Łukasz Brzozowski: Ponoć najbardziej cenisz sobie pracę z ludźmi ze środowiska hardcore punkowego - czy fakt, że sama wywodzisz się z niego ma na to wpływ?
Julien Baker: Jak najbardziej. Uważam, że praca z ludźmi, którzy mieli styczność ze środowiskiem DIY, a nie wyłącznie na przykład z popowym, gwarantuje znacznie więcej spokoju. Jeżdżę z zespołem po świecie, ale trudno nazwać mnie dziewczyną z mainstreamu. Nie działam na wielką skalę, dlatego zawsze mogą pojawić się nieoczekiwane problemy, które trzeba umieć rozwiązywać pod presją czasu.
Osoby z punkowego światka doskonale rozumieją, o co w tym chodzi, często mają umiejętność znajdowania wyjścia z przeróżnych sytuacji w bardzo krótkim czasie, nie panikują. Na szczęście mam luksus obracania się w takim gronie i jestem pewna, że nic nie jest w stanie nas pokonać. Do tego dobrze rozumiemy się nawzajem i myślimy podobnie - w końcu pochodzimy z podobnych kręgów kulturowo-towarzyskich, co buduje braterską więź. No i muzyka puszczana podczas podróży vanem jest znacznie lepsza [śmiech].
Co rozumiesz przez podobny sposób myślenia?
Kiedy grasz w zespole DIY-owym, wiesz, że musisz być gotów na wszystko. Wysiada van, ktoś odwołuje koncert, zespół, który miał przed tobą grać w ostatniej chwili z jakiegoś powodu - to niesamowicie trudne sytuacje. Wiesz jednak, że istnieje plan awaryjny i w razie czego możesz go użyć, by wyjść z tego cało. Występy potrafią okazać się nieprzynoszącą żadnej satysfakcji klapą, a poczynione wcześniej plany często wymykają się spod kontroli - trzeba mieć świadomość, że czasami do tego dochodzi.
Jeżeli ktoś pracował wyłącznie z najpopularniejszymi artystami, dysponującymi budżetem pozwalającym na zrealizowanie wszelkich organizacyjnych założeń, prawdopodobnie nie zrozumie trudów wynikających z prowadzenia mniej znanej kapeli. Te problemy znajdują się poza jego skalą pojmowania. Chodzi przede wszystkim o elastyczność i umiejętność wychodzenia poza wygodę. Mam teraz w zespole osoby, które zasmakowały tras w podziemnym wydaniu, dlatego wszyscy zachowujemy bardzo pozytywne podejście. Nikt na nic nie narzeka, wszyscy czujemy się ze sobą dobrze. Gramy razem, co sprawia nam mnóstwo radości, a w dodatku bierzemy na barki wszelkie wyzwania rzucane przez los. Świadomość dobrej energii oraz braku niedopowiedzeń pomiędzy ludźmi, z którymi przez miesiąc spędzasz praktycznie każdy dzień, jest bardzo ważna, dodaje pewności siebie.
Wspominasz o ewentualnych problemach, ale obserwuję zdjęcia czy nagrania z obecnie trwającej trasy i wszystko wydaje się działać w najlepszym porządku.
Na pewno nie mam nawet najmniejszego problemu z osobami, które obecnie mnie otaczają. Wszyscy są naprawdę super, a dzięki temu ja też czuję się świetnie. Przyjaźnię się z członkami mojego zespołu od lat, doskonale wiem, że mogę na nich liczyć. Są skromni, bardzo utalentowani i nie zawodzą pod żadnym kątem. Przez problemy miałam na myśli przede wszystkim losowe sytuacje, które mogą dotknąć każdego, kto nie funkcjonuje w tej branży jak supergwiazda z całym sztabem pracowników. Czasami może dojść do nieoczekiwanych akcji z niedziałającym sprzętem, w skrajnych przypadkach już podczas soundchecku coś zgrzyta i nie wiesz, jak to poprawić - proza życia. Fani podczas naszych występów zawsze są naładowani dobrymi wibracjami, ale wszyscy w ekipie jesteśmy perfekcjonistami, dlatego drobne niedogodności bywają dla nas bardzo frustrujące. Zwłaszcza, że wykonujemy numery z setlisty setki razy, więc znamy każdy detal i zdajemy sobie sprawę, co robić, żeby wszystko wybrzmiało doskonale. Nawet podczas obecnie trwającej trasy musieliśmy ogarnąć kilka pożarów, ale jakoś dajemy radę. Weszliśmy w odpowiedni tryb, teraz będzie tylko lepiej.
Zacząłem od tematu sceny punkowej, bo zastanawiam się, czy nie kusi cię, by nagrać w stu procentach hardcore'owy album? Na pewno byłoby to przyjemne doświadczenie, a w dodatku musiałabyś zmierzyć się z jeszcze bardziej bezpośrednim sposobem pisania tekstów niż obecnie.
Myślałam o tym w ostatnim czasie. Bardzo chciałabym zebrać kilka osób z tej sceny, które lubię i darzę szacunkiem, by zrobić coś zupełnie innego. Gdybym nagrywała cięższy album, niekoniecznie byłoby to coś w pełni hardcore'owego. Poszłabym raczej w kierunku mathcore'u ze wczesnych lat dwutysięcznych.
Pewnie dorzuciłabyś do tego jeszcze wpływy wczesnego emo, coś na wzór Fugazi.
Poza Fugazi na pewno dodałabym The Kidcrash albo I Hate Myself. Jakiś czas temu rozmawiałam z Conniem Sgarbossą ze SeeYouSpaceCowboy, których absolutnie uwielbiam, i doszliśmy do wniosku, że powinniśmy nagrać razem jakiś numer. Praca z innymi ludźmi nad zupełnie odmienną stylistyką niż ta, w jakiej działam obecnie, dałaby mi dużo frajdy, a przede wszystkim możliwość zmierzenia się z czymś spoza mojej strefy komfortu. Jestem prawie pewna, że dojdzie do tego prędzej czy później, bo bardzo tęsknię za graniem cięższej muzyki.
Zauważyłaś, że ostatnimi czasy bardzo wyraźnie odżywa stylistyka mathcore'u i emo z wczesnych lat dwutysięcznych?
SeeYouSpaceCowboy są tego świetnym przykładem. Kiedy ich słucham, od razu teleportuję się do przełomu 2007 i 2008 roku, kiedy słuchałam takiej muzyki na co dzień. Za to właśnie kocham scenę hardcore'ową - wszyscy inspirują się wzajemnie, a młodsze zespoły uważnie analizują stare i na ich bazie tworzą coś oryginalnego. Bardzo cieszy mnie ponowny wzrost popularności tej estetyki, wyrasta z niej wiele ciekawych rzeczy, choć trzeba pamiętać, że nigdy tak naprawdę nie umarła. Czasami znajdowała się w cieniu, ale nieprzerwanie istniała i oferowała dużo dobrego. Wiele kapel zmienia styl grania, poszukują innych dróg, ale cały czas funkcjonują. Ten ruch nigdy nie zginie, zwłaszcza jeśli do przodu pchają go tak utalentowane, zdeterminowane jednostki.
Zaczynałem słuchać muzyki od thrash metalu, który ma swoje wzloty i upadki, ale nigdy nie umarł. Wiele zjawisk mainstreamowych gaśnie w ciągu chwili, a podziemie ma się dobrze.
W niszy wszystko ciągle się zmienia. Oczywiście pewne idee są wieczne i zawsze będą aktualne, ale jeśli spojrzysz na to, jak wyglądała jedna czy druga scena dekady temu, a jak wyglądają teraz, w mig wyłapiesz postęp. Takie środowiska z reguły mają w sobie również rys kontrkulturowy, który napędza do tworzenia i walki o coś, na czym im zależy. Ludzie potrzebują czegoś własnego, czego nie znajdą na pierwszych stronach gazet albo w wydaniach informacji, bo niektóre emocje przeżywamy tylko my i dlatego chcemy przekazać je dalej.
Podziemie daje ten komfort, bo jest surowe, a nawet tajemnicze. Wsiąkasz w nie i znajdujesz tam coś, czego wcześniej bezskutecznie szukałeś gdzie indziej. Masz poczucie obcowania z czymś niezrozumianym przez większość ludzi, ale idealnie sprofilowanym dla ciebie. Czasami słyszę narzekania w stylu: Gitarowa muzyka umarła albo rock nie brzmi tak dobrze jak kiedyś - kompletne bzdury. Wystarczy dobrze poszukać. Nawet jeśli coś nie znajduje się na listach przebojów, to i tak emanuje wielkim ładunkiem energii oraz szczerości.
Zarówno w wywiadach, jak i w muzyce często poruszasz temat traum z przeszłości i wewnętrznych demonów. Czy ta otwartość powoduje, że sytuacje z przeszłości powszednieją?
Chcę tak myśleć. Jeżeli za pomocą muzyki opowiadam o swoich myślach czy różnych nieprzyjemnych przeżyciach, daje mi to możliwość odsunięcia się od nich. W ten sposób wydobywam jakąś niefajną sytuację z serca, biorę ją na dłoń i obserwuję z innego punktu widzenia. Dzięki temu nadaję wielu sprawom bardziej obiektywny kształt. Postrzegam je nie tylko przez pryzmat własnych, mocno ugruntowanych myśli. Obecnie mogę nazywać siebie szczęśliwą osobą - w większość wiodę satysfakcjonujący tryb życia, ale ta terapeutyczna metoda radzenia sobie z nieprzepracowanymi problemami jest dla mnie bardzo wartościowa. Wiem, że te działania umożliwiają ciągły rozwój nad sobą. Stopniowo staję się kimś lepszym.
Bez przelewania swoich przeżyć na muzykę nie dałabyś rady podejść do nich obiektywnie?
