Natalia Ławska: Franek, zaczynałeś od zamieniania celebrytów w warzywa w ramach projektu artystycznego. Kto jest waszym ulubionym polskim "herosem"?
Franciszek Drażba: "Herosi" to dobre słowo. Postacie z telewizji, memów, internetu, które kształtowały moje postrzeganie kultury medialnej. Magdę Gessler czy Adama Małysza żartobliwie można czasem umieścić w "panteonie wielkich Polaków" na równi z Papieżem czy Piłsudskim [śmiech]. Dla mnie takim "pomnikiem polskości" czy herosem jest Pudzian. Brzmi jak rzetelny człowiek, często mówi o wartości pracy... Ostatnio, chyba w "Hejt Parku", rzucał tymi sloganami. Od Pudziana tak naprawdę zacząłem ten projekt. Gdyby nie on, nawet nie rozmawialibyśmy [śmiech]. Spontanicznie wpadłem na pomysł, żeby "przemienić" go w paprykę, potem pomyślałem, że można tak zrobić z innymi polskimi postaciami-pomnikami, utrwalić ich wizerunek. Pisałem nawet do Pudziana, śledził projekt, ale nigdy w sumie nie odpisał. Całkiem nieironicznie już - jego teksty o pracy i ćwiczeniach zachęcają ludzi do takiego, a nie innego stylu życia, mnie na pewno inspiruje to w jakiś sposób.
Adam Kiepuszewski: Ostatnio zauważyłem, że Magda Gessler jest idolką pokolenia millenialsów, jesteśmy z Frankiem pomiędzy tym a generacją Z, bliżej tej drugiej. Fascynujący jest też nagły powrót Roberta Makłowicza - stał się lubianą postacią wśród osób, które mogą go nie pamiętać z lat świetności, miały pięć-sześć lat w czasie emisji jego programu. Podejmę temat od strony muzycznej, wróciliśmy ostatnio z Frankiem do twórczości Piotra Kupichy z zespołu Feel, kultowego w latach dwutysięcznych. Jednym z naszych zadań mogłoby być przywrócenie pamięci o nich.
"Przywrócenie" jest możliwe w obecnych czasach?
FD: W latach dwutysięcznych wszystkie te postaci wydawały się bardziej wyraziste, od razu dało się zauważyć, jakie cechy utożsamiają. Teraz celebryci próbują być jak najbardziej przystępnym banerem reklamowym. Wszystkie te osoby, między innymi Doda, miały charakter.
Czy to dobrze, że te ikony mainstreamu są grzeczniejsze niż lata temu?
FD: Dla mnie, jako odbiorcy kultury popularnej, niezbyt. Przez to nie interesuje mnie, co dzieje się w polskiej popkulturze. Zwracam się wtedy ku alternatywie. Czasami mam też wrażenie, że za bardzo próbuje się w tym nurcie wywołać kontrowersje, uzyskać rozgłos za wszelką cenę. Kiedy myślę o własnym wizerunku, z jednej strony chciałbym być przyjazny, miło kojarzony, ale na pewno bez zmieniania się materiał na billboard reklamowy.
Zdarza się, że wasz projekt nie jest traktowany poważnie?
FD: Mnie to dotknęło jeszcze zanim zacząłem tworzyć muzykę, w tak zwanym artworldzie traktowano moje rzeczy niepoważnie. Przy odnoszeniu się do języka, którego używam, odbierano mu powagę. Z drugiej strony, przyzwyczaiłem się do tego, a nawet mnie to śmieszy. Męczą mnie narracje pełne patosu - to ciągłe wykorzystywanie tych samych klisz. Nie chcę też udowadniać ludziom, jaki to jestem poważny. Rzeczy, które robimy są przemyślane, moglibyśmy wpakować więcej nawiązań do kultury wysokiej, pokazać jacy to oczytani jesteśmy, ale nie ma takiej potrzeby. Cieszę się, że możemy trafiać do ludzi, którzy nie potrzebują powagi, sięgają po coś, bo fajnie brzmi i wygląda. Młodzi ludzie są dla nas ważnymi odbiorcami, jeszcze nie ukształtowanym.
AK: Mnie męczy pewnego rodzaju elitaryzm, który bije od środowiska artystycznego i muzycznego. Jeśli nie robimy poważnych rzeczy, nie ma to w opinii takich osób wartości artystycznej, a coś wesołego traktuje się po macoszemu. Zaczynałem w młodości między innymi od Nirvany i innych smutnych zespołów, dostrzegałem głębię poruszanych przez nie problemów, a później uświadomiłem sobie, że istnieje tak wiele niesamowitej muzyki, która pełni funkcję czysto rozrywkową i że te emocje mogą trafiać do ludzi. Na naszych występach działamy niemal punkowo. Ludzie skaczą, moshują, aktywnie uczestniczą w koncercie. Dajemy z siebie absolutnie wszystko, a jednocześnie nie śpiewamy o wielce poważnych sprawach. Ten elitaryzm wydaje się być przedawniony, mimo że sam działałem kiedyś w trybie: Wymień trzy piosenki zespołu, który masz na koszulce [śmiech].
Jak reagujecie na niezrozumienie panujące w świecie sztuki i muzyki?
FD: Wydaje mi się, że nie musimy nikomu nic udowadniać. Bawi mnie wszechobecna frustracja. Kiedyś zobaczyłem komentarz, że tworzymy disco polo dla ASP [śmiech]. Ta osoba najwyraźniej nie wie, że nawet na ASP nasze działanie jest kontrą do schematów tego środowiska, wciąż lekceważoną i traktowaną jak żart.
AK: Osoby, które nabijają się z uczelni artystycznych albo same na nich studiują, albo nie wiedzą, że wiele ikon kultury - między innymi muzycznej - miało epizody z wykształceniem artystycznym.
FD: Zawsze na uczelniach artystycznych istniał taki nurt. Ktoś opowiadał mi kiedyś o fenomenie z lat 80., kiedy studenci malarstwa czy grafiki zakładali zespoły punkowe w ramach buntu. Teraz widzę podobny trend działania za pomocą muzyki wśród znajomych z wydziału, przykładem może być zespół Chair. Wiele osób podobnie działa. Może to wyraz frustracji środowiskiem sztuk wizualnych, perspektywami jakie wyznacza. Ktoś może tworzyć muzykę trafiającą do małego grona osób, a zarabiać więcej niż na przykład za malowanie obrazów. Tyle lat studiowania, sukcesów jako tak zwany artysta wizualny, ale nie sprowadza się to do żadnych korzyści finansowych. Kiedy zaczęliśmy tworzyć muzykę, zauważyliśmy, że faktycznie można coś zarobić na samym graniu koncertów.
Czy według was patos jest obecnie wypierany w sztuce przez młodszych twórców? Mam na myśli prace, w których nie zawsze obecne jest drugie dno o poważnym wydźwięku.
FD: W moich pracach pomimo żartobliwego tonu, dalej obecne jest to drugie dno, pewne ukryte emocje i tematy, które chcę poruszyć i które są dla mnie ważne. Od początku chciałem tworzyć przede wszystkim to, czego mi brakowało w przestrzeniach galeryjnych, coś przyjaznego ludziom, którzy nie siedzą tak bardzo w sztuce. Chciałbym pracować nad czymś weselszym, wpływającym pozytywnie na odwiedzających wystawy. Do mnie jako odbiorcy wiele rzeczy prezentowanych na wystawach niekoniecznie trafia, zresztą podobne głosy słyszę wśród znajomych. Podoba mi się określenie wymyślony przez moją przyjaciółkę - sztuka towarzyska. Coś interesującego wizualnie, jednocześnie zapewniające rozrywkę, pozytywne wrażenia odbiorcom, angażujące.
Mówicie o słuchaniu muzyki emo czy innej, cięższej. Skąd wziął się ten koncept?
FD: Po wakacjach będzie wiadomo, że gramy przede wszystkim gitarowo.
AK: Kiedy studiowałem gitarę jazzową w Amsterdamie, często spotykałem się z mindsetem robienia poważnej muzyki dla poważnego środowiska, gdzie czasami to po prostu tylko pokazywanie swoich umiejętności i granie trudnych partii. Czasami czuć wręcz pogardę w stosunku do muzyki hip-hop albo popu. Sam staram się słuchać wielu gatunków, mimo zacięcia gitarowego. Od jakiegoś czasu zacząłem też produkować, bawić się w Logicu. Kiedy zaczęliśmy z Frankiem robić utwory, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nasz background był zupełnie inny i ciężko było przewidzieć, w jakim kierunku pójdziemy. Inspirują nas rzeczy powszechnie uznane, twórczość między innymi MF Dooma, Radiohead, a jednocześnie - całkiem na poważnie - Kizo, Piasek i zespół Feel. Chciałbym pokazać, że nawet Beata Kozidrak ma fajne akordy na solowym albumie, że w mainstreamie też są ciekawe rzeczy. To się bierze ze słuchania absolutnie wszystkiego.
FD: Na koncerty staramy się przygotować inne aranżacje od tych, które słychać na streamingach. Jest więcej gitary, na żywo wychodzi nasz cięższy background, nie możemy powstrzymać się od krzyczenia. Na Spotify można znaleźć utwór "Pies kosmita" utrzymany w duchu polskiej alternatywy, a na żywo brzmi jak utwór emo.
Jako ludzie zawieszeni pomiędzy pokoleniem millenialsów a generacją Z, czujecie większą nostalgię wobec lat dwutysięcznych czy dziewięćdziesiątych?
FD: Trudne pytanie... Bardziej trafia do mnie kino lat 90., z kolei muzycznie to lata dwutysięczne.
AK: U mnie muzycznie lata dwutysięczne. Wychowywałem się na Nelly Furtado i składankach lounge'owych. Z drugiej strony, okres 2002-2005 pamiętam jako czas, kiedy w radiu słychać było jeszcze lata 90., dlatego jak słyszę że nie pamiętam muzyki tego okresu, to się nie zgadzam. Jeśli jednak chodzi o inspiracje, to zdecydowanie lata dwutysięczne, między innymi Linkin Park.
fot. Marcelina Gorczyńska