Jarosław Kowal: Jak opisałbyś swoją relację z Polską? Wystarczy oczywiście posłuchać twojej muzyki, żeby wyłonił się wyraźny obraz kraju trawionego przez homofobię, ksenofobię i inne uprzedzenia czy nienawiść, ale z mojej perspektywy chociaż to wszystko widzę i brzydzę się tym, nie potrafiłbym się wyrwać z tego toksycznego związku. Lubię tu żyć, mimo że tak wiele powszechnych zachowań jest przeciwnych temu, jak według mnie powinno się żyć.
Olo CBD: Bardzo ciekawe pytanie, podoba mi się. Polska to dla mnie kraj, w którym się urodziłem, dorastałem i gdzie mieszkam całe życie. W zasadzie mieszkam całe życie w Warszawie, nie zdarzyło mi się wyjechać nigdzie na dłużej niż jakieś trzy tygodnie. Chociaż mieszkam w stolicy, dzielę wiele doświadczeń z osobami, które mieszkają w innych częściach Polski. Mieszkanie w Warszawie nie uchroniło mnie przed przemocą, kryzysem zdrowia psychicznego, brakiem dostępu do bezpłatnej, refundowanej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, problemami z ciągłością zatrudnienia i utrzymaniem się czy choćby z doświadczeniem homofobii.
Mimo tego wszystkiego, co dzieje się w tym kraju - od tak zwanego codziennego życia po politykę - lubię Polskę i lubię tu być. Poziomy, o których wspominam są ze sobą mocno powiązane, ale od lat przekonuję się, że nawet najbardziej zatwardziały homofob może mieć miękkie serduszko i że wielu osobom mieszkającym w Polsce wcale nie brakuje wrażliwości i empatii. Za to brakuje tych jakości na pewno wielu ludziom sprawującym w naszym kraju władzę. Niewiele jest w debacie publicznej czy w polityce - niezależnie od tego, czy mówimy o poziomie parlamentarnym i tym, jak wygląda komunikacja na sali sejmowej, czy o poziomie lokalnym - tego rodzaju podejścia. Urzędy dzielnic i gmin trapią te same problemy. Wszystko to złe, odrzucające, wkurzające i strasznie smutne, co widać i słychać z sejmowej mównicy, dzieje się także na poziomie lokalnym. Jedynie skala władzy jest inna, zasięg decyzji mniejszy i rzadko kiedy ktoś to nagrywa.
Chyba już od przedszkola interesuje mnie temat władzy, od podstawówki świadomie interesuję się polityką i bardzo w nią wierzę, mimo tego, jak w moim kraju wygląda kultura polityczna. Wierzę i wiem, że nie musi tak być. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi i robię to nieustannie. Ten, kto mnie dobrze zna wie, że hobbystycznie przy każdej możliwej okazji prowadzę "warsztaty antydyskryminacyjne" i nie boję się rozmawiać.
Lubię Polskę, bo chociaż to "dom" pełen przemocy i toksyn, to jest dla mnie na tyle znanym i zrozumiałym kontekstem, że wiem, jak się w nim poruszać. Chociaż zewnętrzne warunki często pozostawiają wiele do życzenia i trudno się tutaj czuć bezpiecznie jako osoba niehetero, jako queer czy osoba trans, to mam już na tyle mocno wypracowane sposoby radzenia sobie z niektórymi sytuacjami, że czuję się relatywnie bezpiecznie. Ale wielu moich znajomych i przyjaciół nie podziela tego doświadczenia, mojego "entuzjazmu" czy raczej zaufania do znanego kontekstu. Niemal całe życie pracuję na to, żeby tak integrować swoje doświadczenia i rozwijać narzędzia, między innymi umiejętności społeczne, żeby czuć się tutaj dobrze, jednocześnie pozostając sobą i performując siebie tak, jak mi się to podoba i jak mam ochotę.
Cały czas to testuję i cały czas się tego uczę, oswajam, buduję odwagę do bycia sobą i muszę przyznać, że często wymaga to ogromnej pracy. Dla mnie ta praca to jednocześnie pasja - zainteresowanie ludźmi, polityką, Polską. Z tego powodu jest mi dużo łatwiej odnaleźć się w trudnych sytuacjach i niekomfortowych warunkach, na przykład w sytuacjach otwartej homofobii czy transfobii. Czasami zapominam, ile pracy kosztowało mnie to, że czuję się wśród ludzi tak swobodnie. Często wykonuję tę "pracę" z przyjemnością, ale robię to jako dorosła, świadoma osoba, która zna swoje granice i wie, kiedy powiedzieć stop. Chciałbym, żeby każdy w moim kraju mógł po prostu czuć się okej z tym, kim i jaki/jaka jest, bez konieczności wykonywania tej pracy. Nie lubię w tym kraju tego, że nie ma tutaj kultury wzmacniania siebie, jest rywalizacja, wyśmiewanie inności czy tego, co powszechnie odbierane jest jako słabość, nieradzenie sobie albo bycie "innym". Inny, który się boi i nie jest pewien siebie często od razu staje się u nas kozłem ofiarnym.
Myślisz, że na jakimś etapie zainteresowanie polityką może zwiększyć się do tego stopnia, że faktycznie włączysz się w cały ten system? Czy to na szczeblu lokalnym, czy krajowym.
W zasadzie to całe życie jakoś jestem w tym "systemie". Od samorządów szkolnych przez działanie lokalne i aktywistyczne na Bemowie i Jelonkach, szczególnie na osiedlu "Przyjaźń", po kandydowanie w wyborach samorządowych, co było naturalnym krokiem po latach działania w dzielnicy. Dla mnie każda instytucjonalna władza to jakiś rodzaj "pudełka" - metafora domu albo sceny. Jeszcze trzy lata temu nie przyszłoby mi do głowy, że będę się zajmować czymś takim, jak granie koncertów, a nie na przykład polityką, więc chociaż dziś polityka jest w moim życiu obecna w inny sposób, to nie mogę powiedzieć, że nigdy do niej nie wrócę, ani nie wejdę do tego systemu. W końcu jestem w nim, od kiedy tylko mogę społecznie działać.
Teraz jednak świadomie od polityki i aktywizmu odpoczywam, ale nadal jakaś część mnie w tym jest, bo - jak śpiewa Młody Leszcz i jak głoszą memiczne mądrości - żyjemy w społeczeństwie. Ja to wiem, ty to wiesz, ona też wie. To czego nauczyły mnie lata różnego typu działań społecznych, to wiedza i przekonanie, że jedna osoba nie może wszystkie zrobić za innych, że nie powinno się zakładać, że są ludzie, których nie da się zastąpić i że polityka oparta na charyzmie, energii, zaangażowaniu czy też władzy i autorytecie jednej osoby to nie jest polityka, w którą wierzę i z którą chcę mieć cokolwiek wspólnego. Szczególnie w takim kraju i w takim kontekście społeczno-historyczno-kulturowym.
Jeśli pytasz o pomysły na konkretne działania, to nie wykluczam kandydowania do Rady Warszawy, bo chociaż wiele mi tutaj przeszkadza, kocham to miasto i mieszkam tutaj całe życie. Lubię łączyć kropeczki i znam ogrom dobrych i mądrych osób, ekspertek i ekspertów, które i którzy znają inne dobre i mądre osoby, a że mam też doświadczenie bycia w kampanii od środka, bycia w komisji wyborczej i że wiem, jak to się robi i z czym to się je, to nie wydaje mi się wielkim wyzwaniem znaleźć czterysta sześćdziesiąt mądrych, kompetentnych osób z dobrymi intencjami i łagodnymi serduszkami. To nie jest żadna deklaracja, dzielę się tylko luźno doświadczeniem i przemyśleniami. Z ziomkami rozmawiamy o tym regularnie od lat i hobbystycznie prowadzę sobie listę, z której może kiedyś zrobię - albo wspólnie zrobimy w grupie fajnych i dobrych ludzi - użytek przy okazji kolejnych wyborów.
W podstawówce dystrybuowałem nawet gazetkę staryryczno-polityczną, drukowaną na domowej drukarce; robiłem ją w dużej mierze samodzielnie, trochę z pomocą mamy i przez pewien czas w duecie z koleżanką z klasy, a później sprzedawałem ją za złotówkę albo dwa złote, już nawet nie pamiętam. Na początku spotkało się to z dużą aprobatą grona pedagogicznego, ale niedługo późnej skończyło się obniżonym zachowaniem, kiedy nauczyciele zorientowali się, że te treści są "kontrowersyjne" i uznali, że dziesięcio-jedenastoletnie dzieci nie powinny się zajmować takimi tematami.
Wydaje mi się, że w jakimś stopniu - mimo wszystko - cały czas jako społeczeństwo idziemy naprzód. Pojawiają się idiotyczne pomysły pokroju "Stref wolnych od ideologii LGBT", ale jeżeli spojrzeć na dzisiejszą muzykę, na filmy i seriale, nawet na kreskówki, to reprezentacja osób LGBT jest bez porównania większa niż dziesięć lat temu. Zmierzamy ku lepszemu, tylko w bardzo wolnym tempie.
Tak, widzę tę zmianę, jest ogromna. Dlatego - kochani politycy - tej siły już nie powstrzymacie, bo ta siła i to społeczeństwo, którym od zawsze próbujecie manipulować powoli staje się mądrzejsze od was. A może zawsze było, tylko zwyczajnie nie było wystarczająco dużo platform, żeby wszyscy, niezależnie od tego kim i skąd są, mogli otwarcie dzielić się swoim głosem.
Dzięki temu, że widzę tę zmianę i w nią wierzę, korzystam z takich okazji, jaką daje mi rozmowa z homofobem czy transfobem. Używam słowa "rozmowa", ale w swoim doświadczeniu mam też takie sytuacje, jak wychodzenie obronna ręką z konfrontacji, często nawet niebezpiecznych, kiedy to ktoś w przestrzeni publicznej próbował atakować mnie czy moich bliskich. Większość takich sytuacji kończy się głębokim porozumieniem, nieoczekiwanym (dla agresora, dla mnie to już zazwyczaj sytuacja, której się spodziewam) spotkaniem na poziomie empatii i wymiany osobistych doświadczenia. Nie raz i nie dwa agresywny homofob przepraszał mnie, zdarzało się, że płakał i przeżywał niemalże katharsis. Tłumaczył się, że wcale nie jest złym człowiekiem, że on wcale tak nie myśli, że to przez ojca wojskowego, przez homofobicznych kolegów z boiska i tak dalej.
Wiele takich doświadczeń mam z kampanii wyborczej do wyborów samorządowych. Na przykład rozdawałem ulotki w parku i ktoś mówi: Zagłosowałbym na was, ale wy popieracie tych kolorowych. Pytam wtedy, ale jakich kolorowych? I słyszę: No tych, kurwa, tęczowych, na co odpowiadam: Mówi pan teraz o mnie. Wtedy znowu pada: Nie, nie, ja o pedałach mówię. O LGBT - to zorganizowana grupa, to nie są ludzie. Szybko wtedy przechodzę na poziom codziennego, osobistego doświadczenia i mówię na przykład: Niech pan spróbuje sobie wyobrazić, że jest pan w parku i nie może złapać swojej żony czy dziewczyny za rękę, bo ktoś może pana z tego powodu zaatakować fizycznie czy psychicznie. W takim momencie ludzie zazwyczaj nie wiedzą już, co powiedzieć. To jest tak zrozumiałe dla nich, że czują się dotknięci i nie wyobrażają sobie, jak może tak być. Mówią, że w ogóle nie pomyśleli, jak bardzo jest to proste, że chodzi tylko o to, by czuć się bezpiecznie i dobrze, że LGBT wcale nie chce zniszczyć polskiej rodziny, że tu chodzi o naprawdę podstawowe rzeczy. Dla mnie tym jest polityka - chodzi o proste rzeczy, o to, że masz co jeść, gdzie mieszkać, że chodzisz po ulicy, która się nie rozpierdala i że możesz się czuć bezpiecznie w swoim otoczeniu.
Z mojego doświadczenia wynika, że często taki homofob czy transfob to osoby, które czują się niewysłuchane, niewidziane, zmarginalizowane, czują, że państwo i władza nie dbają o nie.
Z mojego doświadczenia wynika, że często taki homofob czy transfob to osoby, które czują się niewysłuchane, niewidziane, zmarginalizowane, czują, że państwo i władza nie dbają o nie, a "innych" - w tym osoby LGBT+, których często osobiście nie znają - postrzegają jako konkurencyjną grupę interesu. Tych innych, o których państwo lepiej dba i chce ich szczególnie chronić, dawać im jakieś "przywileje". To całkowicie błędne i na opak rozumienie naszej sytuacji, ale wiem, z czego wynika, dlatego te rozmowy i te spotkania tak wyglądają i się "udają". Cieszę się bardzo, że coraz więcej jest takich pełnych otwartości i akceptacji głosów w kulturze, w filmach, serialach i muzyce, szczególnie w mainstreamie, który dociera do największej grupy ludzi. Wierzę też bardzo w siłę i moc pojedynczych spotkań i osobistych rozmów. I w pierwszoosobową narrację.
Polska to jedno, ale zupełnie odrębny temat to środowisko hip-hopowe, na pewno w ostatnich latach też coraz bardziej otwarte, ale jednak wciąż pełne twardogłowych osób, którym przeszkadza nawet to, kiedy rapuje kobieta, a co dopiero osoba LGBT. Spotkałeś się już z tego powodu z agresywnymi komentarzami?
W sytuacjach bezpośrednich zupełnie nie. Kocham robić freestyle i jak tylko mam okazję, robię to ze wszystkimi i gdzie tylko się da. I robię to jako ja, queerowy ziomek, chłopak z bloków, wariat, homo-niewiadomo. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś mi nie podał ręki po freestyle'u [śmiech], a freestyle'ując, jestem sobą w stu procentach, najbardziej queerową wersją siebie.
Jeśli chodzi o moją twórczość, to wiele nie publikuję, w internecie są moje stare rzeczy, z samych początków. Nie dotarło to do wielkiej grupy osób, przez co też na razie nie spotkałem się z wieloma negatywnymi komentarzami, raczej jakieś nieliczne podśmiechujki, a nie mocny hejt. Najbardziej pojechał po mnie Marcin Flint, któremu prywatnie wysłałem kawałek. To było po premierze "Reprezentuję LGBT" - numeru, którego szczerze nie lubię, bo spędziłem na tym zdecydowanie za dużo czasu i pierwsza, nagrana na bicie Janka wersja teraz jest dla mnie najlepsza, ma w sobie emocje, których brakuje w wersji, którą wypuściłem. Janek to zresztą dla mnie po prostu kolega, a - jak się niedawno okazało - uchodzi za tajemniczą postać, szarą eminencję polskiego rapu, co uświadomił mi poznany niedawno ziomek, który poznał jego bit i powiedział, że od sześciu lat zna te bity i próbuje się dowiedzieć, kim jest stojący za nimi człowiek i czy w ogóle istnieje, bo ma wiele ksywek i robi incognito sporo projektów. A dla mnie to po prostu Janek, chłopak koleżanki ze szkoły.
Sądząc po imprezach, na jakich występujesz, twoja publiczność nie jest stricte hip-hopowa, a raczej związana z - najogólniej mówiąc - alternatywą. Franek Warzywa i Młody Budda, Chair, Svet - między innymi z takimi postaciami dzielisz czy będziesz dzielić scenę. Czujesz, że w tym szerszym gatunkowo kontekście czujesz się najlepiej czy jednak fajnie byłoby zwojować też te największe rapowe festiwale i występować przed Quebo albo Pezetem?
Z założenia lubię wszystkich ludzi, ale czuję, że wolę występować przed mniej hermetyczną publicznością. Osoby, zespoły i składy które wymieniasz to ludzie, z którymi znamy się towarzysko, przez znajomych czy z jakichś "wspólnych" miejsc. Ale dla mnie to tylko jedna z baniek, w której jestem i paradoksalnie wcale nie jest to bańka, w której czuję się najbardziej komfortowo, pomimo tego, że w dużej mierze - przynajmniej deklaratywnie - publiczność tej bańki to osoby wrażliwe na kwestie równej, wolnej od homofobii czy transfobii przestrzeni. Na pewno czuję dużo wsparcia i jeśli chodzi o rapowe czy hip-hopowe eksperymenty, jest to całkiem łagodna publiczność, ale ciągnie mnie do rodzimej rapowej, hiphopopowej sceny i energii, która jest tam, gdzie są ludzie naprawdę jarający się rapem, serio czujący i czający hip-hop.
Jak tylko mam szansę, to freestyluję, gdzie się da i z kim się da. Ostatnio spotkałem Kosiego z JWP - był z kolegą beatbokserem, nie pamiętam ksywy, nie kojarzyłem go wcześniej - i od razu zapytałem, czy freestyluje. Powiedział, że nie, że to nie jego bajka i że go to stresuje, ale żebym coś zapodał. Jego kolega zaczął beatboksować, więc od razu wszedłem z freestylem. Lubię te momenty, kiedy dorośli faceci, często cisheteroziomki po czterdziestce, zaczynają mi podawać ręce, propsować i jarać się jak dzieci. Pytają, czy chodzę na bitwy i mówią, że koniecznie muszę zacząć. Pytają, czy znam kogoś tam i kogoś jeszcze, a jak nie, to mówią, że muszę koniecznie sprawdzić [śmiech].
Ostatnio też, w biegu na taksówkę (moja dziewczyna spieszyła się na samolot do pracy we Włoszech), zrobiłem szybki freestyle Winiemu [śmiech]. Też go trochę zaskoczyłem, nie spodziewał się, że umiem tak nawinąć i że nawet nie potrzebuję rozgrzewki. Nie chcę się chwalić, chociaż może właśnie to robię, ale tak jak nie lubię publikować swoich kawałków i uważam, że na homemade nagraniach wypadam słabo, tak we freestyle'u czuję się bardzo dobrze i swobodnie, nie boję się niczego i nikogo [śmiech].
Jestem człowiekiem od detali, szczelin istnienia i mikropęknięć, więc dla mnie takie czasem "małe rzeczy" mają duże znaczenie i mogą sporo zmieniać w odbiorze czyjeś twórczości. Mam poczucie, że często najlepiej poznaję ludzi właśnie poprzez te pęknięcia i małe rzeczy, detale, gesty.
Miałeś kiedyś sytuację, że ktoś, kogo muzyka była ci bliska, kogo szanujesz przez jakąś jedną wypowiedź sprawił, że odechciało ci się go słuchać? Ja tak miałem z Sokołem, kiedy podczas programu Żywyrap występ jednej z uczestniczek skwitował słowami: Kobiecy rap nie powinien się pojawić na tej planecie, a argumentował to między innymi tym, że kobiety robią brzydkie miny kiedy rapują.
Wojtek Sokół to jedna z moich ulubionych postaci w polskim rapie. Śledzę jego twórczość i transformację, którą przechodzi. Pamiętam kawałki, w których był otwartym homofobem, ale to się mocno zmieniło. Ta wypowiedź pochodzi z 2013 roku, to prawie dekadę temu. Oczywiście to jej nie usprawiedliwia, ale po nowszych wywiadach z Sokołem wydaje mi się, że trochę się zmienił. Jak go kiedyś spotkam (mijałem go ostatnio gdzieś w okolicach Mokotowskiej, ale nie miałem czasu zagadać), to może utnę sobie z nim pogawędkę i zweryfikuję, czy coś się zmieniło. Dla mnie fakt, że ufa mu Bogna Świątkowska, która na przykład odbierała za niego nagrodę, kiedy był na wakacjach, jest trochę papierkiem lakmusowym, że to spoko typ. Ale dobrze, że o tym mówisz, bo spoko typy też mają swoje za uszami i jeśli się nie zmieniają i trwają w swoich słabych, wykluczających zachowaniach, to przestają być tacy spoko.
Miałem tak z Soblem, chociaż w sumie nigdy nie byłem jakimś super fanem, ale podoba mi się to, co potrafi zrobić z głosem i jak eksperymentuje z wokalem, chociaż ma swoje utarte ścieżki, na których często bazuje. Po jego homofobicznej wypowiedzi do fana podczas koncertu trochę stracił mój szacunek i przestałem tak afirmatywnie patrzeć na tę postać. Niedawno miałem mocny zgrzyt wsłuchując się w starsze kawałki składu TuzzaGlobale, poczułem i usłyszałem, jak bardzo rozmijamy się w rozumieniu hasła "jebać biedę", które dla mnie jest o tym, że jebać bycie biednym i życie w biedzie oraz propsowaniem stawania na nogi i wychodzenia z biedy, a nie klasistowskim wyszydzaniem i wyśmiewaniem się z tych, którzy mają mniej pieniędzy i noszą tańsze czy gorszej jakości ciuchy.
Mocno zaskoczył mnie Kinny Zimmer, który fleksuje się na bycie harcerzem, pozuje w stroju harcerza gdzie się da, a ma kawałek o tym, że jebać bezdomnego i refren: Wypierdalaj pan, wypierdalaj skierowany do człowieka, który (w piosence i zapewne w życiu) prosi go o pieniądze. To nie jest harcerskie podejście. Od tego czasu też inaczej czytam kawałek "Jestem kwiatkiem", który od razu, od pierwszego wysłuchania bardzo polubiłem. Teraz jestem kwiatkiem odczytuję jako jestem narcyzem. Nadal uważam, że to uroczy kawałek, ale wobec kontekstu i bardziej przekrojowej znajomości twórczości tej postaci, inaczej już to odbieram.
Podobnie miałem z Jankiem-Rapowanie. Twórczość Janka lubię bardziej niż Kinniego Zimmera, ale też słyszę tam mocno neoliberalną narrację i zaskakująco małą społeczną wrażliwość w stosunku do tego, jak w ogóle wrażliwy jest to twórca. Janek używa w jednym kawałku z nowej płyty określenia lewizna, które odczytuję jako pokazanie negatywnego stosunku do lewicowego myślenia i podejścia. Jestem człowiekiem od detali, szczelin istnienia i mikropęknięć, więc dla mnie takie czasem "małe rzeczy" mają duże znaczenie i mogą sporo zmieniać w odbiorze czyjeś twórczości. Mam poczucie, że często najlepiej poznaję ludzi właśnie poprzez te pęknięcia i małe rzeczy, detale, gesty. Nie mówię o detalach estetycznych, bo chociaż prywatnie jest to dla mnie jakiś temat, zupełnie nie oceniam ludzi pod względem estetyki i w tym kontekście to, jak ktoś wygląda, czy co nosi, nie ma dla mnie większego znaczenia. Dobre ziomeczki nie muszą "dobrze" wyglądać, a ci, którzy wyglądają, a nie mają w "środku" tego, co jest dla mnie ważne, estetyką w moich oczach niczego nie nadrobią.
W pełni rozumiem stawianie freestyle'u ponad nagrywanie, ale samolubnie muszę powiedzieć, że chciałbym posłuchać czegoś więcej w twoim wykonaniu. Przełamiesz się i jednak coś więcej nagrasz?
Nagrywam w domu. Mogę ci wysłać nawet tutaj. Są to już całkiem stare rzeczy, brak im pro miksu i masteringu. Jak wrócę z koncertu w Gdańsku, to w końcu się tym zajmę. Chcę wypuścić kilka kawałków, mam też w planach co najmniej dwa teledyski, jeden już nawet prawie powstał. Ja po prostu nie lubię swoich rzeczy w złej jakości i do tej pory brakowało i wciąż brakuje mi skilli, sprzętu i pieniędzy, żeby coś nagrać fajnie i dobrze. Tak, żeby mi się to podobało. Ale mam wokół siebie coraz więcej ludzi, którzy chcą mnie wesprzeć, podzielić się skillami, sprzętem. Mam nadzieję, że niedługo będę mieć też jakiś hajs, bo nie chcę wykorzystywać ziomków i wiecznie korzystać z czyjejś bezpłatnej pracy.
Przed końcem lipca na pewno coś wypuszczę i mam nadzieję, że niedługo zacznę już regularnie dzielić się swoimi muzycznymi działaniami. Mam dużo materiału, który powstawał w ciągu tych ostatnich dwóch lat, kiedy moja przygoda z robieniem rapu się zaczęła i czuję, że teraz mam taki wgląd w siebie, a jednocześnie spojrzenie z dystansu czy meta-poziomu na to, co twórczo robię od dwóch i pół roku i co tam tam sobie piszę i luźno nagrywam w domu, że jest to fajny materiał na płytę, którą mam nadzieje, że jeszcze w tym roku nagram. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, ale wiem, że bardzo chcę to robić, bo nigdy nie miałem większej zajawki niż robienie muzyki i nawijanie na bitach. Rap wyprzedził nawet politykę [śmiech].
Mam też nadzieje, że w końcu będę mieć chwilę, żeby posiedzieć na kompie i poeksperymentować z robieniem muzyki, z nagrywaniem i miksowaniem. Nie znam się na tym, uczę się tego od zera i przez praktykę. Chcę zwiększać swoje skille i samodzielność, ale też znaleźć fajnych ludzi do współpracy. Najbardziej marzy mi się sytuacja, w której miałbym na tyle stabilne finanse i bezpieczeństwo materialne, że mógłbym po prostu siedzieć na chacie czy w studiu i robić rap. Od pół roku planuje nagrać demo i wysłać je do paru miejsc, może w końcu zmotywuję się, żeby popchnąć ten temat dalej.
fot. Karolina Jackowska