Obraz artykułu Deserta: Nienawidzę upychania do utworów większej liczby pomysłów niż jest to konieczne

Deserta: Nienawidzę upychania do utworów większej liczby pomysłów niż jest to konieczne

Drugi album Deserty to najczystszy destylat shoegaze'u. Przy okazji jego niedawnej premiery, Matthew Doty opowiada o opiece nad dziećmi, o tym, dlaczego woli prostsze rozwiązania i czy w dzisiejszych czasach trudno jest pracować w służbie zdrowia.

Łukasz Brzozowski: Twój agent poinformował mnie, że nasza rozmowa może zakończyć się przed czasem, bo zajmujesz się dzieckiem. Jak ci idzie?

Matthew Doty: Zacznę od tego, że mam dwójkę dzieci - jedno i drugie poniżej czwartego roku życia. Dziś zajmuję się najmłodszym z nich, siedmiomiesięczną córką, a żona jest w tym czasie w pracy. Wygląda to tak, że pracuje od poniedziałku do czwartku, dlatego wtedy czuwam nad naszymi pociechami, a przez pozostałą część tygodnia funkcjonujemy odwrotnie - w te dni ja jestem poza domem. Ten system działa całkiem nieźle, póki co nie zawodzi i trudno na niego narzekać.

 

Brzmi wyczerpująco.

Bywa różnie, opieka nad dziećmi nie jest bułką z masłem. Musisz mieć na nie oko przez cały czas, musisz być bardzo ostrożnym, wrażliwym i delikatnym, co wymaga nieustannej koncentracji. Rodzic, który nigdy nie był przez to doprowadzony do szału, niech pierwszy rzuci kamieniem [śmiech]. Niemniej system współpracy z dzieciakami wypracowany przez moją żonę i mnie zdaje egzamin.

Zacząłem od tego wątku dlatego, ponieważ "Every Moment, Everything You Need" to Deserta w jeszcze bardziej pluszowej i kojącej formie niż na debiucie. Czy ojcostwo miało wpływ na charakter albumu?

Nie próbowałem ugryźć płyty od tej strony, ale teraz się nad tym zastanawiam i twoja teoria może mieć sens. Faktem jest, że podszedłem do "Every Moment, Everything You Need" nieco inaczej niż do debiutu - melodie są prostsze, mają wręcz kołysankowy, bardzo relaksujący charakter, zwłaszcza w kontekście aranżacji wokalnych. Cieszy mnie, że w ogóle to zauważyłeś. Kiedy komponowałem ten materiał, obawiałem się o jego przyswajalność, wydawał mi się trochę chaotyczny, a przez to mniej pamiętny niż "Black Aura My Sun".

 

Co masz na myśli przez mniej pamiętny?

Głównie to, że "Black Aura My Sun" opierał się na bardzo wyrazistych partiach, które bezpardonowo wrzynały się w głowę - taki był cel. Zwróć uwagę na gitarowe melodie z tego albumu - właściwie wszystkie są majestatycznie zaaranżowane. Na "Every Moment, Everything You Need" nie znajdziesz tego aż tak wiele. To znacznie mniej oczywista płyta, skupiona wokół tworzenia nastroju, niekoniecznie piosenkowa. Działa głównie dzięki szczegółowo zarysowanej rytmice, podczas gdy poprzedniczkę wyróżniały przede wszystkim pojedyncze fragmenty.

 

Nowy album sprawia wrażenie znacznie prostszego, jakbyś chciał ochłonąć i złapać oddech.

Możesz mieć rację, faktycznie zwracam na to bardzo dużą uwagę od momentu założenia Deserty. Moim celem jest przede wszystkim wyważenie każdego ze składników w odpowiedni sposób. Nienawidzę przesady, filmowej pompatyczności i upychania do utworów większej liczby pomysłów niż jest to konieczne. Często przy komponowaniu wyrzucam więcej niż dorzucam, mam do siebie pretensje, że przesadzam, że można by pewne rzeczy zagrać znacznie oszczędniej i że powinny bronić się przede wszystkim dobre pomysły, a nie niezliczone ozdobniki.

"Black Aura My Sun" jest mimo wszystko dosyć złożoną płytą. To nie jest rock progresywny, ale nałożone na siebie warstwy gitar, ściany dźwięków i różne rodzaje melodii nie sprawiały wrażenia skomponowanych w pięć minut.

Trochę tak było, ale należy pamiętać, że kawałki z tego albumu zostały zbudowane na starych jak świat schematach piosenek, które usłyszysz nie tylko u mnie, ale i w każdym radiu. Masz refren, bridge, zwrotki i tyle, zero fajerwerków. Na "Every Moment, Everything You Need" na pewno zrezygnowałem z szafowania kontrastami, a debiut wręcz nimi ociekał. Wspomniałem o bridge'ach - rozdźwięk pomiędzy przejściem z jednej części piosenki do drugiej bywał naprawdę duży, czasami aż zastanawiałem się, czy nie rozdzielić tego na osobne utwory, ale teraz trochę się uspokoiłem. Wszystko brzmi sensowniej i mniej efekciarsko, o ile w ogóle można użyć takiego określenia w odniesieniu do Deserty.

 

Zmiana to efekt artystycznej ewolucji?

Nie zaplanowałem tego, działałem intuicyjnie i dawałem ponieść się strumieniowi świadomości. Tworzę muzykę od dwudziestu dwóch lat, doskonale wiem, że nie dałbym rady napisać materiału na "Every Moment, Everything You Need" na bardzo wczesnym etapie swojej kariery. Nie dlatego, że jest tak bardzo dojrzała i rozbudowana, a właśnie dlatego, że kiedyś nie potrafiłem zrobić kroku wstecz i odrobinę wyluzować. Pożerały mnie ambicje. Potrzebowałem czasu, by w końcu zrozumieć najważniejszą rzecz - muszę komponować sam, bez zewnętrznych ingerencji. Nie należę do tego rodzaju muzyków, którzy jammują w salce prób i analizują, co mogą wyciągnąć z odgrywanego przez godzinę roju dźwięków, cenię sobie indywidualizm. Dzięki temu mogę uniknąć kompromisów, dyskusji czy schodzenia innym z drogi. Sam wybieram, jakie rzeczy są dla mnie najlepsze.

 

Zanim powołałeś do życia Desertę, grałeś w kilku innych zespołach. Jak pracowało ci się z innymi ludźmi podczas prób czy nagrań w studiu, skoro za tym nie przepadasz?

Różnie. Najczęściej robiłem pewne rzeczy tak, żeby nie przepracowywać się na próbach i mieć spokój. Na przykład w ostatnim zespole pisałem duże ilości muzyki, dzięki czemu mieliśmy właściwie gotowe utwory, a wokalista zajmował się tekstami i melodiami wokalnymi - tyle. Można powiedzieć, że najistotniejsze części materiału powstawały zdalnie, a spotkania na żywo służyły wyłącznie uporządkowaniu całości i ograniu jej do tego stopnia, aby nie sprawiał problemów podczas koncertów. Lubię innych ludzi, nie jestem mizantropem, ale tworzenie w samotności działa dla mnie znacznie lepiej. Cenię sobie stan pełnego skupienia, nieograniczone możliwości poprawek, testowanie tego, co się wymyśliło i inne rzeczy w tym stylu. Póki ten wariant działa - a działa - zamierzam pracować w zgodzie z nim.

Deserta stoi bokiem.

Nie ma szans, by Deserta kiedykolwiek działała na zespołowych zasadach?

W przypadku nagrywania i komponowania muzyki? Nie ma takiej opcji. Jest mi zbyt wygodnie w obecnej konfiguracji, żebym coś na siłę zmieniał i sprawdzał rozwiązania, które niekoniecznie muszą wypalić. Oczywiście na żywo gram z dobranym składem, ale to zupełnie inna bajka. Moi koncertowi kompani, doskonale wiedzą, co mają grać i jak mają grać, dlatego w tym aspekcie nie dochodzi do żadnych problematycznych sytuacji. Co prawda przy nagrywaniu "Black Aura My Sun" nie miałem intencji, by prezentować tę muzykę na żywo - myślałem, że posłucha jej maksymalnie kilka osób - ale pojawiły się recenzje, teksty i zachwyt bookerów czy organizatorów festiwali, więc dałem temu szansę. Nie żałuję - jestem dumny z tego, że zdecydowałem się na taki krok. Może stąd wynika też brzmienie i forma "Every Moment, Everything You Need". Ta płyta podświadomie powstała jako coś, co miało sprawdzić się w warunkach koncertowych, dlatego utwory brzmią prościej - chcę móc zagrać je przed publiką bez niedociągnięć czy wpadek.

 

Na "Every Moment, Everything You Need" słychać znacznie więcej brzmień syntezatorowych, są mocniej zaakcentowane niż na debiucie. Znudziły ci się efekty gitarowe?

Nie zmieniam zbyt wiele w swojej twórczości. "Every Moment, Everything You Need" powstawało w bardzo podobnych warunkach do debiutu - nagrywałem przy użyciu tych samych efektów, tych samych wzmacniaczy i tych samych instrumentów. Uznałem, że skoro wszystkie te elementy działały zgodnie ze swoim przeznaczeniem w przeszłości, to zadziałają i teraz. Nie myliłem się, album brzmi dokładnie tak, jak sobie tego życzyłem. Jedyną istotną różnicą jest brak "żywego" basu. Wszystkie partie w tym stylu ułożyłem na klawiszach i być może dzięki temu piosenki brzmią intensywniej.

 

Może korzystasz z podobnych pomysłów czy sprzętu, ale nie uważasz, że nowy album zawiera znacznie więcej różnorakich melodii w odróżnieniu od debiutu?

Nie zgodzę się z tym - uważam, że obydwa albumy mają ze sobą bardzo dużo wspólnego. Może jestem głuchy, a może brakuje mi świeżego spojrzenia, skoro sam skomponowałem całą muzykę - trudno o obiektywizm w takiej sytuacji. Nie odbieram ci jednak prawa do własnej opinii, lubię, kiedy słuchacze analizują moją twórczość.

 

Jeden z utworów na " Every Moment, Everything You Need" nosi tytuł "I'm so Tired" - czy można przez to rozumieć, że poszukujesz miejsca, gdzie mógłbyś odpocząć? "Black Aura My Sun" pełne było przeróżnych hałasów czy rozedrganych partii, tutaj ich nie ma.

Znowu mógłbym powiedzieć coś o wolności interpretowania wszystkiego na własny sposób, ale tutaj chyba masz rację. Kiedy tworzyłem drugą płytę Deserty, skupiałem się wyłącznie na tym, by oddała w pełni mój ówczesny stan emocjonalny - to bardzo osobiste wydawnictwo. Nie zastanawiałem się, jak odbiorą je ludzie i czy ktokolwiek go posłucha, najważniejsza była wizja, jaką sobie wysnułem.

W "Goodbye Vista" śpiewasz: Nie chcesz zaglądać do środka; boisz się, co możesz tam znaleźć. Do czego odnieść ten strach - do sytuacji życiowych czy twórczo-kompozytorskich?

Trudno powiedzieć. Czasami piszę jakiś tekst i mam w głowie jedną rzecz, ale zapominam o niej, dlatego później pewne słowa nabierają dla mnie zupełnie innego znaczenia, mimo że przecież w ogóle ich nie zmieniam. Powiedziałbym, że chodzi o strach przed zajrzeniem do własnej duszy i zobaczeniem czegoś, co może nas rozczarować; o strach przed poznaniem siebie samego.

 

Boisz się poznać siebie samego?

Nie powiedziałbym, że boję się, ale odczuwam niewielkie obawy - tym bardziej, że pisanie piosenek na potrzeby takiego projektu jak Deserta to bardzo introspektywny proces wymagający cofania się do wielu wspomnień. Takie rzeczy potrafią nieźle zmęczyć.

 

Strach w szerszym ujęciu to temat, który często pojawia się na tej płycie - czyżbyś doświadczył go w dużych ilościach ostatnimi czasy?

Trochę tak, a trochę nie. Na pewno w ostatnim czasie stresowałem się z wielu powodów, to przecież dosyć trudny okres - pandemia nie pomagała w pozytywnym myśleniu. Mam rodzinę, podobnie jak moja żona jestem pracownikiem opieki zdrowotnej, widzę różne rzeczy, dlatego czasami mózg płatał mi figle. Nie mogłem przejść w tryb pracy zdalnej, co zrobiło mnóstwo innych osób i trochę obawiałem się o niektóre sprawy. Niektórzy zbyt pewni siebie ludzie myślą, że wiedzą dużo rzeczy o koronawirusie, a tak naprawdę wiedzą bardzo niewiele. To też irytuje.

 

W Polsce mamy bardzo podobnie - każdy jest ekspertem w dziedzinie medycyny, sportu i prawa.

Najwidoczniej Amerykanie mają podobną mentalność. Wielu z nas myśli, że mniejsza liczba zakażeń oznacza całkowite wyeliminowanie choroby i brak potrzeby uważania na siebie czy innych, ale wcale tak nie jest. Brakuje w tym wszystkim rozsądku.

 

Jak to jest być pracownikiem amerykańskiej służby zdrowia w dobie pandemii? Polscy ratownicy czy lekarze często opisują załamanie sytuacją i rozpowszechnianymi przez niekompetentne osoby teoriami na temat koronawirusa.

Wiele się zmieniło w porównaniu do poprzedniej rzeczywistości. Lekarze i inni pracownicy musieli przyzwyczaić się do zupełnie innego systemu oraz sposobu wykonywania swoich zajęć, ale większość z nich szybko podłapała nowy porządek rzeczy. U mnie akurat nie doszło do wielu przetasowań, zajmuję się noworodkami na oddziale intensywnej terapii, a dzieci świeżo po urodzeniu raczej nie zarażają się covidem, więc większość moich zadań wyglądała po staremu.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce