Obraz artykułu Opeth: Nigdy nie powiedziałem, że nie nagramy już płyty bliskiej deathmetalowi

Opeth: Nigdy nie powiedziałem, że nie nagramy już płyty bliskiej deathmetalowi

Opeth to jedna z ważniejszych nazw, jeżeli chodzi o łączenie metalu z rockiem progresywnym i nawet po zwrocie w kierunku zakurzonej klasyki lat 70., fani wciąż ich kochają. Póki co następca "In Cauda Venenum" sprzed trzech lat nie został ogłoszony, ale przy okazji występu grupy na Mystic Festival 2022, Mikael Åkerfeldt opowiada o tworzeniu muzyki do serialu, o dzieciach i o swojej scenicznej personie.

Łukasz Brzozowski: Można ciebie nazwać osobą cierpliwą?

Mikael Åkerfeldt: Chyba nie. Mam dość specyficzny charakter, zachowuję się bardzo schematycznie. Lubię, kiedy wszystko jest dopięte na ostatni guzik, lubię mieć kontrolę nad tym, w co jestem zaangażowany. Kiedy coś wypada z ustalonego planu działania albo zostaje wykonane w innym terminie niż zakładano, bywam poirytowany i niecierpliwy.

 

Dlatego odpowiadasz za prawie całą muzykę w Opeth?

Może coś w tym jest [śmiech]. Nie wynika to z braku chęci współpracy z innymi czy totalitarnego systemu zarządzania zespołem. Daleko mi do tyrana ograniczającego resztę składu, po prostu często pracuję w samotności. Siedzę w domu, piszę riffy i zbieram różne pomysły, a kiedy mam ich wystarczająco dużo, dzwonię do chłopaków, by przerobić wszystko podczas próby. W trakcie wspólnego grania koledzy dorzucają od siebie wiele ciekawych patentów czy sugestii i w ten sposób od wielu lat powstają utwory Opeth. Można powiedzieć, że odpowiadam za ich fundament i jestem głównym źródłem pomysłów, ale ostateczna forma to wynik działania grupowego. Zawsze jestem otwarty na współpracę czy złapanie innej perspektywy, ale samotna harówka często wydaje mi się znacznie łatwiejsza.

Skoro wspominasz o współpracy z innymi muzykami, to jak wygląda sytuacja projektu, który chciał z tobą zrealizować Mike Portnoy?

Temat od jakiegoś czasu stoi w miejscu. Muszę przyznać, że nie mieliśmy żadnego konkretnego planu na współpracę czy chociażby zalążka wizji odnośnie tego, jak to powinno wyglądać. Po prostu kiedy byliśmy w trasie z Dream Theater, Mike rzucił: Powinniśmy nagrać coś razem, na co ochoczo przytaknąłem, ale na tym skończyliśmy. Wciąż jestem bardzo otwarty w kwestii wspólnego grania, to mój dobry przyjaciel, ale jak dotąd żaden z nas nie podjął wiążącej decyzji. Jesteśmy bardzo zapracowanymi osobami, mamy różne bliższe i dalsze plany, ale na pewno w końcu damy radę, wierzę w to.

 

Właściwie w pewnym sensie już kiedyś współpracowałem z Portnoyem w warunkach zespołowych. Swego czasu razem ze Stevenem Wilsonem nagraliśmy płytę pod szyldem Storm Corrosion. Stworzyliśmy ją jako duet, ale w jednym numerze potrzebowaliśmy partii bębnów. Nie była to typowo rockowa perkusja, bardziej schowana w tle, mocno przesterowana, ale odpowiada za nią właśnie Mike. Trudno mówić o kreatywnej wymianie pomysłów w tamtych warunkach, od początku doskonale wiedzieliśmy, jak całość musi wybrzmieć. Zleciliśmy mu nagranie partii zgodnych z naszą wizją i poszło dobrze, choć ostatecznie na płycie zagrał Gavin Harrison z Porcupine Tree.

 

Musiałem zacząć od tematu cierpliwości, bo niedawno pracowałeś nad muzyką do netfliksowskiego serialu "Clark", a to zupełnie inna materia niż twórczość Opeth. Czy nauka czegoś zupełnie nowego w wieku czterdziestu ośmiu lat bywała frustrująca?

Aż tak niecierpliwy nie jestem [śmiech]. Miałem na myśli realizowanie założeń - zamiast siedzieć w miejscu i czekać aż coś magicznie samo się zrobi, wolę działać w konkretnym kierunku, w innej sytuacji robię się poirytowany. Kiedy tworzę, obieram zupełnie inne podejście. Lubię uczyć się nowych rzeczy, a czasami nawet ogrywać jeden patent w nieskończoność tylko po to, by mieć pewność, że wszystko pójdzie, jak należy. Gdybym nie umiał utrzymać cierpliwości jako kompozytor, bardzo szybko porzuciłbym zespół, bo pokora i umiejętność skupienia się nad poszczególnymi zadaniami to absolutna podstawa.


Jeżeli chodzi o serial, jest to biografia. Całość zrealizowałem najprostszą możliwą metodą, czyli graniem do tego, co widziałem na ekranie komputera. Brałem gitarę i pisałem całymi dniami w zgodzie z tą zasadą. Zajmowałem się tym w pandemicznym szczycie, dzięki czemu nie mogłem narzekać na brak czasu, nie ciążyła na mnie presja. Podsyłałem gotowe kawałki Jonasowi [Åkerlundowi - reżyserowi], a jeśli odpowiadał, że spoko, to cisnąłem dalej, co poskutkowało sześcioma godzinami muzyki.

Ale praca nad takim projektem na pewno musiała różnić się od prac przy muzyce Opeth.

Tak, tworzyłem zupełnie inną muzykę niż tę na potrzeby Opeth czy jakiegokolwiek innego zespołu, w którym się udzielałem. Na szczęście podołałem temu wyzwaniu. Zrealizowałem wszystko sam - nie ma tam żadnego muzyka oprócz mnie - i na pewno doświadczałem trudnych momentów, ale ostatecznie wspominam to jako bardzo interesujące doświadczenie. Moim zadaniem było podsumowanie życia głównego bohatera od lat 40. aż do przyszłości, co wymagało wcielenia się w różne nastroje. Czasami musiałem stworzyć coś na modłę lat 40., a nawet nie słucham jazzowych big-bandów na co dzień, innym razem pojawił się pop z lat 80., trochę szalonego funku, rock - cała paleta różnych brzmień. Przede wszystkim musiałem nauczyć się tworzenia na nowo, by skutecznie wejść w inną rolę i nie wypaść przy tym jak neofita, chociaż bywały chwile, kiedy moje pomysły wypadały nieco sztampowo. Stworzyłem nawet numer w stylu reggae, ale nie wiem, czy dostał się do oficjalnej wersji soundtracku.

 

Jak czujesz się z tym, że fani Opeth postrzegają ciebie jako żywego mema?

To chyba bardzo w porządku, ale nie do końca wiem, czym jest mem [śmiech]. Nigdy nie posługiwałem się taką formą komunikacji, więc mogę słabo nadążać. Chodzi o jakieś zabawne filmiki?

 

Częściowo tak, ale przede wszystkim o zdjęcia z humorystycznym komentarzem - twoja sceniczna persona i specyficzny wygląd napędzają kreatywność odbiorców.

Teraz już rozumiem i jednocześnie nie widzę w tym żadnego problemu. Mam dystans do siebie, a jeśli ludzie postrzegają mnie jako niedorzecznego kolesia, który mówi jakieś głupoty, to spoko. W sumie sam kreuję taką postać podczas koncertów, więc nawet nie potrafię udawać zdziwienia - zabawnie wyglądam, mam wąsa, dlatego przykuwam uwagę i jestem łatwym celem. Potrafię to docenić i nie obrażam się, fani robią to raczej z sympatii i pozytywnych pobudek, a nie po to, żeby mnie wkurzyć.

Jonas Renkse z Katatonii opowiadał kiedyś, że poza sceną nie jesteś urodzonym śmieszkiem, więc do czego potrzebujesz tej maski? Pozwala zwalczać stres?

Łatwo jest mu mówić takie rzeczy, ponieważ spędzam z nim sporo czasu i kiedy spotykamy się razem, najczęściej siedzimy w ciszy, porozumiewając się tylko półsłówkami. Nie jesteśmy jednak nudziarzami, przeżyliśmy razem mnóstwo cudownych, trudnych, a przede wszystkim zabawnych chwil. Jonas to jedna z najśmieszniejszych osób, jakie w życiu poznałem, co z kolei bardzo kontrastuje z jego scenicznym wizerunkiem, kiedy ma twarz zakrytą włosami, do wszystkiego podchodzi na poważnie i wypada bardzo introwertycznie. W prywatnym życiu strzela żartami na wszystkie strony - bujanie się z kimś takim jest naprawdę super sprawą.

 

Chcę myśleć, że to, co robię na scenie jest częścią mnie. Nie nakładam żadnej maski, nie wchodzę w rolę - po prostu uwalniam tę część mojego charakteru, która dobrze sprawdza się w obecności dużych grup ludzi, roztaczam wokół siebie aurę ekstrawertyka. To pozwala naładować siebie charyzmą, dodać element show, a skoro słuchaczom też się podoba, to wszyscy wygrywamy. Jednocześnie przyznam, że bycie frontmanem nigdy mnie nie jarało, czasami wolałbym być gdzieś z tyłu, ukryty w cieniu, z dala od centrum uwagi, jak klawiszowcy u Ozzy'ego Osbourne'a.

 

Ale chyba przyzwyczaiłeś się do tego, że jesteś w centrum uwagi? W końcu Opeth istnieje już ponad trzydzieści lat.

Z całą pewnością przyzwyczaiłem się. Nawet kiedy czasami zjadają mnie nerwy przed koncertami, potrafię je opanować w krytycznym momencie. Wszystkie dreszcze czy inne gorączkowe sprawy uspokajam dialogiem w głowie. Gadam sam ze sobą i dochodzę do wniosku, że przecież znam setlistę jak własną kieszeń, że jestem dobrym muzykiem, a moi koledzy z zespołu tym bardziej, więc nie mam powodów do obaw. Po koncercie zawsze okazuje się, że faktycznie poszło bez najmniejszych problemów, ale i tak czuję ulgę - zupełnie, jakbym przeszedł tor z przeszkodami.

Fani Opeth pogodzili się z tym, że nie nagrasz drugiego "Blackwater Park" i zaakceptowali w stu procentach progresywny kierunek, ale czy nie tęsknisz za aurą kontrowersyjności, jaka wytworzyła się wokół was przy "Heritage"?

Bardzo się cieszyłem, kiedy w "Heritage" uderzała fala spolaryzowanych opinii. Dało mi to do zrozumienia, że ludziom zależy na naszej twórczości, że generujemy intensywne emocje. Nie chciałbym jednak tworzyć tylko po to, żeby wywołać z góry założony efekt u słuchaczy. Fajnie od czasu do czasu wzbudzić kontrowersje, ale podporządkować swoje działania maniakalnej chęci uzyskania rozgłosu? Nie zrobiłbym tego, takie działanie nie jest w moim stylu. Chcę usatysfakcjonować przede wszystkim własne ego, a "Heritage" wciąż napawa mnie dumą. Reszta zespołu na pewno przyznałaby mi rację. Ta płyta rozkręciła szum wokół Opeth, wszystko zaczęło buzować, fani toczyli debaty - zupełnie jak na panelu naukowym. Wcześniej głównie nas chwalono, co miało dużo zalet, ale mierzenie się z tymi skrajnościami zapamiętam jako intrygujące.

 

Z początku nie rozumiałem, czego odbiorcy aż tak bardzo nie znoszą w tym albumie, ale z upływem czasu uzmysłowiłem sobie kilka spraw. Byliśmy samotną wyspą na scenie metalowej, robiliśmy coś własnego, ludzie związali się z tym i poczuli złość, kiedy zmieniliśmy kierunek. Nigdy nie powiedziałem jednak, że nie nagramy już płyty bliskiej deathmetalowi - wciąż kocham tę muzykę, ale obecnie piszę utwory, które nie zgrywałaby się z growlingiem. Jeśli wróciłbym do tego stylu, to i tak na własnych zasadach, nie chciałbym zrobić drugiej części "Blackwater Park". To byłoby nieuczciwe wobec fanów.

 

Uważasz, że młodsze zespoły deathmetalowe zapatrzone w Entombed, Dismember czy Grave nagrywają płyty w ich stylu z pasji czy z chęci zmonopolizowania sentymentu?

Wydaje mi się, że pobudki stojące za młodymi kapelami są czyste. Z całą pewnością kochają oldschoolowy szwedzki styl, bo dlaczego miałyby uprawiać go z cwaniactwem, skoro to anty-komercyjna muzyka? Do radia z nią nie wejdą. Nawet grupy, które wspomniałeś - mimo znaczących karier - zawsze żyły normalnie, bez luksusów i czterech samochodów w garażu. Wychodzę jednak z założenia, że jeśli chcesz grać coś innego, to powinieneś się tego trzymać, żeby później nie żałować utracenia szansy na coś własnego. Nie wolno dać zaszczuć się fanom i żyć w obawie przed realizacją autorskich zachcianek. Nie chciałbym, żeby o Opeth pisano w tonie: Wspaniały i prawdziwy death metal. Choć niektórym to nie przeszkadza. Znam osoby grające w deathmetalowych kapelach przez większość życia i wciąż kochają tę muzykę.

 

Czy twoje dzieci nadal nie przepadają za muzyką Opeth?

Można powiedzieć, że po prostu nie obchodzi ich Opeth. Czasami starsza córka włącza któryś z naszych kawałków w domu i mówi: To ty!, na co odpowiadam: Wiem, dlatego proszę cię o wyłączenie [śmiech]. Co prawda moje dzieciaki wpadają czasem na nasze koncerty, ale głównie dla darmowego cateringu - podczas występów z reguły siedzą z nosem w telefonach. Pewnie czują odrobinę dumy, ale wstydzą się przyznać.

 

Opeth wystąpi podczas Mystic Festival 2022 (1-4 czerwca 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.

 

fot. Jonas Åkerlund


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce