Łukasz Brzozowski: Istnieje coś, w czym wyraźnie podszkoliłaś się od momentu rozpoczęcia kariery muzycznej?
Nilüfer Yanya: Chyba nie. Jestem taka sama jak zawsze. Zmieniam się muzycznie, robię inne rzeczy i z pewnością nie nagrywam w kółko tego samego albumu, ale to tyle. Chyba osiągnęłam stabilizację, satysfakcjonujący poziom, który utrzymuje się nawet mimo modyfikowania pewnych rzeczy. Z drugiej strony istnieje prawdopodobieństwo, że rozwinęłam się, ale przeszło to zupełnie obok mojej świadomości i być może żyję w błędzie. Na pewno obecnie bliżej mi do perfekcjonizmu niż w przeszłości.
Myślę, że jesteś w błędzie - na debiucie i pomniejszych późniejszych wydawnictwach dałaś się poznać jako utalentowana, ale skromna i dosyć zamkniętą w sobie osoba, a na "Painless" znacznie bardziej się otwierasz.
Pewnie okrzepłam jako artystka, dzięki czemu znalazłam więcej odwagi w mówieniu o niektórych zagadnieniach. Poza tym ciągle uczę się biznesu muzycznego i jestem do niego coraz bardziej przyzwyczajona. Kiedyś obawiałam się, jak inni odbiorą moją twórczość, teraz nie zaprzątam sobie głowy takimi sprawami. To chyba kwestia dojrzewania jako człowiek, kiedy podświadomie zaczynasz rozumieć coraz więcej i w konsekwencji zachowujesz się nieco inaczej, ale nigdy nie zastanawiasz się nad tym. To wychodzi dosyć naturalnie, jest tak oczywistą częścią życia, że szkoda czasu na rozmyślanie nad tym.
Czyli za otwarciem się przed publicznością nie stało żadne konkretne wydarzenie albo uczucie?
Jeśli musiałabym na coś wskazać, byłaby to chyba swoboda. Dzięki niej nie zastanawiam się nad skutecznością czy koniecznością swojej pracy - po prostu robię rzeczy, na które mam ochotę. Działam impulsywnie, dzięki czemu nie zaprzątam sobie głowy drobnostkami, od razu przechodzę do sedna. Kiedyś przykładałam duża wagę do każdego elementu kompozycji, przy "Painless" działałam w uproszczony sposób - po prostu wyrzucałam z głowy wszystko, na co miałam ochotę. Poddałam się procesowi oczyszczania z zalegających we mnie myśli, co wpłynęło na charakter albumu, a w rezultacie nie czuję w nim niczego wymuszonego. Szczerość wygrała. Oczywiście w przyszłości mogę obrać jeszcze inny kierunek, czuję się dobrze z taką konwencją, ale za rok mogę być nią znudzona. Wszystko zależy od chwili i nastroju.
Jest w tym coś terapeutycznego.
To prawda - moje teksty i muzyka zawierają aspekt terapeutyczny. Nie są niezawodnym lekarstwem na różne bolączki, z jakimi się zmagam, ale na pewno pomagają i pozwalają odetchnąć. Sztuka daje przestrzeń do wyrażenia wątpliwości albo problemów, jakich czasami nie umożliwia zwykła rozmowa czy inne metody. Dzięki niej wiesz, co chcesz przekazać, ale robisz to w inny, złożony sposób.
Otwieranie się na innych było dla ciebie wyzwaniem? Jesteś introwertyczką, dla takich osób interakcje społeczne potrafią być wyzwaniem, a jednak bez wahania pokazujesz odbiorcy swoje prywatne życie.
Pokazuję tylko te aspekty mojego życia, które chcę pokazywać. Daleko mi do zatracania się w strumieniu świadomości, dokładnie kontroluję to, jakie treści przenikają do tekstów. Jestem w tym szczera, nie muszę tuszować czy cenzurować poruszanych zagadnień, ale unikam opisywania wszystkiego, co mnie otacza. Utraciłabym wtedy swobodę i czułabym duży dyskomfort, a dla twórcy radość z tego, co robi jest bardzo ważna. Chcę czuć frajdę z każdego działania kompozytorskiego, jakie podejmuję, a nie przygniatający ciężar. Zresztą każdy z nas trzyma jakąś część siebie z dala od reszty świata, chce ją zachować w tajemnicy.
Jakich tematów - prócz niedostępnej dla świata części siebie - nie chciałabyś poruszać w tekstach?
To kolejna rzecz, nad którą wcześniej nie zastanawiałam się, więc teraz muszę poważnie pomyśleć, co chcę powiedzieć [śmiech]. Na pewno nie poruszałabym jakichkolwiek poważniejszych tematów rodzinnych. Istotne sytuacje zachodzące pomiędzy mną a moimi najbliższymi są maksymalnie prywatne i nie chciałabym wywlekać ich na światło dzienne. Po co sprawiać sobie i komuś innemu przykrość w celu stworzenia tekstu do jakiegoś kawałka? Warstwa liryczna komponowanej przeze mnie muzyki nigdy nie będzie pamiętniczkiem.
Stajesz się coraz bardziej rozpoznawalna, utrzymanie równowagi nie będzie problematyczne w przyszłości?
Nie będę miała z tym problemu, te dwie rzeczywistości można bardzo łatwo rozdzielić. Pojawiam się w mediach, jestem osobą publiczną, ale nie jestem przy tym szczególnie wylewna. Nie gadam o wszystkim, co mi ślina na język przyniesie. Moje płyty są dosyć osobiste, ale czasami dorzucam do nich historie innych osób i wiele odmiennych tematów, bo skoro niektóre rzeczy trzymam tylko dla siebie, to dbam o konsekwentność w wywiązywaniu się z tego postanowienia. Muzyka pozwala mi na szczery przekaz, ale również na odrobinę szaleństwa, żonglowanie narracją i unikanie ograniczeń. Postać, o której śpiewam w jakimś utworze wcale nie musi być spójna ze mną w skali jeden do jednego.
Twoje korzenie sięgają Barbadosu, Irlandii oraz Turcji, a w dodatku urodziłaś się i mieszkasz w Londynie. To duży rozstrzał kulturowy, wpływa na twoje działania i charakter?
Na pewno jestem bardziej otwartą osobą, dzięki takiej mieszance genetyczno-kulturowej, ale poza tym, sama buduję swój charakter. Nie muszę upiększać siebie opowieściami o tym, skąd jestem i jaka krew we mnie płynie. Złożoność człowieka i cechy osobowości nie biorą się z pochodzenia. Odnoszę wrażenie, że niektórzy za dużo rozmyślają na ten temat i przez to wysnuwają niezbyt trafne wnioski. Z pewnością dzięki korzeniom sięgającym w różnych kierunkach, potrafię obrać nieco inny punkt widzenia na świat, ale to tylko detale. Podstawowe elementy mnie wzięły się z wychowania, z przeżytych doświadczeń i tego, co udało mi się dokonać w życiu.
Brak presji jest dla ciebie istotny?
Trochę tak, a trochę nie [śmiech]. Z jednej strony lubię czuć się wolna. Kiedy piszę teksty i muzykę, lubię robić to w samotności, bez ingerencji z zewnątrz. Jeśli inni mi nie przeszkadzają, komponuję w pełni satysfakcjonujące rzeczy, mogę skupić się tak bardzo, jak tego potrzebuję. Z drugiej strony czasami muszę mieć nad sobą bat, by nie siedzieć bezczynnie na tyłku, tylko zdążyć z czymś przed deadlinem, wysilić kreatywność i dopiąć różne tematy w bezpiecznym terminie, a nie na ostatnią chwilę. Krążę pomiędzy tymi dwoma stanami, ale wychodzi to całkiem nieźle.
Bez zewnętrznego nacisku miałabyś problem z dotrzymywaniem terminów i regularnością?
Nacisk na pewno pomaga w trzymaniu się wyznaczonych ram czasowych i przede wszystkim w utrzymywaniu stanu gotowości. Kiedy rozleniwię się, trudno wrócić do systematycznej pracy, ale jeśli cały czas muszę coś robić, narzucam sobie pewien rytm funkcjonowania. Systematyczność przynosi wiele korzyści, choć oczywiście wolę komponować, gdy nie gonią mnie jakiekolwiek zobowiązania czasowe. Wtedy czuję się lżej, pozwalam pomysłom spokojnie przepływać z jednego miejsca do drugiego.
Zapytałem o to dlatego, ponieważ na "Painless" nie słychać napięcia czy prób udowodniania czegokolwiek - twoje utwory płyną lekko i bez wzburzeń.
Dziękuję, bardzo miło mi to słyszeć i chyba przyznam ci rację. Oczywiście jestem ambitna - jak wspomniałam wcześniej, mam ciągoty do perfekcjonizmu - ale staram się nie przesadzać. Straciłabym wtedy przyjemność z robienia muzyki. Muszę czuć luz w tym, co robię.
Musiałaś pracować nad sobą, żeby znaleźć ten luz czy towarzyszył ci od zawsze?
Uznaję go za pozytywny efekt uboczny ciągłego artystycznego rozwoju. Czasami łatwiej jest napisać coś pompatycznego, takie emocje czujesz w danym momencie, więc nie filtrujesz ich, a na złapanie oddechu i zrelaksowanie się trzeba zapracować, przewartościować wiele tematów, a przede wszystkim złapać dystans do siebie. Widzę to, bo moje najlepsze rzeczy biorą się z instynktu - jakiejś dziwnej, ale kontrolowanej energii. Często mam dobry pomysł, pracuje nad nim, a jednak w pewnym momencie wiem, że muszę zatrzymać się, żeby kawałek nie utracił siły i żebym nie znudziła się nim. Trzeba wiedzieć, kiedy dotrzeć do mety i powiedzieć koniec. W innym wypadku muzyka staje się przegadana i ciężkostrawna.
Odnoszę wrażenie, że o ile dzisiejsi artyści kreują sceniczną personę i alter ego, o tyle ty nie potrzebujesz tego, zupełnie jakbyś chciała zakomunikować, że jesteś zwykłą dziewczyną, która po prostu lubi tworzyć muzykę.
Czuję się najlepiej, gdy na scenie jestem sobą. Jeśli próbowałabym wpleść do tego jakieś wyreżyserowane elementy, straciłabym odwagę, dopadłby mnie stres i nie czułabym się z tym najlepiej. Nie wiem, z czego to wynika, ale nie mam żadnego rytuału wykonywanego przed koncertami ani nawet rutynowej rozgrzewki. Wchodzę, robię swoje, schodzę. Pewnie brzmię teraz bardzo nudno, ale taki system pracy daje mi wiele radości.
Przy wzmiankach na twój temat często pojawia się hasło nowa brytyjska gwiazda rocka/popu. Czy to jakkolwiek do ciebie pasuje? Moim zdaniem sprawiasz wrażenie anty-gwiazdy.
To tylko słowa, nie identyfikuję się z nimi. Daleko mi do gwiazdy rocka, do "nowej" artystki również, bo działam już parę ładnych lat. Miło mi, kiedy usłyszę jakiś komplement, ale podchodzę do tego na spokojnie. Chcę realizować inne cele niż osiągnięcie statusu gwiazdy.
Jakie to cele?
Grać muzykę, która sprawia mi przyjemność oraz uszczęśliwiać słuchaczy, bo ich radość to znak, że dobrze sobie radzę.
Dalej uważasz, że jesteś zbyt dorosła, by publikować filmiki na TikToku?
Zbyt dorosła to złe określenie, ale chyba nie mam na to wielkiej ochoty, a może powinnam mieć [śmiech]?
Wielu twoich fanów z pewnością siedzi na TikToku, więc coś w tym jest.
To prawda, dlatego czasami zastanawiam się, czy powinnam coś z tym zrobić, ale potem dochodzę do wniosku, że kręcone przeze mnie filmiki byłyby dosyć nudne. Wiodę bardzo zwyczajne życie, bez fajerwerków.
fot. Molly Daniel