Łukasz Brzozowski: Uważacie, że wasza muzyka jest w jakiś sposób rock'n'rollowa?
Papa Musta: Jak najbardziej. Mamy podobne podejście do wszystkich wielkich stadionowych zespołów, stawiamy na mieszankę charyzmy i grę ze słuchaczami, sztuczki wizualne, a do tego nasze piosenki często emanują klimatem w typie Mötley Crüe czy Kiss. To te same melodie, ale zagrane w trochę odmienny sposób. Oczywiście na innych instrumentach, ale często w świecie Rat Kru jest więcej elementów łączących nas ze wspomnianymi kapelami niż różnic.
Da się u was wyczuć zbliżony poziom energii albo nawet atawizmu.
Rat One: Powiedziałbym, że w dużej mierze live'y ukazują nas od tej rock'n'rollowej strony. Gramy muzykę, którą można upchać do szufladki z napisem elektronika, ale ta energia, kontakt z publiką i przede wszystkim intensywność są bliższe gitarowym rzeczom niż tym dyskotekowym.
PM: Imponują nam metalowcy i intensywności ich koncertów - trudno doświadczyć równie radykalnych wrażeń podczas występów innego typu, na przykład popowych. Kiedy byliśmy młodsi, bardzo mocno jaraliśmy się glam metalem, muzyką przebojową, w jakiś sposób energiczną, ale zarazem bardzo efekciarską, przyciągającą ucho melodiami, a oko strojami i wystrojem. Do tej pory buzuje w nas fascynacja takimi rzeczami, więc w mniej lub bardziej świadomy sposób sięgamy po nią w Rat Kru.
Nie myśleliście o założeniu pobocznego projektu utrzymanego w stylistyce bliższej rockowi?
RO: Nie czujemy takiej potrzeby. Średnio czujemy tę konwencję jako muzycy, a do tego musielibyśmy się poważnie napracować, gdybyśmy już wyskoczyli z takim pomysłem. Instrumenty, pisanie kawałków w inny sposób niż zazwyczaj... Ponadto musielibyśmy znaleźć sobie dodatkowych ludzi do zespołu i dzielić się z nimi pieniędzmi, a bardzo tego nie chcemy.
PM: Obecnie w ogóle nie gra się rock'n'rolla w stadionowej i pełnej przepychu formie. Wyobrażasz sobie, że w dzisiejszych czasach sławę zyskałby zespół robiący rzeczy z taką pompą jak przed laty, na przykład Guns 'N Roses? Zapomnij. Ta muzyka umarła dawno temu i nigdy nie zmartwychwstanie, nad czym oczywiście ubolewamy, ale takie są fakty i bez sensu oszukiwać się, że jest inaczej. Teraz trzeba wyrażać emocje w inny sposób, dlatego cieszy mnie, że znajdujemy się pomiędzy dwoma światami, pozostając jednocześnie oryginalnymi twórcami.
Rat Kru: Lubimy jazdę po bandzie, ale nie przekraczamy żenady (wywiad)
Może dzisiaj nie gra się rock'n'rolla w stadionowej formie, ale wiele zespołów rockowych, nawet tych młodych stażem, potrafi podbijać listy przebojów i zdobywać serca słuchaczy.
PM: Na pewno coś w tym jest, ale dzisiaj zespół rockowy podbijający listy przebojów to rodzynek, pewien wyjątek od reguły i ewenement, a nie coś powszechnego. Znacznie lepiej sprzedaje się zupełnie inna muzyka. Co prawda masz zespoły w typie Royal Blood, do których wystarczy jedynie dwóch kolesi, by wykrzesać nieludzkie pokłady energii, ale to trochę za mało, by mówić o globalnym zjawisku. Niemniej fajnie obserwować nowe projekty z tej bajki, podoba mi się ich muzyka i brak kurczowego przywiązania do przeszłości.
Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, kiedy słucham waszej muzyki to retro-podróż po wspomnieniach z ostatnich dekad ubiegłego wieku. Wiem, że nie robicie tego celowo, ale wiele młodych kapel świadomie wybiera tę stylistykę - odbiera im to szczerość?
PM: To trochę trudniejszy temat niż mogłoby się wydawać. Dla mnie najważniejszym wyznacznikiem poziomu i przede wszystkim klasy takiej muzyki jest koncert. Gdybym poszedł na jedną z kapel, które masz na myśli, zobaczył, czy wyglądają jak gwiazdy, czy mają charyzmę, czy chłoną swoją twórczość, wtedy mógłbym odpowiedzieć. Płyta to tylko pretekst do występowania i obcowania z fanami, więc jeśli jakąś grupą kierowałaby wyłącznie moda albo chęć zdobycia rozgłosu, od razu rozpoznałbym to na żywo.
RO: Zastanawiam się, czy nazywanie nas retro-zespołem lub retro-projektem ma jakikolwiek sens. Nasze ciuchy oczywiście sugerują fascynację minionymi czasami, ale muzyka, którą gramy jest po prostu nieprzystająca do dzisiejszych czasów, zupełnie inna, ale nie retro.
PM: Zgadzam się. W naszej muzyce można odnaleźć pewne elementy retro, nawet w dużym natężeniu, ale nie jesteśmy uwięzieni w przeszłości. Na "Roku szczura" mieliśmy kilka kawałków, w których zwrotkę budowały trapowe beaty, w przypadku drugiego krążka będzie zresztą tak samo, więc wiemy, jak to się robi współcześnie i nie mamy z tym żadnego problemu. Mieszamy różne stylistyki, a jeśli coś pasuje do obranego przez nas flowu, idziemy w to i nie zastanawiamy się.
Współczesne jest również to, że nagrywaliście z RAU Performance, Rzabką czy Mery Spolsky. Celowo nawiązujecie współpracę z młodymi artystami z różnych nurtów, żeby złapać inną perspektywę i nauczyć się czegoś nowego?
PM: Niekoniecznie, w każdym z tych przypadków o nawiązaniu współpracy decydowały odmienne czynniki - nie tylko muzyczne, ale też personalne. Historia featu Mery Spolsky w kawałku "Grzyby" jest pokłosiem tego, że byliśmy z nią w trasie koncertowej. Dogadywaliśmy się, wszystko było spoko, więc uznaliśmy, że warto coś razem nagrać, a efekt tej bardzo nas usatysfakcjonował. Sprawa wyglądała dosyć podobnie w przypadku RAU - przepadamy za sobą od dawna, więc dlaczego by nie wciągnąć ziomka do któregoś z numerów?
Popularność Rat Kru wciąż rośnie, wydaje was Kayax, macie różnorodne grono fanów - jakim cudem doszliście do tego z tak nieoczywistą muzyką jak na tak zwaną "polską alternatywę"?
PM: To wszystko jest efektem masy kombinacji wizerunkowych, muzycznych i zakulisowych. Przede wszystkim cenimy sobie konsekwentność i staramy się jej trzymać tak bardzo, jak tylko możemy, bo skoro mamy pomysł na siebie, to warto go rozwijać, póki pozwala nam na to kreatywność czy pasja. W dużym skrócie - robimy ruchy pozwalające Rat Kru nieustannie rosnąć, bo jeśli w tej branży nie rośniesz, to z automatu spadasz. Brutalne, ale prawdziwe.
Ale David Guetta, Metallica czy U2 już raczej nie urosną, a trudno wyobrazić sobie nagły upadek ich legend.
PM: Wiadomo, że wśród tych największych zespołów sprawy mają się nieco inaczej, ale mówię przede wszystkim o małym i w gruncie rzeczy lokalnym świecie polskiej alternatywy. Wystarczy przypomnieć sobie różne rozdziały historii muzyki w naszym kraju, by dojść do wniosku, że kochane kiedyś kapele rozpadły się albo nikt o nich już nie pamięta. Po prostu cały czas staramy się robić coś innego, nie stać w miejscu i nie brać mniejszych lub większych sukcesów za pewnik. Póki czujemy, że z kawałka na kawałek zaliczamy postęp i nie brzmimy jak tysiąc innych kapel, możemy spać spokojnie. Wcześniej wspominałem o konsekwentności i będę się tego trzymał - nasze poprzednie grupy rozpadały się przez brak czegoś, co nazwałbym dyscypliną i hartem w działaniu. Gdy zakładaliśmy Rat Kru, postanowiliśmy, że nie popełnimy więcej tych samych błędów i jak na razie udaje się.
RO: Chcemy być więksi, lepsi i silniejsi. Już teraz osiągnęliśmy poziom popularności, który bardzo nas satysfakcjonuje, ale chcemy urosnąć jeszcze bardziej, bo pożądanie rozwoju pomaga w tworzeniu oraz ciągłemu podsycaniu fascynacji tym, co robimy.
Co dzieje się w momentach, kiedy wasze plany zmierzają w innym kierunku niż byście sobie tego życzyli? Cała ta konstrukcja pada czy potraficie zastąpić ją czymś innym?
PM: Przede wszystkim nie panikujemy. Jeśli na naszej drodze pojawia się komplikująca życie sytuacja, oceniamy ją, analizujemy i z pełnym spokojem rozkminiamy, jak możemy rozwiązać problem. To czysta logika.
RO: Mamy pewien schemat działań, ale jak to bywa ze schematami, czasami potrafią się wykoleić, dlatego nigdy nie podejmujemy się żadnej akcji bez planu B i asa w rękawie.
Istotną częścią Rat Kru jest specyficzne poczucie humoru. Mieliście kiedykolwiek moment, w którym czuliście, że przedobrzyliście albo okazaliście się nieśmieszni?
PM: Któregoś razu Witek nasikał do doniczki i pochwalił się tym heroicznym czynem na Instagramie, a później usunął posta.
RO: Do tego pooznaczaliśmy pod tym postem jakichś ludzi i nie chcieliśmy, żeby zrobiło się totalnie kwasowo, więc trzeba było zainterweniować. Samo lanie do doniczki to nic strasznego, ale angażowanie do tego procesu różnych postaci miało w sobie element przegięcia.
PM: Byliśmy trochę podpici i na fali dosyć udanej imprezy do głowy wpadały nam dosyć durne pomysły, a to był jeden z nich [śmiech].
fot. Julia Rover (1), Maciej Madejski (2), Renata Hryniewicz (3)