Nie do końca. Po prostu w innym wypadku rozpamiętywałabym mroczne wspomnienia i zadręczałabym się nimi, myśląc, jak wiele zrobiłam w niewłaściwy sposób. Muzyka działa jak wentyl bezpieczeństwa - dzięki niej nie muszę wymierzać sobie ciosów ani obwiniać się. Mogę spojrzeć na całość bez skrajnych emocji. Pisanie tekstów pozwala uzmysłowić sobie, co czuję odnośnie danej sytuacji, bo często tego nie wiem. W różnych momentach szok bywa na tyle dominujący, że nawet zrozumienie tego, co się wydarzyło bywa trudne, a tworzenie muzyki pozwala naprawić to w magiczny sposób. Im więcej o czymś opowiadam, tym bardziej to ujawniam. To jak unboxing - nie zobaczysz przedmiotu, jeśli znajduje się w szczelnie zamkniętym pudełku, ale jeśli je otworzysz, widzisz go w pełnej krasie. Poza tym bardzo lubię komunikować się w ten sposób. Przemycanie do utworu uczuć, które towarzyszą mi na przykład przy spędzaniu czasu z najbliższymi gwarantuje znacznie więcej swobody niż wyrażenie ich przy rodzinnym obiedzie. Tutaj mam wolność ekspresji, nic mnie nie ogranicza.
Chyba cię rozumiem, dzielenie się intensywnymi emocjami podczas zwyczajnej rozmowy bywa niezręczne.
Dokładnie. W otoczeniu innych osób zawsze pojawiają się pewne blokady, dlatego hamujesz się i nie mówisz o wszystkim. Przy pisaniu muzyki wyrzucam z siebie absolutnie wszystko, artystyczna ekspresja sprzyja oczyszczaniu się z emocji. Sztuka w ogóle daje wiele możliwości tego typu. Chociażby hardcore - na koncertach w tym klimacie możesz czołgać się, skakać, obijać o ściany i drzeć, ile masz sił w płucach. Wiesz, że nikt nie będzie patrzył na ciebie spod byka, bo to normalne dla tych ludzi. Nie myślisz o tym, czy robisz coś nie tak, tylko pozwalasz intuicji decydować za siebie.
Wspomniałaś, że obecnie jesteś szczęśliwa - ciekawi mnie, czy kiedy poruszasz w tekstach tematy z przeszłości, wciąż wyciągasz z nich jakąś naukę?
Tak, ponieważ nie myślę o wydarzeniach z przeszłości w kategorii czegoś, co przeminęło. Cały czas są gdzieś w przestrzeni i nawet jeśli czuję się dobrze, tak jak teraz, muszę pamiętać, by nie bagatelizować przeszłości. Zwłaszcza w zeszłym roku kawałki, które napisałam, drastycznie zmieniły swoje znaczenie, mimo że nie poddałam tekstów obróbkom. Doszło do tylu wydarzeń, że musiałam zmienić punkt widzenia i spojrzałam na pewne aspekty życia inaczej. Niby coś jest już za tobą, a jednak niezmiennie stanowi część ciebie - nie wyprzesz się tego, nawet jeśli spróbujesz. Lubię przyglądać się swoim uczuciom. Często myślę o tym, dlaczego w danym momencie towarzyszył mi specyficzny rodzaj emocji albo czy pewne sprawy w mojej głowie uległy zmianom na przestrzeni lat.
Pod jednym z twoich numerów na YouTubie można przeczytać komentarz o treści: Jeśli zapytacie Julien Baker, co u niej, opowie wam całą historię swojego życia, a dopiero na koniec stwierdzi, że wszystko w porządku. Czy to dobry opis twojego charakteru?
Może tak [śmiech]. Kiedy miałam mniej lat niż teraz, byłam bardzo rozgadana i opowiadałam dosłownie o wszystkim, ale teraz zachowuję się nieco inaczej.
Przebieg tego wywiadu każe mi sądzić, że wciąż jesteś bardzo rozgadana.
Cholera, masz mnie. Po prostu jestem taką osobą, która nawet jeśli nie opowiada o sobie podczas każdej rozmowy, to i tak wyjaśnia wszystko na milion sposobów i znajduje setki różnych wariantów jednej sytuacji. Na niektóre pytania nie da się odpowiedzieć, używając wyłącznie jednego słowa. A może da się? Sama już nie wiem... Co jest ze mną nie tak [śmiech]?!
To nic złego. Ludzie mają duży problem, by otworzyć się przed innymi od strony emocjonalnej, zwłaszcza gdy tego potrzebują. Dla ciebie najwyraźniej nie jest to trudne.
Staram się być otwarta wobec najbliższych i opowiadać o swoich emocjach. Po części robię to za sprawą piosenek, umieszczam w nich dosłownie wszystkie istotne detale z życia i nie odrzucam niczego. Mogę zgodzić się z tym, że ludzie mają problem, by otworzyć się na kogoś, ale i tak da się wyczuć zmiany - coraz więcej osób przestaje czuć obawy przed swoimi emocjami, co oczywiście niezwykle cieszy.
fot. Alysse Gafkjen