Obraz artykułu Messa: Funkcjonujemy we własnej rzeczywistości i nie chcemy tego zmieniać

Messa: Funkcjonujemy we własnej rzeczywistości i nie chcemy tego zmieniać

Po dwóch solidnych albumach włoska Messa wróciła z przytupem - "Close" to jeden z najlepszych metalowych albumów tego roku. Pełen pomysłów, a jednak spójny i wyciskający emocje do granic możliwości. Z rozmowy z wokalistką grupy, Sarą Bianchin, dowiecie się o trudach komponowania, muzycznych podróżach oraz o tym, jak mocno zespół zmienił się, nagrywając nowy album.

Łukasz Brzozowski: Czy Messę można przypisać do jednego odłamu sceny muzycznej?

Sara Bianchin: Wolałabym nie nazywać nas częścią jakiejkolwiek sceny. Jeżeli już mamy do kogoś blisko albo z kimś kooperujemy, nazywamy to artystyczną współpracą. To bardziej neutralne określenie, otwierające na inne perspektywy bez wiązania twórcy w sidłach porównań i oczekiwań.

 

Mamy wielu znajomych z różnych środowisk muzycznych we Włoszech, korzystamy z tego, nasze drogi często się przeplatają, ale dbamy o to, by do niczego nas to nie zobowiązywało. Jesteśmy wolnymi strzelcami. Pracujemy z osobami, które rozumieją potrzeby, jakie akurat chcemy realizować, więc daleko nam do przynależenia do jednej, określonej sceny.

 

Czym jest scena, jeśli nie bytem zrzeszającym artystów z podobnej bajki? Czymś, co daje im możliwość współpracy?

Wydaje mi się, że to tylko kwestia definicji - ja mam taką, ty możesz mieć zupełnie inną i żadne z nas nie będzie w błędzie. Postrzegam scenę jako coś, co kategoryzuje w danym miejscu, gdzie trzeba z góry przypisać gatunek muzyczny i ustawić obok twojego zespołu siedem innych, które nawet nie brzmią podobnie, ale posługują się tymi samymi łatkami. To bardzo ograniczające, a jednocześnie powoduje, że Messa pozostaje wolnym elektronem w metalowym światku.

 

Trudno zwięźle określić, co gramy. Funkcjonujemy we własnej rzeczywistości i nie chcemy tego zmieniać. Wszystkim członkom kapeli jest bardzo daleko do myślenia na temat tego, jaką właściwie wykonujemy muzykę, wolimy dać się ponieść emocjom. Jeśli coś nas porusza, idziemy w tym kierunku i wydobywamy z niego tak dużo, jak tylko możemy. Przekłada się to nie tylko na nasze albumy, ale również na to, czego słuchamy. Mamy zupełnie odmienne preferencje, łapiemy zajawkę na kawałki z niezwiązanych ze sobą biegunów i te wszystkie elementy pozwalają grupie funkcjonować. Mieszamy składniki w wielkim garze inspiracji, bez żadnych ograniczeń.

 

Dopytuję o to, jak siebie postrzegacie, ponieważ bazą waszej muzyki pozostaje doom metal, ale uzupełniacie go o tyle wpływów, że potraficie przyciągnąć odbiorców nawet spoza metalowego środowiska.

To prawda, ale "Close" nie jest doommetalową płytą. Zawiera pewne elementy tego gatunku, aczkolwiek w środku znajdziesz znacznie więcej ciekawych rzeczy niż kilka ciężkich riffów ogrywanych do znudzenia. Dążyliśmy do tego, by podłapywać wszystko, co znajdziemy pod ręką i tłumaczyć to na nasz muzyczny styl. Mamy w składzie cztery zupełnie różne osoby, jeśli chcemy, by każdy dorzucał kilka groszy od siebie i przykładał się do procesu kompozytorskiego, należy pozostawać maksymalnie otwartym. Utrzymujemy kompromis na poziomie towarzyskim, jednocześnie burząc kompromisy w temacie pisania utworów - to nas łączy. Dlatego jeszcze raz chciałabym podkreślić, że "Close" nie jest doom metalem [śmiech]. Doom metal stanowi tylko ułamek większej całości, a nie jej esencję.

Członkowie zespołu "Messa" stoją. Patrzą w obiektyw.

Nie twierdzę, że nie oferujecie nic poza doom metalem - macie wiele ciekawych rozwiązań w zanadrzu, choćby wpływy muzyki bliskowschodniej - ale powaga oraz specyficzny ciężar tego nurtu odcisnęły wyraźne piętno na brzmieniu "Close".

Z taką argumentacją mogę się zgodzić. Przy wcześniejszym pytaniu mogło dojść do nieporozumienia, dobrze, że to zażegnaliśmy [śmiech]. Kiedy pracowaliśmy nad tym albumem, do wyrzucania kolejnych pomysłów i do pozostawania w nieustannie napędzającym kreatywność stanie mobilizowały nas przede wszystkim flamenco oraz arabska muzyka ludowa. Poczuliśmy, że walory tych gatunków świetnie zgrają się z konceptem "Close", a co najważniejsze, uwielbiamy ich brzmienie. Nasz gitarzysta, Alberto Piccolo, uważnie studiował flamenco i doskonale zna tę estetykę od strony teoretycznej, co pozwoliło uniknąć rzucania się w konwencję z zapałem neofitów robiących dużo rzeczy po łebkach. Chcieliśmy dokonać teleportacji do innego świata i innych czasów i wziąć słuchaczy ze sobą. Idziemy do przodu bez analizowania ewentualnych konsekwencji, ale pamiętamy o własnej tożsamości. To muzyka metalowa, więc musi być okraszona właściwym ciężarem czy szorstką produkcją, ale poza tym, puszczamy hamulce, mimo że doświadczenie, którego udziałem się staliśmy, było wymagające, a nawet wycieńczające.

 

Wymagające w kontekście konwersji nowych wpływów do waszej muzyki czy w kwestiach emocjonalnych?

Wybieram obydwa warianty [śmiech]. Musieliśmy przepracować nowe wpływy do tego stopnia, by stały się naturalną częścią naszej muzyki, ale bez robienia czegokolwiek na siłę, co wymagało wielkiego samozaparcia. Chcieliśmy zachować pewien rodzaj luzu - poszukiwać, ale jednocześnie nie zapominać o najważniejszym elemencie tej całej muzycznej zabawy, czyli przyjemności. Ostatnie dwa lata nie wyglądały kolorowo na całym świecie, więc "Close" to nie tylko świeże odkrycia, ale też multum emocji skumulowanych w dosyć obszernym wydawnictwie. To wycieczka dla każdego.

 

Już któryś raz wspominasz o podróży stanowiącej punkt wyjścia dla całego albumu, ale o jaką podróż dokładnie chodzi?

Mam na myśli przede wszystkim podróż duchową, konieczność odnalezienia swojego miejsca na świecie. W obliczu naprawdę trudnych czasów musieliśmy znaleźć katalizator, który umożliwiłby wyrzucenie z głowy wszelkich emocji - od zwątpienia przez gniew po poczucie bezradności. Okazała się nim muzyka, dlatego "Close" to album o terapeutycznym wymiarze, czego nie mogłabym powiedzieć z takim zdecydowaniem o poprzednich wydawnictwach. Musieliśmy uciec od przygniatającej rzeczywistości, od wszelkich negatywnych myśli, a przede wszystkim od tęsknoty. Messa nie jest tylko zespołem, czujemy się jak rodzina, dlatego bolał nas brak możliwości spotkań i życie w izolacji. Gdy osiągnęliśmy szczyt złego samopoczucia, musieliśmy coś z tym zrobić. W dodatku proces tworzenia był naprawdę wyniszczający. Przeżyliśmy moment absolutnej pustki, do głów nie przychodziły żadne pomysły, a to doprowadzało do nieznośnej frustracji. Jeśli ktoś widzi w tym przesadę, to niech pamięta, że termin wejścia do studia przekładaliśmy aż trzy razy - było źle do tego stopnia [śmiech].

Członkowie zespołu "Messa" stoją. Patrzą w obiektyw.

Czyli udało się wam znaleźć swoje miejsce na świecie?

Tak, udało nam się to zrobić, gdy założyliśmy zespół. Wcześniej żadne z nas tego nie wiedziało, chcieliśmy przekazać bardzo dużo, ale brakowało metod oraz odpowiedniej formy ekspresji. Kiedy zaczęliśmy tworzyć muzykę, wiedzieliśmy, że dokładnie tego szukaliśmy. Mimo upływających lat, nic nie ulega w tej kwestii zmianie - gdy śpiewam, kształtuję swoją osobowość i wiele to dla mnie znaczy. Mówiąc krótko, kiedyś brakowało mi celu w życiu, ale dzisiaj realizuję marzenia z całych sił.

 

"Close" to najdłuższa płyta w waszej dyskografii. Mimo że trwa ponad godzinę, angażuje bez momentów nudy. Czy w przypadku tak obszernego wydawnictwa trzeba było poświęcić dodatkową uwagę pracy nad utrzymywaniem uwagi słuchacza?

Wychodzimy z założenia, że w Messie nic nie dzieje się bez powodu i w każdym działaniu istnieje ukryty sens, ale na tym polu działaliśmy bardzo spontanicznie. Nie pisaliśmy numerów ze stoperem w ręku i nie patrzyliśmy, czy płyta wydłuża się - zwróciliśmy na to uwagę dopiero po nagrywkach. Może jest jak mówisz dlatego, bo spędziliśmy sporo czasu w salce prób? Cyzelowaliśmy ten materiał z perfekcjonistycznym zacięciem i łaknęliśmy siedzenia razem w jednym miejscu, współtworzenia muzyki, a przede wszystkim atmosfery towarzyszącej burzy mózgów.

 

Ale gdyby "Close" - przy zachowaniu identycznego wymiaru czasowego - było mniej przyswajalne, ale rezultat zadowalałby nas, czulibyśmy ten sam rodzaj satysfakcji. Chcemu spełnić własne zachcianki artystyczne i zrealizować własne wymagania. Schlebianie odbiorcom nie interesuje nas. Oczywiście zawsze zastanawiamy się, jak wydawnictwo zostanie odebrane, co o nim powiedzą inni, ale to coś na zasadzie ciekawostki, nie wyznacznika. W pewnej chwili chcieliśmy podzielić nowy album na pół i wydać obie części osobno, ale pomysł upadł tak szybko, jak przyszedł. Dlatego miło mi, że gdy go słuchasz, nie odczuwasz nudy i nie spoglądasz co chwila na zegarek [śmiech].

Członkowie zespołu "Messa" stoją. Patrzą w obiektyw.

Nie spoglądam, a bałem się tego, gdy rzuciłem okiem na czas trwania albumu, bo jednym z głównych problemów metalu jest przegadanie.

Zgadzam się, też to zauważyłam. Myślę, że "Close" wyróżnia się w tym aspekcie, ponieważ nie nagraliśmy płyty stanowiącej zbiór losowo połączonych piosenek. Zadbaliśmy o koncept, a każda kolejna piosenka jest naturalnym rozwinięciem poprzedniej. Oczywiście kawałki mają własny charakter i wyróżniają się, ale kluczem przy tworzeniu nowego albumu była spójność. Pragnęliśmy stworzyć mikroświat i sądzę, że udało się, ponieważ słuchanie tego materiału i późniejsze wybieranie dwóch-trzech wyróżniających się utworów jest bezcelowe. Dobrze, że temu podołaliśmy, bo bywało naprawdę trudno.

 

Nie mówię nawet o blokadach twórczych, ale o odmiennych możliwościach stylistycznego łączenia wszystkich kawałków. Siedzieliśmy nad tym bardzo długo, ciągle zastanawialiśmy się, jak to ugryźć, wpadaliśmy czasami na dosyć dziwne pomysły i cały ten proces wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Ale daliśmy radę. Kochamy te płytę, a w dodatku wiemy, że kolejność utworów w trackliście ma w jej przypadku niebagatelne znaczenie. Przetasowanie ich zniszczyłoby nastrój.

 

Wspomniałaś na początku rozmowy, że nie należycie do jednej sceny, funkcjonujecie ponad podziałami, co od razu wzbudza skojarzenia z nieodżałowanym In Solitude. Gracie inaczej, ale podejścia są zbieżne - myślisz, że moglibyście zapełnić lukę po nich w metalowym światku?

To bardzo miłe porównanie, bardzo lubię In Solitude - niezależnie, czy mówimy o ich heavymetalowych początkach, czy "Sister", na którym zupełnie zmienili kierunek. Możemy mieć podobne podejście, oni też w pełni zdawali sobie sprawę z potrzeby zmian. Jeśli artysta ma emanować pomysłami i wciąż cieszyć się tym, co robi, musi czasami wpuścić do głowy odrobinę świeżego powietrza, dokonać przemeblowania. Takie rzeczy wychodzą zupełnie podświadomie, ale gdy już do nich dochodzi, mamy do czynienia z naprawdę udanymi albumami.

 

fot. Federico Floriani


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce