Obraz artykułu Sinplus: Każdy żyje dzisiaj pod dużą presją, a nasze przesłanie ma przynosić pokrzepienie

Sinplus: Każdy żyje dzisiaj pod dużą presją, a nasze przesłanie ma przynosić pokrzepienie

Szwajcarski duet wypracował w Polsce całkiem silna pozycję między innymi dzięki zajęciu szczytu notowań Antyradia, ale czy pochodzenie utrudnia ich działalność, czy ułatwia? Czy byliby gotowi nagrać utwór z Kendrickiem Lamarem? Jaki wybraliby utwór do walki z Vecną? Odpowiedzi na te pytanie znajdziecie w naszej rozmowie.

Jarosław Kowal: Kilka lat temu rozmawiałem z Reverendem Beat-Manem, punkowym muzykiem z Brna, według którego Szwajcaria nie ma własnej muzyki, a jedynie nudne, mainstreamowe gówno. Jako zespół, który reprezentował swój graj na międzynarodowym poziomie między innymi podczas Eurowizji albo rozdania nagród MTV, zgodzicie się z tym?

Gabriel Broggini: Całkowicie się z tym zgadzam. Oczywiście działa u nas wiele znakomitych zespołów, ale bardzo niszowych. Wszystko, co ociera się o mainstream jest raczej kiepskie, o czym może świadczyć chociażby to, jak niewiele szwajcarskich zespołów robi międzynarodową karierę. To znak, że coś tutaj nie działa w odpowiedni sposób, jeżeli chodzi o promowanie właściwych, naprawdę wartościowych artystów.


Ivan Broggini: Mamy wiele festiwali i wiele koncertów, jest gdzie grać, ale jak się temu przyjrzeć, to szwajcarska muzyka faktycznie jest zbyt mainstreamowa. Nie ma w niej niczego wyjątkowego. Mamy oczywiście nadzieję, że coś się w końcu zmieni, ale to pewnie będzie bardzo długa droga.

Mniejsze zespoły mają szansę zaistnieć w lokalnych mediach albo na którymś z festiwali?

IB: Dużą przeszkodą jest to, że w Szwajcarii obowiązują trzy języki - włoski, francuski i niemiecki - a każdy z tych regionów trzeba traktować jak odrębny rynek. Jeżeli jesteś bardzo popularny w niemieckiej części kraju, nie musi to oznaczać, że będziesz popularny również we francuskiej. Każdy robi swoje, rzadko dochodzi do współprac pomiędzy zespołami, trzeba o wszystko z całych sił walczyć.

 

A czy stoją przed wami jakieś dodatkowe przeszkody, których moglibyście uniknąć, gdybyście pochodzili z Wielkiej Brytanii albo ze Stanów Zjednoczonych?

GB: Od strony twórczej na pewno nie. Pochodzimy z włoskiej części Szwajcarii, więc poza tutejszą muzyką i muzyką amerykańską czy brytyjską, czerpiemy wiele z muzyki z Włoch. To przydatne w rozwijaniu zespołu.


IB: Od strony pokazywania siebie na zewnątrz pewnie też nie jest to aż tak istotne. Oczywiście jeżeli pochodzisz z Londynu, masz więcej okazji do występów na żywo i to przed znacznie bardziej znanymi artystami, ale szczerze mówiąc, mam wręcz wrażenie, że pochodzenie czasami jest naszą przewagą, bo jesteśmy w jakiś sposób inni od większości zespołów. Pochodzimy z kraju, który nie stworzył wielu międzynarodowych gwiazd, więc nadal możemy zostać jedną z pierwszych.

 

W Polsce istnieją zespoły metalowe czy jazzowe, które cieszą się dużą popularnością na całym globie, ale jeżeli chodzi o zespoły rockowe, to zawsze wydaje się istnieć niewidzialna ściana, która nie pozwala zaistnieć poza granicami kraju.
GB: Wszystko bardzo szybko się zmienia. Według mnie nadal jeżeli pochodzisz z Anglii albo z Ameryki, to będzie ci łatwiej z zaistnieniem na większą skalę, ale zmiany są coraz wyraźniejsze. Każdy może dzisiaj wywalczyć przynajmniej szansę, żeby podjąć próbę przebicia się na międzynarodowy rynek. Świat stał się mniejszy, więc może w końcu status zespołu nie będzie tak mocno związany z jego pochodzeniem.

Jako zespół, który gra rocka bez syntezatorów, bez trapowych bitów i bez gości w co drugim kawałku, jaka jest wasza reakcja, kiedy od czasu do czasu powraca wyświechtane hasełko: Rock nie żyje?
IB: [śmiech] Według mnie rock tak naprawdę staje się coraz silniejszy. Nadal możesz natrafić na mnóstwo koncertów wyprzedających kluby czy hale i właśnie występy na żywo najlepiej pokazują, że to wciąż działa. Fanów rocka nieustannie przybywa, a naszym zadaniem jest dać im coś świeżego, coś, do czego będą mogli się bezpośrednio odnieść. Czasy są idealne dla takiej muzyki, bo rock'n'roll zawsze sprzeciwiał się zasadom, a w obecnej rzeczywistości potrzebujemy - może nawet bardziej niż kiedykolwiek dotąd - myśleć za siebie.

 

A jak byście zareagowali, gdybyście zostali zaproszeni do współpracy na przykład przez Kendricka Lamara albo Drake'a?
GB: Lubię każdy rodzaj muzyki, nie zamykam się wyłącznie na rock'n'rolla. We wszystkich gatunkach można natrafić na kogoś godnego uwagi. Z takiej współpracy na pewno mogłoby wyniknąć coś ciekawego, myślę, że bylibyśmy gotowi przynajmniej spróbować.

 

We współczesnej muzyce odnajdujecie coś ciekawego czy bliższy jest wam okres mniej więcej od lat 60. do 90. ubiegłego stulecia?

GB: Niektóre nowe zespoły potrafią wywołać bardzo podobne doznania do tych, jakie wywoływały zespoły sprzed wielu lat. Na pewno najbliższa mojemu sercu jest muzyka sprzed kilku dekad, ale to nie znaczy, że dzisiaj w muzyce rockowej nie dzieje się nic ciekawego.

IB: Chociażby Royal Blood, The Blue Stones, Sam Fender...

GB: Oczywiście każdy z nich bazuje na muzyce, jaką w przeszłości już wiele razy słyszeliśmy, ale nie ma w tym niczego złego, o ile dodajesz coś od siebie i próbujesz stworzyć własne brzmienie.

Granie w zespole z bratem jest ułatwieniem czy utrudnieniem? Domyślam się, że jesteście w stanie nawiązywać błyskawiczną komunikację na bardzo osobistym poziomie, ale z drugiej strony to może prowadzić do częstszych kłótni.

GB: Lata temu dosyć często kłóciliśmy się. Byliśmy młodsi, mniej poukładani, dopiero zaczynaliśmy tworzyć razem muzykę i nie mieliśmy jeszcze jasno obranego kierunku, więc dochodziło do nieporozumień przy uzgadnianiu, w jaką stronę powinniśmy pójść. Teraz widzę granie w zespole z bratem jako zaletę. Możemy porozumiewać się w bardzo bezpośredni sposób, nie ma między nami żadnych barier.

 

IB: Muzyka to nasze życia, mamy ten sam cel, te same marzenia. Sinplus to my, wszystko się wokół tego kręci. Kiedy dorasta się razem i jednocześnie gra się razem w zespole, powstaje wyjątkowa więź, którą niewiele innych zespołów może się poszczycić.

 

Zawsze kiedy się spotykacie, jesteście w zespole czy czasami z góry ustalacie: Dzisiaj żadnych rozmów o muzyce.
IB: To bardzo trudne [śmiech]. Nawet jeżeli ustalamy, że tym razem skupiamy się wyłącznie na sprawach rodzinnych, ostatecznie i tak zawsze zaczynamy rozmawiać o muzyce, o nowych pomysłach, o tym, kiedy będziemy coś nagrywać i tak dalej. Cała rodzina i wszyscy przyjaciele są pośrednio w to wciągnięci, czasami sami mówią, że dzisiaj nie rozmawiamy o muzyce, korzystamy z przyjemnego, wspólnie spędzonego wieczoru, ale to się nigdy nie udaje [śmiech].

 

Jeden z was zainspirował drugiego do grania czy zaczynaliście mniej więcej w tym samym czasie?
IB: Obydwaj zaczęliśmy grać na instrumentach dlatego, bo nasz ojciec hobbystycznie grał w zespole. Kiedy byliśmy młodsi, chodziliśmy do jego sali prób, pomagaliśmy wnosić jego instrumenty do klubów...

GB: Sala prób była dla nas jak przedszkole - świetnie się tam bawiliśmy. Nasza droga do grania zaczęła się w bardzo naturalny sposób i bardzo szybko. Kiedy tylko byliśmy w stanie samodzielnie cokolwiek zagrać, robiliśmy to [śmiech].

 

Od zawsze graliście razem?

IB: Na samym początku, kiedy miałem mniej więcej trzynaście lat, a mój brat troszkę więcej, działaliśmy w dwóch odrębnych zespołach, ale dość szybko uświadomiliśmy sobie, że musimy połączyć siły i zacząć działać razem. Zresztą szukaliśmy do naszego zespołu wokalisty, a Gabriel śpiewa, więc to była prosta decyzja [śmiech].

W notce do ostatniego singla - "Wildflower" - wspomnieliście, że tytułowy kwiat symbolizuje dorastanie z dala od negatywnych wpływów cywilizacji. Co uważacie za najgorsze w dzisiejszej cywilizacji?

IB: Z każdej strony otaczają nas chaos, dezinformacja, fake newsy, mnóstwo sprzecznych informacji nadawanych przez media społecznościowe. Tempo życia stało się zawrotne. Trudno wskazać na jedno zjawisko, które byłoby w dzisiejszym świecie najgorsze. Kiedy zbierze się je wszystkie razem, generują ogromną presję, zwłaszcza na młodszych osobach.

GB: Tak, presja jest zdecydowanie największym problemem. Bardzo ważne jest odnalezienie więzi ze sobą samym, z naturą, życie bez pośpiechu, refleksja nad tym, co tak naprawdę jest nam w życiu potrzebne do szczęścia.

 

Kiedy słucham waszej muzyki, wychwytuję w niej zdecydowanie więcej pozytywnego nastawienia niż negatywnego, ostatecznie jesteście więc optymistami czy gdzieś pod spodem ukrywa się odrobina pesymizmu?
IB: Zdecydowanie staramy się podchodzić do życia pozytywnie. Próbujemy przekazać i innym, i sobie samym, że damy radę przez to wszystko przejść. Nasze przesłanie zawsze ma pokrzepiać.

 

W najnowszym sezonie "Stranger Things" do walki z demonem Vecną potrzebne jest wsłuchiwanie się w utwór o szczególnie istotnym znaczeniu. Dla jednej z bohaterek jest to "Running Up That Hill" Kate Bush, a wy co byście wybrali?
IB: Wybrałbym "Killing in the Name" Rage Against the Machine.

GB: A ja może coś bardziej romantycznego [śmiech]. Może "Pride (In The Name Of Love)" U2?

 

A który z waszych utworów nadawałby się do walki z potworem z innego wymiaru?

IB: Postawiłbym chyba na "Van Gogh".

GB: "Break the Rules" też mogłoby się sprawdzić. Jest w nim sporo dobrej energii, a nic się przecież lepiej nie sprawdzi od dobrej energii, jeżeli chcesz pokonać złą energię.

 

fot. Ray Tarantino


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce