Obraz artykułu Hiob Dylan: Jestem nudziarzem, ale wszystko zmienia się, gdy nakładam maskę

Hiob Dylan: Jestem nudziarzem, ale wszystko zmienia się, gdy nakładam maskę

Jedyny polski singer-songwriter, który uznał, że country i maska wilka idą w parze w zeszłym roku wystąpił podczas Soundrive Festival, a 2 lipca wróci do Gdańska, do klubu Drizzly Grizzly przy okazji cyklu Letnie Napięcie. To świetny pretekst, by porozmawiać o własnym charakterze, autorskim pierwiastku w muzyce i o tym, jak żyje się na emigracji zarobkowej w Skandynawii.

Łukasz Brzozowski: Pamiętasz "Maskę" z Jimmem Carreyem?

Hiob Dylan: Oczywiście, że pamiętam, to przecież środek lat 90. Kiedy byłem mały, oglądałem go z dziesięć razy na wypożyczonej - i obowiązkowo przetrzymanej po terminie - kasecie VHS. Niestety ostatnio widziałem ten film pewnie dekadę temu, więc nie potrafię nawet stwierdzić, czy wciąż podoba mi się, czy nie. Wspomnienia mam bardzo miłe.

 

Głównego bohatera cechowało to, że w codziennym życiu był fajtłapą, ale po założeniu maski stawał się bożyszczem tłumów. Widzisz w tym odbicie siebie?

Do pewnego stopnia tak. Na co dzień jestem raczej nudziarzem - prowadzę bardzo zwyczajne życie, w którym niewiele jest wyskoków czy spektakularnych zwrotów akcji, ale wszystko zmienia się, gdy nakładam maskę. Wtedy mogę pośpiewać swoje piosenki i nieco zmienić osobowość, co oczywiście jest bardzo atrakcyjne. W życiu nie nazwałbym siebie jednak bożyszczem tłumów. Z całą pewnością na scenie wychodzi ze mnie więcej interesujących rzeczy, ale nie jest tak, że wtedy robię się gwiazdą.

 

Bez maski straciłbyś swój urok?

Trudno powiedzieć, jak by to wyglądało bez niej na scenie, ale z całą pewnością byłoby wygodniej. Łatwo się spocić podczas koncertu, dlatego maska lepi się i śmierdzi. Zdjęcie jej wyszłoby tylko na dobre. W przypadku tego rekwizytu w dosyć dosłownym sensie czuć energię włożoną w występowanie. W kontekście braku uroku jest to o tyle skomplikowane, że traktuję postać Hioba Dylana jako coś na wzór performance'u. Muzyka, którą wykonuję jest dosyć prosta, broni się czymś innym niż rytmiczne łamańce czy skomplikowane partie lub pasaże wyszukanych akordów. Maska najpewniej dokłada do tego cegiełkę, choć zrzucenie jej mocno kusi - zwłaszcza w tak gorące miesiące jak ten.

 

Czym broni się twoja muzyka?

Wydaje mi się, że moją najmocniejszą stroną są teksty. Widzę, jak rezonują wśród słuchaczy - są dyskutowane, ludzie je komentują i omawiają. Daje mi to poczucie osiągnięcia całkiem niezłego poziomu w tym zakresie. Miło usłyszeć kilka przychylnych opinii. Z kolei muzycznie, mam pełną świadomość uprawiania - mówiąc wprost - prościutkiej potupajki, ale mającej uzasadnienie w ramach gatunku, który uprawiam. Nie idę jednak na łatwiznę, przemycam różne inne wpływy, bo odtwarzanie jakiejś formy folku w skali jeden do jednego brzmi mało interesująco. Cały czas staram się dodawać coś ciekawego i innego. Lubię, gdy moje piosenki mają autorski posmak, a że nie robię rzeczy wymyślnych od strony kompozytorskiej, muszę bronić się fajnymi opowieściami. Ta konwencja całkiem nieźle się przyjmuje, co trochę mnie dziwi - jestem ultraniszową postacią i właściwie mało kto zna Hioba Dylana. Są jednak tacy, którzy to kupują, więc bardzo mi miło.

 

W jaki sposób wpadasz na autorskie elementy muzyki? Konwencja z okolic country jest bardzo wąska, łatwo w niej o powtarzalność.

Musiałbym się zastanowić, bo nigdy tego na poważnie nie przekminiałem. Autorskie jest na pewno moje podejście do tworzenia. Opowiadam historie z życia wzięte, które są wynikiem przeżytych doświadczeń albo obserwacji, mają własny pierwiastek, bo kiedy o czymś takim opowiadasz, zawsze robisz to po swojemu. Czerpię z wzorców bardzo dalekich od polskich tradycji. Uwielbiam wszelkie formy country czy americany, a do tego mocno inspiruję się pewną grupą artystów spod znaku singer-songwriterskiego w formie, która nigdy nie była specjalnie popularna u nas, czyli okolice klasycznego folku lub dark-folku. Mimo dosyć wyraźnych wpływów, intensywnie nasiąkam jednak tym, co oferuje polska rzeczywistość. Moja muzyka opowiada o konkretnych ludziach, sytuacjach i wydarzeniach. Nie ma w tym kopii, jest jakaś forma dziennika. Proszę, oto moja recenzja siebie - powinieneś wiedzieć, że wprowadziłeś mnie w całkiem niekomfortowy stan. Nie każ mi robić tego więcej [śmiech].

Niestety będę musiał, ponieważ - jak wspomniałeś - w twojej muzyce wyraźnie słychać nadwiślański twist, ale czy od początku wiedziałeś, że powinna brzmieć właśnie w ten sposób?

Zupełnie odwrotnie - na początku nie miałem bladego pojęcia, co robię i jak powinienem to robić. Kiedy zaczynałem, robiłem wszystko maksymalnie chałupniczo. Siadałem w pokoju i pisałem piosenki. Jeśli mi się podobały, zostawałem przy nich, a jeśli nie, to nie - zero filozofii. Nie był to wynik skomplikowanych przemyśleń, a raczej spontanicznych działań, dlatego wszystko działo się trochę po omacku. Do tego ogólnie przyjęta forma Hioba Dylana jest w jakimś stopniu wynikiem lenistwa. Kiedy dawno temu kupiłem banjo, myślałem o przerabianiu standardów bluegrassowych ze Stanów, ale chęci zniknęły bardzo szybko, gdy zorientowałem się, że to wcale nie jest takie łatwe. Mówię o skomplikowanych przebiegach na gryfie, dziwnych partiach granych bardzo szybko i innych rzeczach wymagających ponadprzeciętnego skilla. Potrzebowałbym lat ćwiczeń, by osiągnąć tak wysoki poziom precyzji, dlatego wybrałem inną drogę. Nie żałuję, ponieważ poszukiwania własnego głosu kosztem sprawnego rzemiosła zaprowadziły mnie w ciekawsze rejony związane z tradycyjnym folkiem, ale gdybyś wtedy zapytał mnie, dokąd z tym idę, pewnie nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zresztą nadal tego nie wiem i bywam znudzony, myśląc, że wypada coś zmienić, ale tutaj nie ma żadnych planów. Wszystko wychodzi naturalnie.

 

Jesteś pogodzony ze swoimi ułomnościami.

Oczywiście, ale te umiejętności nie ograniczają się wyłącznie do warsztatu kompozytorskiego, również do wokalnego. Jestem kiepskim śpiewakiem, ale szybko doszedłem do wniosku, że w niczym mi to nie przeszkadza. Może nie mam wykształcenia muzycznego, a warsztatowo wychodzę na słabeusza, ale robię ciekawe rzeczy i to wiem na pewno. Lubię od czasu do czasu posłuchać połamanego rytmicznie metalu, lubię też proste numery na jednym akordzie - nic tutaj nie musi się wykluczać. Jeśli artysta ma w sobie to coś, jestem kupiony i tym staram się kierować. Nie muszę przeskakiwać siebie samego na siłę, ale robię, co mogę, by przekuwać słabe strony w atuty.

Jestem kiepskim śpiewakiem, ale szybko doszedłem do wniosku, że w niczym mi to nie przeszkadza. Może nie mam wykształcenia muzycznego, a warsztatowo wychodzę na słabeusza, ale robię ciekawe rzeczy i to wiem na pewno.

Uważasz, że masz w sobie to coś?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć... Przede wszystkim wypadałoby zacząć od tego, czym jest to coś? Bo naprawdę nie mam pojęcia.

 

To pytanie do ciebie, sam użyłeś tego określenia.

Jak już wspomniałem, moja muzyka spotyka się z dosyć ciepłym odbiorem, a ludzie nie szczędzą mi pozytywnych komentarzy. Jeśli można uznać takie głosy za dowód na istnienie tego czegoś u Hioba Dylana, to super. Wolałbym jednak nie zapędzać się z takimi rozkminami - gram bardzo niszowe rzeczy, ich głównymi odbiorcami są raczej koneserzy i nikt więcej.

 

Polska nigdy nie słynęła z country, folku czy americany, a najpopularniejszy projekt z tych okolic w naszym kraju to Me and That Man. Z twojej perspektywy to hit czy kit?

Nie znam wszystkich nagrań, więc coś mogło mi umknąć, ale jeśli dobrze pamiętam, Me and That Man to całkiem przyjemny projekt. Ich gitarzysta, Sasha Boole, to niesamowity muzyk, a obserwowanie go jest wielką przyjemnością. Typ jest kowbojem z Ukrainy, więc nie ma lekko. Nawet teraz walczy na wojnie i walczy o swoje życie, zamiast grać muzykę. Bardzo mu kibicuję. Sam projekt jest oczywiście widoczną próbą przeszczepienia americany na polski grunt i chyba można powiedzieć, że zabieg zakończył się powodzeniem. Słucham rzadko, choć chętnie zobaczyłbym na koncercie - istnienie tego typu supergrupy u nas jest naprawdę spoko.

Parę lat temu można było zaobserwować renesans dark-folku, country czy americany wśród metalowców - Me and That Man, Rob Coffinshaker, King Dude. Śledziłeś ten nurt?

Kojarzę część nazw, które wymieniłeś i brzmią spoko, ale nie mogę powiedzieć, że śledziłem ten nurt. Na pewno trudno mówić tu o jakiejkolwiek modzie, bo to wszystko rozgrywało się w dosyć hermetycznym środowisku, nie miało szans wpłynąć na szersze wody. Sama tendencja do zerkania w te strony i przemycania country-folkowego instrumentarium przeszła już do mainstreamu. Taylor Swift czasami występuje z banjo i nie wstydzi się swoich korzeni, a ponadto cały świat słyszał o takich zespołach jak Mumford & Sons, które czerpią garściami z tej estetyki. Czy można zmierzyć skalę popularności takiej muzyki? Chyba najprościej byłoby zapytać tysiąc randomowo wybranych osób, czy wiedzą, czym są banjo albo mandolina. Myślę, że dziś więcej osób odpowiedziałoby twierdząco niż parę lat temu. Ale żaden ze mnie ekspert - od jakiegoś czasu słucham głównie starej muzyki folkowej oraz nowego polskiego hip-hopu.

 

Myślę, że większość ludzi wie, czym jest banjo lub mandolina, ale te instrumenty zawsze były traktowane jak coś śmiesznego.

Owszem, śmiesznie wyglądają, śmiesznie brzmią, więc nic dziwnego, że budzą takie skojarzenia. Kiedy człowiek myśli o banjo, z reguły ma w głowie legendarną scenę z "Wybawienia", więc jest to jakieś źródło żartów, a dodatkowo w Polsce od lat country kojarzy się z niesławnym festiwalem w Mrągowie lub audycjami Korneliusza Pacudy, którego jednak szanuję. Mam na myśli obraz polskiego przebierańca śpiewającego pod kiełbaski z grilla. Przez tego typu inicjatywy negatywne stereotypy na temat country mają się całkiem dobrze, są pompowane od lat, ale nie ma czym się przejmować. Podchodzenie do siebie ze zbyt dużą powagą często przynosi marne efekty. Trzeba wyluzować. Sam nie obraziłbym się, gdyby ktoś miał bekę z moich poczynań. Obciach jest kategorią na wskroś subiektywną, więc każdy postrzega różne rzeczy wedle własnych preferencji.

Przyjąłbyś zaproszenie na występ podczas festiwalu w Mrągowie?

To bardzo kusząca sprawa. Zresztą Mitch & Mitch - moja wielka inspiracja, zwłaszcza z debiutu - swego czasu mienili się muzykami country, opowiadali, że pochodzą ze Stanów Zjednoczonych i dostali zaproszenie na festiwal w Mrągowie. Zagrali, ponoć wszystko poszło fajnie, ale jednocześnie strollowali tamtejszą publikę. Gdyby zaproponowano mi coś takiego, chciałbym postąpić podobnie. Niech mnie tam zaproszą, a w jednej chwili spakuję się, pojadę i nie będę dumał, czy wrócę ze wszystkimi zębami na miejscu.

 

Wspomniałeś, że słuchasz polskiego rapu - jest inspiracją dla twojej twórczości?

Jak najbardziej. Jeśli wsłuchasz się w moje teksty, zauważysz w nich mnóstwo nawiązań do kultury hip-hopowej, konkretnych kawałków i tak dalej. Bardzo lubię ten styl. Polski rap stoi na bardzo wysokim poziomie. Zwłaszcza w tych eksperymentalnych terytoriach typu Tonfa, Hałastra czy Hewra, mógłbym wymieniać godzinami. Możemy szczycić się, że jest to coś świeżego. Ponadto uwielbiam tę muzykę, bo obok folku czy country, właśnie tutaj można znaleźć storytelling w formie, którą cenię. Hip-hop to country, po prostu.

 

Niedawno napisałeś, że w pewnym momencie życia wyjechałeś do Szwecji. Dobrze się tam żyło, czy był to raczej standard stereotypowego Polaka na obczyźnie z dziesięcioosobowym pokojem w hostelu i z czerstwą bułką przepijaną kefirem?

Aż tak źle nie było, ale trzeba przyznać, że żyło mi się tam niezbyt wygodnie - tak już bywa na emigracji. W moim wypadku był to wyjazd w celach zarobkowych i choć nie pracowałem na budowie, lekko nie miałem. Musiałem oszczędzać każdy grosz, robić zakupy raczej w tańszych i gorszych sklepach. Jak każdy Polak w Skandynawii, wspierałem się przewożonymi lotami tanich linii dobrami typu sztanga fajek i wódka z ojczyzny.

 

fot. Aleksander Szturo (1), Evoblack (2)


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce