Łukasz Brzozowski: Miewacie chwile, w których czujecie, że zmieniacie się na gorsze?
Kai Akinde-Hummel: Tak, długo mógłbym wymieniać, co zmieniło się w nas na gorsze od momentu założenia zespołu, ale najmocniej odczuwamy to w zakresie zdrowia fizycznego. Kiedy jesteśmy na trasach, nie jemy zbyt zdrowo, nasze ciała ulegają stopniowej degradacji, wyglądamy coraz gorzej... Straszna rzecz [śmiech].
Sean Harper: Kiedyś byliśmy doć zabawnymi typkami, ale odkąd zaczęliśmy spędzać ze sobą dużo czasu, poziom naszego humoru uległ znacznemu pogorszeniu - niesutannie wymieniamy się najgorszymi żartami, jakie istnieją. Poza tym jestem znacznie biedniejszy niż przed założeniem kapeli. W pewnym momencie miałem pracę, teraz jej nie mam.
Wszyscy jesteście bezrobotni? Dosyć szybko rzuciliście pracę jak na granie w tak młodym zespole.
SH: Nie, tylko ja jestem bezrobotny, co na szczęście zmieni się już niedługo. Nasz zespół póki co osiągnął stanowczo zbyt mało, żebyśmy mogli rzucić wszystko i poświęcić się wyłącznie muzyce. Chcielibyśmy, żeby do tego doszło, ale musimy patrzeć na świat realistycznie i czekać na dobry moment. Jestem niezatrudniony tylko dlatego, że covid uniemożliwił mi działanie w mojej poprzedniej branży, kapela nie ma tu nic do rzeczy.
W dobie wirusa nie jest łatwo o interesujące zajęcia zarobkowe, wielu moich znajomych przegląda ogłoszenia i znajdują jedynie oferty zamiatania liści.
KAH: Może i zamiatanie liści czy zbieranie śmieci nie brzmi jak najlepsza robota na świecie, ale chciałbym, żeby wszyscy szanowali pracowników fizycznych. Dzięki nim wszyscy żyjemy w czystszym i ładniejszym świecie, a podejrzewam, że mało kto miałby na tyle samozaparcia, by wstać nad ranem i polerować chodniki miotłą. Pozdrawiam tych ludzi - bez was byłoby gorzej.
Masz jednak rację, trudno w dzisiejszych czasach znaleźć dobrą pracę. Ludzie związani z branżą gastronomiczną czy muzyczną mieli przesrane od początku pandemii, a teraz niewiele się zmieniło. Świat prawdopodobnie wraca już do normy - w Wielkiej Brytanii zniesiono wszystkie obostrzenia - więc możemy mieć nadzieję, że w końcu będzie normalniej, ale niektóre branże dalej są zagrożone. Nikt nie wie, jak to wszystko potoczy się w przyszłości.
U nas właściwie też nie ma już obostrzeń - nie boicie się, że w związku z tym covid zemści się na nas i uderzy z podwójną siłą?
SH: Wszyscy mamy takie obawy, bacznie obserwujemy, czy nic nie wali się za naszymi plecami, bo nie chcielibyśmy znowu wpaść w lockdowny i zamknąć się w swoich czterech ścianach. Sam obecnie przechodzę przez koronawirusa - czuję się w porządku, ale krótkotrwała izolacja dobija mnie, więc wychodzę z założenia, że sam muszę być odpowiedzialny, skoro ludzie dookoła tego nie potrafią.
Co zmieni odpowiedzialność jednostki, skoro reszta ludzi i tak będzie robiła co innego?
Tom Doherty: Obojętność nie jest żadną wymówką. Brytyjski rząd robi mnóstwo fikołków, stale oszukując swoich obywateli - rzucają obietnicami na prawo i lewo, a tak naprawdę w ogóle nie poradzili sobie z pandemią, co tylko nasila naszą frustrację. Wolimy mieć oczy dookoła głowy i działać sensownie, zamiast ślepo im ufać, bo niczego w ten sposób byśmy nie wskórali.
Na początku zapytałem, czy zmieniacie się na gorsze, ponieważ jesteście bardzo młodym zespołem, wydaliście dopiero dwie EP-ki, ale zdobyliście już rozgłos, na który wielu artystów pracuje latami. Duża trasa w drodze, pochwały od Pichtforka czy Joe Talbota z Idles - łatwo w tej sytuacji wpaść w pułapkę narcyzmu?
SH: Nie zauważyliśmy wyraźnych zwyżek narcyzmu. Oczywiście bardzo cenimy sobie miłe komentarze ludzi, zwłaszcza jeśli naszą muzykę lubią tak fajne postaci jak Joe Talbot, ale nie odlatujemy. Niektórym może się wydawać, że jesteśmy już niesamowicie znanym zespołem i spędzamy czas wolny na grze w golfa czy jedzeniu kawioru, ale rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Jak wspomnieliśmy, żaden z nas nie żyje z grania w kapeli, mamy normalne zajęcia zawodowe, co dużo mówi o naszym statusie.
KAH: Popularność Folly Group istnieje tylko w pewnych banieczkach słuchaczy. Nikt nie zaczepia nas na ulicach, ani razu nie zostałem poproszony o autograf, a kiedy wracam z trasy do domu dzielonego z ośmioma innymi osobami, gdzie każdy ma własne zajęcia, czuję się wręcz anonimowo. Pasuje mi taki układ. Do tego pochodzimy z Londynu - tutaj nikogo nie obchodzi, czy grasz w zespole, ludzie pędzą przed siebie i nie mają czasu, by analizować, co robi jeden z tysiąca innych przechodniów mijanych gdzieś na mieście.
Brzmicie na rozsądnych ludzi, ale czy wasza optyka nie ulegnie zmianie po pierwszej dużej trasie albo na skutek dużego sukcesu debiutanckiej płyty?
TD: Jeśli mamy zdanie na jakiś temat, twardo przy nim obstawiamy - nie jesteśmy chorągiewkami zmieniającymi opinie albo podejście do życia co kilka minut, to nie w naszym stylu.
KAH: Kilku z nas miało do czynienia z trasami koncertowymi robionymi na większą skalę, więc nie jesteśmy absolutnymi świeżakami w tym temacie. Wiemy, czego możemy się spodziewać i co robić, by nam nie odbiło. Patrzymy w najbliższą przyszłość z ekscytacją, ale też z ostrożnością. Nie chcemy przejechać się na własnych oczekiwaniach, wolimy uniknąć popadnięcia w marazm. Z pewnością damy sobie radę i będziemy ciężko pracować na sukces Folly Group, ale bez stresu, nieludzkich wymagań i harówki. Zespół to przede wszystkim zabawa, możliwość przyjemnego spędzania czasu. Trzymamy się tego.
W teledysku do "I Raise You (The Price of Your Head)" odwracacie role pomiędzy politykiem a zwykłym, młodym chłopakiem - życie tego pierwszego wisi na włosku ze względu na brak empatii do tego drugiego. Czy ten mocny obraz ma dać do zrozumienia, że sami doświadczacie sytuacji, w jakich rządowi karierowicze igrają z wami i waszym losem?
KAH: Pytasz o całokształt czy o przykłady z ostatnich miesięcy? Mógłbym je mnożyć. Wystarczy spojrzeć, jak Wielka Brytania obchodziła się z obywatelami w czasach szczytu pandemii koronawirusa...
Podaj najbardziej aktualne przykłady.
SH: Wszystko widać w codziennych wydaniach wiadomości, ale "I Raise You (The Price of Your Head)" opowiada między innymi o tym, jak bardzo nasz rząd nie poradził sobie z ogarnieciem sytuacji w kraju podczas pandemii. Ekipa u władzy działała zupełnie na oślep, ma w dupie potrzeby zwykłych ludzi, przez co największymi ofiarami byli oczywiście niewinni obywatele - czy to przez efekty zakażenia wirusem, czy przez utratę pracy, inflację i podobne kwestie. Teledysk nie był stuprocentowo naszym pomysłem, tylko bardzo dosłowną interpretacją tekstu do kawałka w wykonaniu autora klipu, Toma Baileya. Pokazał frustrację związaną z działaniami rządu i arogancją polityków, której doświadczamy na co dzień. Ci ludzie myślą, że w Anglii nie dzieje się nic złego, bo rzekomo mają wszystko pod kontrolą, a ego nie pozwala im wyściubić nosa poza strefę komfortu, przez co obrywają inni. To bardzo frustrujące, dlatego dajemy temu wyraz i wychodzi to nam całkiem nieźle.
Odnoszę wrażenie, że to wspólna cecha większości kapel z nowej fali brytyjskiego post-punka - gorycz związana sytuacją w waszym kraju stanowi nieograniczone źródło inspiracji.
KAH: Dokładnie, problemy w Wielkiej Brytanii chyba nigdy się nie skończą, przez co dostajemy szału, ale jednocześnie mamy o czym pisać. W ten sposób docieramy do osób, które myślą podobnie i w jakiś sposób wyładowujemy nasz żal.
Wolelibyście żyć w Wielkiej Brytanii pozbawionej tych wszystkich problemów? Na pewno przyniosłoby to dużą ulgę, ale z drugiej strony stracilibyście żyzny grunt dla inspiracji.
TD: Oczywiście, że wolelibyśmy żyć w kraju pozbawionym wszystkich problemów, które mamy na głowach. Jeśli miałoby się to odbyć kosztem zespołu, nie widzę żadnego problemu. Jebać zespół. Lepiej ofiarować swoje hobby i w zamian mieć spokojne życie [śmiech].
SH: Polityka to istotna część twórczości Folly Group, ale nie najistotniejsza. Mamy wiele tekstów, w których poruszamy zupełnie odmienne tematy, więc dalibyśmy sobie radę bez tego dosyć toksycznego źródła inspiracji. Jesteśmy otwartymi osobami, na pewno złapalibyśmy inny wątek tematyczny pasujący do naszej muzyki.
KAH: Jesteśmy też bardzo marudnymi typami, więc i tak mielibyśmy na co narzekać. W miejscu polityki wyrosłoby pewnie kilka innych spraw, na temat których pisalibyśmy teksty.
Skąd u was tendencja do marudzenia?
KAH: Po prostu codziennie budzę się i od razu coś mnie irytuje, zaczynam marszczyć brwi, narzekać pod nosem na wszystko i grymasić. Na przykład w trakcie tras koncertowych jestem marudny przez Toma, może to wszystko jego wina [śmiech]?
SH: Każdy z nas ma zupełnie inne pomysły na świat idealny, pokłócilibyśmy się ze sobą nawet, gdyby każdy chciał dobrze. Tak to już bywa, ale nic nie poradzimy, musimy iść na kompromisy i znosić siebie nawzajem.
TD: Mówiąc zupełnie poważnie, jesteśmy raczej radosnymi ludźmi, którzy mimo pewnych komplikacji, starają się wynieść coś dobrego z każdej sytuacji.
Tom świetnie ujął to, jakie sprawiacie wrażenie, co mocno kontrastuje z zawartością waszych tekstów.
SH: Staramy się być radośni, bo gdybyśmy wiecznie na wszystko narzekali, przestalibyśmy odczuwać jakąkolwiek przyjemność z życia. Marudzenie jest wpisane w nasze geny, to w końcu bardzo brytyjska cecha, ale stanowi niewielką część naszych osobowości. Po prostu musimy czasami wkurzyć się, żeby później odzyskać dobry nastrój. Dlatego piszemy właśnie takie utwory. Anglicy mają to do siebie, że automatycznie nienawidzą swoich przywódców, a my do tego opisu dobrze pasujemy.
Czy istnieje szansa, by w najbliższej przyszłości Anglią rządził ktoś, na kogo nie narzekałaby ponad połowa obywateli?
TD: Nie wydaje mi się. Przynajmniej obecnie nie dostrzegłem nikogo, kto mógłby pogodzić potrzeby wszystkich obywateli, więc trzeba próbować wybrać mniejsze zło, a nie kogoś perfekcyjnego, bo to niemożliwe.
SH: Dokładnie, nigdy nie uszczęśliwisz wszystkich, ale warto - mimo odmiennych poglądów - szanować potrzeby każdego obywatela. Jeśli ktoś taki objąłby stery w Anglii, byłoby naprawdę dobrze.
W waszej muzyce słychać wiele obaw, ale zawiera również dużo energii, a momentami nawet ekstatycznego podniecenia. Jak połączyć te wszystkie elementy, żeby żaden z nich za bardzo nie odstawał od reszty?
SH: Wydaje mi się, że to ekstatyczne podniecenie bierze się z fascynacji muzyką dance'ową. Uwielbiamy jej rytmiczny puls i przede wszystkim poczucie radości oraz pozytywnej energii bijące z utworów utrzymanych w tej konwencji. Chcemy robić to samo, pokazywać ludziom, jak bardzo cieszy nas komponowanie, zarażać tą niczym niezmąconą zajawką.
Cały świat rozpływa się nad brytyjską sceną muzyki alternatywnej, więc na przekór zapytam, co was w niej wkurza?
SH: Chyba to, że jest skupiona wokół Londynu. Dziennikarze i słuchacze wiecznie promują zespoły z tego miasta, a przecież w innych rejonach też mamy ich bardzo wiele, a do tego wcale nie odstają poziomem od najpopularniejszych graczy. Na szczęście zauważyłem, że z biegiem czasu ludzie zaczynają to rozumieć i bardzo się z tego powodu cieszę.
fot. Alexandra Waespi