. Ludzie uczą się żyć z pewnymi mankamentami dzisiejszego świata i nie chcą go zmieniać.

JS: Tak, ludzie mają gdzieś wiele spraw, przez co do głosu w rządzie Stanów Zjednoczonych dochodzą osoby, które nie powinni piastować funkcji wymagających tak dużej odpowiedzialności.

 

Wasz styl opisuje się jako southern gothic, hałaśliwy post-punk albo blues-rock'n'roll z elementami metalu. Nowi słuchacze mogą poczuć się przytłoczeni mnogością tak odmiennych etykietek.

SS: Nigdy o tym nie myślałem. Czasami jestem skołowany, kiedy ludzie pytają, co dokładnie gramy - otwiera mi się w głowie mnóstwo szuflad, przez mózg przelatuje tysiąc myśli i nie potrafię udzielić rozsądnej odpowiedzi. Trudność w szufladkowaniu nas daje maksimum swobody twórczej, ale z drugiej strony trochę utrudnia promocję.

 

JS: Ja z kolei nie mam problemu, by klasyfikowano Wailin' Storms na różne sposoby, choć nie ukrywam, że określenie southern doom punk w najlepszy sposób oddaje sens tego, co robimy. Nie chcę się wymądrzać, ale muzyka, którą tworzymy po prostu odpowiada naszym gustom. Lubimy wiele różnych rzeczy, więc nie mamy jednorodnego brzmienia, nie chcemy się na siłę ograniczać. Gdybyśmy zaczęli grać jakiś schematyczny viking metal, nie czulibyśmy się z tym za dobrze - nie dlatego, że mamy jakiś problem z tym nurtem, ale serce bije nam do innych rzeczy.

W jednym z wywiadów wspomnieliście, że na "Rattle" w końcu uzyskaliście brzmienie bliskie koncertowemu, do czego dążyliście od samego początku zespołu. Co jeszcze zostało wam do zrealizowania w Wailin' Storms?

SS: Muzyka jest formą ekspresji, więc z każdym dniem dochodzą nowe cele do zrealizowania. Zauważyłem, że dzięki pandemii mogliśmy w pełni skupić się na pisaniu kawałków i dopieszczaniu ich, bez przeszkód w postaci tras czy innych aktywności. Samo zbudowanie fundamentu brzmieniowego pomogło nam wycisnąć z nowych numerów tyle, ile chcieliśmy bez obaw, czy sklecona naprędce produkcja będzie do nich pasować.

 

JS: Zawsze kochałem płyty, które miały w sobie dużo z koncertowego brudu, a nasze dwa ostatnie materiały brzmią właśnie w ten sposób. Nowy album ma wiele punktów stycznych z "Rattle" od strony produkcyjnej, co cieszy, bo mamy pewność, że skosi absolutnie wszystkich. Osiągnęliśmy to bez przesadnego kręcenia gałkami, bez efekciarstwa - lubię ten człowieczy pierwiastek w Wailin Storms.

 

Czyli nowy album jest kontynuacją dwóch poprzednich?

JS: Za każdą płytą Wailin' Storms stoi wiele różnych historii i jakaś konkretna stylistyka. Od strony produkcyjnej nowy album jest bliski temu, co zaprezentowaliśmy na "Rattle", ale kompozycyjnie to już inna bajka. W kilku numerach doszliśmy do takich brzmień, których dotąd u nas nie było, co pozytywnie nas wszystkich zaskoczyło. Mamy między innymi balladę, a dawno nie napisaliśmy czegoś w podobnym stylu. Mam wrażenie, że osiągnęliśmy jakiś magiczny poziom tworzenia, co daje tym świeżym utworom kompletnie odmienną energię niż dotychczas.

 

SS: Nowy album jest mieszanką wszystkich stylistyk, których podejmowaliśmy się w przeszłości. Plus jest taki, że o ile w zamierzchłych czasach pewne rzeczy wychodziły nam przypadkowo, o tyle obecnie nad wszystkim mamy kontrolę i wiemy, co chcemy osiągnąć.

W jaki sposób dotarliście do tego magicznego poziomu tworzenia? To kwestia okrzepnięcia jako twórcy czy efekt jakiejś jednorazowej sytuacji?

JS: Wydaje mi się, że może być to kulminacja obydwu. Koronawirus dał wiele czasu i przestrzeni na pisanie i jeszcze bardziej introspektywne spojrzenie na życie niż kiedykolwiek wcześniej. Depresja w połączeniu z izolacją odegrała wielką rolę w powstawaniu nowego materiału.

 

Z każdym albumem stajecie się coraz poważniejsi, a od strony tekstowej nawet smutniejsi, na przykład na "Rattle" nie znajdziemy już ironii czy czarnego humoru z "One Foot in the Flesh Grave". To kwestia dojrzewania?

JS: Tak mi się wydaje, wiek robi bardzo dużo w tym temacie. Na przestrzeni ostatnich sześciu lat życie wielokrotnie rzucało nam pod nogi kłody, więc dziwnym byłoby, gdyby takie doświadczenia nie znalazły odbicia w muzyce.

 

Waszym wydawcą jest Antena Krzyku, ale jak dotąd nigdy nie zagraliście w Polsce. Planujecie to zmienić?

JS: Mieliśmy klepniętą trasę po Europie w okolicach premiery "Rattle", na której oprócz nas miały znaleźć się jeszcze dwa naprawdę duże zespoły, ale covid zrujnował wszelkie plany. Ale jesienią na pewno zawitamy na Stary Kontynent i mam nadzieję, że żaden wariant wirusa nie pokrzyżuje tych planów.

 

fot. Andrew Marino


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce