Łukasz Brzozowski: Często realizujesz założone cele?
Nick DiSalvo: Z reguły tak, ale wynika to z tego, że stawiam sobie rozsądne cele. Nie próbuję zabierać się za coś, co znajduje się poza moim zasięgiem, bo to prowadziłoby do frustracji. Takie podejście pozwala realizować wszystkie zaplanowane rzeczy. Może jestem szczęściarzem, a może realistą, który chłodno patrzy na świat.
Czyli zadania, które wykonujesz, muszą być proste i z góry określone? Myślisz, że każdy człowiek mógłby sobie z nimi poradzić?
Nie wiem, czy każdy. Mierzenie wszystkich swoją miarą jest mało obiektywne, każdy ma własne podejście do życia. Wypracowałem sobie system działania, a że przynosi bardzo pozytywne efekty, trzymam się go cały czas i jeszcze mnie nie zawiódł. Kiedy zaczynam komponować muzykę na potrzeby premierowej płyty albo nawet do szuflady i zakładam w głowie scenariusz pracy, nie mam problemu z przelaniem tego na riffy czy melodie.
Umiejętność przekazywania swojej wizji jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Wiem, że umiem przekuć ją w rzeczywiste działania dokładnie tak, jak zaplanowałem. Nie muszę nikomu niczego tłumaczyć po kilkaset razy. Wszystko ma być czytelne i jasne, co na szczęście udaje mi się realizować. Gdybyś jednak poprosił mnie o stworzenie płyty z myślą o Grammy czy jakiejkolwiek innej nagrodzie, nie podołałbym temu. Postrzegam muzykę wyłącznie z perspektywy emocjonalnej, bezduszna i chłodna kalkulacja jest zupełnie nie w moim stylu. To oczywiście nic złego, kiedy wiesz, że chcesz osiągać szczyty w tej branży, ale sam wolę szukać inspiracji gdzie indziej.
W ostatnich latach Grammy wygrywały zespoły, które nie kłaniały się fanom w pas. Chyba wszyscy pamiętamy szok towarzyszący zgarnięciu statuetki przez High On Fire parę lat temu.
Masz rację, też byłem wtedy zszokowany i pewnie sam zespół również. Gdybyś dziesięć lat wcześniej powiedział Mattowi Pike'owi, że wygra Grammy, najpewniej popukałby się w głowę i kazał ci przestać żartować w ten sposób [śmiech]. Nie wiem, dlaczego przyznano im tę nagrodę, bo grają wybitnie anty-komercyjną muzykę, ale to naprawdę godna podziwu decyzja. W dzisiejszych czasach wręcz niespodziewana.
Czy aby na pewno niespodziewana? Dzisiaj ludzie poszukujący muzyki gitarowej nie boją się surowizny, brudu i ekstremy. Nie trzeba już być maksymalnie ładnym i wypolerowanym, by zjednać sobie grono wiernych fanów.
Stan dzisiejszej muzyki rockowej i popularnej potrafi zasmucić, wydaje mi się, że nie idzie to we właściwym kierunku, ale Elder cały czas radzi sobie, a grono naszych fanów nie maleje. Niektórzy ludzie faktycznie doceniają potrzebę rozwoju czy granie na własnych zasadach - takich, w których nie brakuje brudu i niekonwencjonalnych rozwiązań. Gramy dosyć skomplikowaną muzykę, jeżeli ktoś po nią sięga, musi mieć świadomość wielu wymagających rozwiązań, jakie stosujemy. Chcesz nas posłuchać? Zapraszamy gorąco, ale pamiętaj, że nie zawsze będzie łatwo, uciekamy od najprostszych rozwiązań. Chcemy zaskakiwać siebie i słuchaczy. Może to niezbyt przyjazne rozwiązanie, bardziej przyswajalna estetyka zapewniłaby nam więcej zysków oraz słuchaczy, ale chcemy potem z dumą spoglądać w lustro. Tego rodzaju egoizm to niesłychanie potrzebna rzecz. Pomaga w znalezieniu własnej tożsamości i uwolnieniu się od kompromisów czy wątpliwości. Wszyscy gramy do jednej bramki i to jest w tym najprzyjemniejsze.
Mam wrażenie, że trochę sobie jednak umniejszasz, bo stoner jest popularny - może niszowy, ale wciąż szanowany, generujący zainteresowanie. Ostatnio widziałem kilka tego rodzaju koncertów i podczas każdego z nich kluby były wypełnione po sam sufit.
Stoner jest bardzo przebojową muzyką. Przybiera różne formy, nie wszystkie z nich są proste, ale w największej liczbie przypadków wpada w ucho, bo nie wymaga od słuchacza zbyt wiele. Nie mówię o tym w kontekście wady, wszyscy potrzebujemy posłuchać czegoś do potupania nóżką. Po prostu stonerowe standardy zamykają się w kilku dźwiękach i dużej ilości przesteru, co na pewno ma przebojowy potencjał, nawet jeśli sprawia wrażenie cięższego niż pop czy cokolwiek emitowanego dziś w radiu. Nazwałbym to naelektryzowanym blues rockiem. Może brzmi nieco inaczej, ale specyfika gatunku oraz podejście do melodii w obydwu przypadkach wydają się być bliźniaczo podobne.
Zacząłem rozmowę od pytania o osiąganie celów, ponieważ w postach promujących nadchodzącą trasę Elder gorąco prosicie fanów, by kupowali bilety w przedsprzedaży. Niestety na skutek pandemicznego chaosu ludzie wolą już nie ryzykować i decydują o pójściu na koncert dzień lub dwa przed. Jesteś tego świadom?
Między innymi z tego powodu pojawiły się nasze prośby. Rozumiemy sytuację pandemiczną, bo dotknęła wszystkich, branża muzyczna bardzo mocno na niej ucierpiała, ale kupno biletów w przedsprzedaży jest najkorzystniejsze dla zespołów oraz bookerów. Daje pogląd na faktyczne zainteresowanie występem i podpowiada, jak prowadzić działania promocyjne. Z drugiej strony nie jesteśmy samolubami, wiemy, co dzieje się na świecie - ludzie potrzebują przede wszystkim spokoju, a nie kolejnych rozczarowań wywołanych koronawirusem. Nikt nie wie, co wydarzy się w najbliższej przyszłości, dlatego słuchacz woli być przezorny.
Sam postępowałem dosyć podobnie. W ciągu dwóch lat pełnych lockdownów nie kupiłem ani jednego biletu w przedsprzedaży, ale ostatnio zmieniłem nastawienie i staram się wspierać innych artystów. Wiem, jak ciężko grać muzykę i jeździć w trasy na pełnych obrotach w tych dzikich czasach. Wśród wielu kapel toczy się walka o przetrwanie, najbliższy okres będzie decydujący dla dużej liczby muzyków, dlatego chcemy zachęcić słuchaczy do wspierania nas oraz innych twórców. Wszystko wydaje się wracać do normalności, organizatorzy i kapele odwołują coraz mniej koncertów, jest we mnie więcej nadziei niż pesymizmu.
Ale chyba nie musicie walczyć o przetrwanie? Wszyscy w zespole macie "normalne" prace.
Tak, ale w naszym przypadku chodzi przede wszystkim o utrzymanie zespołu przy życiu. Jeśli ruszymy w trasę, a zyski z niej będą na tyle niskie, że nie będziemy w stanie pokryć kosztów transportu, produkcji merchu czy zrekompensować finansowo wszystkie dni spędzone poza regularną pracą, może być naprawdę ciężko. Wiadomo, że nie zarabiamy kokosów jako zespół, ale musimy mieć zagwarantowane pewne sumy, by spokojnie pchać ten wózek dalej. Obecnie wygląda to średnio, ale wiele rzeczy idzie ku dobremu, więc patrzę w przyszłość z nadzieją.
Wasz ostatni materiał to nagrany we współpracy z Kadavar "A Story of Darkness & Light". Planujecie grać utwory z tego wydawnictwa samodzielnie?
W żadnym wypadku. Napisaliśmy ten materiał wspólnie i nie moglibyśmy grać go w pojedynę. To tak, jakbyśmy chcieli zaprezentować premierowe kawałki na żywo, ale w składzie okrojonym o połowę. Bez Kadavar całe przedsięwzięcie straciłoby sens, zostałoby pozbawione smaczków i charakterystycznych elementów, które tylko oni potrafią odtworzyć na scenie.
W takim razie musicie zagrać przynajmniej jeden wspólny koncert jako Eldovar - ten potencjał nie może się zmarnować.
Prowadziliśmy już rozmowy na ten temat, powinno się udać. Obydwa zespoły stacjonują obecnie w Berlinie, fajnie byłoby zaaranżować jakiś występ chociażby tutaj. Pozostaje to jednak kwestią czasu, a nie chęci. Potrzebujemy chwili na dopięcie całości pod kątem organizacyjnym, a później możemy ruszać.
"A Story of Darkness & Light" to chyba najbardziej płynny materiał w historii obydwu zespołów. Nie słyszałem, żebyście wcześniej aranżowali utwory z taką nonszalancją, bez żadnych zakłóceń.
Początkowo nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Mimo bardzo dobrych relacji z Kadavar, po raz pierwszy pracowaliśmy z nimi nad muzyką, więc zastanawialiśmy się, czy wszystko kliknie. Na szczęście chemia między nami była naprawdę dobra i poskutkowała wieloma świetnymi pomysłami. Proces nagrywania przebiegł wyjątkowo naturalnie, choć w pewnym momencie ewidentnie przedłużył się. Próbowaliśmy robić ten materiał w różnych miejscach, na różne sposoby i naprawdę dużo kombinowaliśmy, ale ostatecznie całość wyszła zgodnie z założeniami. Wciąż jestem podekscytowany na myśl o tym wydawnictwie, a przecież pracowaliśmy nad nim ponad rok temu.
Wkurza cię ciągłe przylepianie do Elder łatki zespołu stonerowego? Przecież prezentujecie znacznie więcej niż riffy podpatrzone u Kyuss albo Electric Wizard.
Nie jestem wkurzony. Gramy znacznie bardziej zróżnicowaną muzykę, ale stoner zawsze będzie częścią Elder i obrażanie się byłoby głupotą. Doszedłem do tego wniosku podczas ostatnich prób przed nadchodzącą trasą. Układając setlistę, skupiliśmy się na najświeższym materiale, ale przy ogrywaniu kawałków z wcześniejszych albumów, mówiłem sobie w myślach: Przecież to najczystszy okaz stoneru! Obecnie nie czuję wielkiego przywiązania do tego gatunku, staram się poszukiwać inspiracji w odmiennych rejonach, ale fani nie bez powodu kojarzą nas z tą estetyką i mają ku temu wiele powodów. Poza tym większość z nich wie, jak obecnie wygląda nasz zespół - mają pojęcie o wszelkich zmianach, dlatego dostrzegają więcej niż czerń i biel. Staram się nie myśleć analitycznie na ten temat, chcę po prostu robić fajne rzeczy.
Fani Elder faktycznie są otwarci, ale wielbiciele stoneru jako takiego niekoniecznie. Kiedy ktoś przypnie ci tę łatkę, trudno się od niej uwolnić.
Wydaje mi się, że wszystko zależy od rodzaju słuchacza. Niektórzy poszukują i nie zamykają się na nowe, a innym wystarczy słuchanie jednej płyty na okrętkę. Nawet jeżeli ktoś nie śledzi Elder, to i tak wie, że robimy duże skoki w naszym brzmieniu. Każdy album jest zapisem chwili, w której akurat znaleźliśmy coś dla siebie podczas muzycznej podróży. To samo mógłbym zresztą powiedzieć o wielu innych zespołach, nie jesteśmy wyjątkiem od reguły. Poza tym blisko nam do stoneru od strony społecznej. Mamy mnóstwo przyjaciół w tych kręgach, często pojawiamy się na festiwalach skupionych na tej muzyce i czujemy się świetnie, bo to bardzo przyjazne dla nas środowisko. Wszyscy są tutaj dla siebie znacznie bardziej mili i serdeczniejsi niż na przykład ludzie z progrockowego światka.
Trzy czwarte składu Elder stacjonuje w Berlinie, ale wasz basista mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie pandemiczne restrykcje nie są aż tak surowe jak na zachodzie Europy. Zazdrościcie mu obecnego położenia?
Stany Zjednoczone niedawno wyszły z założenia, że pandemia skończyła się, że można ją ignorować i w ogóle problem przestał istnieć. To oczywiście głupie podejście, które może mieć mroczny finał, ale... trochę zazdrościmy swobody naszemu basiście. Niemniej od jakiegoś czasu w Niemczech wcale nie wygląda to tak źle, jak można by sobie wyobrazić. Restrykcje i ograniczenia maleją, wydarzenia kulturalne powoli odżywają, więc zaczynamy czuć się tak, jak kiedyś.
fot. Maren Michaelis