Obraz artykułu Narbo Dacal: Staramy się unikać kanonów, często nie wiemy, że czegoś "nie można"

Narbo Dacal: Staramy się unikać kanonów, często nie wiemy, że czegoś "nie można"

Debiutancki mini-album Narbo Dacal pokazał, że w post/sludge metalu jeszcze nie wszystko stracone, że da się w jego granicach zrobić wiele ciekawego, choćby poprzez dodanie folkowej melodyki. Przy okazji premiery pierwszego materiału rozmawiam z gitarzystą, Grzegorzem Włodkiem oraz śpiewającą basistką, Elizą Ratusznik.

Łukasz Brzozowski: Lubicie odkrywać nieznane?

Grzegorz Włodek: To zależy, bo z jednej strony nie lubię zmian, nazwałbym siebie klasycznym typem osadnika, a nie odkrywcy i eksperymentatora, ale z drugiej strony granie muzyki jest tak bezpiecznym gruntem, że jak najbardziej warto pokombinować i wyjść ze strefy komfortu. W końcu co mam do stracenia?

 

Eliza Ratusznik: Nieznane wiąże się z czymś fascynującym i trochę niebezpiecznym, ale przynajmniej jest wtedy, gdy już to odkryjesz i zostawisz ślad na jeszcze nieodkrytej ścieżce,  czujesz satysfakcję wynikającą z samej próby. Myślę, że czuć to w naszej muzyce.

 

Zapytałem dlatego, bo gracie sludge, a wasz debiutancki materiał produkował M. z Mgły, na co dzień współpracujący raczej z black/deathmetalowymi składami. Celowo wybraliście akurat jego jako człowieka z inną perspektywą, potrafiącego spojrzeć na gatunek z odmiennej strony?

GW: Tak, bardzo nam w tym też pomogła sesja M. z Inkwizycją z początku 2019 roku. Nagrał wtedy z nami dwa numery, które wyszły świetnie - bardzo surowo i przede wszystkim oldschoolowo. Chcieliśmy tę moc i surowość jego produkcji wykorzystać u nas, w zderzeniu z wokalami Eli. Początkowo sam miał obawy, co z tego wyjdzie, czy poradzi sobie z harmoniami wokalnymi i tak dalej, ale jak już zaczęliśmy, wszystko poszło bardzo gładko i naturalnie. Do tego zależało nam na tym, żeby brzmienie było bardzo chłodne, wręcz "norweskie", a kto mógł się tego podjąć, jak nie Mikołaj?

 

ER: Opierałam się na doświadczeniu chłopaków, którzy mieli już okazję współpracować z M. Niemniej wiedziałam, że będzie to dla mnie świetna okazja, żeby wejść w całkiem nowe środowisko produkcyjne. M. szybko odnalazł się w naszej muzyce oraz wokalach.

Operowanie kontrastami często wypada karykaturalnie, ale nie w waszym przypadku. Potrzebowaliście dużo czasu na wypracowanie odpowiedniej formuły czy koncept brzmienia mini-albumu narodził się już na wczesnym etapie nagrań?

GW: Cały koncept powstał wcześniej, zrobiliśmy w domowych warunkach demo z wykorzystaniem wszelkich efektów brzmieniowych i przestrzennych na wokalach oraz gitarach. U Mikołaja nagraliśmy to wszystko jeszcze raz  - już ze studyjną jakością, wykorzystując dodatkowo jego pomysły, również te aranżacyjne.


ER: Wybraliśmy M. dlatego, bo wiedzieliśmy, jak wyprodukował Mgłę i Inkwizycję, byliśmy całkiem pewni, że jego koncept będzie pasował do naszej muzy. To wychodziło raczej spontanicznie - brzmienie jest mocno surowe, więc nie było z naszej strony częstych ingerencji podczas miksu. Wiedzieliśmy tylko tyle, że nie chcemy brzmieć jak większość doomowych kapel.

 

Czy to sugestia, że Inkwizycję, Mgłę i Narbo Dacal coś łączy?

GW: Myślę, że łączy te wszystkie zespoły granie muzyki stuprocentowo europejskiej. Nie znajdziesz w niej "Ameryki", bluesa czy często obecnego w metalu z południa Stanów Zjednoczonych groove'u. Jest za to sporo - nazwijmy to - północy Europy, klimatu chłodu wynikającego z rozwiązań kompozycyjnych, brzmieniowych oraz mroku w tekstach. Po prostu trudno w tej muzyce o słońce, że tak obrazowo powiem. Tego szukała zawsze Inkwizycja i to jest też podstawą brzmienia Narbo Dacal.
 

Słychać u was wyraźne inspiracje Cult of Luna i post-metalem w ogóle, ale mam wrażenie, że stawiacie na przestrzeń - dajecie melodiom miejsce do wybrzmienia. To świadome podejście, wynikające z waszego doświadczenia poza metalową niszą?

GW: Ja żadnego doświadczenia z przestrzenią w graniu wcześniej nie miałem, dopiero w Narbo pozwoliłem sobie na odkrywanie tego kosmosu. Na pewno pomogła technologia, która weszła całkiem niedawno. Jako przykład może posłużyć kupno multiefektu za dwa tysiące złotych, który pozwala symulować świetnie brzmiące drogie oryginały kosztujące w sumie kilkanaście tysięcy złotych. Takie coś naprawdę pomaga uruchomić kreatywność, nawet bez większego doświadczenia. Złote czasy.

 

ER: Moje doświadczenie utwierdziło mnie raczej w tym, czego w Narbo Dacal nie robić i nie mówię tego w pejoratywnym znaczeniu, mam na myśli siłę kontrastu. Faktycznie świadomie tworzyłam linie melodyczne, którymi chciałam jak najbardziej wyjąć ze schematu, puścić je wolno, żeby żyły w symbiozie z tłem.

Kobieta stoi z kwiatami w dłoniach.

Czego świadomie unikasz w Narbo Dacal?

ER: Miałam jeden cel - wyjście z pudełka i podniesienie poprzeczki. Od tego się zaczęło i trwa to nadal. Założenia mogły się zmieniać wraz z upływem czasu, ale cel nieustannie był ten sam. W śpiewaniu unikam melodii, które przychodzą "pierwsze". Przeważnie próbuję wielu innych linii melodyjnych, zanim zdecyduję się na ostateczną wersję. W tekstach z kolei chcę uciekać od trywialnych zwrotów, ale wiadomo, nie jestem nativem języka angielskiego, więc czasem mogę popełniać różne błędy.

 

Ale czasami pierwotne rozwiązania bywają najlepsze.

ER: To prawda, ale kiedy wiem, że trącą banalnością, to muszę im trochę pomóc wznieść się wyżej.

 

GW: Jeśli o mnie chodzi, to nie lubię poprawiać czegoś w nieskończoność, mimo że jestem raczej perfekcjonistą. Bardzo często stawiam na rock'n'rollowo-punkowy luz, blisko mi do postawy "niech się dzieje, lećmy dalej".

 

Narbo Dacal to muzyka skrajnie odmienna od tego, co gracie w innych zespołach, ale skąd potrzeba zmiany kierunku? Kiedy poczuliście, że świat dookoła punka stał się dla was za ciasny?

ER: W moim przypadku była to kwestia znalezienia ludzi, którzy chcieli grać muzykę, jaką od dawna miałam w głowie, ale sama nie potrafiłam wykrzesać niczego w tym kierunku. Gdy pojawiła się okazja - w postaci facebookowego ogłoszenia o poszukiwaniu wokalistki do zespołu w takiej estetyce - wykorzystałam ją i tak zaczęła się moja całkiem nowa przygoda muzyczna.

 

GW: Poczułem dość poważne zmęczenie materiału, była to jedna z przyczyn mojego odejścia z Inkwizycji. Mieliśmy wypracowaną fajną formułę, ale chyba już nie dało się więcej z niej wycisnąć, do tego przyjęcie ostatnich nagrań na scenie hardcore-punkowej też wypadło trochę poniżej oczekiwań. Taki odwieczny los kapel stojących w rozkroku pomiędzy scenami - sprawdzić, czy nie Owls Woods Graves. Równolegle przeżyłem dość spóźnioną fascynację i post-metalem, i nowoczesnym doomem, i black metalem, więc w naturalny sposób wywołało to u mnie potrzebę założenia nowego zespołu.

Ale w końcu post-metal, doom czy sludge też są na swój sposób wtórne, podobnie jak hardcore punk - nie obawiacie się tego?
ER: Trzeba to zaakceptować i robić swoje, czerpać inspirację skąd się da, mielić ją, a na końcu wypuszczać autorską interpretację przetworzonych wpływów.

 

GW: Staramy się unikać kanonów. Na pewno pomaga nam to, że raczej nie jesteśmy chodzącymi encyklopediami i znamy tylko najciekawsze zespoły z tych stylistyk. Po prostu pracując nad numerami, często nie wiemy, że czegoś "nie można". Przywołam przykład Life of Agony, bo pamiętam, jakie poruszenie wywołali za dawnych lat - zestawienie tak łagodnego wokalu z dość już oklepanymi sabbathowskimi/hardcore'owymi riffami dało efekt niesamowitej świeżości. Zawsze chciałem mieć swoje Life of Agony.

 

Nagraliście płytę z muzykiem blackmetalowym za konsoletą, a na swojego facebookowego walla często wrzucacie numery z tego nurtu. Interesuje was wkroczenie na tę ścieżkę przy kolejnych wydawnictwach?

GW: Raczej nie. W ogóle nie jesteśmy blackmetalowcami, a wiemy, jak ważna w tej muzyce jest autentyczność. Dlatego tylko w kilku miejscach wykorzystaliśmy parę rozwiązań z tej stylistyki, bo po pierwsze pasowały,  a po drugie były jakimś tam naszym hołdem złożonym temu gatunkowi. W końcu z założenia chcieliśmy być eklektyczni, ale nie dla samego eklektyzmu, tylko dla całościowego efektu. Choćby w stylu, w jakim kiedyś to robiło Faith No More, gdzie najważniejszy był utwór jako całość.

 

Od momentu premiery ostatniego albumu Owls Woods Graves coraz częściej spotykam się ze stwierdzeniem, że symbioza środowiska punkowego z metalowym jest dzisiaj bardzo wyraźna. Część z was gra lub grała w Inkwizycji i Dizlu, gracie w metalowym Narbo Dacal - też zaobserwowaliście takie zjawisko czy uważacie, że to przesada?

GW: Trudne pytanie. Z jednej strony faktycznie mnóstwo tych bardziej świadomych artystów metalowych zainteresowało się dokonaniami punkowych sąsiadów. Do tego zacierają się różnice polityczne, ale przecież nie ma ani wspólnych festiwali, ani wspólnych tras łączących te światy, a to jest prawdziwy wyznacznik rynku.

Członkowie zespołu "Narbo Dacal".

Trafiłeś sedno z trasami i festiwalami, a w dodatku doszukiwanie się wpływów hardcore'a w grubo ciosanej i z metra ciętej muzyce metalowej często jest na wyrost.

GW: Faktycznie metalowcy z tych kwadratowych okolic - bo nie mówimy na przykład o Slayerze - raczej o hardcore punku nie słyszeli albo obchodzili go szerokim łukiem. Natomiast osoby dobrze łączące style, jeżeli potrafią wykorzystać inspiracje, to zawsze robili to z korzyścią.

 

Niedawno mieliście zagrać pierwszy koncert, ale w ostatniej chwili plany pokrzyżowało zakażenie koronawirusem. Mieliście inne sytuacje, kiedy spotykał was podobny pech?

ER: Przed nagrywaniem wokali w studiu złapałam infekcje gardła i przez to musieliśmy odłożyć sesję. Raz z inną kapelą musieliśmy odwołać występ w dniu koncertu, ale poza tym, żyje się pięknie. Czasami [śmiech].

 

GW: Staramy się tą sytuacją nie stresować, zdrowie to rzecz najważniejsza. Całe to nasze granie nie jest sprawą życia i śmierci, a poza tym dostaniemy dzięki temu trochę więcej czasu na lepsze przygotowanie się. Zawsze też przyjemniej robi się koncerty na wiosnę, a szczególnie wtedy, gdy - mam nadzieję - będzie już po szczycie zachorowań. Co do pecha, jeśli to można w ogóle pechem nazwać, przeszliśmy już prywatną tragedię w zespole i mam nadzieję, że limit wyczerpaliśmy na dłuższy czas... Bo wszystkie zdarzenia w typie odwołanego koncertu są przy tym błahostką.

 

fot. Izabela Doniec


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce