Łukasz Brzozowski: Potrafisz wskazać u siebie dominujący nastrój?
Jay Gambit: To nie jest proste pytanie, często miewam zmienne nastroje. Wszystko zależy od dnia, ale gdybym musiał wybrać, postawiłbym na głód.
Czego jesteś głodny?
Nie wiem! Ale cieszę się, że nie posiadłem tej wiedzy, bo dzięki odrobinie tajemnicy, uczucie głodu nie ustaje. Potrzebuję go w swoim życiu, daje mi mnóstwo inspiracji i ciągle popycha mnie do pracy. To bardzo potrzebna rzecz - muszę mieć jakiś bodziec napędzający do wykonywania różnych działań. Bez niego mógłbym zacząć się ociągać. Mam nadzieję, że nigdy nie zdefiniuję źródła tego głodu. Jeśli znalazłbym je, wiedziałbym, jak wypełnić tę dziurę w stu procentach. Lepiej nieustannie czuć lekki niedosyt, który pozwala na podejmowanie nowych poszukiwań.
Tworzenie muzyki i koncertowanie nie wypełniają tej dziury?
Tylko do pewnego stopnia. Oczywiście w znacznej większości przypadków jestem bardzo zadowolony z tego, co robię - inaczej nie ujrzałoby to światła dziennego - ale za każdym razem chcę robić więcej, mocniej i inaczej. Jeśli nagrałem płytę w danym stylu i zabieram się za kolejną, staję na głowie, żeby wejść na wyższy poziom. Jeśli zakładam zespół albo projekt, muszę stawiać sobie pewne wymagania, by cały czas podtrzymywać kreatywność. Koncertowanie i komponowanie w jakiś sposób pomagają w mierzeniu się z głodem, ale tylko do pewnego stopnia, bo zawsze czuję, że jest mi mało. Bardzo się cieszę z tego, że nieustanny przypływ pomysłów w komplecie z wysokimi ambicjami nie opuszczają mnie, dzięki temu nigdy się nie nudzę.
Czyli chodzi o ciągłą pogoń, nawet jeżeli czujesz, że podbijasz szczyty?
To trafna metafora. Muszę przekraczać kolejne granice i stawiać przed sobą nowe cele, inaczej ta muzyczna przygoda nie miałaby wiele sensu. Czasami nie chodzi nawet o osiąganie szczytów, a o zbadanie granic własnych możliwości - cały czas próbuję to robić. Dzięki temu pokonuję kolejne kroki na drodze do tego, by znowu stać się człowiekiem.
Jeśli dobrze pamiętam, cały czas jesteś człowiekiem.
Tak, ale nie wiem, jak to jest być spełnionym człowiekiem. Nie wiem, jak to jest być kompletną osobą wyposażoną we wszystkie niezbędne elementy osobowości, realizującą wszystkie postawione przed sobą cele. Dzięki zaspokajaniu głodu oraz tworzeniu, próbuję zmierzać w tym kierunku i osiągnąć stuprocentowe zadowolenie, ale przede mną jeszcze wiele ścieżek do przebycia. Nie zawsze jest to łatwy proces, często wymaga wielu wyrzeczeń, ale ewentualne przeszkody są raczej frajdą niż czymś, co budziłoby niepokój. Lubię poznawać wcześniej nieodkryte terytoria - choćby takie, których sam nie przerabiałem wewnątrz siebie. Kiedy wstaję każdego dnia, pragnę poczuć pełnię satysfakcji wywołanej życiowymi działaniami, dlatego wykonuję szereg czynności przybliżających mnie do tego stanu. Potem kładę się spać, a później robię to samo. Ten rytm bardzo mi odpowiada.
Ale skoro wciąż nie czujesz się człowiekiem kompletnym, to kim się czujesz?
Na to pytanie również nie mogę sensownie odpowiedzieć. Po prostu czuję się niekompletny, ale nie wiem, w jaki sposób i nie potrafię określić, jakie ma to znaczenie dla mojego życia. Na pewno zauważam, że wpływa to na mnie dosyć pozytywnie.
Na początku zapytałem o dominujący nastrój, ponieważ debiut Executioner's Mask był nieco prześmiewczym i ironicznym albumem, a "Winterlong" od początku przykuwa uwagę powagą.
Z całą pewnością nowa płyta jest mroczniejsza, taki kierunek obraliśmy po nagraniu "Despair Anthems". Wciąż kochamy ten album, brzmi naprawdę świetnie i raczej nie zmienilibyśmy w nim zbyt wiele, ale musieliśmy znaleźć nową drogę. Zbieraliśmy pomysły na "dwójkę" przez bardzo długi czas, część z nich pojawiła się w naszych głowach jeszcze przed debiutem, dlatego proces realizacji i składania tych elementów w całość nie był trudny. Oczywiście stanęliśmy przed nowym wyzwaniem, ale działaliśmy na dość zbliżonym fundamencie. W moim odczuciu żaden z tych materiałów nie jest mniej lub bardziej poważny pod kątem atmosfery, ale może jako wokalista patrzę na to nieco inaczej? W końcu piszę też teksty, które są maksymalnie osobiste i jawnie poruszam w nich konkretne zagadnienia, więc wiem, o czym dokładnie myślę w danym momencie. Niemniej z perspektywy czysto muzycznej, "Winterlong" brzmi znacznie poważniej i mroczniej od poprzednika - z tym mogę się zgodzić.
Executioner's Mask: Świat jest dziś wyjątkowo smutnym miejscem (wywiad)
Skąd wzięła się potrzeba tak wyraźnej zmiany? "Winterlong" nie brzmi jak ewolucja, a jak album zupełnie innego zespołu.
Trudno powiedzieć, pomijając oczywisty fakt, że w naszych życiach zagościło znacznie więcej mroku niż dotychczas, więc zamiast go dusić, wypuszczamy wszystko ze środka. Drugi album zawsze daje szerszą skalę możliwości w funkcjonowaniu zespołu i jego stylistyce. Publiczność już nas zna, więc gramy z kredytem zaufania w postaci pewnego grona stałych odbiorców. Chcemy pokazać, jak się zmieniamy i czym ten zespół jest w chwili obecnej. Poruszamy zagadnienia oraz przeszukujemy rejony, których nie było dane nam eksplorować przy okazji "Despair Anthems". Teraz, gdy wiemy, gdzie dokładnie się znajdujemy, mamy pełną swobodę działania.
Przy "Despair Anthems" obawialiście się, że ludzie mogą nie kupić skrajnych pomysłów?
Niekoniecznie. Kiedy zakładaliśmy kapelę, chcieliśmy nagrywać fajne post-punkowe piosenki i tyle. Nie mieliśmy większych motywacji, choć być może podświadomie badaliśmy grunt. Kiedy tworzyliśmy "Despair Anthems", nie wydawało nas Profound Lore, więc nie byliśmy w stanie przewidzieć naszych dalszych losów. Trudno było nawet stwierdzić, w jakim formacie ukaże się album, dlatego działaliśmy trochę po omacku, a przede wszystkim bez większego spięcia. Przy "Winterlong" sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Od początku do końca wiedzieliśmy, na jakich zasadach mają przebiegać wszelkie działania promocyjne, ile będziemy mieć czasu w studiu, a do tego całość realizował producent, którego uwielbiamy. Z tego powodu nie wciskaliśmy żadnych hamulców, daliśmy się ponieść. Maksymalna swoboda zdziałała cuda.
To kwestia większej pewności siebie?
Można to w ten sposób postrzegać. Pewności siebie nigdy nam nie brakowało, ale w tym przypadku chodziło o konkretne cele. Doskonale wiedzieliśmy, jak powinna brzmieć ta płyta, nasze pomysły były bardziej złożone, czuliśmy, że mamy powód, by postarać się zrobić coś większego.
W prywatnej rozmowie zdradziłeś, że napisałeś singlowy "Your Ghost" w dziwnym miejscu. O jakie miejsce chodzi?
O dziwny moment, w jakim znajdowałem się jako kompozytor. Kiedy jesteś wokalistą i tekściarzem, wiesz, jak trudno wymyślać siebie na nowo i nie powtarzać rzeczy z przeszłości. Z reguły daję sobie z tym radę, ale kiedyś przechodziłem przez specyficzny okres, gdy miałem wrażenie, że nieustannie piszę jedną piosenkę. To było naprawdę niefajne, ciągle dłubałem w czymś i próbowałem wpaść na nowe pomysły, ale blokada okazywała się silniejsza. W końcu poczułem, że muszę napisać coś absolutnie odmiennego od kawałków, które robiłem wcześniej i był to dla mnie bardzo poważny test. Przeskoczyłem ograniczenia i wspiąłem się na wyżyny kreatywności, musiałem nieźle się napracować. "Your Ghost" można nazwać najbardziej motywującą piosenką z repertuaru Executioner's Mask, nigdy wcześniej nie zrobiliśmy czegoś podobnego.
Całość jest bardziej romantyczna od debiutu. Wyobrażam sobie "Winterlong" jako soundtrack do ostatniego tańca przed końcem świata.
Chciałem osiągnąć dokładnie taki efekt, trafiłeś w dziesiątkę. Nawet nie wiesz, jak bardzo się teraz uśmiecham - w pełni odczytałeś moje intencje. "Winterlong" ma w sobie coś z apokaliptycznej miłości, czyli takiej, kiedy wiesz już, że zostaniesz zmieciony z powierzchni Ziemi, ale nie przejmujesz się tym. Sam koncept brzmi na swój sposób wyjątkowo romantycznie.
Jak na to wpadłeś? Post-punk nie jest najbardziej romantyczną muzyką na świecie.
W tym temacie mam skrajnie odmienne zdanie. Nie trzeba szukać daleko - od zawsze kocham "Disintegration" The Cure, a to jedna z najbardziej uczuciowych płyt, jakie kiedykolwiek powstały. Oczywiście ten album musi być osadzony w pewnym kontekście, ponieważ wcześniejszy - "Pornography" - był cięższy od strony emocjonalnej, bardziej hałaśliwy i jazgotliwy, mroczniejszy. Podoba mi się przedstawianie pełnego spektrum nastrojów w muzyce, bo wszyscy czujemy inaczej i mamy inne podejścia do pewnych sytuacji, zwłaszcza tych nieprzyjemnych. Czasami cierpisz samotnie, a czasami w grupie, nie ma jednej zasady. Warto mieć utwory dostosowane do obydwu sytuacji.
Jak nagrać utwór dla osoby cierpiącej samotnie, a jak dla cierpiącej z innymi? Przecież kiedy na głowę spada ci tona cegieł, pewne rzeczy zlewają się w jedno, nie zwracasz uwagi na detale.
Cierpienie jest bardzo złożonym tematem i pod żadnym pozorem nie próbuję go generalizować. W tekstach przedstawiam własny punkt widzenia, a także punk widzenia osób czujących podobnie jak ja, czyli na przykład ekipy z zespołu. Wydarzenia z ostatnich kilku lat doprowadziły do przewartościowania pewnych spraw wewnątrz nas, stąd taki, a nie inny nastrój "Winterlong". Nieważne, czy jesteś biedny, czy bogaty, czy samotny, czy otoczony najbliższymi - są chwile, kiedy i tak wszystko się psuje, bo nie masz na to realnego wpływu.
Jakie wydarzenia z ostatnich lat doprowadziły was do innego postrzegania życia?
Gdybym szukał pośród spraw globalnych, mógłbym oczywiście wymienić koronawirusa. Pandemia dołożyła każdemu z nas. Chyba nie ma na świecie osoby, która nie doświadczyła niczego przykrego z jej powodu. Do tego dołożyłbym jeszcze standardowe bolączki Stanów Zjednoczonych, czyli nieciekawą sytuację ekonomiczną, ciągły problem bezrobocia oraz przemoc, która niestety nie maleje. Żyjemy w trudnych czasach. Bez przerwy dostajemy po twarzy czymś bardzo ciężkim, a jednak musimy zbierać siły i każdego poranka wstawać, by zapewnić sobie sensowny byt. Często nie chcemy być częścią tego świata, a jednak musimy - ze względu na rodzinę, na przyszłość i inne rzeczy. Cierpienie jest nieodłączną częścią dzisiejszej rzeczywistości.
Mówisz o tym z perspektywy zbiorowej, ale czy w twoim życiu jest więcej szczęścia, czy cierpienia?
W ostatnich latach z pewnością nauczyłem się wielu nowych rzeczy. Jakiś czas temu przechodziłem dosyć skomplikowaną operację kręgosłupa i wszystko, co przed nią oraz po niej określiłbym jako radzenie sobie z poważnymi trudnościami. Miałem problemy z poruszaniem się i musiałem przywyknąć do życia z nawracającym bólem oraz dużą ilością ograniczeń. W pewnym momencie każdy z nas trafia na poważny kryzys - mnie dopadł akurat ten.
Ale coś z niego wyniosłeś.
Uzmysłowiłem sobie, że moi najbliżsi przyjaciele oraz rodzina są absolutnie najważniejsi i są gotowi pomóc w każdej chwili. Bez nich mógłbym skończyć gorzej. Zauważyłem też, że wolę spędzać czas na ulepszaniu świata, zamiast na zastanawianiu się, jak rozwijać karierę muzyczną albo zdobywać nowych słuchaczy. Ludzie ze sceny za bardzo biorą te rzeczy do siebie, zwłaszcza jeśli mowa o podziemiu, a nie po to stałem się częścią tego środowiska.
Wiem, że podejmowałeś w życiu bardzo wiele prac - którą z nich określiłbyś jako najciekawszą?
Bardzo ciepło wspominam pracę dla Hustler Magazine, gdzie odpowiadałem za projekty graficzne. Co prawda zadania, które wykonywałem nie należały do najciekawszych na świecie, ale świadomość bycia częścią tak legendarnej nazwy dawała mi dużo radości. Swego czasu zarządzałem też galerią sztuki, co również było bardzo ekscytującym doświadczeniem.