Jarosław Kowal: We wcześniejszych wywiadach wspominałaś, że nie lubisz, kiedy życie staje się zbyt przytulne albo zbyt bezpieczne, ale podejrzewam, że chwila, w której prace nad albumem dobiegają końca, kiedy kończy się ten długi proces twórczy i czekasz już tylko na dzień premiery, nie stawia wielu wyzwań. Czujesz już potrzebę, by skierować się w nowym, nieznanym kierunku?
Sinead O'Brien: Tak naprawdę nigdy nie przerwałam twórczego procesu. Po całkowitym zakończeniu prac nad albumem wzięłam kilka dni wolnego, ale nie potrafiłabym odstąpić od pisania na dłuższy okres. Niemal każdego poranka czuję silną potrzebę notowania różnych pomysłów, przypomina to gimnastykę, coś niezbędnego do właściwego funkcjonowania. Nawet tę krótką przerwę wykorzystałam zresztą do sięgnięcia po nową literaturę, zobaczenia kilku wystaw, zmienienia perspektywy i sposobu myślenia, żeby znaleźć inspiracje do kolejnych przedsięwzięć.
Czy to oznacza, że twoja sztuka pochodzi przede wszystkim z doświadczeń, czy jesteś w stanie tworzyć również na bazie introspekcji, kontemplacji i wglądu w głąb siebie?
Obydwa podejścia są mi równie bliskie. Lubię rano po prostu usiąść przy biurku i czekać na to, co się wydarzy. Trudno cały czas doświadczać czegoś ekscytującego, bardzo często działam pod wpływem czegoś, co niespodziewanie wraca do mnie po czasie. Ostatnio lubię zagłębiać się we wspomnienia, ale w nieco inny sposób - podczas automatycznego pisania wykorzystuję cokolwiek, co akurat wpadnie mi do głowy, a dopiero później przeglądam zapisane słowa i próbuję je porządkować. Przypomina to trochę próby odtworzenia snu. Spoglądanie do wnętrza siebie jest ważne, ale często kiedy widzę obraz albo fotografię, albo nawet kiedy podczas przyjęcia ktoś powie coś interesującego, w jednej chwili pojawia się iskra, dzięki której dokładnie wiem, jak wyrazić to, co już wcześniej chciałam powiedzieć. Nie działa to tak, że mam ochotę pisać o obrazie, jaki akurat zobaczyłam, a raczej czuję, że dzięki temu obrazowi w końcu wiem, co chciałam przekazać.
Z powodu pandemii odnajdywanie zewnętrznych inspiracji przez ostatnie dwa lata nie należało do łatwych, poza pandemią samą w sobie. Z tego, co powiedziałaś wynika jednak, że nie miałaś w tym okresie kryzysu twórczego.
Czasami lubię wręcz usuwać z mojego życia wszystko, co wydaje się zbędne. Na przykład rezygnuję z alkoholu, kofeiny, dobrze się wysypiam, a później sprawdzam, na co mogę natrafić w takich warunkach. Powrót do podstaw niekiedy jest naprawdę ważny, to jak powrót do komponowania na gitarze akustycznej, zamiast korzystania z tych wszystkich efektów i myślę, że posiadanie tej umiejętności jest bardzo przydatne. W lockdownie doświadczenia z prawdziwego życia na pewno były ograniczone dla każdego z nas i czuliśmy się z tym dziwnie, ale nadal można było sięgać po książki, nadal można było wejść do internetu. Ograniczenia istniały, a jednocześnie nie było ich, wszystko sprowadzało się do nastroju i odczuć - przy właściwych nietrudno było znaleźć inspiracje.
Okres nastoletni spędziłaś w Limerick w zachodniej Irlandii, okolicy, którą całkiem nieźle znam, bo mieszkałem przez jakiś czas w pobliżu i mam wrażenie, że to dość przytulne, sielankowe miejsce, gdzie życie toczy się w bardzo wolnym tempie. Z tego powodu najpierw przeprowadziłaś się do Dublina, a później do Londynu?
Szczerze mówiąc, styl życia w Limerick nie wydawał mi się aż tak bardzo wolny. Wydaje mi się, że niezależnie od miejsca, w którym bym się urodziła, zawsze szukałabym kolejnego, symbolizującego przejście na kolejny poziom. Nieznane - to było moja kluczową motywacją przy przeprowadzkach. Lubię miejsce, z którego pochodzę, mam tam świetnych przyjaciół, ale czasami potrzeba zmiany otoczenia okazuje się silniejsza, a dzięki niej można ujrzeć prawdziwego siebie. To był impuls, za którym podążałam.
Wspomniałaś kiedyś, że lubiłaś szkołę, a nawet sama dodawałaś sobie prace domowe. Później studiowałaś modę w Dublinie, pracowałaś w Diorze w Paryżu i nadal jesteś związana z branżą modową - mam wrażenie, że chociaż szukasz nowych doświadczeń, to nie rzucasz się w nieznane pod wpływem emocji. W sposobie, w jaki podejmujesz kolejne wyzwania jest pewna dyscyplina.
Tak, rozpracowałeś mnie [śmiech]. Zawsze lubiłam przygotowywać szczegółowe plany. Jeżeli chodzi o modę, to od dawna wiedziałam, że chcę się tym zajmować. Ze wszystkich stron słyszałam, jak trudno będzie dostać się na studia, a później, jak trudno będzie znaleźć pracę w branży, ale wiedziałam, że właśnie tym chcę się zajmować, więc robiłam swoje. To była zupełnie inna sytuacja niż z muzyką. Modę wyobrażałam sobie jako mój codzienny zawód, która przy okazji pozwala na duża kreatywność. Na muzykę wpadłam przypadkiem gdzieś po drodze, nie spodziewałam się, że będzie dla mnie aż tak ważna, ale dałam się jej porwać.
Moja wiedza na temat mody jest bardzo ograniczona, ale nawet ja słyszałem o Pierpaolo Picciolim, który zaprosił czworo współczesnych poetów, by umieścili na zaprojektowanych przez niego strojach słowa. Patrząc na to w stereotypowy sposób, powinniśmy mieć do czynienia z dwiema skrajnościami - jedna to pokarm dla oczu, druga dla umysłu - ale jeżeli pozbyć się uprzedzeń, chyba nawet najodleglejsze formy sztuki dają się ze sobą połączyć.
Zdecydowanie tak, a już muzyka i moda są naprawdę blisko siebie. Kiedy czasami łączę je ze sobą na przykład w teledyskach albo w sposobie, w jaki się ubieram, spoiwem jestem ja sama, a dokonuję takich decyzji, bo z perspektywy mojego gustu są czymś naturalnym i zazębiającym się. Obydwa zawierają przekaz, z którym chcę dotrzeć jak najdalej. Krzyżowanie różnych dziedzin sztuki jest dzisiaj bardzo popularne, ale to nie może być jedynym powodem, dla którego szuka się punktów wspólnych. Pobudki mogą wynikać z czystej potrzeby eksperymentowania, ale lubię, kiedy artysta podkreśla motywacje, jakie nim kierują, gdy dokonuje pozornie przypadkowych mariaży.
Nawet tak popularni artyści jak Kanye West, Drake czy Rihanna zarabiają znacznie więcej na modzie niż na muzyce, ty zamiast projektować pod własnym nazwiskiem, postanowiłaś jednak pracować dla Vivienne Westwood - to przejściowy etap przed rozpoczęciem własnej działalności?
Tak się składa, że w minione lato zakończyłam współpracę z Vivienne Westwood, ale ze względu na pracę nad albumem. Musiałam poświęcić muzyce całą uwagę, jeżeli miała odzwierciedlać dokładnie to, co chciałam wyrazić. Nigdy jednak nie chciałam tworzyć własnej marki, nie przeszło mi to nawet przez myśl. Od początku wiedziałam, z jak wieloma wiąże się to bolączkami. Odbyłam kilka staży, znałam to środowisko od wewnątrz i widziałam, ile kosztują próby budowania czegoś od zera - zarówno od strony finansowej, jak i zdrowotnej. To coś kompletnie odmiennego od własnego zespołu. Przez pierwszym rok można liczyć na wsparcie British Fashion Council, ale później cały ten biznes trzeba ciągnąć samodzielnie. Moi rodzice są przedsiębiorcami, więc doskonale wiem, ile wyrzeczeń za tym stoi. Zawsze zresztą ceniłam infrastrukturę domów mody, które nie zamykają się na współpracę z młodymi projektantami. Wydawało mi się to znacznie bardziej ekscytujące, bo pozwalało na skupienie się na działalności twórczej, a kiedy zakładasz własny biznes, musisz stać się biznesmenem.
Moda jest w takim razie zamkniętym rozdziałem czy zamierzasz jeszcze do niej wrócić?
Nigdy nie potrafiłabym wybrać pomiędzy muzyką a modą. Nawet teraz, kiedy pracuję nad teledyskami, korzystam z zaprojektowanych przez siebie strojów, współpracuję ze stylistami, zawsze staram się łączyć te dwie pasje. Projektuję też cały swój merch, poświęcam na to wiele czasu i tak naprawdę nie czuję, że opuściłam świat mody.
Zawsze czułaś, że śpiew mówiony będzie dla ciebie najlepszym sposobem na wyrażanie emocji czy próbowałaś wcześniej innych technik śpiewania?
Osoby, z którymi mieszkam twierdzą, że często śpiewam, kiedy jestem w odpowiednim nastroju. Lubię śpiewać i tak naprawdę nie wiem, dlaczego obrałam taki, a nie inny kierunek w mojej muzyce. Tak było od samego początku i tak już zostało. Zaczynałam od recytowania wierszy do muzyki, chciałam to robić z dodatkowymi dźwiękami w tle, a im dalej brnęłam, tym coraz częściej odkrywałam, że mogę zmieniać znaczenia słów za pomocą samego głosu - rytmem, tonem, umieszczaniem akcentów. Okazało się, że mówienie daje bardzo wiele możliwości, a w dodatku jest wyjątkowo bezpośrednie pod względem przekazywania treści.
Podczas pobytu w Irlandii nauczyłem się, że znajomość języka i znaczenia słów nie zawsze wystarczają - przez kilka pierwszych dni nie potrafiłem zrozumieć większości osób dookoła, ale później przywykłem do akcentu i rytmu. Dla ciebie równie ważne są sens słów oraz ich brzmienie, czy któreś ma priorytet nad drugim?
Szczerze mówiąc, czasami natrafiam w moich wierszach na słowa, których nie potrafiłabym poprawnie wykorzystać w zdaniu. Muszę sprawdzać, co właściwie próbuję za ich pomocą powiedzieć. Z drugiej strony gdzieś w mojej świadomości tkwi ich znaczenie, nie sięgam po nie przypadkowo. Zdarza się, że muszę coś wyrzucić, znaleźć inne określenie, ale to trochę jak budowanie z klocków lego. Ostatecznie zawsze jednak sens słów jest najważniejszy - musi być. Różnią się proporcje. Na przykład w "Girlkind" opowiadam kompletną historię i nie mogłabym zmienić w niej ani słowa, bo zmieniłoby to zarazem bieg opisywanych wydarzeń. Z kolei w "Taking On Time" poszczególne fragmenty są znacznie bardziej ruchome, można je poprzestawiać.
Myślisz, że muzyka może być jedyną nadzieję dla poezji, by mogła przetrwać poza niewielką grupą entuzjastów? Chyba żadna inna forma sztuki na przestrzeni stuleci nie straciła równie wiele na popularności, dzisiaj często bywa postrzegana jako snobistyczna, pozbawiona walorów wizualnych i dźwiękowych.
Często o tym myślałam, kiedy pracowałam nad albumem. Gdyby szukać jakiejś współczesnej grupy poetów, nie sposób wskazać chociażby na miejsce, wokół którego jednoczyliby się. Można oczywiście wybrać się na wieczorek z "otwartym mikrofonem", ale mam na myśli podobny poziom, na jakim odkrywa się chociażby nową muzykę. Nie istnieje żadna platforma z odpowiednią reputacją, która pozwalałaby na odkrywanie nowej poezji. Postrzega się ją jako coś staromodnego, czasami zbyt wykwintnego, związanego ze studiowaniem literatury, bardzo akademickiego, ale ja nie wywodzę się z żadnego z tych środowisk. Uchronienie słowa "poezja" przed utknięciem w negatywnej przestrzeni ma dla mnie istotne znaczenie. Chciałabym, żeby ludzie bardziej się na nią otworzyli, chciałabym zmienić jej wizerunek, chciałabym utrwalić przekonanie, że rap również jest poezją i w wielu innych odłamach muzyki też można na nią natrafić. Trzeba odejść od obcowania z poezją w bardzo sztywny sposób i mam nadzieję, że w jakimś stopniu będę mogła się do tego przyczynić.
Obecnie wokół brytyjskiego post-punka - zespołów pokroju Black Midi, Idles czy Dry Cleaning - jest dużo szumu, a ty często bywasz wskazywana jako nowa artystka na tej wciąż rozwijającej się scenie, czego jednym z powodów może być współpraca z producentem Danem Careyem. Faktycznie czujesz się członkinią większej sceny i czy w ogóle ta scena istnieje, bo chociażby w muzyce zespołów, które przed chwilą wymieniłem słychać bardzo wyraźne różnice.
Nie czuję się tego częścią. Muzyka często bywa kategoryzowana ze względów praktycznych, podobieństwa są łączone w większe elementy, ale nie wydaje mi się, żeby te wszystkie zespoły określane mianem "post-punk" faktycznie reprezentowały właśnie takie brzmienie. Post-punk może być jednym ze składników w bardzo szerokim spektrum muzyki tworzonej dzisiaj w Wielkiej Brytanii, ale nie wyczerpuje ich wszystkich. Potrzebujemy chyba nowych słów na opisanie tego zjawiska [śmiech].
Najlepszy przykład to nowy album Black Country, New Road - określany jako post-punkowy, choć post-punka nie ma na nim właściwie wcale.
Dokładnie - to naprawdę nie jest post-punk, nie da się ich muzyki wepchnąć w całości do tej jednej szufladki. Istnieje w odosobnieniu od wszelkich kategorii. Czasami jednak wina częściowo spoczywa na artystach, uważają, że nie muszą w żaden sposób opisywać swojego brzmienia, więc inni robią to za nich. Ja na to nie zamierzam pozwalać.
fot. Wanda Martin