Obraz artykułu Tropical Fuck Storm: Media społecznościowe wyciągają z ludzi całą żółć

Tropical Fuck Storm: Media społecznościowe wyciągają z ludzi całą żółć

Wydane w połowie marca "Satanic Slumber Party", rezultat współpracy Tropical Fuck Storm i King Gizzard & The Lizard Wizard, zbiera zasłużone pochwały, bo psychodeliczna, beztroska zabawa to coś bardzo potrzebnego w czasach przepełnionych stresem.

Więcej na ten temat, a także na temat zagrożeń stojących za mediami społecznościowymi, satanizmu i mrocznych stronach życia w Australii opowiada gitarzysta pierwszej z tych grup, Gareth Liddiard.

 

Łukasz Brzozowski: Jak wyobrażasz sobie idealną satanistyczną prywatkę?

Gareth Liddiard: Na pewno chciałbym, żeby wpadli na nią ludzie wkręceni w satanizm i w świat nauki, ale nie ci najpopularniejsi pokroju Stephena Hawkinga. Musieliby rozumieć, o co w tym chodzi, ale jednocześnie powinni być nastawieni na głupawkę i zabawę, bo to jednak impreza. Robilibyśmy różne durne rzeczy, przywoływali demony i inne takie... Na pewno chciałbym to zorganizować z pompą. Nie chodzi o zwykły melanż, na który przychodzisz ubrany w zwyczajne ciuchy, trzeba zadbać o odpowiedni nastrój i atmosferę. Nawet kiedy kręciliśmy klip do "Satanic Slumber Party", zainwestowaliśmy w niezłe kostiumy. Kosztowały niemałe pieniądze, ale dla takiego efektu warto było sypnąć groszem.

Czyli trochę zabawy i trochę abstrakcji?

Tak, abstrakcja jest w tym bardzo ważna. Musisz zadbać o urządzenie wszystkiego w wielkim domu, w którym straszy, warto też zaopatrzyć się w odpowiedni rodzaj narkotyków [śmiech]. Wymyślam te rzeczy na poczekaniu, choć wierzę w to, co mówię, ale po prostu nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w satanistycznej imprezce, więc poruszam się po nowym terytorium. Trochę błądzę, ale staram się jak mogę. Muszę jednak wyznać, że kultywowanie satanizmu na poważnie uważam za totalną błazenadę. Kiedyś interesowałem się nim, wywierał na mnie spore wrażenie, ale teraz gdy o tym myślę, dostaję gęsiej skórki z zażenowania.

 

Nie dziwię się, bo każda zorganizowana forma religii jest odpychająca, nawet jeśli wierzysz w diabła zamiast boga.

Owszem, zorganizowana religia jest źródłem wszelkiego zła na świecie. Lata mijają, cywilizacja rozwija się, a ludzie nadal są w stanie zabić innych ludzi tylko dlatego, ponieważ ci wierzą w coś innego lub nie wierzą w nic. Oczywiście mamy też mniej radykalne przypadki od wojen religijnych, czyli wielkie debaty i międzynarodowe spory na tle religijnym. Jedna strona nie chce pogodzić się z drugą, ponieważ przedmiot ich dyskusji stanowi jakaś symbolika, dlatego muszą o nią walczyć i chronić ją pod każdym względem. Tego typu brednie rozgrywają się na całej planecie - doświadczają tego mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, Polski i innych państw, sytuacja jest niestety bardzo uniwersalna. Chciałoby się to zmienić, a przede wszystkim skierować uwagę człowieka na znacznie groźniejsze sprawy, ale to chyba płonne nadzieje. Musimy żyć w tym bagienku, licząc na to, że coś jakimś sposobem wreszcie ulegnie zmianie.

Lucien Greaves: Polska od dłuższego czasu odczuwa naciski teokratów (wywiad)

 

Poruszyłem kwestię satanistycznej prywatki na początku dlatego, bo "Satanic Slumber Party" to chyba najluźniejszy materiał, jaki dotąd nagraliście. Sama zabawa, świetne melodie od góry do dołu i zero trosk.

Nie mam najmniejszego problemu z muzyką o zabawowym charakterze. Kultura rozrywkowa - jak sama nazwa wskazuje - powinna zapewniać rozrywkę, dobrze spędzony czas i możliwość odetchnięcia od poważnych problemów. Dlatego bardzo przepadam za Princem, Beyoncé czy nawet Rihanną. Póki kawałki brzmią fajnie i nie odczuwam żadnych zgrzytów, daleko mi do narzekania. Sam nigdy nie myślałem o zrobieniu tak luźnej rzeczy, skupiałem myśli gdzie indziej, ale wyszło, jak wyszło, a rezultaty są bardzo satysfakcjonujące dla nas wszystkich. Czlonkowie King Gizzard & The Lizard Wizard utrzymują, że całość wypadła lepiej niż zakładali i mogę przychylić się ku tej opinii. Czasami robisz jakieś rzeczy bez zastanawiania się nad tym, czy warto zakręcić w innym kierunku, ale w momencie, kiedy współpracujesz z kimś i łapiesz cudzy punkt widzenia, zaczynasz czuć ciekawość do czegoś, co kiedyś w ogóle cię nie obchodziło. Uwielbiamy zresztą grać cudzą muzykę - mimo że Beatlesi zabili ten zwyczaj lata temu - albo komponować własne numery we współpracy z kimś spoza naszego światka, bo to bardzo otwiera głowę. W ten sposób powstało "Satanic Slumber Party" - Gizzardzi zadbali o element imprezowy, a my o szatana i poszło jak z płatka.

 

Która część komponowania, jakiej wcześniej nie poświęcałeś wiele uwagi, okazała się intrygująca przy tworzeniu "Satanic Slumber Party"?

Nie wiem, czy potrafię wskazać konkretną część. Niby mógłbym wskazać otwartość na nowe rzeczy, ale nigdy nie miałem z nią problemu. Od zawsze dbałem o stałe poszerzanie horyzontów, bo fajnie jest słuchać muzyki o odmiennym podłożu emocjonalnym i dźwiękowym. Nie siedzisz zamknięty w jednej klatce, zwiedzasz świat bez ograniczeń i robisz, co chcesz. Lubię posłuchać Mayhem, lubię odkrywać, co do zaoferowania mają kobiece chóry, a w dodatku zdarza mi się łapać bakcyla na różne rzeczy z Japonii. Te wszystkie odmienne rzeczy mocno mnie kształtują i pozwalają na stymulowanie świadomości.

 

Kiedy słuchasz twórczości innych osób, warto z niej czerpać tak wiele, jak tylko potrafisz. Nie zachęcam oczywiście do bezcelowego kopiowania pomysłów cudzego autorstwa, bo sami tego nie robimy, ale do prób przekucia wizji z innego świata w coś własnego. Z każdym rokiem rozumiem to coraz mocniej, gram w wielu kapelach - podobnie jak reszta składu - a każda z nich, poszukuje inspiracji gdzie indziej. Dzięki temu nie ma u mnie szans na stagnację czy wegetację polegającą na nieustannym graniu w jednym stylu. Ostatnio działam z zespołem o wyraźnie jazzowym pochodzeniu, co zupełnie mi nie przeszkadza, ponieważ poznałem ten gatunek jeszcze przed rock'n'rollem. W tym wypadku muszę dużo improwizować, ale to korzystna sytuacja - dużo prościej przychodzi mi wymyślanie czegoś bez przygotowania niż siedzenie z gitarą w pokoju i rozmyślanie nad melodią. Tak samo jak spontaniczny dialog sprawia więcej radości od wkuwania Szekspira na pamięć.

To ciekawe, bo wielu muzyków rockowych uważa improwizację za znacznie trudniejszą rzecz od komponowania utworów.

Mam na odwrót, ale może dlatego, że nie skupiam się na technicznym aspekcie grania i dopieszczaniu muzyki do przesady? Nigdy nie należałem do grona osób, które muszą mieć wszystko zaplanowane, bo inaczej ich pomysł posypie się w jednej chwili. Wolę tworzyć intuicyjnie i zobaczyć, dokąd doprowadzi mnie impuls. Jeśli coś mi się nie spodoba, to w najgorszym wypadku mogę porzucić dany pomysł i spróbować innego.

 

Bardzo podobnie działam w normalnym życiu. Jeśli przyjechałbym do Polski, nie byłbym w stanie normalnie rozmawiać w waszym języku, bo go po prostu nie znam, ale na pewno szybko wsiąkłbym w otoczenie i podziwiałbym rzeczy, które z mojej perspektywy mogą być dziwne albo niesamowite. Istnieją różne metody porozumiewania się z przedstawicielami odrębnych nacji, gadanie nie jest jedyną z nich. Oczywiście kiedy wspomniałem, że techniczna strona komponowania jest mniej ważna niż mogłoby się wydawać, miałem na myśli przekombinowane kawałki, bo warto doskonalić swój warsztat, ale z umiarem.

 

Często krytykujecie konsumpcjonizm - nie frustruje cię to, że z biegiem lat to zjawisko wciąż rośnie zamiast maleć?

To kwestia pokręconych czasów, w jakich obecnie żyjemy i tego, co ludzie przyjmują dzisiaj z otwartymi ramionami. Żeby to lepiej zarysować, posłużę się przykładem - internet sam w sobie jest bardzo dobry, ale media społecznościowe absolutnie nie.

 

Dlaczego?

Są esencją kapitalizmu i jego najgorszych cech. Za ich pośrednictwem bezduszne korporacje robią z ludźmi wszystko, co tylko zechcą, manipulują nimi w celu uzyskania odpowiednich profitów. Jeszcze raz podkreślę, nie krytykuję całego internetu, a wyłącznie tę część, o której mówię. Większość wypadków samochodowych nie jest wywołanych stanem dróg, a zachowaniem kierowców, jeśli mogę pozwolić sobie na taką metaforę.

 

Pewnie pamiętasz próbę oblężenia Kapitolu Stanów Zjednoczonych po objęciu prezydentury przez Joe Bidena. Zanim doszło do czynów, wszelkie plany pęczniały na Facebooku i Twitterze. Ludzie o podobnie chorych poglądach wchodzili w wirtualne kręgi dyskusji, a potem dali upust fanatycznym wizjom - straszna rzecz. Zamiast zrobić coś dobrego, dziwni ludzie znajdują przestrzeń do snucia niepopartych niczym teorii, przez co nakręcają się nawzajem i zaczynają wariować.

Częściowo zgadzam się, ale z drugiej strony nie krytykowałbym mediów społecznościowych aż tak bardzo. W końcu dają nam przestrzeń do swobodnej komunikacji z ludźmi z całego świata.

Mówisz o idei, jaka kierowała mediami społecznościowymi, kiedy zaczynały się rozkręcać, a obecna rzeczywistość wygląda inaczej. Dziś jesteśmy zasypywani algorytmami. Jeśli coś nam się podoba, dostaniemy tysiąc powiadomień na ten temat, a jeśli coś wzbudza negatywne emocje, to... tym bardziej. Facebook wkurza ludzi, wyciąga z nich całą żółć i niepotrzebne emocje. Załóżmy, że jesteś fanem The Beatles, ale hardcore'owym - masz wszystkie płyty, potrafisz wyrecytować biografię poszczególnych członków zespołu, kochasz ich ponad życie. Mimo tej pasji i tak jestem pewien, że w internecie częściej pisałbyś o tym, co cię wkurwia niż o Beatlesach.

 

To bardzo irytujące, narzędzie, z którego korzystamy na co dzień i którego większość z nas potrzebuje wzbudza agresję, zamiast pomagać. Nie możemy się od tego odkleić, musimy toczyć walki z obcymi osobami, nie wiedząc nawet, jak wyglądają. Wyobraź sobie sytuację, w której rozmawiamy we dwóch, ale po chwili dołącza do nas trzecia osoba, wtrącając się, rzuca nieprzyjemne komentarze na temat Polski oraz Australii i tak dalej - obaj bylibyśmy bardzo podminowani, prawda? Dokładnie na takiej zasadzie działają dziś media społecznościowe. Korporacje ogłupiają ludzi, zwłaszcza młodszych, bo dojrzewające osoby są jeszcze mocniej podatne na prowokacje.

 

Jaka jest recepta na pozbycie się tego problemu? Skasowanie mediów społecznościowych?

To, co powiem zabrzmi bardzo źle, ale zabiłbym jednostki odpowiedzialne za ten stan rzeczy. Oni i tak dążą do wykończenia zwyczajnych osób - takich jak ty czy ja - zrzucając na nas małe oraz duże problemy, o których często nie mamy pojęcia. Wystarczy wziąć pierwszy temat z brzegu, czyli globalne ocieplenie - czy media społecznościowe pomagają ze zwalczeniem tego albo nawet edukacją z tym związaną? Absolutnie nie.

 

Ludzie piszą w komentarzach jakieś brednie, bo zobaczą fake newsa czy coś podobnego. Chciałbym wyeliminować facebookowych i twitterowych włodarzy, ponieważ stanowią dla nas zagrożenie, a mówię to jako przeciwnik przemocy w jakiejkolwiek formie. Gdyby Hitler nie popełnił samobójstwa, ktoś musiałby go wyeliminować, dlatego dobrze, że wyświadczył światu przysługę. Putin mógłby pójść za jego przykładem, podobnie jak inne szumowiny tego rodzaju.

Świat robi się coraz bardziej szalony, ale z doniesień mediów wynika, że Australia jest dzisiaj ostoją normalności. To pochopna ocena czy można znaleźć w tym ziarnko prawdy?

Zawsze uważałem, że Australia to część Europy, która z jakiegoś powodu przynależy do Azji [śmiech]. Jeśli chodzi o ekonomię i status życia większej części społeczeństwa, jest naprawdę spoko. Poza tym? Trudno powiedzieć. W pewnych aspektach Stany Zjednoczone wyprzedzają nas o dwadzieścia lat, ale trzymamy wysoki poziom zachodnich państw ze Starego Kontynentu, może go trochę przewyższamy. Muszę przy tym przyznać, że niektóre państwa z twojej części świata są zamknięte na pewne sprawy. Byłem już w Polsce i w Czechach - w obydwu ledwo uniknąłem pobicia, ponieważ ktoś patrzył na mnie i najwyraźniej myślał: O, to pewnie jakiś gej, nie chcemy tu nikogo takiego. W Australii też nie zawsze jest różowo. Mamy różne problemy społeczno-moralne, z którymi się zmagamy, ale jesteśmy odcięci od reszty globu, więc nie mówi się o nich tak często.

 

W jednym ze starszych wywiadów uznałeś Tropical Fuck Storm za najbardziej popieprzony zespół na świecie. Czym trzeba zasłużyć sobie na uzyskanie tego miana?

Serio tak powiedziałem? Ciekawe po co [śmiech]. Nie wiem, czy jesteśmy aż tak popieprzeni, ale mogę nazwać nas najbardziej utytułowanym z mało znanych zespołów albo najmniej znaną kapelą wśród bardzo dużych kapel. To chyba ma sens.

 

fot. Jamie Wdziekonski


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce