Jarołsaw Kowal: Ostatnio rozmawialiśmy prawie dokładnie dwa lata temu, Kacha wspomniała wtedy, że nigdy nie jest stuprocentowo zadowolona z waszej muzyki - na ile procent ocenilibyście nową EP-kę?
Kacha Kowalczyk: Po czasie nasze starsze rzeczy zaczynają mi się podobać.
Łukasz Rozmysłowski: Co? Miałem wrażenie, że po czasie właśnie przestają ci się podobać.
KK: Ostatnio słuchałam akurat "Docusoap" i "Tamagotchi", stwierdziłam, że jednak są spoko, a jeżeli chodzi o EP-kę, to dałabym jej z osiemdziesiąt procent.
ŁR: Zrobimy wywiad za rok i sprawdzimy, jak to się będzie zmieniać [śmiech]. Ja wszystkiemu, co nagraliśmy daję sto procent.
KK: Naprawdę? No to super.
ŁR: Tak naprawdę to ostatniemu albumowi daję z osiemdziesiąt procent, a nowej EP-ce siedemdziesiąt pięć. "Docusoap" póki co jest dla mnie najlepszym, co nagraliśmy. Jest najbardziej różnorodny, zmieściliśmy na nim najwięcej odmiennych wariactw i pomysłów.
Wspomnieliście w tamtym wywiadzie, że kiedy mówicie znajomym o współpracy z jakimś raperem, łapią się za głowy i zakładają porażkę. Tak było przy "Mirażu", który nagraliście z Żabsonem?
KK: Już nie mamy takich sytuacji. W ciągu zaledwie dwóch lat czasy bardzo się zmieniły [śmiech]. Nie mam chyba takich znajomych, którzy łapaliby się za głowę, bo nagrywamy z kimś, kto rapuje.
ŁR: Ja niedawno miałem taką sytuację - byłem na spotkaniu klasowym z liceum i faktycznie jeden z kolegów złapał się za głowę [śmiech].
Z drugiej strony jako jedni z nielicznych jesteście całkowicie odporni na zarzuty pokroju sprzedali się albo skończyli się, mam wrażenie, że jesteście w podobnej sytuacji, w jakiej było The Prodigy w końcówce lat 90. - lubią was wszyscy.
KK: Nie wiem, czy wszyscy nas lubią [śmiech], ale kiedyś bardzo się przejmowałem opiniami innych osób - i to w czasie, gdy robiłam dość bezpieczne rzeczy - a teraz mam wyjebane. Nie sprawdzam nawet, jaki jest odbiór tego, co robimy, idę po prostu dalej i nie przejmuję się reakcjami. Dobrze jest mi bez tego.
Ale powszechna sympatia do was przekłada się również na częste goszczenie u innych, bardzo różnorodnych artystów i artystek, od 1988 z Margaret przez Niemoc po Nath czy Kurkiewicza. Przystajecie na większość propozycji nagrywania gościnnych partii czy jeszcze więcej odrzucacie?
KK: Są takie momenty, że właściwie co drugi dzień dostaję jakąś propozycję, więc stwierdziłam, że w tym roku muszę być bardziej asertywna. Za dużo jest mnie na różnych projektach, które bardzo daleko odbiegają od tego, co robię na co dzień albo od tego, czym się inspiruję. Jeżeli coś mi teraz nie do końca pasuje, to ładnie odpowiadam, że nie mogę się tego podjąć. Łukasz też ma ostatnio dużo producenckich projektów - Esceh i Szpaku, Janusz Walczuk, Tymek.
ŁR: Czasami robię po prostu tak, że kiedy dostaję pytanie o współpracę, a nie do końca czuję ten klimat, to udaję, że wcale takiego pytania nie dostałem [śmiech].
KK: Ja już tak nie robię. Próbuję się postawić w sytuacji takiej osoby, która pewnie czeka na jakąś reakcję, więc wolę asertywnie odmówić. To nie jest jednak tak, że na coś się zamykamy albo boimy się wychodzić poza strefę komfortu, po prostu nie ze wszystkim jest nam po drodze.
ŁR: Mam duży problem z odmawianiem. Zazwyczaj jestem zbyt miły, więc jeżeli wiem na pewno, że czegoś nie chcę zrobić, to wolę przemilczeć.
O ile się nie mylę, we wszystkich utworach, gdzie Kacha gościnnie użyczyła głosu w ciągu ostatnich dwóch lat teksty zostały napisane w języku polskim. To właśnie te doświadczenia sprawiły, że sami postanowiliście nagrać EP-kę po polsku?
KK: Tak, doszłam do tego, że znacznie łatwiej tworzy mi się po polsku, ale to też kwestia muzyki, jaką słucham - w ostatnim czasie tej z Polski jest znacznie więcej. Przez minione dwa-trzy lata pojawiło się mnóstwo fajnych projektów, chociażby Mlody Korden x Cygan9, Nath albo Tuzza, i to mnie natchnęło do tego, żeby zacząć tworzyć w języku polskim. W dodatku nasi odbiorcy są głównie tutaj, a myślę, że dzisiaj na tyle dużo się zmieniło, że gdybyśmy zechcieli grać zagranicą, to śpiewanie wyłącznie po angielsku nie byłoby konieczne.
ŁR: Próbowaliśmy bardziej rozwinąć naszą działalność zagraniczną, ale na pewnym etapie zatrzymaliśmy się, a nawet bardziej zostaliśmy zatrzymani przez wirusa. Może to właśnie przez pandemię zdecydowaliśmy się na takie wydawnictwo.
KK: Przede wszystkim stwierdziłam, że robienie takiej muzy w języku polskim jest ciekawsze, bo dzięki temu nie przypominamy kolejnego zachodniego zespołu... Ale nie wiem, czy to jest dobre podejście [śmiech].
Wiele osób twierdzi, że po polsku pisze się trudniej - sylaby są dłuższe, słowa są dłuższe, zasady gramatyczne bardziej skomplikowane.
KK: Miałam podobne uprzedzenia, ale jak już się w to wejdzie, wszystkie te wątpliwości dość szybko zaczynają znikać i nie ma większego problemu z tym, żeby odpowiednio modulować głos. Jedynym, co okazało się trudne jest ćwiczenie dykcji - muszę poświęcać temu więcej czasu, bo mam wadę wymowy na literę s i czasami seplenię. Przed nagrywaniem za każdym razem muszę robić rozgrzewkę.
Wada wymowy może być też atutem, na przykład Partycja śpiewa z bardzo wyraźną i dodaje to jej muzyce wyjątkowości.
KK: Faktycznie jest to u niej czymś bardzo specyficznym i interesującym. To w ogóle bardzo intrygująca muzyka, ma w sobie jednocześnie coś z witch house'u i trapu. Jestem ciekawa, kiedy bardziej wybije się, bo to naprawdę ciekawe brzmienie. Złapałyśmy nawet ostatnio kontakt na Instagramie.
Jako oddany fan "Sailor Moon" nie mogę nie zapytać o pierwszy wers "Lawy" - Czarodziejka z Księżyca jest waszą ulubioną Czarodziejką? Bo ja bym was widział raczej jako Czarodziejkę z Marsa - trzymającą emocje na wodzy, zainteresowaną popkulturą, grającą na kilku instrumentach.
KK: [śmiech] Mogłabym ją rzeczywiście dodać.
ŁR: Nigdy tego nie oglądałem, byłem raczej nastawiony na "Transformersy" albo "Gumisie".
KK: Celowałam w bardzo ogólny nastrój "Sailor Moon", to raczej spontaniczny wyrywek z popkultury, który pasował do narracji w tej piosence. Zrobiliśmy też inny kawałek, gdzie Czarodziejka z Księżyca jest bardzo mocnym motywem, ale nie mogę więcej zdradzić - kiedyś to chyba wyjdzie.
Manga i anime są dzisiaj coraz częściej obecne w muzyce - w emo-rapie, w lo-fi hip-hopie, jest też takie zjawisko jak animecore.
KK: I bardzo mocno przekłada się to na merch, to się już stało większą częścią popkultury. My podeszliśmy do tego bardziej spontaniczne. Oglądałam kiedyś "Naruto" czy "Shaman King" na Jetix-ie, teraz rzadziej sięgam po anime, ale wielu znajomych nadal mocno w tym siedzi i co jakiś czas podsuwają różne rzeczy. Lubię tę estetykę, ale nie jestem w nią mocno wkręcona.
A czy zmiana języka pozwala dokonać szerszej zmiany w tworzeniu muzyki? Nawet najbardziej kreatywne umysły w końcu wpadają w pułapkę wygodnego, ulubionego schematu, z którego trudno się wyzwolić. Może wymienienie jednego elementu to bodziec pozwalający na ruch w nowym kierunku?
KK: Wydaje mi się, że sterylność tej EP-ki i jej dużo większa przejrzystość niż na poprzednich albumach nie jest kwestią językową, tylko kwestią zmiany podejścia spowodowaną okresem pandemii, ale kto wie, czy nie wrócimy do numerów, gdzie będzie więcej szumów albo reverbu czy delaya. "Rewal" to po prostu podsumowanie jakiegoś etapu naszej działalności. W trakcie pandemii zasłuchiwałam się w popie, w bardzo mainstreamowej muzyce i myślę, że to też miało wpływ na nasze brzmienie.
ŁR: Zasłuchanie w popie i w rapie sprawiło też, że miks EP-ki jest zupełnie inny. Zdecydowaliśmy się na współpracę z DJ-em Johny'm, który miksuje największych raperów w Polsce i było to dla nas o tyle nowe, że nigdy nie mieliśmy tak bardzo przejrzystego wokalu, a zawsze mnie interesowało, jak to działa u zagranicznych artystów - na przykład Caroline Polachek - że ich głosy są do tego stopnia wyraźne.
KK: Przy jej nowym utworze ["Billions"] najpierw trochę mnie to gryzło, ale później mocno weszło. Musimy się zastanowić, czy dalej iść w tym kierunku, bo może to już przesada w drugą stronę.
Często wskazujecie na muzykę, jakiej aktualnie słuchacie i na jej bezpośrednie przełożenie na wasze utwory - tak to u was działa, że najświeższe fascynacje natychmiast inspirują do działania?
ŁR: Tak, słuchamy czegoś i od razu chcemy robić coś podobnego. Kiedyś nawet mocniej to odczuwałem - coś wpadło mi do głowy i natychmiast próbowałem zrobić coś w podobnym stylu. Dzisiaj już tak nie mam, ale rzeczywiście to, co dodaję na playlistę albo co gra w tle w ciągu dnia wpływa na to, co sam później robię.
KK: Ja mam z kolei od około trzech miesięcy tropikalny nastrój, słucham na przykład FKA Twigs czy zadymionych reggaetonów i mam ochotę pójść w takie brzmienia.
ŁR: Akurat wczoraj dostałem od Kachy wiadomość czy raczej wytyczne dotyczące kolejnego materiału [śmiech].
KK: To się jeszcze okaże, czy damy radę skierować te pomysły na odpowiedni tor, ale jest na EP-ce piosenka "Omamy", która ma odrobinę tropikalny moodzik.
ŁR: To był jeden z nielicznych utworów, które zrobiłem "na zamówienie". Raczej tego nie robię, ale Kacha powiedziała, że chciałaby kawałek w stylu "Pearls" z poprzedniej płyty i tak ten podkład powstał... choć jedno drugiego kompletnie nie przypomina.
KK: Naprawdę? Ja zawsze mówię, że "Omamy" to polskie "Pearls"."Miraż" też jest dość reggaetonowy, ma podobny bicik.
Po premierze poprzedniego albumu opisywano waszą muzykę za pomocą nazw mikro-gatunków pokroju vaporwave, seapunk albo nawet hyperpop. Wolicie, kiedy przypisuje się wam nawiązywanie do szeregu tak drobnych, reprezentowanych przez garstkę osób zjawisk muzycznych czy lepsza jest jak najogólniejsza etykieta - na przykład alt pop - która wzbudza znacznie mniej wyobrażeń czy oczekiwań?
KK: Lubię kiedy elementy różnych mikro-gatunków są dostrzegane, wtedy czuję, że osoba wypowiadająca się na temat naszej muzyki wie, o czym mówi i jest z nią osłuchana. Najbliżej jest nam do tych opinii, które opisują nas jako eklektyczny twór, trochę dreampopowy, trochę trapowy i trochę wszystko to, co jest pomiędzy.
ŁR: Ja zawsze mówię, że robimy po prostu pop. Kiedyś określałem nas jako "cold pop", ale ostatnio jest już tylko "pop".
A czy w ogóle gatunki muzyczną są jeszcze potrzebne? W ostatnim czasie właśnie w środowisku związanym z hyperpopem pojawił się sprzeciw i próby odcięcia od tego określenia, kilka lat wcześniej w identycznej sytuacji był dzisiaj niemal wymarły witch house.
KK: Najczęściej takie zjawiska w końcu zaczynają wchodzić w mariaże z innymi, chociażby hyperpop mocno wszedł do rapu, czego przykładem jest ostatnia płyta Aminé albo u nas Mlody Korden x Cygan9. Czasami są to wręcz pojedyncze bity, jak u Playboia Cartiego albo Lil Uzi Verta. Przywiązywanie się do jakiegokolwiek gatunku nie wydaje mi się dobrym rozwiązaniem, warto czerpać z wielu źródeł, a nie tylko z jednego, ściśle dookreślonego.
ŁR: Samo kategoryzowanie muzyki wydaje mi się czymś przydatnym. Gdyby dziennikarze czy muzyczni fanatycy nie wyciągali tych drobnych szczegółów i nie tworzyli nowych podgatunków, to trudno byłoby później znajdować coś podobnego do artysty czy kawałka, które akurat się nam spodobały. To ułatwia szukanie inspiracji. Kiedyś wpadliśmy na przykład na Dinamarcę i okazało się, że jego brzmienie określane jest jako neoperreo, a po tej podpowiedzi znalazłem mnóstwo innych, podobnych artystów.
KK: To jest ciekawe również w kontekście historii muzyki. Za pięćdziesiąt lat będziemy czytać: O, hyperpop był w 2022 roku, ktoś to dopiero wtedy odkryje, zacznie obczajać i będzie brzmiało dla niego bardzo obco.
Sposób tworzenia muzyki będzie w przyszłości zależny od dostępnych form przekazywania jej? To nie jest nic nowego - przed wynalezieniem płyty winylowej można było grać ciągiem w nieskończoność, później pojawiła się konieczność wpasowania do kompozycji momentu pozwalającego na przerzucenie strony; a teraz część artystów/artystek dostosowuje się do TikToka. Na przykład PinkPantheress wypracował specyficzną formułę około dwuminutowych kawałków, gdzie najbardziej chwytliwy moment wybrzmiewa na samym początku i chociaż wydaje się refrenem, często nie starcza później czasu, żeby go powtórzyć.
KK: Na pewno trochę się temu poddajemy. Mam z tyłu głowy, że jak traci się świadomość tego, co się aktualnie dzieje w muzyce, przestaje się dostrzegać jej rozwój, to wtedy zaczyna się popadać w epigoństwo. Ale wydaje mi się, że jestem na tym punkcie trochę za bardzo poschizowana.
ŁR: Według mnie chociażby u PinkPantheress to nie jest kwestia jakiegoś przemyślanego działania.
KK: Tak, ona chyba nie ma odgórnych założeń, co do kształtu swoich utworów. Stała się hitem TikToka trochę z przypadku.
ŁR: Zaczęło się od tego, że pokazywała surowe pomysły na piosenki, wrzucała na TikToka krótkie fragmenty i jak już ta formuła chwyciła, to nie próbowała jej rozwijać w innym kierunku. Często jest tak, że kiedy przyciągnie się słuchaczy pierwotnym, prostym pomysłem, to później zaczyna się kombinowanie, a to już nie brzmi tak dobrze, pojawia się za dużo niepotrzebnych elementów i zainteresowanie maleje.
KK: Dla nowego pokolenia krótka forma piosenki jest już czymś bardzo naturalnym. Wystarczy popatrzeć na nastoletnich artystów z Polski - ich kawałki na Soundcloudzie często trwają minutę pięćdziesiąt, maksymalnie dwie trzydzieści.
To miałem na myśli - nie tyle podporządkowywanie się jakiemuś trendowi, co osłuchanie z nim do tego stopnia, że w naturalny sposób tworzy się podobną muzykę.
ŁR: Dla kolejnego pokolenia faktycznie może to być zupełnie zwyczajnie, ale gdybyśmy sami zaczęli tworzyć w ten sposób, to chyba tylko po to, żeby lepiej coś sprzedać. Bardzo lubię formułę PinkPantheress, ale z drugiej strony lubię też słuchać płyt w całości albo kawałków które mają po pięć minut, na przykład Franka Oceana.
KK: Może za dziesięć lat piosenki będą trwały trzydzieści sekund [śmiech]. Albo już tylko influencerzy i androidy będą się tym zajmować.
Nie kusi was, żeby nagrać jeden-dwa single, na których poszlibyście na kompromis z bardziej komercyjnym brzmieniem, może do tego wystąpilibyście w reklamie sieci telefonicznej i mielibyście zapewnione zaplecze finansowe na lata?
KK: Kiedyś na pewno nie zgodziłabym się na coś takiego, teraz jestem otwarta na wiele możliwości. Nawet 100 Gecs zrobiło piosenkę do reklamy. Myślę, że da się to ciekawie ograć, ale na pewno nie potrafiłabym zrobić kompletnie banalnej, chamskiej piosenki.
ŁR: To tak naprawdę nie jest wcale proste. Od samego początku byliśmy w "alternatywie", fascynowało nas najpierw skandynawskie, rozmyte brzmienie i cały czas szliśmy w kierunku niezależnej muzyki. Później próbowałem zagłębić się w mainstreamowy pop, chociażby w piosenki Duy Lipy, i doszedłem do tego, że nie jest łatwo napisać prosty, bardzo chwytliwy kawałek.
KK: Kiedy próbuje się czegoś takiego na siłę, zazwyczaj wychodzi coś miałkiego, ogrywanie w kółko tych samych patentów. Pop to najtrudniejsze, czego można się podjąć. W zeszłym roku widziałam się z braćmi Kacperczyk i długo rozmawialiśmy o tym, że nie ma większego wyzwania od nagrania hitu.
A do tego granica pomiędzy popem a alternatywą jest dzisiaj wyjątkowo płynna.
ŁR: I są też różne popy - Bruno Mars a Lana Del Rey to dla mnie dwa kompletnie inne oblicza popu.
Komponujecie już coś nowego? Przymierzacie się do kolejnego albumu?
KK: Robiłam teraz dużo rzeczy poza Coals, ale w marcu siadamy do pracy nad nową muzyką.
Nie wiem, jak sprzedają się wasze albumy, ale wiem, że dużą popularnością cieszą się wasze szaliki - co jakiś czas wypuszczacie nowy wzór i błyskawicznie wyprzedajecie nakład. Dlaczego wasza publiczność tak bardzo za nimi szaleje?
ŁR: [śmiech] Często ludzie pytali nas o merch, a któregoś dnia trafiliśmy na Facebooku na post Nagrobków z szalikami i bardzo to nas zaciekawiło. Zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie się coś takiego produkuje, jak się za to zabrać. Zrobiliśmy research, zamówiliśmy pierwszy wzór i okazało się, że zainteresowanie jest bardzo duże. Za drugim razem było jeszcze większe, teraz znowu odzew jest duży i pewnie będziemy tę tradycję kontynuować.
Coals wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.
fot. Agata Kapuścinska