Łukasz Brzozowski: Kiedy zaczynałeś słuchać metalcore'u?
Maciej Grobelny: Mniej więcej piętnaście lat temu, przynajmniej tak mi się wydaje.
Już przy pierwszym zetknięciu z tym światkiem wiedziałeś, że czujesz się w nim jak u siebie?
Zależy, co masz na myśli, określenie świtek metalcore'u można interpretować na różne sposoby. Jeżeli mówimy stricte o gatunkach czy zespołach w tym nurcie, z czasem naturalnie zacząłem wchodzić w świat ciężkiej muzyki coraz głębiej, w kierunku bardziej ekstremalnych doznań. Byłem psychofanem Korna, ale w pewnym momencie nu metal przestał mi wystarczać. W metalcorze odnalazłem większą moc przekazywania emocji, bardziej skomplikowane struktury utworów oraz większy wachlarz brzmień. Tak już zostało do dzisiaj. Natomiast cały światek - rozumiany jako społeczność oraz branżę wydawniczą - zacząłem eksplorować w dniu premiery naszego krążka, "Labyrinth". Poznaję go każdego dnia i muszę przyznać, że dobrze mi w nim.
Nie miałeś styczności z branżą wydawniczą związaną z metalcorem jako fan?
Nie bardzo. W przeszłości moja sympatia do ciężkiej muzyki opierała się głównie na jej słuchaniu i oglądaniu klipów poprzez dostępne w sieci serwisy oraz inne podobne aktywności. Oczywiście byłem na kilku koncertach, ale w szerszym ujęciu nie nazwałbym siebie koncertoholikiem.
Co zaskoczyło cię na plus, kiedy poznałeś świat muzyki od kuchni? Wielu artystów narzeka na funkcjonowanie przemysłu wydawniczo-koncertowego, a ty zdajesz się być nastawiony do niego entuzjastycznie.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielka jest ta kuchnia w naszym kraju. Mamy naprawdę wiele zespołów, które prezentują świetny poziom, ale wcześniej nie miałem bladego pojęcia o ich istnieniu. Dodatkowo poznałem mnóstwo osób pełnych pasji oraz zwyczajnej ludzkiej życzliwości. To zdecydowanie największe plusy. W temacie funkcjonowania samego przemysłu mogę powiedzieć jedynie tyle, że uczę się go i poznaję reguły, jakie w nim panują. Nie zamierzam na niego narzekać, bo nie ma to większego sensu. Kiedy wchodzisz do tej piaskownicy, bez sensu jest kręcić nosem, że łopatki do zabawy są w innym kolorze niż sobie życzyłeś.
Narzekania związane z trudnym losem muzyków w dzisiejszych czasach są dla ciebie przesadą?
Zapewne nie wszystkie. Kaozm powstał w wyniku przemyślanej decyzji. Od samego początku zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to, jak duże grono osób pozna naszą muzykę, będzie zależeć wyłącznie od poziomu pracy oraz determinacji. Nie podpisaliśmy z nikim kontraktu, robimy wszystko własnym sumptem. Jeżeli miałbym mieć teraz pretensje o granie małej liczby koncertów lub mało satysfakcjonującą sprzedaż płyty czy nikłe zainteresowanie mediów, to w pierwszej kolejności będę je mieć do siebie.
Czy chciałbym, aby było więcej festiwali jak wasz, otwartych na młode debiutujące zespoły? Jasne, że tak. Czy chciałbym, żeby polskie magazyny muzyczne poświęcały więcej uwagi kapelom z własnego podwórka, aniżeli pisać setny raz o Metallice - to tylko przykład - i tym podobnym sławom? Oczywiście, ale to tylko życzenia. Nie mogę obwiniać o to całego świata, skoro w dzisiejszych czasach bardzo szybko można zmierzyć, co "klika się" częściej. Zwłaszcza jeśli chodzi o nowo powstałą grupę pokroju Kaozm.
Brzmisz tak, jakbyś podchodził do tego z maksymalną pokorą, o której wielu muzyków zdaje się zapominać.
Nie nazwałbym siebie pokornym człowiekiem. Wolę określenie "świadomy". Jesteśmy relatywnie nowi w tej branży, dlatego musimy wiedzieć, gdzie się znajdujemy. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystko zostało przez nas odkryte, ale wyrażamy gotowość zmierzenia się z tym oraz dostosowania się do istniejących warunków. Możemy dać od siebie wiele, byleby tylko robić to, co kochamy.
Macie w sobie elementy nu-metalowe, sam wspomniałeś, że doceniasz Korna, więc czy tych kilkanaście lat temu przechodziłeś etap noszenia spodni z krokiem do kostek, czapek z prostym daszkiem i nieustannego słuchania Limp Bizkit?
Zupełnie nie [śmiech]. Cenię sobie zasadę, że to nie muzyka decyduje o tym, jak mam wyglądać. To ja decyduję o tym, jak ma wyglądać moja muzyka. Niemniej muszę przyznać, że wczesne lata dwutysięczne ukształtowały mnie najbardziej. Może nie byłem i nie jestem wielkim fanem Freda Dursta, ale wiele kapel z tamtych lat pod względem poziomu jest dla mnie wręcz nie do przeskoczenia po dziś dzień. Mam ciągły sentyment do tamtych czasów.
To słychać - nie gracie bardzo modnego w latach 2005-2010 "crabcore'u". O ile metalcore z przełomu wieków wciąż broni się, o tyle później jego kondycja była chwiejna.
Trudno jest mi się do tego w pełni odnieść. Scena core'owa z lat 90. jest mi totalnie obca. Wtedy w mojej głowie istniał tylko i wyłącznie nu metal, którego do core'u raczej bym nie zaliczał. Zgodzę się natomiast, że aktualnie ta scena zjada własny ogon. Wszystko staje się być podobne, bardzo trudno o jakąkolwiek świeżość. Właśnie dlatego określamy siebie jako nu-metalcore'wy zespół. Cenimy sobie ten przedrostek.
Co robicie, by uniknąć zjadania własnego ogona?
Nie mamy na to przepisu, po prostu tworzymy to, co czujemy. Kiedy pracujemy nad materiałem, nie stawiamy sobie żadnych określonych ram. Nie mówiliśmy: Ok, pora na nu-metalcore. Dopiero po zakończeniu komponowania zaczęliśmy zastanawiać się, jak ugryźć temat zespołowej kategoryzacji.
Czy grając muzykę wybitnie niemodną, jak na polskie metalowe standardy, nie macie problemu ze znalezieniem odbiorców czy nawet kapel do wspólnych koncertów?
Kapel jest całe mnóstwo. Z wieloma już graliśmy, z innymi jeszcze na pewno zagramy. Natomiast jeśli chodzi o słuchaczy, kiedy wypuściliśmy pierwszego singla, z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl: Jeśli stuknie nam pięć tysięcy odsłon w ciągu roku, będę dumny. Obecnie osiągnęliśmy już ponad dwa razy wyższy wynik, bez kupionych boostów na czarnym rynku czy innych wspomagaczy. Sprawy wyglądają podobnie z pozostałymi wydaniami, jeśli chodzi o platformy streamingowe. Jesteśmy niesłychanie zaskoczeni, ale przede wszystkim wdzięczni słuchaczom. Może dla niektórych nasze oczekiwania nie sprawiały wrażenia wygórowanych, ale ostateczne zrealizowaliśmy postawione cele.
Nie stawiacie już przed sobą żadnych oczekiwań?
Wręcz przeciwnie - chcemy więcej. Dziś po prostu wiemy, że jest to możliwe. Odbiór naszej debiutanckiej płyty był dużą niespodzianką na plus. Aktualnie jesteśmy "naładowani" całkowicie nową i pozytywną energią. Mamy już kilka gigów za sobą, ale to dopiero początek. Nowy materiał też już powstaje.
Jak odbierasz ekspansję popularności młodych kapel grających metal zakorzeniony w latach 80., będący zupełnie inny od waszego pod kątem idei i muzyki? Znajdujesz w nich coś dla siebie?
Nie, ale wynika to tylko i wyłącznie z mojego gustu. Uważam jednak, że ich muzyka w żaden sposób nie lokuje się na niższym poziomie od naszej. Kibicuję wszystkim zespołom, niezależnie od gatunku, jaki prezentują. Przecież w żaden sposób sobie nie przeszkadzamy. Ta branża jest ogromna, miejsca wystarczy dla wszystkich.
W opisie teledysku do "Re-ignite" dziękujecie Towarzystwu Kolei Wielkopolskiej. Możesz wyjaśnić, skąd ta nietypowa współpraca?
Jarocińskie Towarzystwo Kolei Wielkopolskiej udostępniło nam miejsce, w którym nagraliśmy klip.
Metalcore i pociągi nie mają zbyt wielu punktów wspólnych. Skąd pomysł na klip w takim miejscu?
To miejsce wzbudziło w nas potrzebę nagrania teledysku, a nie na odwrót. Przyjaciel zespołu podrzucił nam tę lokalizację, czuł, że ją polubimy i nie pomylił się. Duża przestrzeń oraz industrialny klimat "po przejściach" idealnie nam pasowały i dopiero na podstawie tych elementów rozpoczęliśmy prace nad teledyskiem.
Kaozm narodził się w Jarocinie - ile razy odwiedziłeś legendarny Jarocin Festiwal? Podoba ci się obecny kierunek festiwalu?
Bardzo mnie cieszy, że Jarocin wrócił do tej formuły. To miasto zdecydowanie rozumie, o co chodzi w tej branży. Byłem na trzech lub czterech edycjach festiwalu i każda miał w sobie coś łechtającego moje wybredne muzyczne podniebienie. Jestem jarocińskim patriotą, dlatego zachęcam wszystkich do odwiedzenia tego miejsca, zwłaszcza w okresie wspomnianego wydarzenia.
Kaozm wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.
fot. Maciej Chomik