Obraz artykułu Las Trumien: Humor jest dla nas buforem dla naprawdę mrocznych treści

Las Trumien: Humor jest dla nas buforem dla naprawdę mrocznych treści

Las Trumien zbiera się do nagrania kolejnego materiału, na którym seryjni mordercy i sludge będą szli ze sobą pod rękę. Jeśli historie ludzkich okrucieństw pasują wam do riffów rodem z Nowego Orleanu, zapraszamy na tegoroczną edycję Soundrive Festival i do wywiadu z wokalistą, Wojciechem Kałużą.

Łukasz Brzozowski: Można ciebie nazwać rozważnym człowiekiem?

Wojciech Kałuża: Chciałbym tak uważać, choć czasami moje działania temu przeczą. Jestem chyba bardziej z sortu "rozważny i romantyczny", czyli staram się dość mocno stąpać po ziemi, ale jednocześnie nie chciałbym przez to zatracić iskry szaleństwa, która powoduje, ze życie na tym świecie staje się bardziej znośne.

 

Jak utrzymać w sobie tę iskrę, jeśli śpiewa się w pięciu kapelach, pracuje na etacie i w dodatku pielęgnuje życie prywatne?

Poniekąd właśnie sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Nie można mieć tych wszystkich rzeczy na głowie i być przy tym normalnym. Przynajmniej ja tak nie potrafię, a co więcej, nawet bym tego nie chciał. Ta intensywność mnie napędza i dopóki starczy sił, będę się angażował we wszystko, co w moim odczuciu jest warte zaangażowania.

Intensywność ma to do siebie, że łatwo przez nią dojść do ekstremalnego zmęczenia.

Owszem, ale brak intensywności może prowadzić do ekstremalnej nudy. Sam powiedz, co gorsze.

 

Jak dla mnie obydwa stany są mało przyjemne, ale zakładam, że jesteś fanem skrajności?

Niekoniecznie, ale jeśli mam wybierać, wolę przepracowanie od gapienia się w ścianę. Na to jeszcze przyjdzie czas.

 

Zacząłem od rozwagi, bo ilekroć startujesz z nowym projektem, nie opowiadasz o nim jak pięciolatek ucieszony lizakiem. Jesteś radosny, ale spokojny i ostrożnie dobierasz słowa, przedstawiając światu kolejne kapele.

To chyba wynika z faktu, że siedzę w tym biznesie już wystarczająco długo, w dodatku znam go dobrze od obydwu stron. Z taką wiedzą nabiera się odpowiedniej perspektywy. Stąd może brak u mnie entuzjazmu pięciolatka, jak to ująłeś, ale za każdym wydawnictwem idzie niesłabnąca satysfakcja. To też całkiem przyjemne uczucie.

 

Czyli jesteś na swój sposób cyniczny?

Może raczej świadomy?

 

Skoro czujesz się świadomy, to jaką najcenniejszą lekcję wyciągnąłeś z obserwowania branży muzycznej od kuchni?

Chyba taka, że nic nie trwa wiecznie i że czasami lepiej odpuścić albo zacząć od nowa niż kurczowo trzymać się tych kilku strzępków sławy, które niektórym zostają. Widziałem wielu artystów przygniecionych własnym talentem... Albo bardziej ich wyobrażeniem o własnym talencie.

Grasz niszową muzykę i z racji jej charakteru raczej nie zostaniesz gwiazdą - to przynosi ulgę?

Nie wiem czy ulgę, ale na pewno względny spokój. Sława to coś, o czym wielu z nas marzy, ale z czym większość chyba by sobie nie poradziła. Ja już się raczej nie przekonam, do której grupy się zaliczam, ale mam to szczęście, że mogę robić to, co kocham i nie muszę się liczyć z jakimiś kosmicznymi oczekiwaniami oprócz moich własnych.

 

Nie wierzę, że nie miewasz kosmicznych oczekiwań wobec siebie jako twórcy.

Oczekiwania względem siebie mam dość sprecyzowane, bo znam swoje możliwości, chociaż czasem udaje mi się samemu siebie mile zaskoczyć. Swoją drogą, to też działa jako pewnego rodzaju motywator do działania - z każdym nowym projektem dowiaduję się czegoś nowego o sobie samym.

 

Czego nowego dowiedziałeś się o sobie przy Lesie Trumien? Że fascynuje cię tematyka seryjnych morderców?

To akurat wiedziałem od dawna, ale miło było wreszcie znaleźć twórcze ujście dla tych fascynacji. Las Trumien to pierwszy zespół, w którym śpiewam po polsku i to było chyba największym wyzwaniem, ale też okazało się najbardziej satysfakcjonujące. Mam wrażenie, że wszystkie elementy w tym zespole - od muzyki przez teksty a na otoczce kończąc - znajdują się na właściwym miejscu.

 

W innych zespołach nie masz takiego samego odczucia?

Generalnie tak, choć w przypadku niektórych trochę zajęło nam znalezienie własnej tożsamości. To nie musi być złą rzeczą - Pure Bedlam to dla mnie na ten moment otwarta księga i obserwowanie, jak ten zespół się rozwija jest dla mnie fascynujące. W przypadku Lasu Trumien odnoszę z kolei wrażenie, że od początku mieliśmy wszystkie kawałki układanki potrzebne do stworzenia tego obrzydliwego obrazka. Bardzo mi z tym uczuciem dobrze.

Chyba nigdy wcześniej nie odsłoniłeś się od tak bardzo emocjonalnej strony jak w Pure Bedlam - towarzyszył ci przy tym dyskomfort?

Zupełnie nie. Raczej ulga, że po tylu latach mogłem wreszcie spróbować sił w tak bliskiej mojemu sercu muzyce i otworzyć się wokalnie na całkowicie nowe dla mnie rozwiązania. Właściwie to słucham teraz ścieżek wokalu nagranych na potrzeby nowego wydawnictwa Pure Bedlam, które planujemy wydać jeszcze w tym roku, i morda mi się cieszy na myśl o tym, jak wiele osób się zdziwi przy tym materiale. Zresztą podobnie miałem przy nagrywaniu wokali do "Więcej śmierci" Lasu Trumien.

 

Czyli Las Trumien i Mentor to forma przeciwwagi? W obydwu pozwalasz sobie na puszczanie oczka w kierunku słuchacza, a Pure Bedlam to maksimum powagi.

Nie wiem, czy nazwałbym Pure Bedlam maksymalnie poważnym - jest tu przecież piosenka, w której śpiewam o tym, jak tańczę sobie sam na zgliszczach postapokaliptycznego świata. Faktem jest natomiast, że i w przypadku Mentora, i Lasu Trumien humor jest takim trochę buforem dla naprawdę mrocznych treści. Według mnie niezwykle potrzebnym, żeby nie utonąć w tym mroku.

 

Czy to sugestia, że przeżywałeś momenty, kiedy tonąłeś w mroku?

A kto nie tonął? Nie jest to dla mnie częste uczucie, jestem pod tym względem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Pamiętam jednak dobrze proces pisania tekstów do albumu "Licząc umarłych" - i poniekąd także do EP-ki "Więcej śmierci", bo nie licząc jednego, utwory te nagrywaliśmy w tym samym czasie - i w pewnym momencie nagromadzenie tych okropnych historii trochę mnie przygniotło emocjonalnie. Jakby nie było, już za chwilę czeka mnie powtórka z rozrywki, bo dłubiemy właśnie przy nowym materiale, który planujemy nagrać do końca 2022 roku.

 

W jaki sposób te historie przygniatają? Temat mniej lub bardziej znanych morderców w dzisiejszych czasach niestety spowszedniał - wystarczy zajrzeć do internetu.

Owszem, seryjni mordercy zostali sprowadzeni do kolejnego elementu popkultury, ale kiedy zaczynasz się mocniej zagłębiać w te historie, w dodatku z tyłu głowy mając świadomość, że zdarzyły się naprawdę, psychika może nieco siąść. Po tak dużym nagromadzeniu ludzkiego okrucieństwa musiałem zrobić sobie dłuższą przerwę od podobnych treści.

Z drugiej strony wspominałeś, że fascynujesz się tym tematem od dawna, dlaczego więc czas na smutną refleksję przyszedł tak późno?

To nie jest tak, że oglądam horrory dwadzieścia cztery godziny na dobę. Interesuję się wieloma rzeczami i bardzo cenię sobie różnorodność we wszystkim, co robię. W tym przypadku same treści nie stanowiły problemu, raczej ich liczba. To trochę jak bycie w kapeli - na scenie jesteś zupełnie inną osobą niż poza nią, a jeśli tak nie jest, to mocno takim osobom współczuję. Albo winszuję, jeśli takie mają aspiracje.

 

Nawiązujesz do kogoś konkretnego?

Nie, ale na pewno kilka takich przypadków poznałem osobiście i raczej nie zapamiętałem tych spotkań jako coś pozytywnego.

 

Bywasz poirytowany, kiedy ludzie wciąż przypinają ci plakietkę wokalisty stonerowego?

Nie tyle zirytowany, co skonfundowany, bo jednak na tyle kapel, w których zdarzyło mi się udzielać, tylko w jednej miałem takie ciągoty wokalne. Chociaż wiadomo, JD Overdrive miało najdłuższy staż. Obecnie takich porównań słyszę coraz mniej, więc chyba coś robię dobrze.

 

Czyli to dobrze, że JD Overdrive zakończyło działalność?

Niekoniecznie z powodu stonerowych wokali, ale tak. Uważam, że naturalnie doszliśmy do momentu, w którym powiedzieliśmy muzycznie wszystko, co mieliśmy do powiedzenia. Jestem bardzo dumny z naszej ostatniej płyty, a fakt, że mogliśmy świadomie uczynić z niej coś na kształt pożegnania tylko wzmacnia poczucie, że była to słuszna decyzja.

Zastanawiałeś się kiedyś, co byś zrobił, gdyby popularność jednej z twoich kapel wystrzeliła wyżej od pozostałych? Poświęciłbyś jej maksimum czasu czy łączyłbyś obowiązki i na stałe zamieszkał w busie?

Na razie chyba nic takiego mi nie grozi, więc staram się wszystko jakoś zgrabnie łączyć, co czasami wychodzi lepiej, a czasami gorzej. Póki co udało mi się jednak uniknąć większych konfliktów, jeśli chodzi o koncertowanie w tylu projektach i łączenie tego ze stałą pracą. Oczywiście limit szczęścia pewnie kiedyś się wyczerpie, ale będę się tym martwił, kiedy tam dotrę. Wiem, że bardziej męczyłaby mnie świadomość, że być może właśnie straciłem szansę na jakieś naprawdę niezwykłe doświadczenie. Mam świadomość upływających lat i wiem, że w końcu będę musiał nieco przyhamować. Póki co jednak rozkoszuję się widokami.

 

Dlaczego podejrzewasz, że limit szczęścia się wyczerpie?

Zmieniają się realia, zmieniają się ludzie. Pytałeś wcześniej, czego się nauczyłem z pracy w branży, odpowiedziałem: Tego, że nic nie trwa wiecznie. Tutaj jest tak samo, więc chcę to ciągnąć dalej właśnie teraz, kiedy wciąż działa.

 

Wydaje ci się, że mur jest bliżej niż dalej?

Nie wiem, nie myślę o tym. Ale wiem, że w pewnym momencie do niego dojdę.

 

Jesteś w stanie wskazać wspólny pierwiastek łączący wszystkie twoje zespoły, które są przecież tak różne od siebie?

Każdy z nich porusza się w innym gatunku, ale każdy z tych gatunków jest bliski mojemu sercu. Nie chciałbym być do końca życia kojarzony tylko z jedną stylistyką i każdy z tych zespołów pozwala mi eksplorować nieco inną część moich muzycznych fascynacji. Ale najważniejsze jest dla mnie to, że mogę robić tyle różnorodnych rzeczy i każdą z nich po swojemu.

 

Jesteś specjalistą od kiczowatych filmów w najróżniejszych gatunkach. Czy Polska doczeka się kiedyś swojego "The Room", czyli produkcji tak strasznej, że aż inspirującej? Czy jednak możemy liczyć tylko na chodnikowy poziom "Kac Wawy", "Weekendu" albo nowszych obrazów Patryka Vegi?

Nie nazwałbym siebie specjalistą od kiczowatych filmu, a bardziej ich cichym wielbicielem. Polskich "The Room" mamy już kilka - wystarczy wejść na kanał Mietczyńskiego, aby się o tym przekonać. Mam jednak wrażenie, że częściej będziemy skazani właśnie na takie rzeczy, jakie wypuszcza ze swojego taśmociągu Patryk Vega. Co gorsza, tylko dla części z nas będzie to gówno, dla zatrważającej większości będą to po prostu niezłe, rozrywkowe filmy. Filmy, na które chyba zasługujemy jako naród.

 

fot. Marcin Pawłowski


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce