Obraz artykułu Ninja Episkopat: Jazz jest niesamowicie żywotną muzyką

Ninja Episkopat: Jazz jest niesamowicie żywotną muzyką

Obok takiej nazwy trudno przejść obojętnie, ale muzyka pozostawia równie intensywne wrażenia. Więcej o tym intrygującym, elektronicznym jazzie dowiecie się z rozmowy z całym triem, w której poruszamy tematy poszukiwania własnej tożsamości, upraszczania muzyki, wychodzenia poza schematy i... Krwawego Biskupa.

Jarosław Kowal: Lada moment wystąpicie na Soundrive Festival i chyba o żaden inny zespół nie byliśmy równie często dopytywani, bo z jednej strony niewiele na wasz temat można znaleźć w internecie, z drugiej nazwę macie na tyle intrygującą, że trudno obok niej przejść obojętnie. Z tego powodu pozwolę sobie zadać na wstępie najbardziej banalne z możliwych pytań - kim jesteście i dlaczego nazywacie siebie Ninja Episkopat?

Patrycja Wybrańczyk: Nazwa powstała w czasie pandemii, pod koniec ostatniej fali.

Mojżesz Tworzydło: Na początku miało być samo "Episkopat", ale chyba brzmiało zbyt grzecznie.

Patrycja Wybrańczyk: Chcieliśmy to trochę urozmaicić i przełamać konwencję. W tamtym okresie zaczęliśmy ze sobą więcej grać, przynosiliśmy swoje kompozycje, tworzyliśmy i eksperymentowaliśmy. Stąd z czasem wziął się pomysł na nazwę. A tak naprawdę to Alex - który tworzy niesamowite połączenia słów - jest za nią odpowiedzialny. Raz wypowiedział tę nazwę i już z nami została.

Alex Clov: To miał być żart, ale ostatecznie przyjęło się.

Ninja Episkopat wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.

 

Patrycja wspomniała o przełamywaniu konwencji i rzeczywiście drobne elementy pokroju nieposługiwania się nazwą, w której na początku widnieje nazwisko, a później dopisek trio czy quartet albo ilustracje, na których wyglądacie jak wprost wyciągnięci z komiksu zamiast zdjęć sprawiają, że wychodzicie poza wyświechtany jazzowy kanon, poza stereotyp garnituru i filharmonii - takie było założenie czy tak wyszło w naturalny, niezaplanowany sposób?
Alex Clov: Kierowały nami różne idee, które z czasem zmieniały się. Na początku graliśmy przede wszystkim free jazz, później zaczęły przychodzić pierwsze kompozycje, mocno zakorzenione w nowojorskim graniu - z długimi, skomplikowanymi tematami. Wystąpiliśmy z tym materiałem raz, w SPATiF-ie w Warszawie, a później przez trzy-cztery miesiące uczyliśmy się go i chyba ani razu nie udało się nam zagrać tych samych tematów poprawnie. Po jakimś czasie wyjechałem do Kopenhagi kontynuować studia i w okolicach listopada zadzwoniłem do Mojżesza, żeby mu powiedzieć: Stary, musimy zmienić koncepcję zespołu. Nikomu nie chce się uczyć i grać tych trudnych kompozycji, zróbmy coś prostszego, postawmy na elektronikę i większy luz.

 

Mojżesz Tworzydło: Znacznie swobodniej wszyscy troje odnajdujemy się w tym teraz. W takim podejściu do grania więcej jest z wpływów, które faktycznie dzielimy.

Patrycja Wybrańczyk: Najpierw powstała nazwa, a dopiero później obudziła się wyobraźnia, w której widzieliśmy wojnę ninja z episkopatem reprezentowanym przez Krwawego Biskupa. Z czasem nasza koncepcja poszła w kierunku bardziej elektronicznym - w nowych kompozycjach elektronika jest wręcz czwartym instrumentem. Fajnie jest obserwować ciąg zmieniających się pomysłów i historię, którą jako zespół tworzymy.

Nowe utwory dostałem od ciebie dosłownie dziesięć minut temu, zdążyłem pobieżnie przesłuchać niecałe dwa, ale tyle wystarczy, żeby zauważyć, w jak bardzo odmiennym kierunku poszliście w porównaniu z muzyką, jaką przesłałaś mi w listopadzie. Miałem was zapytać o to, czy "czwartym instrumentem" jest u was cisza, bo podczas koncertu w SPATiF-ie bardzo sprawnie manipulowaliście nią, ale elektronika na tyle zmieniła proporcje, że staliście się znacznie głośniejsi.
Patrycja Wybrańczyk: Rzeczywiście elektronika zajmuje teraz całą przestrzeń. EP-ka powstała w taki sposób, że utwory mieliśmy zakomponowane w Abletonie i wykonywaliśmy nasze partie w określonych momentach, a pomiędzy nimi improwizowaliśmy. Całość tworzyliśmy na czterech planach, ale myślę, że w kontekście grania koncertowego czekają nas kolejne metamorfozy. Będziemy bazować bardziej na interakcji, na decyzjach podejmowanych na scenie. Koncert w SPATiF-ie był bardziej jazzowy, improwizowany i cisza faktycznie pełniła w nim ważną rolę, czemu przestrzeń tego klubu bardzo sprzyja. Teraz pewnie wyjdzie nam hybryda tych dwóch podejść do wspólnego grania.

 

Wychodzenie poza jazzowe konwenanse od mniej więcej dziesięciu lat widoczne jest również w coraz częstszej obecności tej muzyki na niegatunkowych festiwalach. Chociażby na Soundrive będziecie grać razem z zespołami blackmetalowymi, post-punkowymi czy wykonawcami hip-hopowymi. Myślicie, że do niedawna wciąż pokutujące przekonanie o tym, że jazz jest zbyt wymagający albo wręcz elitarny przemija i otwartość na niego zaczyna wzrastać?

Alex Clov: Chociażby Shabaka Hutchings grał na Glastonbury kilka lat temu, więc faktycznie mocno się to pozmieniało. To może być kwestią tego, że jazz jest niesamowicie żywotną muzyką. Podobnie jak kapitalizm, potrafi wchłaniać wiele innych aspektów ludzkiej działalności. Jeżeli na przykład John Zorn łączył granie na saksofonie z death metalem, a później nagrywał albumy z interpretacjami muzyki żydowskiej albo bawił się funkiem, to właśnie pokazywał na własnym przykładzie historię jazzu, który zawsze wchłaniał to, co działo się dookoła. Młode pokolenie muzyków jest jeszcze inaczej wychowane - nie tylko na jazzie, ale nie wielu odmiennych wpływach, a później siłą rzeczy te wpływy muszą się pojawiać w jego muzyce.

Z waszej perspektywy wychodzenie na scenę podczas festiwalu jazzowego, gdzie często publiczność zajmuje miejsca siedzące i ma specyficzne przyzwyczajenia, chociażby klaskanie po każdej solówce, znacznie różni się od występu na festiwalu bez klucza gatunkowego?
Mojżesz Tworzydło: Z perspektywy tego, co doświadcza widownia wydaje mi się, że jest to ogromna różnica. Jeżeli chodzi natomiast o samo występowanie, jest znacznie mniejsza. Poza tym, że zawsze gramy dla publiki, dla ludzi, którzy przyjdą nas posłuchać, to dbamy o to, żeby grać taką muzykę, jaką naprawdę chcemy przekazać. Stąd też wzięła się zmiana koncepcji, o której chwilę wcześniej rozmawialiśmy. Kroczymy w tym kierunku, który wydaje się nam najbardziej sensowny.

Patrycja Wybrańczyk: Na pewno granie dla innej publiczności - przyzwyczajonej do innych zachowań - stawia pewne wyzwania, ale mierzenie się z nimi zawsze jest ekscytujące. Chcąc nie chcąc taka sytuacja wpływa na muzykę, którą gramy. Wszyscy wywodzimy się z trochę innych środowisk, ja mam doświadczenie przede wszystkim grania w jazzowych klubach, gdzie publiczność absorbuje chociażby ciszę, klaszcze po solówkach i tak dalej. To jest po prostu zupełnie inny klimat, a kiedy wchodzi się w jakiś nowy świat, na przykład podczas festiwalu, można się spodziewać wspaniałych bodźców, które potrafią bardzo zaskoczyć i sprawić, że występ stanie się jeszcze ciekawszy.

 

W jakim stopniu to, co ukaże się na EP-ce będzie odgrywane na scenie? Zagracie te kompozycje z dokładnością jeden do jednego czy sięgnięcie tylko po niektóre motywy, wokół których będziecie improwizować.
Patrycja Wybrańczyk: Na pewno będziemy korzystać z tego, co już mamy. Niektóre utwory z EP-ki są łatwiejsze w wykonaniu na żywo, z innymi będziemy musieli się napracować, możliwe, że wyciągniemy z nich tylko jakieś części. Zaryzykowałabym stwierdzeniem, że w zdecydowanej większości pojawią się motywy z EP-ki, możliwe, że także starszej kompozycje, a korzystając z energii koncertowej, częściowo postawimy również na improwizację.

Kilka lat temu rozmawiałem z Tomaszem Stańką, powiedział, że pierwszym, czego nauczył się od Krzysztofa Komedy była prostota, która jest trudna, bo istnieje niebezpieczeństwo zbliżenia się do kiczu, ale jednocześnie jest piękna. Twierdził, że łatwiej jest przemycić coś kiepskiego, jeżeli ubierze się to w formę nowoczesną, skomplikowaną i utrudnioną. Zgadzacie się z takim przekonaniem?
Patrycja Wybrańczyk: Prostota jest niezwykle trudna do uzyskania w szczery sposób. W taki, żeby faktycznie nie zbliżyć się za bardzo do kiczu. Bardzo inspiruję się taką muzyką i wykonuję ją w innych projektach, gdzie zahaczamy o stylistykę wytwórni ECM - tam minimalizm i cisza, a czasami także bardzo ładne melodie, wcale nie brzmią banalnie. Z tej perspektywy jak najbardziej zgadzam się z tym, co powiedział Tomasz Stańko, aczkolwiek trudność w graniu rzeczy bardziej skomplikowanych polega też na czymś innym - to trudność techniczna, trudność w pogodzeniu ze sobą złożonych struktur. Myślę, że prawda może leżeć pośrodku, a muzyka, którą my chcemy wykonywać musi być dla nas przede wszystkim dobrą zabawą.

Mojżesz Tworzydło: Mnie się wydaje, że jeżeli częściej grasz proste rzeczy - takie naprawdę proste, wręcz trywialne - to wychodzi z tego człowiek, a nie jakiś konstrukt. Więcej jest w tym duszy.

 

Zdarza się, że najpierw gracie coś skomplikowanego i z czasem decydujecie się na wprowadzenie uproszczeń?

Patrycja Wybrańczyk: Myślę, że mniej więcej tak wyglądała praca nad tym materiałem. Kiedy przynosiliśmy pomysły, sesje czy jakieś nagrania albo szkice, próbowaliśmy w trakcie wykonywania zauważać, w jakich momentach tracimy kontakt ze sobą, w jakich momentach to zaczyna kuleć na rzecz skupiania się na usilnym łączeniu jakichś wcześniej zaplanowanych części. To element naturalnego procesu, wspólnego kreowania muzyki.

 

Alex Clov: Zupełnie inaczej rozumiem upraszczanie muzyki. Nie jako upraszczanie czegoś od strony technicznej, bo czasami może to być wręcz bardziej skomplikowane pod tym względem. Dla mnie to kwestia upraszczania komunikacji ze sobą samym. Na przykład kiedy jesteś początkującym muzykiem, możesz mieć milion różnych inspiracji, słuchasz mnóstwa rzeczy, ale powoli zaczynasz identyfikować, w jakich obszarach naprawdę chcesz się poruszać. Zaczynasz odcinać to, co uznajesz za niepotrzebne, inspiracje, które uważasz za zbędne przy próbach otrzymania najczystszej formy tego, kim chcesz być. Prostota oznacz tutaj raczej działanie w zgodzie z tym, kim chcesz się stać jako muzyk. Sam często słucham technicznie skomplikowanej muzyki, na przykład Autechre z elektroniki albo Tima Berne'a z jazzu. Z biegiem czasu ich kompozycje stają się wręcz jeszcze bardziej zagmatwane. Im są starsi, tym są coraz bliżej tego, o co im chodziło dekady temu, kiedy dopiero zaczynali tworzyć muzykę.

Wszyscy gracie również w innych zespołach, jak wiele uwagi możecie i zamierzacie poświęcić na Ninję Episkopat? W najbliższym czasie ukaże się EP-ka, później występ na Soundrive i póki co nie podzieliliście się dalszymi planami.
Patrycja Wybrańczyk: Nie podzieliliśmy się, ale mamy je. Będzie koncert w Krakowie, będzie też koncert w Warszawie. Praca nad Ninją nabiera coraz fajniejszej formy, ale rzeczywiście nie mamy na nią wiele czasu - żyjemy w różnych miejscach, zazwyczaj działamy na odległość i co jakiś czas wyznaczamy sobie daty na intensywniejszą pracę.

fot. Nikita Abramenko


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce