Obraz artykułu Pastry: Jesteśmy amatorami aspirującymi do rangi profesjonalistów

Pastry: Jesteśmy amatorami aspirującymi do rangi profesjonalistów

Zespół Pastry istnieje od blisko czterech lat, w ubiegłym roku wydał pierwszy dłuższy materiał (EP-kę "Band Apart"), a lada moment opublikuje debiutancki album. Członkowie i członkini trójmiejskiego kwartetu idealnie wpisują się w definicję patchworku - wiele projektów, gatunków, inspiracji oraz umiejętne łączenie ich - a w poniższej rozmowie poruszamy tematy między innymi burzy mózgów, tworzenia więzi z publicznością i francuskiej nowej fali.

Natalia Ławska: Część z was współtworzy kilka zespołach jednocześnie - pozwala to na powiew świeżości w Pastry czy wiąże się z ryzykiem powtarzalności, mimo grania w różnych gatunkach?

Alicja Lisowiec: Nie wiem jak reszta, ale ja czasami tworzę jakiś rytm z myślą o zespole Powroty, a później zdaję sobie sprawę z tego, że lepiej zabrzmi w Pastry. Mam też o tyle dobrze, że na co dzień gram gatunkowo coś innego niż te dwa projekty, więc mogę się wyżyć w różnych stylach.


Pascal Buła: Dla mnie stanowi to tylko powiew świeżości, uczę się wielu rzeczy z różnymi muzykami - więcej prób, więcej komponowania, czyli sporo pomysłów. To tylko otwiera nowe możliwości. Jeżeli pojawiłaby się powtarzalność, to byłby znak, że stajemy się leniwi, nie ma prądu między nami.


Czarek Polak: Czynnik ludzki zmienia najwięcej. Często było tak, że ktoś przynosił pomysł na piosenkę, a wychodziła później zupełnie inaczej.

Czyli międzyzespołowa burza mózgów?

PB: Bardzo ciekawe są sytuacje, kiedy mam jakiś pomysł i nie wiem, gdzie go zrealizować. Na przykład przyniosłem coś do innego zespołu, The Ferrules, gdzie usłyszałem: Fajne, ale zastanów się, czy na pewno to do nas pasuje, a kiedy przyniosłem to samo do Pastry, zagrało idealnie.


AL: Pamiętam, jak raz Pascal przyniósł punkowy numer i kazał grać go na perce, a ja w sumie nie przepadałam za taką muzyką, więc ostatecznie motyw przeszedł w zespole Żona.

 

Marcel Bańka: Jest jeszcze jeden aspekt takiego grania - tworzy się "rodzina" zaprzyjaźnionych zespołów.

 

Nie czujecie w "rodzinie" ducha rywalizacji?

MB: Akurat ja gram tylko w Pastry, ale nie czuję rywalizacji, to bardziej kooperacja. Wpadają ludzie, których znam, pożyczamy sobie sprzęt.

 

PB: U mnie czasem pojawia się taka zdrowa zazdrość. Ktoś gra bardzo dobry koncert i myślę sobie, że świetnie to brzmi, też bym tak mógł. Ostatnio u Żurawi niesamowicie siadły te partie z syntezatorami.
 

Tytuł waszej EP-ki nawiązuje do "Amatorskiego gangu" ["Bande à part"] Jeana-Luca Godarda - francuska nowa fala pojawia się u was w jeszcze innych postaciach?

AL: Pascal jest studentem wiedzy o filmie i jako jedyny z nas widział ten film [śmiech].


PB: Podoba mi się przede wszystkim polskie tłumaczenie tego tytułu.

 

Po angielsku jest jeszcze "Band of Outsiders" - które do was bardziej przemawia?

PB: Chyba "Amatorski gang", gdzie amatorski dotyczy wrażenia robienia rzeczy znanych w nowy sposób, a jednocześnie niektórych po raz pierwszych. To jak wejście na wyższy poziom - jesteśmy amatorami aspirującymi do rangi profesjonalistów. Outsiderzy nie pasują, kłusowaliśmy na tym polu muzycznym, szliśmy po swoje. Z jednej strony amatorzy, z drugiej kłusownicy. To jest dla nas płyta inicjacyjna.
 

MB: Słychać też na tej EP-ce poszukiwanie stylu, podsumowanie trzech lat wspólnej roboty. Najwcześniejsze kawałki powstały, kiedy byliśmy młodsi, jeszcze za czasów liceum.

Wasz styl stał się bardziej wyrazisty, zostaniecie przy nim na dłużej?

P.B: Kłusownictwo trwa, szukamy czegoś jeszcze nowszego, "polujemy" na ciekawe brzmienia.


AL: Nowe numery są na pewno dojrzalsze i bardziej przemyślane, inspiracje się zmieniły.


Na jakie dokładnie?

MB: Wcześniej trochę uciekaliśmy od czerpania ze stricte alternatywnej muzyki, co zresztą słychać. "Band Apart" trzyma się jeszcze bardziej znanych rockowych wzorców, a nasz nowy album jest bogatszy o wpływy między innymi shoegaze'u.


PB: Jeśli miałbym rzucać nazwami to Beach House, Pixies, Sunny Day Real Estate, Black Country, New Road. Te i inne mamy zebrane na playliście z inspiracjami.

 

AL: U mnie istotny wpływ na styl grania mają partie perkusyjne Tame Impala. Bardzo cenię sobie takie brzmienie bębnów.

 

CP: Dorzuciłbym jeszcze Queens of the Stone Age, a dokładniej albumy "...Like Clockwork" i "Songs for the Deaf". Od nich uczyliśmy się nagrywania gitar warstwowo, dzięki czemu jest w tym zakresie więcej różnorodności.

 

W jaki sposób bawicie się wokalem? Wolicie bardziej krzykliwy czy przytłumiony, prawie szept?

PB: W "Pale" jest właśnie szept, przy tym numerze zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak muzyka działa na słuchacza. To element budowania z nim więzi poprzez stopniowanie napięcia. Na następnej płycie chciałbym jednak pokrzyczeć.


MB: Nowe numery są bardziej energiczne, ale zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wokal budujący, a później stopniowo zwalniający napięcie to nasz znak rozpoznawczy.

 

To wasz sposób na dialog ze słuchaczami?

MB: Wydaje mi się, że w procesie komponowania mało myślimy o słuchaczu. Myślimy o tym, żeby nasza muzyka była strawna, ale jednocześnie zgodna z naszymi pomysłami i eksperymentami. Żeby była czymś, czego sami chcielibyśmy posłuchać.


PB: O odbiorcach myślimy przede wszystkim na koncertach. Gig to święto.

Często kontakt z publiką ogranicza się do kilku zdań rzucanych w tłum ze sceny. Wy po prostu rozmawiacie z fanami po koncertach?

CP: Trochę inaczej to wygląda. Gramy w różnych zespołach, nasi znajomi muzycy pojawiają się na występach, są bardziej bezpośredni. Nie zawsze słyszymy same pochwały, czasami zdarzy się krytyka. Przez kilka opinii nawet zrezygnowaliśmy z grania jednego numeru na żywo - "Breath" brzmi fajnie na płycie, nad aranżem koncertowym musimy popracować.


PB: Relacja z publiką jest niesamowicie ważna, to nasz kolejny instrument. Trzeba się wsłuchać w ludzi i współpracować z nimi. Chociaż czasem przeraża mnie cicha publika, mimo pozytywnych opinii po koncercie.

 

Jak sobie z tym radzicie?

MB: Spojrzeliśmy po sobie, wymieniliśmy niezręczne uśmiechy i graliśmy dalej.


PB: Trzeba mieć gotowy plan na kontakt, który niekoniecznie oznacza odpowiedź. Pytania typu: Jesteście? albo jak się bawicie? nie zawsze się sprawdzą. Trzeba czasami rozdzielić artyzm od konferansjerki. Nie warto udawać śmiesznego, tylko umiejętnie rozładować napięcie.

AL: Co do napięcia, na jednym z "cichych" koncertów - w Ziemi w Gdańsku - dwa razy spadł mi talerz podczas grania i wypadła mi z rąk pałeczka. Później usłyszałam od swojej nauczycielki wokalu, że to właśnie było fajne, wydaliśmy się bardziej ludzcy, dowód na to, że nie jesteśmy robotami.

 

Kiedy planujecie trasę, dopasowujecie się do atmosfery panującej w miejscu, w którym macie wystąpić?

MB: Jeśli jest pewność, że miejsce ma luźniejszą atmosferę, to jesteśmy skłonni do większej liczby eksperymentów w czasie grania.

 

PB: Dla mnie najważniejsze przy graniu jest samo "na żywo" - czynnik ludzki, bycie tu i teraz. Nie wyobrażam sobie grać cały czas takich samych koncertów w trakcie trasy. To bardziej performance niż przedstawienie. Wybieranie utworów do gry jest jak dobór zawodników do reprezentacji na najbliższy mecz - pada na te, które najlepiej siedzą na ostatniej próbie.

 

Który utwór jest "kapitanem drużyny"?

PB: Trudno teraz powiedzieć, na pewno któryś z nowych. Sęk w tym, że niektóre nie mają jeszcze tytułów. Jeden z nich nazwaliśmy roboczo "Dobre ciasto" - jest dobrze odbierany.


MB: "Sunset" z ostatniej EP-ki ma dobry wpływ na publikę. Kiedy nagrywaliśmy go, nikt się tego nie spodziewał. Podobnie jak wyboru właśnie tego kawałka pod realizację teledysku.

Na pewno ważna jest różnorodność w graniu na żywo, tego wam chyba nie brakuje?

PB: Wspomniany wcześniej "Breath" to dobry przykład - na początku to był numer porywający publiczność, ludzie szybko łapali frazę, która była śpiewana z nami. Później zauważyłem, że ta energia gdzieś ucieka, balon pękł.


MB: Nasze setlisty stale ewoluują, numer "Stroboscope" na żywo to zupełnie inna sprawa niż na nagraniu.


AL: Teraz, po napisaniu nowego albumu, mamy większe pole do popisu. Ze skąpym materiałem gra się na zasadzie "pokaż, co tam masz". Kiedy jest z czego wybierać, zawsze wpływa to korzystnie w kreacji wizerunku zespołu.

 

Ile w Pastry jest was samych, a ile kreacji?

CP: Uważam, że na nowym albumie jest sto procent mnie. Na tej zasadzie, że słychać to, czego nauczyłem się przez te kilka lat, jak wyewoluowałem. Nie mamy wielu kawałków, które nie zostały stworzone przez nas wspólnie.

 

PB: Nie nakładamy kostiumów, nie chowamy się za niczym, to praca z tym, co czujemy.

 

Pastry wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.

 

fot. Maria Jaszczurowska (1), Natalia Ławska (2, 3)


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce