Obraz artykułu Rotten Sound: Death metal i grindcore coraz częściej pojawiają się na dużych festiwalach

Rotten Sound: Death metal i grindcore coraz częściej pojawiają się na dużych festiwalach

Gdybym miał sporządzić listę płyt, które ukształtowały mój gust muzyczny, na pewno wśród tych bardziej hałaśliwych znalazłby się "Exit", czwarty album fińskich grindcore'owców z Rotten Sound. Frontman zespołu, Keijo Niinimaa (używający pseudonimu G) nie odpuszcza, mimo upływu lat i co rusz angażuje się także w nowe projekty poboczne.

Wojciech Michalak: Zastanawiam się, jak to jest być aktywnym na scenie przez trzydzieści lat bez choćby jednego momentu przerwy.

Keijo Niinimaa: Właściwie to już trzydzieści pięć lat. Zaczęliśmy stawiać pierwsze kroki w 1989 roku jako Vomiturition, na kilka lat zanim powstał Rotten Sound. A jakie to uczucie? Wspaniałe. Ciągle jestem szczęśliwy, bo pojawiają się nowe możliwości, a jednocześnie nie musimy przeładowywać siebie koncertami, możemy grać tylko te sztuki, które naprawdę chcemy. Jedynym problemem jest to, że odczuwam większą potrzebę grania niż reszta zespołu. Nie żeby reszta składu była niechętna, ale trudniej to pogodzić z pozamuzycznymi zobowiązaniami. Mika [Aalto - gitarzysta] ma dzieci, chłopaki mają też etatowe prace, a ja postanowiłem skupić się całkowicie na graniu. Szukałem też nowych sposób na wyrażenie siebie. Grindcore to wspaniała rzecz, ale chcę próbować też innych rzeczy.

A czy uważasz, że scena mocno się zmieniła przez te wszystkie lata?

Mogę wypowiadać się głównie na temat fińskiej sceny - przeżyła mocną zapaść, ale teraz buduje się na nowo. Powstaje wiele nowych zespołów i coraz bardziej wszystko zaczyna hulać zgodnie z założeniami DIY. Widać coraz więcej entuzjazmu i ludzi, którzy chcą po prostu grać. Death metal, hardcore, grindcore czy crust wchodzą w fazę rozkwitu. Trudniej wypowiadać się o zagranicznych koncertach. Jedziemy na taki Obscene Extreme i czujemy, że nic się nigdy nie zmieniło, ale wiem, że to nie prawda. Ekstremalna muzyka rozwinęła się i zaczęła trafiać na większe festiwale. Pamiętam lata, kiedy granie death metalu czy grindcore'u często nie pozwalało na dostanie się na duże imprezy, ale dzisiaj ekstrema spotyka się ze znacznie większym zainteresowaniem niż dwadzieścia lat temu. Widać to zwłaszcza po death metalu, który jeszcze nie tak dawno był prawie martwym gatunkiem, a teraz wraca ze zdwojoną siłą. To jest trend, który możemy obserwować od dawna.

 

 

Skoro poruszasz temat sceny w Finlandii, to jak myślisz, dlaczego jest tak bardzo nastawiona na ciężką muzykę? Jest wiele popularnych zespołów punkowych czy metalowych z tego kraju, ale jeżeli chodzi o inne gatunki, to już niekoniecznie.

Większość mainstreamowych artystów śpiewa po fińsku, ale od jakiegoś czasu coraz więcej piosenkarzy/piosenkarek stara się śpiewać po angielsku i podbijać za granicę. Jest kilka czynników, które na to wpływają - przede wszystkim fakt, że Finowie tworzą inaczej muzykę niż Amerykanie czy Szwedzi. W Finlandii popularne jest holistyczne podejście i duża skłonność do eksperymentów. Inna kwestia jest taka, że sam rynek muzyczny w Finlandii chłonie artystów, którzy śpiewają w języku ojczystym - jest dużo opcji koncertowych i wielu artystów potrafi zagrać w kraju około dwustu koncertów rocznie, nawet mimo tak małej populacji. Fińskojęzyczna muzyka jest też popularna w radiu, co przekłada się na robienie dużych karier w samej Finlandii i brak potrzeby wyjścia poza granice kraju. Zwłaszcza, że jeżeli chodzi o festiwale tutaj, to zauważalnie składy są coraz "lżejsze". Myślę, że przez to nasz kraj jest źle postrzegany - jasne, poza Finlandią znane są głównie zespoły grające ekstremalną muzykę, ale wewnątrz kraju króluje ta znacznie łagodniejsza. Nawet z Rotten Sound nie gramy już na tych festiwalach, na których gościliśmy dziesięć czy piętnaście lat. Myślę, że jakiekolwiek tendencje sceniczne w Finlandii działają znacznie bardziej na zasadzie fal, niż ma to miejsce gdziekolwiek indziej, więc ten trend może się zmienić za jakiś czas. Mieliśmy falę popularności klasycznego rocka, falę rapu, metalu i tak dalej. W okresie, kiedy najbardziej pożądana była ekstrema - jakoś w latach 2000-2010 - zdarzało się nam grać na naprawdę dużej liczbie festiwali w kraju, niekoniecznie tylko na tych nastawionych na najcięższą muzykę.

Rotten Sound zawsze był bardzo aktywny, jeżeli chodzi o wypuszczanie nowych materiałów, a obecnie macie najdłuższy w swojej historii okres bez żadnego wydawnictwa [ostatni materiał zespołu, EP-ka "Suffer to Abuse", został wydany w 2018 roku]. Dlaczego?

Jest ku temu kilka powodów. Po "Suffer to Abuse" od razu zaczęliśmy pisanie nowych utworów, ale w którymś momencie zaczęliśmy wracać do korzeni. Czuliśmy, że nowy materiał jest w porządku, ale odbiega od tego, co chcielibyśmy osiągnąć. W tym okresie odszedł od nas też nasz basista, Kristian Toivainen, który był jednym z kompozytorów. Później uderzył covid i trudno było się zebrać, mieliśmy lekki kryzys w znalezieniu motywacji, kiedy okazało się, że możemy nie zagrać na żywo przez kolejne lata. Potem zajęliśmy się przedprodukcją materiału i prawie przez rok szlifowaliśmy numery, brzmienie i tak dalej. Nowy album jest gotowy już od stycznia, ale wysypał nam się autor okładki i musieliśmy zacząć szukać nowego. Wszystko to nałożyło się na siebie i spowodowało tak długą przerwę, zwłaszcza przy obecnych kolejkach w tłoczniach winylowych. Oprócz albumu nagraliśmy też materiał na EP-kę, więc po przerwie planujemy wydać od razu dwie rzeczy. No i jesteśmy zadowoleni z efektu - nagraliśmy osiemnaście utworów, które łącznie trwają dwadzieścia minut, więc wracamy do korzeni.

 

Myślę, że dla większości fanów najważniejszym materiałem Rotten Sound jest "Exit", ale często perspektywa zespołu wygląda inaczej. Który materiał Rotten Sound jest dla ciebie najważniejszy?

Lubię większość z nich i każdy z innego powodu. "Under Pressure" z 1997 roku w pewien sposób zamyka nasz pierwszy okres, kiedy byliśmy bardziej zespołem crustowym. No i to pierwszy pełen album. "Murderworks" z 2002 był za to punktem zwrotnym - to po tym albumie zaczęliśmy grać za granicą i coraz więcej osób kojarzyło naszą nazwę. Oczywiście "Exit" jest ważny. Bardzo lubię też "Cycles", ale chyba "Cursed" z 2011 był materiałem, na którym czuję, że w pełni rozwinęliśmy skrzydła. Jest na nim coś, co lubię - dużo groove'u i eksperymentów. Obecnie najwięcej utworów w naszym secie pochodzi właśnie z "Cursed", ale nie planowaliśmy tego - wyszło całkowicie naturalnie. "Abuse to Suffer" i "Suffer to Abuse" są ważne, bo oddają to, gdzie znajdujemy się teraz, ale gdybym miał wybrać tylko jeden, wybrałbym "Murderworks".

Przejdźmy do Goatburner - gracie w duecie, co nie jest skrajnie nietypowym podejście, ale ciekawi mnie, jak to jest grać w dwuosobowym składzie? Czy zmienia to dużo, jeżeli chodzi o granie tras, komponowanie muzyki i tak dalej?

To całkowicie innego doświadczenie od wszystkich dotychczasowych. Wszystko zaczęło się wraz z początkiem problemów ze składem Morbid Evils - nie wszyscy byli zadowoleni z tras po Europie. Poza tym chciałem spróbować pograć coś innego. Zacząłem rozglądać się za kimś, z kim mogę pograć we dwóch. Zależało mi na młodym perkusiście, z którym mogę sporo grać. Trafiłem w końcu na Jaakko Forsmana - borykał się ze swoim zespołem z podobnym problemem, co ja. Mieliśmy wspólne poglądy na granie, podobne gusta muzyczne i zgraliśmy się super. Jest dużo łatwiej, jeżeli chodzi o dogranie wszystkiego - umówienie próby, nagrywki czy potwierdzenie koncertu zamyka się zazwyczaj w jednym SMS-ie. Jeżdżenie w trasę jak duet też jest łatwiejsze... Chyba, że chodzi o targanie gratów. Jesteśmy wolni w kwestiach tempa i aranży, sporo zmieniamy, eksperymentujemy i kombinujemy - w duecie jest dużo łatwiej w tym zakresie.

 

Oczywiście, granie koncertów tylko we dwóch było wyzwaniem - sam robię na żywo wszystkie gitary i bas, jestem podłączony do dwóch kompletów gitarowych równocześnie, między którymi się przełączam. Staramy się robić ścianę dźwięku, ale na jednej z pierwszych prób, kiedy był cholernie gorący dzień wypadła mi kostka gitarowa - wtedy uświadomiłem sobie, że w tej sekundzie zamilkły gitary, bas i nie mogłem śpiewać, bo musiałem podnieść kostkę. To był ten moment, kiedy poczułem chwilę grozy przed koncertami. Z każdym kolejnym koncertem było jednak łatwiej i mam nadzieję, że po pandemii będzie jeszcze lżej. Mieliśmy zabookowaną trasę po Europie w 2020 roku, ale nie doszła do skutku. Gdzieś tam wierzę, że ten zespół zyska w końcu więcej możliwości. Goatburner daje mi dużo radości - zwłaszcza, że dopiero teraz doceniam to, jak ważne jest mieć wspólne podejście do muzyki i grania tras. Wiele osób w Skandynawii stara się przede wszystkim grać tak, żeby nie tracić pieniędzy. Dla mnie i Jaakko to nie jest priorytet.

Morbid Evils to zespół, który znacznie odbiega od wszystkiego, co robiłeś do tej pory. Skąd pomysł na pójście w znacznie wolniejszym, bardziej eksperymentalnym kierunku?

Zawsze lubiłem doom metal i stoner, ale kiedy zobaczyłem Sleep, Yob i Conan na Roadburn 2012, coś mnie tchnęło. Chciałem zrobić coś takiego. Zagadałem do znajomych, którzy chcieli grać stoner i trochę ich przemaglowałem, żeby poszli w tę stronę, w która ja chciałem. Zwolnienie tempa jest ciekawym doświadczeniem. Zgranie się zajmuje znacznie dłużej, czasami to kwestia miesięcy. Dziś mamy pierwszą próbę z Jaako, który gra w zastępstwie na nadchodzącej trasie. Jestem ciekaw, jak to wszystko wyjdzie. Chciałem grać coś, co będzie całkowicie inne niż Rotten Sound, przejść na drugi biegun ekstremy.

 

I jak sam zauważyłeś, paradoksalnie trudniej jest grać w wolniejszym tempie.

I tak, i nie. Dochodzi kwestia wytrzymałości fizycznej. Z Goatburner staram się grać, kostkując wszystkie partie z dołu, ale nie zawsze jest to możliwe, gdy Jaakko podkręci tempo. Zwłaszcza, że z Goatburner mamy tendencje do grania szybciej na żywo - kilka razy usłyszeliśmy, że brzmimy na żywo jak Brutal Truth, co z jednej strony jest miłe, a z drugiej pokazuje, że nie osiągnęliśmy tego, o co nam chodziło. Goatburner z założenia ma się obracać raczej w średnich tempach. Te trzy zespoły idealnie się uzupełniają i pozwalają mi spełniać się muzycznie.

 

Rotten Sound jest jednak znacznie bardziej rozpoznawalny niż Goatburner czy Morbid Evils. Czy granie tras z tymi zespołami bardzo się różni? Czy wolisz duże, zorganizowane trasy czy mniejsze wyjazdy DIY.

Każdy koncert jest super. Czasami gramy mniejsze koncerty z Rotten Sound, w klubach dla stu pięćdziesięciu osób i jest wspaniale. A czasem uderzamy na duże festiwale. Morbid Evils i Goatburners grają raczej mniejsze koncerty - Obscene Extreme Festival w Czechach będzie chyba pierwszą dużą imprezą. Różnice widać choćby w cateringu - z Rotten Sound prosimy o kilka rzeczy i miło jest czasem dostać coś fajnego na trasie, ale z Morbid Evils i Goatburner jest inaczej. Cieszymy się z tego, co mamy. Może warunki się zmienią, może nie. Zagrałem tyle tras, że nie przeszkadzają mi spartańskie warunki, ale wiem, że ludzie, którzy jadą w trasy pierwszy raz mają czasami zbyt wysokie oczekiwania. Mnie wystarczy miejsce do spania. Lubię podchodzić do tego w bardziej "punkowy" sposób - poznajemy wtedy więcej osób. Kiedy gramy duże trasy, po koncercie jedziemy do hotelu albo wyjeżdżamy z samego rana. Brakuje mi wtedy interakcji z ludźmi.

Jak to się stało, że dołączyłeś do Victims podczas ich koncertu na dwudziesty jubileusz?

Victims to moi bliscy przyjaciele i żałuję, że już nie grają. Znam chłopaków od lat. Wybrałem się na ten koncert jako widz, pogadałem z chłopakami i w którymś momencie zapytali mnie, czy chcę spontanicznie wskoczyć na scenę. Oczywiście zgodziłem się - zwłaszcza, że było sporo innych gości. Zagrałem z nimi "This is the End".

 

Wskoczyłeś też do Nasum na pożegnalną trasę. Jak się czułeś w butach Mieszka Talarczyka [lidera Nasum, który w 2004 roku został zabity przez falę tsunami w Indonezji]?

Był to przede wszystkim duży zaszczyt i ogromne wyzwanie. Podczas którejś z tras zadzwonił do mnie Jon [Lindqvist - basista Nasum], obudził mnie w środku nocy i zapytał, czy zagram z nimi krótką trasę. Zgodziłem się od razu i chwilę po odłożeniu słuchawki doszło do mnie, na co się porwałem. O ile przez całe życie robiłem wokale w zespole grindcore'owym, o tyle nigdy nie porwałem się na coś tak intensywnego i skompresowanego jak partie Mieszka. A on jeszcze był w stanie grać równocześnie na gitarze. Niewyobrażalnie utalentowany człowiek. Zastanawiałem się też, jak ludzie podejdą do tego, że Nasum występuje bez swojego lidera. Sami muzycy Nasum kilkukrotnie powiedzieli mi, że są wdzięczni za to wsparcie. Nie ukrywam, kosztowało mnie to dużo pracy i ćwiczeń, ale bez wahania zrobiłbym to jeszcze raz, choć wiem, że do tego nigdy już nie dojdzie. To był definitywny koniec, zamknięcie historii zespołu.

Twoja kariera ma wiele twarzy - od crust punku przez grindcore po death metal czy sludge. Gdybyś miał wybrać trzy albumy, które ukształtowały cię, na jakie byś postawił?

Trudne pytanie [śmiech]. "Reing in Blood" Slayera to oczywisty wybór - ta płyta zmiotła wszystkich. Kiedy ten album wyszedł, byłem dużym fanem Metalliki, ale przy Slayerze nie mieli szans. Po tym materiale coś się zmieniło, zaczęliśmy inaczej postrzegać muzykę, uświadamiać sobie, ile jest w niej jeszcze barier do przekroczenia. I co najważniejsze, ta płyta wciąż się doskonale broni. Jeżeli chodzi o death metal, to postawiłbym na "Realm of Chaos" Bolt Throwera - niewyobrażalnie ciężki album, a jednocześnie wciąż czuć w nim crust punka. Nie jest czysty, ale ta płyta wciąż żyje. Nawet mimo samplowanych garów, brzmi wspaniale. Lubię Death, Pestilence czy Sepulturę, ale Bolt Thrower jest moim numerem jeden. Wybrałbym też "World Downfall" Terrorizera, ta płyta otworzyła mi oczy na grindcore. Dopiero później zwróciłem uwagę na Napalm Death. Zainteresowanie punkiem i zespołami takimi jak Extreme Noise Terror i Doom przyszło później, pokazał mi je Mika, kiedy już graliśmy razem.

 

fot. Scullion Photography (1), mat. praw (pozostałe)


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce