Łukasz Brzozowski: Liczyłeś kiedyś, w ilu projektach grałeś od momentu rozpoczęcia kariery muzycznej?
Bartosz Borowski: Nie [śmiech].
Twoje nowe inicjatywy wyrastają jak grzyby po deszczu. To metoda na utrzymywanie świeżości w odkrywaniu kolejnych pomysłów? Część z nich mimo wszystko brzmi podobnie do siebie.
Powiedziałbym, że to zupełnie naturalny proces, w ogóle niewymuszony. Lubię grać, ale nie odnoszę przy tym wrażenia, że projekty, w których biorę udział brzmią podobnie. Mam na myśli te aktywne rzecz jasna. W każdym zespole czy inicjatywie sięgam po inny zestaw uczuć czy pomysłów.
W jaki sposób dobierasz pomysły i uczucia na potrzeby danego projektu? Musisz być wielowymiarowy, bo jest tego wiele.
Większość moich projektów rozumiem jako pełnoprawne zespoły i w żadnym z nich nie panuje dyktatury muzyczna, więc ostateczny kształt to wypadkowa pracy większej liczby osób niż tylko ja. Duże zróżnicowanie wychodzi całkowicie naturalnie. Wiem, że kiedy gram z Why Bother?, najzwyczajniej w świecie odpalam dwa przestery i lecę z tematem, a przy Lonker See włączam delaya, do tego echo i też cisnę przed siebie [śmiech]. Nie piszę muzyki w domu, zawsze tworzę ją w grupie. Czasami wymyślę jakiś riff, kiedy sobie niezobowiązująco pogrywam i mówię wtedy: Ok, ten bardziej pasuje tu, a tamten tam, ale nie komponuję z myślą o danym projekcie.
Czyli napisanie materiału na płytę w domu - jak robi to wielu muzyków - nie byłoby dla ciebie optymalnym rozwiązaniem?
Totalnie nie. Obie płyty Why Bother? powstały w całości ze wspólnego grania.
Ale mimo zachowania otwartej głowy, chyba pozwalasz sobie na schematy? Przed chwilą zdradziłeś, na jakiej zasadzie tworzysz w Why Bother?, a na jakiej w Lonker See.
Jasne, że tak, wszyscy mamy jakieś schematy działania w każdej dziedzinie. Otwarta głowa nie ma nic do rzeczy w tej kwestii, zwłaszcza, że robiłem materiał również na inne sposoby. Użyłem pewnego uproszczenia w odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.
Wdrażałeś odmienne metody od wcześniejszych w przypadku obydwu zespołów czy chciałeś całkowicie przedefiniować swój warsztat?
Zdarzało mi się dogrywać gitarę do gotowych nagrań, zdarzało się skomponować cały numer na wszystkie instrumenty, zdarzało się robić aranżacje dla kogoś - nie boję się różnych metod. Chyba najpewniej czuję się w działaniu z innymi, tworząc tu i teraz z całym zespołem. Dodam również, że jeśli chciałbym przedefiniować swój warsztat, to musiałbym w pierwszej kolejności jakiś posiadać. Po prostu kocham grać i robię wszystko, żeby w życiu nie zajmować się niczym innym w celach zarobkowych.
Jak to wychodzi? Grasz w wielu zespołach, ale wszystkie są niszowe.
Tak raczej zostanie i majątku się nie spodziewam, ale daleko mi do narzekania. Obecne czasy są strasznie trudne, już sam fakt, że mogę wyłącznie grać jest w pełni wystarczający.
Jesteś rozpoznawalny w trójmiejskim środowisku, wie o tobie wiele osób - czy gdybyś dostał propozycję regularnej pracy jako muzyk sesyjny w znacznie mniej ambitnych przedsięwzięciach, przyjąłbyś ją?
Nie. Albo inaczej - w sytuacji, gdyby te projekty były dobre, to tak, ale jeśli pytasz, czy poszedłbym grać byle co, żeby tylko mieć pełen portfel, podziękowałbym.
Dlaczego? Wszedłbyś do studia na parę dni, nagrałbyś co trzeba, a później zająłbyś się ciekawszymi zajęciami.
Cały czas zajmuję się czymś ciekawym, więc pójście do studia i nagrywanie czegoś, co w ogóle by mnie nie jarało, byłoby stratą czasu.
Wiele zespołów - zwłaszcza koncertujących tak intensywnie jak Lonker See czy Why Bother? - chce podnieść poziom popularności poprzez agresywne promowanie muzyki i tworzenie bogatych press-packi wysyłanych do mediów. Wy z tego zrezygnowaliście. To celowa decyzja?
Nie myślę o tym. Zawsze nagrywałem muzykę tylko po, żeby grać koncerty, a reszta zupełnie mnie nie interesuje. Kiedy wszystko jest gotowe, podsyłam nowy materiał w zbiorczej wiadomości do dziennikarzy, z którymi gdzieś tam się przeciąłem i to wszystko z mojej strony, jeśli chodzi o promocję. No i udzielam też wywiadów [śmiech].
Ale frekwencje podczas ostatniej trasy z Dule Tree chyba nie zawsze były zadowalająco?
Ostatecznie jesteśmy bardzo zadowoleni, ale ciężko, żeby z frekwencją było inaczej. Skończyło się bez dramatu, więc nie ma tego złego. Zespoły są mało znane, trasa trwała non stop, czyli również w takie dni, jak poniedziałek czy wtorek, a wszyscy wiemy, co dzieje się za wschodnią granicą. Przed trasą rozważaliśmy nawet całkowitą rezygnację z wyjazdu, bo promocja w takim okresie wydawała się trochę niewłaściwa. Wszyscy doszliśmy jednak do wniosku, że właśnie to jest nam potrzebne w kontekście zajęcia głowy czymś z innej bajki choć na chwilę. Mniej lub bardziej angażujemy się w pomoc Ukrainie od samego wybuchu wojny i wszyscy uznaliśmy, że nie należy w tym momencie zapominać o sobie. Pomoc będzie potrzebna cały czas - to maraton, a nie sprint - więc trzeba zadbać również o własny komfort.
Dlaczego zdecydowaliście się na ciąg koncertów zamiast popularnych i chyba korzystniejszych wśród mniejszych kapel tras weekendowych?
Namawiałem wszystkich, żeby pójść w ten tryb - tak zwana stara szkoła koncertowania. Uwielbiam tę formę grania i czuję się w niej najlepiej. Jest coś niesamowitego w tym, że grasz przez dziesięć dni z rzędu. Organizm wskakuje wtedy na inny poziom luzu podczas występów - kocham to. Nie wiem, jakie zdanie teraz miałaby reszta ekipy, ale ja bawiłem się przednio.
Pod koniec trasy wspominałeś, że nie należała do najlżejszych, więc pewnie obok wyższego poziomu luzu pojawiał się też wyższy poziom zmęczenia?
Jasne. Nie jest tajemnicą, że - mówiąc delikatnie - należę do rozrywkowych osób, więc wraz z kolegami nie oszczędzaliśmy się. Niemniej koncerty to święto, a zmęczenie ma przełożenie na większą koncentrację na scenie, o ograniu nie wspominając, więc wszystko było cacy. Niech za przykład słuszności tej tezy posłuży nasz przyjaciel, Grzegorz, który przyszedł na koncert otwierający trasę w Gdyni i wpadł na kończący do Słupska. Jego zdaniem Słupsk wypadł o niebo lepiej.
Waszymi trasowymi kompanami byli Dule Tree, z którymi graliście kilka koncertów w ubiegłym roku. Dlaczego nie zdecydowaliście się na zespół, z którym jeszcze nie występowaliście?
Z Dule Tree łączy nas o wiele więcej niż same nutki. Lada moment jedziemy razem na wieś nagrywać splita i wspólne numery, aby jesienią ruszyć w dwa razy dłuższą trasę promującą ten materiał. Dule Tree i Why Bother? to dysfunkcyjna rodzina [śmiech].
Czy dwa razy dłuższa trasa nie skończy się szczytem wycieńczenia i obrzydzeniem do koncertów?
Ta trasa była rewelacyjna, obyło się bez choćby mini-kłótni. Obrzydzenie do koncertów po dwudziestu sztukach byłoby żartem, tak mi się wydaję, więc też tego nie przewiduję. Co do wycieńczenia - już w tej chwili wyrażam gotowość do ruszenia dalej, więc chyba nie jest aż tak źle [śmiech].
Na co dzień - prócz grania muzyki - zajmujesz się bookingiem w gdyńskiej Desdemonie. Czy obecnie ta praca jest mniejszym utrapieniem niż chociażby parę miesięcy temu, gdy trzeba było odwoływać lub przekładać co drugi występ?
Na pewno obecnie jest luźniej pod tym względem, chociaż z drugiej strony teraz nastąpiła absolutna inwazja chętnych do grania. Jeśli mam być szczery, to nie nadążam nawet z przesłuchiwaniem materiałów, które otrzymuję od artystów. Wiadomo, że klęska urodzaju to nie problem, tylko w pewnym sensie moje marudzenie, ale czasem zdarza mi się nad tym ubolewać, bo chciałbym coś zrobić, ale brakuje terminów.
Jakich kryteriów trzymasz się przy organizacji koncertu? Bierzesz wszystko, jak leci czy bywasz kapryśny?
Teraz jestem w miarę otwarty, co oznacza, że robię również fajne rzeczy, które niekoniecznie mi się podobają. Kiedyś wszystko musiało pasować do moich preferencji, bardzo trudno byłó zagrać na organizowanym przeze mnie koncercie. Chciałbym też dawać szansę początkującym kapelom - mam zresztą pomysł na nowy cykl wydarzeń, ale póki co jeszcze to przemilczę. Do tego zespół musi mieć serce po odpowiedniej stronie. W Desdemonie nie akceptujemy żadnych faszystów, nazioli i innych tego typu.
A co jeśli zespół uważa, że nie ma serca po żadnej ze stron?
Nie bądźmy śmieszni. Dobrze wiesz, co mam na myśli. Rozrywka zawsze jest ok.
Często wspominasz o Kuźnicy - małej nadmorskiej miejscowości - w kategoriach bardzo ważnego miejsca w twoim życiu. Dlaczego ma ona dla ciebie tak duże znaczenie?
Kuźnica to moje prywatne sanatorium, jedno z niewielu miejsc, w których czuję się jak w domu. Absolutnie przepiękna lokalizacja.
Co zapewnia ci aż tak znaczącą przyjemność z przebywania tam?
Przede wszystkim spokój. Kiedy wali się cały świat, Kuźnica jest moja świątynią. Tydzień spędzony w tym miejscu powoduje, że wszystko automatycznie prostuje się w mojej głowie. Magia.