Łukasz Brzozowski: Co jest najbardziej wkurzające w graniu w zespole?
Cyprian Łakomy: To oczywiście ciągłe bycie porównywanym do kogoś innego. Niektórzy nie chcą zaakceptować kierunku, jaki obieramy, dlatego wrzucają nas gdzie popadnie albo przypisują nam zamiar kopiowania artysty X lub Y w skali jeden do jednego. Nigdy nie celowaliśmy w zostanie czyimś klonem, a z drugiej strony nie kreujemy się na zespół oryginalny za wszelką cenę. Robimy to, na co mamy ochotę, a jednak zawsze znajdą się osoby, które doprawiają temu cudzą gębę. To bywa irytujące, ale nie mamy ochoty nikogo o niczym przekonywać, więc żyjemy z tym.
Ale porównania są potrzebne choćby po to, by pomóc słuchaczowi umiejscowić zespół w danym odłamie sceny albo szufladki gatunkowej.
Zgoda, zwłaszcza jeśli mowa o frazach kluczowych, które pomagają określić prezentowaną przez dany zespół stylistykę. Kiedy dostajesz promówki od wytwórni bądź zespołów, coraz częściej zauważasz dopisek for fans of... To powszechna praktyka, choć są i tacy, którzy zbyt dosłownie traktują takie opisy. W rezultacie upraszczają i spłycają odbiór czyjejś twórczości. Ich sprawa. Przecież gdybym mówił ludziom, jak powinni słuchać In Twilight's Embrace, zapewne odniósłbym skutek daleki od zamierzonego.
Wydaje mi się, że nawet twoja deklaracja na temat braku silenia się na oryginalność może być dla słuchacza drogowskazem, jak postrzegać In Twilight's Embrace.
Zachowujemy zdrowy - w naszym przekonaniu - balans, ale ja wiem swoje, a słuchacz swoje. Rozmawiamy w dniu, kiedy paru kolegów podesłało mi mema z pytaniem którym In Twilight's Embrace jesteś dzisiaj?, gdzie znalazły się logotypy między innymi Furii, Massemord, Walls of Jericho czy Watain. Śmieszne, nawet jeśli w życiu nie chciałem wchodzić w buty żadnego z tych zespołów. No ale to klasyczne stereotypy krążące na nasz temat, z którymi nawet niezbyt mam chęć walczyć. W tak specyficznej estetyce jak black/death metal bardzo trudno uniknąć pewnych rozwiązań. Nie rozglądamy się jednak nerwowo na boki, by za wszelką cenę je omijać. Idziemy za tym, co podpowiada nam intuicja.
W jaki sposób omijacie schematy ekstremalnego metalu?
To już nie mnie oceniać. Mógłbym wskazywać na różnicowanie brzmienia gitar czy kombinowanie z aranżacjami na poziomie rytmu, ale znowu - nie chcę być przedstawicielem handlowym własnej muzyki, ani bawić się w teoretyczne rozważania. Napisaliśmy, nagraliśmy i wydaliśmy płytę. Teraz gramy oparte na niej koncerty. Tu kończy się nasza rola. Wszystko jest teraz w oku obserwatora, uchu słuchacza. Kiedy w gronie zespołowym rozmawiamy o tym, jak powinna brzmieć nasza muzyka, często sięgamy po rozwiązania z zupełnie innych nurtów niż black czy death metal, które stanowią główny rdzeń In Twilight's Embrace. Nie musimy jednak przesuwać granic w ostentacyjny sposób, to nigdy nie było celem tego zespołu.
Odnoszę wrażenie, że na "Lifeblood" próbujesz rozliczyć się z życiowymi trudnościami, czego podejmowałeś się już wcześniej, ale nigdy aż tak dobitnie. Co stało za maksymalnym podkreśleniem tych kwestii?
Jedyne teksty, które potrafię pisać na potrzeby In Twilight's Embrace, to te wyrastające z moich codziennych zmagań. Kiedy dwa lata temu zacząłem pracować nad warstwą liryczną "Lifeblood", byłem świeżo po poważnym życiowym zakręcie. Ta sytuacja cały czas we mnie siedziała, a im dłużej o niej myślałem, tym bardziej zastanawiałem się, czy nasze cierpienie i problemy są czymś, czemu należy nadawać jakieś szczególne znaczenie; doszukiwać się w nich "boskiej interwencji" czy czegoś podobnego. Próbowałem ustalić, czy warto mitologizować własny ból, a siebie stawiać w roli męczennika. Nawet jeśli deklarujemy się jako osoby niewierzące czy antyreligijne, to i tak mamy tendencje do myślenia magicznego, że nic nie dzieje się przypadkowo. "Lifeblood" jest symbolicznym zaliczeniem tych etapów i rozprawieniem się z nimi.
Chcesz w ten sposób przekazać, że nasze życia i problemy są znacznie mniej barwne niż moglibyśmy przypuszczać?
Niekoniecznie. Jeśli masz zdrowy stosunek do tego, co cię spotyka, to możesz stwierdzić, że masz barwne życie. Rzecz w tym, że dystans przychodzi dopiero z czasem i niekiedy trzeba na niego sporo poczekać. Nie widzę sensu w dorabianiu wydumanej narracji dookoła siebie, choć trudno oprzeć się tej pokusie. Wielu z nas chciałoby przecież odejść, mając na koncie osiągnięcia, które przeszły do historii.
Przechodziłeś przez okres, w którym mitologizowałeś swoje ciężkie przeżycia?
Do niedawna lubiłem doszukiwać się w swoich problemach czegoś szczególnego. Myślałem, że wszystko dzieje się po coś i że w niczym nie ma przypadku. Dopiero kilka poważniejszych zakrętów uświadomiło mi, w jak dużym błędzie byłem. Czy nam się to podoba, czy nie, światem rządzi przypadek. Nawet jeśli nie zasługujesz na to, by spotkały cię nieszczęścia, nie powinieneś przykrywać ich wzniosłą symboliką. Swoją drogą, przy "Vanitas”z z 2017 roku miałem obsesję na temat wybudowania sobie pomniku trwalszego niż ze spiżu, najlepiej za życia. Na potrzeby tej płyty stworzyłem zresztą wzniosły manifest, w którym uznałem, że jeśli nie znajdziesz czegoś, co cię unieśmiertelni, to twoje życie nie ma wielkiej wartości. Minęły lata, bym uświadomił sobie, że nie każdy musi chcieć sobie taki pomnik wybudować i jest to totalnie w porządku.
Czy w obecnym momencie życia również chciałbyś się unieśmiertelnić?
Oczywiście, że chciałbym, bo bardzo fajnie byłoby zostać zapamiętanym, ale nie mam desperackiego parcia, by osiągnąć ten cel. W jakiś sposób chyba jednak powoli do niego dochodzę, w świecie rocka to się po prostu dzieje.
W jaki sposób?
Gramy koncerty, nie narzekamy na frekwencje, a ludzie wydają się poruszeni naszą muzyką i na nią reagują. Takie sytuacje najlepiej świadczą o tym, że nie gramy wyłącznie dla siebie. Może to kwestia pięciu minut, nie wiem. Z drugiej strony w historii tego zespołu osiągnęliśmy coś więcej niż tylko krótkotrwały hype. Widzimy wzmożone zainteresowanie In Twilight's Embrace co najmniej od "Lawy", a nawet "Vanitas" i czujemy, że nie jesteśmy zespołem jednorazowego użytku, sezonową sensacją. Dzięki temu mogę dumać o ewentualnych perspektywach unieśmiertelnienia nas, tym bardziej że nie przemy w kierunku chorobliwego zwracania na siebie uwagi.
W dodatku nie stronicie od ciężkiej pracy - potrzebowaliście ponad dekady, by zbudować obecny status zespołu.
Zgadza się. Powiedziałbym nawet, że przez wiele lat bardzo trudno byłoby znaleźć osobę, w oczach której uchodziliśmy za ulubiony czy znaczący zespół. Nie lecimy na oparach, bo historia In Twilight's Embrace to przede wszystkim mozolna praca u podstaw. Gramy pod tym szyldem już prawie dwie dekady, ale nie tracimy energii - wręcz przeciwnie, jest jej coraz więcej. Z płyty na płytę gramy coraz bardziej intensywne rzeczy i nie ukrywam, że bardzo mi się to podoba.
Czyli im człowiek starszy, tym bardziej wkurzony?
Wkurwiony i świadomy. Trudno o nastoletni gniew w przypadku ludzi, którzy albo mają blisko do czterdziestki, albo już ją przekroczyli. Nie oznacza to jednak, że pozostały w nas jedynie ostatki buntu. Nigdy wcześniej nie zmierzyłem się z zorganizowaną religią w tak dosadny sposób jak przy "Lifeblood". Rozmyślania o sensie cierpienia zaprowadziły mnie do refleksji, że wiara, w której ja i wielu moich rówieśników było wychowywanych, wyrządziła nam potworną krzywdę. Nie dała praktycznie nic dobrego, a zamiast tego stworzyła życie w iluzji i wypaczone wzorce relacji z drugim człowiekiem. Czułem, że muszę wypluć te przemyślenia, tym bardziej że w okresie nastoletnim nie przechodziłem przez fazę etap kontestacji chrześcijaństwa. Po prostu w pewnym momencie straciłem jakikolwiek z nim związek. Musiałem jednak potknąć się o parę wybojów w dorosłym życiu, by umyślnie wejść w etap antytezy. To zajebiście oczyszczające uczucie.
Przy pracy nad klipem do "Smoke and Mirrors" mieliście przygotowany plan, jaki koncept powinien za nim stać? W blackmetalowych teledyskach łatwo o niezamierzoną przesadę.
Niektórzy tak czy inaczej uznali, że doszło u nas do przesady. Mój ulubiony komentarz na temat tego teledysku brzmi: Kogo teraz udają?, a w odpowiedzi ktoś stwierdził, że Watain. Niech się pośmieją, wyjebane. Miałem określony pomysł na fabułę tego klipu. Chciałem, żeby bazą były ujęcia zespołu grającego w ciasnej, piwnicznej przestrzeni, jak w "Poison Heart" Ramones ale z artystycznym pierwiastkiem "Until It Sleeps" Metalliki. Bardzo lubię obydwie te konwencje. W obliczu zarzutów, że próbujemy iść w kierunku udawanego okultyzmu, nagraliśmy teledysk będący - ni mniej, ni więcej - pastiszem tej estetyki. Tekst do "Smoke and Mirrors opowiada o wymuszonej potrzebie transcendencji na pokaz, która jest w moim odczuciu sporym problemem środowiska, w którym się obracamy. To zabawne, że ten ruch wyrósł na kontestacji chrześcijaństwa, a i tak poszukuje jego metafizycznych czy mistycznych substytutów.
Nie uważasz, że wszystkie zarzuty odnośnie rzekomego powielania cudzych pomysłów przez In Twilight's Embrace są nieodłącznym elementem tego zespołu?
Coś w tym jest. Jak widać, skutecznie powielamy te cudze pomysły, skoro skończyliśmy z płytą w Malignant Voices i Terratur Possessions, czyli wytwórniach, w których zawsze chciałem wydawać. No i dostajemy kolejne propozycje koncertowe - po trasie w Wielkiej Brytanii i Europie Zachodniej, ruszamy na kilka letnich festiwali, a jesienią atakujemy Bałkany. Autorom tych wszystkich memów dla stu osób w necie mogę jedynie przypomnieć słowa wielkiego poety Sebastiana Alvareza-Pałuckiego: Rośniemy w siłę stare, a u was jest źle.
Czy na koncertach promujących "Lifeblood" dojdzie do wystąpień legendarnego Mephisto, którego charyzma zaintrygowała wielu słuchaczy podczas ubiegłorocznej edycji Soundrive Festivalu?
Nie wykluczamy takiej możliwości. Myślę, że sam zainteresowany będzie chętny na tego typu ekscesy, gdy dopiszemy do ridera jakąś nielichą butelczynę z fajnym napojem oraz szeroko pojęty kontakt z alkoholem. Jeżeli ktoś chce zobaczyć In Twilight's Embrace w rozszerzonym pakiecie z włodarzem wytwórni Gruft Produktion, niech kontaktuje się z Maciejem z Left Hand Sounds, do wiadomości dodając adres gruft@interia.pl, przy czym nie gwarantujemy, że właściciel tego ostatniego odpisze.
fot. Bart Kłopotowski