Obraz artykułu Author & Punisher: Skrajna prawica fantazjuje o kolejnej wojnie domowej

Author & Punisher: Skrajna prawica fantazjuje o kolejnej wojnie domowej

Maszyny konstruowane przez Tristana Shone'a to wyjątkowe wynalazki o chłodnym, industrialnym brzmieniu, ale na nowym albumie ("Krüller", premiera 11 lutego) po raz pierwszy zostały sparowane z łagodnym wokalem. Jaki miała na to wpływ trasa koncertowa z Tool? Jak gotowi na wojnę amerykańscy preppersi odcisnęli piętno na tekstach? Skąd decyzja o nagraniu coveru największego przeboju Portishead? Między innymi tego dowiecie się z poniższej rozmowy.

Jarosław Kowal: Niedawno odkryłem Falkirk - zespół, w którym grałeś przed założeniem Author & Punisher. Wiem, jak wiele utrudnień wiąże się z działalnością w grupie, ale nie odczuwasz czasami braku tej kolektywnej energii chociażby podczas samotnych tras koncertowych?

Tristan Shone: Tak się składa, że przy "Krüller" dołączył do składu gitarzysta, ale nie wiązało się to z poczuciem samotności, choć i tak bywa, zwłaszcza wtedy, gdy lecę gdzieś dalej albo na pojedynczy występ i nie ma ze mną nawet mojego dźwiękowca. Nie mogę jednak powiedzieć, że brakuje mi zespołu, lubię grać w pojedynkę. Lubię szybko podejmować decyzje dotyczące chociażby setlisty. Te samotne momenty, kiedy wstaję gdzieś w innym mieście i jem śniadanie są w pewnym sensie odprężające.

Na nowym albumie znalazło się kilku gości, chociażby Danny Carey i Justin Chancellor z Tool, ale czy to oznacza, że podczas koncertów ktoś będzie wykonywał ich partie, czy planujesz dodać sample?
Do pewnego stopnia zawsze korzystam z sampli - niektóre partie klawiszowe czy rytmy wykraczają poza liczbę kończyn, którymi dysponuję. Utwory z Dannym i Justinem to jednak trochę inne przypadki... O ile nie znajdą się perkusista albo basista, z którymi mógłbym wyjść na scenę chociażby przy pojedynczym koncercie, po prostu pominę te fragmenty. Justin zagrał znakomicie w "Misery", jego perkusja wiele dodała temu utworowi, ale jestem w stanie odegrać go bez niej. Partie Danny'ego wykona natomiast - w odrobinę zmienionej wersji - gitarzysta.

 

W mainstreamowym hip-hopie zapraszanie gości to już niemal obowiązek, niektóre osoby publikują nawet cenniki w mediach społecznościowych, ale efekty takich współprac często są bezduszne. Jak ty do tego podchodzisz? Zwłaszcza teraz, gdy coraz rzadziej nagrywa się wspólnie w studiu, częściej polega to na przesyłaniu plików.

Nie przepadam za gościnnymi występami. Nowy album jest wyjątkiem, ale wynika to z dobrych relacji z Dannym i Justinem, które nawiązaliśmy, kiedy byłem na trasie z Tool. To Justin zapytał mnie, czy nagralibyśmy coś razem, a ja akurat byłem w trakcie komponowania. W przypadku Danny'ego było odwrotnie - sprawdziłem, czy chciałby dodać partie perkusyjną i tak się złożyło, że miał trochę czasu. Jeszcze inaczej było z gitarzystą Philem Sgrosso i Jasonem Beginem, który dodał do albumu wiele elementów elektronicznych i pomógł mi z produkcją - z nimi faktycznie mogłem się spotkać twarzą w twarz, byli w dużym stopniu zaangażowani w tworzenie tego materiału. Powiedziałbym wręcz, że stali się niemal członkami zespołu - bez nich na pewno by się nie udało.

Poza graniem na wyjątkowych instrumentach własnego projektu, postanowiłeś część z nich udostępnić w sprzedaży pod szyldem Drone Machines. Nie miałeś obaw przed podzieleniem się tym, co zarówno od strony muzycznej, jak i wizualnej stanowi najbardziej charakterystyczny element twojej twórczości?

Długo zmagałem się z podjęciem tej decyzji. Wiedziałem, że przede wszystkim zabierz mi to dużo czasu i pieniędzy, było dość ryzykowny krokiem. Stworzenie jednego egzemplarza instrumentu tylko dla siebie jest łatwe, nie musi być idealny, to trochę jak z ulubioną gitarą, z którą zawsze coś jest nie tak, ale właśnie z tego powodu ją uwielbiasz i przyzwyczajasz się do tego mankamentu. Przy sprzedaży jakość musi być jednak perfekcyjna. W pewnym momencie doszedłem też do takiego punktu, kiedy miałem mnóstwo pomysłów, ale nie byłem w stanie samodzielnie ich realizować. Razem z Jasonem Beginem i Adamem Dienerem - inżynierem mechaniki - postanowiliśmy, że spotkamy się i przegadamy temat. Mieliśmy mniej więcej takie same pomysły, więc ostatecznie postanowiliśmy połączyć siły. Mam nadzieję, że zabawa z moimi instrumentami sprawi ludziom przyjemność. Wydaje mi się, że nie będę miał z tym problemu, kiedy zobaczę na scenie kogoś innego, kto korzysta z zaprojektowanego przeze mnie sprzętu.

 

Podejrzewam, że nie może być to aż tak trudne w opanowaniu, ale czy musiałeś rozpisać instrukcję obsługi?

Niczego jeszcze nie udostępniliśmy w sprzedaży, ale mamy trzy maszyny, które są już niemal ukończone i niedługo będzie można je kupić. Musieliśmy napisać do nich instrukcje, napisaliśmy też elektryczną specyfikację, weszliśmy naprawdę głęboko w sferę hardware'u i software'u - nigdy wcześniej nie sprawdzałem tego wszystkiego aż tak szczegółowo. Przygotowaliśmy instrumenty tak, żeby mogły współgrać z modularnymi syntezatorami, żeby działały za pomocą ethernetu i OSC. Chcemy, żeby miało to charakter otwartego oprogramowania, żeby nikt nie miał problemu z wymianą części czy przeprogramowaniem software'u. Będzie się mogła tworzyć wokół tego swoista społeczność, dzięki czemu żywotność tych maszyn będzie znacznie większa. Nie chcę też nikogo odstraszać zbyt szczegółową instrukcją, to dość intuicyjne urządzenia.

Członek zespołu Author & Punisher, zdjęcie portretowe.

Widziałem twój koncert w Gdańsku w 2018 roku w niewielkim, podziemnym klubie, co zazwyczaj nie jest dla mnie problemem - lubię surowe, nie najlepiej nagłośnione koncerty blackmetalowe czy hardcorepunkowe, ale przy Author & Panisher to chyba nie działa. Bez dźwięku wysokiej jakości trudno docenić cały ten autorski sprzęt, który ze sobą wozisz.

Granie w Europie zawsze wiąże się z tego rodzaju wyzwaniami. Stworzenie odpowiednio dużej grupy fanów w tak odległym miejscu, która pozwoliłaby na granie w odpowiednio dużych klubach z dobrym nagłośnieniem, zajmuje trochę czasu. W Stanach jeśli klub nie ma odpowiednich frontów, przywożę własne. W Europie działam na bardzo ograniczonym budżecie... Pamiętam ten koncert w Gdańsku, zaraz obok była jakaś wielka impreza techno czy coś takiego [śmiech]. To nie był dobry występ, ale dobrze spędziłem czas w tamtej okolicy. To nie był jednak problem tylko tego jednego miejsca. Często trafiam do klubów, które dysponują zaledwie dwoma niewielkimi głośnikami i próbuję coś z tego wyciągnąć.

 

Z drugiej strony granie w halach przed Tool może być równie dużym wyzwaniem, chociażby ze względu na zagospodarowanie sceny. W małym klubie ludzie przynajmniej mogą popatrzeć na twoje instrumenty z bliska.

Tak, spotykam się z takimi opiniami. Lubię grać na moich instrumentach, lubię towarzyszącą temu estetykę, ale szczerze mówiąc, nie zależy mi aż tak bardzo na tym, żeby ludzie mogli przyjrzeć się temu, co robię. Ważne jest to, żeby moja muzyka broniła się samodzielnie. Granie w halach okazało się niesamowite z tego względu, że jakość dźwięku była absolutnie wyjątkowa. Każdego wieczoru słuchałem Tool i byli zaskakująco głośni, nie mogłem się nadziwić, jak bardzo wypełniają całe pomieszczenie. Z mojego punktu widzenia jak najlepsze brzmienie jest mimo wszystko najważniejsze. Kiedyś grałem w Mediolanie, mieście, z którego pochodzi mój booker i kiedy zobaczyłem nagłośnienie w klubie, serce mi po prostu pękło. Wiedziałem, że będzie naprawdę trudno. Spędziłem ze trzy godziny na przepinaniu wszystkiego, żeby wyciągnąć tyle z dźwięku, ile tylko się da. Teraz kiedy widzę, że jakieś miejsce jest naprawdę źle wyposażone, wolę odmówić, co też nie jest fajne, bo w niektórych regionach po prostu nie ma funduszy na nic lepszego.

Na nowym albumie w wielu momentach twój głos nie jest aż tak bardzo wysterowany, jak na poprzednich wydawnictwach. To była świadoma decyzja czy intuicja?

To się wiąże z występami z Tool, które nagrałem i wydałem jako "Live 2020 B.C.". Przy tak wysokiej jakości dźwięku mogłem naprawdę dobrze usłyszeć siebie samego i zweryfikować to, co dotąd robiłem. Wiele elementów podobało mi się - ciężar czy sposób, w jaki grałem - ale wokal był zbyt mglisty. W studiu można wiele wyciągnąć, ale na scenie zlewało się to w jedno i uznałem, że potrzebuję innego podejścia, trochę mniej przesteru. Poza tym zyskałem dzięki tej trasie więcej pewności siebie. Ekipa Tool pomogła mi ustawić odsłuchy tak, żebym znacznie lepiej mógł odnaleźć w tym hałasie własny głos. Mam wrażenie, że od dawna chciałem się tym zająć, ale cały czas odkładałem to na bok. Cieszę się, że w końcu znalazłem siłę, żeby się przełamać.

 

Dużym zaskoczeniem było usłyszenie twojej wersji "Glory Box" Portishead, którego z początku nawet nie rozpoznałem, bo nie użyłeś słynnego sampla z "Ike's Rap II" Isaaca Hayesa. Dlaczego wybrałeś utwór dotyczący kobiecości - stoi za tym jakieś dodatkowe znaczenie czy to po prostu kawałek, który lubisz?

Na pewno pierwotnie to był po prostu kawałek, który lubię. Jest w nim coś doomowego, stonerowego, bluesowego i miałem wrażenie, że pasuje do mojego albumu z tym lekkim wokalem i cięższym kontekstem. Od strony muzycznej czułem, że to idealny wybór, ale z czasem coraz bardziej trafiał do mnie też tekst. Obracam się w tak bardzo męskim, kolesiowskim światku metalowym, że dodanie pierwiastka kobiecego wydawało się właściwym posunięciem.

Członek zespołu Author & Punisher stoi, patrzy w obiektyw.

Twoje własne teksty zainspirowała "Przypowieść o siewcy" Octavii E. Butler, która - jak wiele książek science-fiction z ubiegłego stulecia - dzisiaj wydaje się dość realistyczna, w końcu faktycznie mierzymy się ze zmianami klimatycznymi, brakiem wody czy pandemią. Ciekawym wątkiem jest również pokazanie odejścia od zorganizowanej religii, przeciwko której nie wybuchła wojna - religia po prostu przestała się sprawdzać, ale nie zniknęła wraz z nią potrzeba duchowości. Myślisz, że ludzie faktycznie tego potrzebują czy możemy funkcjonować jako całkowicie przyziemne istoty?

Jestem stuprocentowym ateistą, a do tego inżynierem mechaniki i nauka w zupełności mi wystarcza. Patrzę na świat w bardzo racjonalny sposób, ale rozumiem, że nie każdy ma tak samo i nie każdy musi dzielić mój punkt widzenia. Wiem, że niektórym potrzebne jest to duchowe połączenie z czymś, co dodaje nadziei i siły w walce z problemami albo cierpieniem. Kościół Katolicki potrafi być okrutny i wszystkie inne religie również, ale niektórzy ludzie czerpią z wiary odwagę do życia. Babcia moje żony ma dziewięćdziesiąt sześć lat, mieszka w Sao Paulo w Brazylii i każdego dnia chodzi do kościoła jeszcze zanim pójdzie kupić bułki na śniadanie. Na pewno religia nie jest jedynym, co ją motywuje, ale dodaje jej energii, żeby zaczynać każdy kolejny dzień - jak mógłbym chcieć odebrania jej tego? Podobnie jest w "Przypowieści o siewcy", choć wymyślona tam religia earthseed ma trochę więcej wspólnego z rdzennymi praktykami w Ameryce, dotyczy szanowania natury i życia zgodnie z jej zasadami. Nie można też popadać w drugą skrajność - wiele wniosków w nauce wskazuje na to, że tak naprawdę niewiele wiemy o świecie, ale przynajmniej niewiedza nie jest tutaj czymś, co trzeba ukrywać.

 

Apokaliptyczny nastrój, w jakim przyszło nam żyć wpływa na ciebie w taki sposób, że odczuwasz rzeczywisty strach albo może nawet przygotowujesz się na czarną godzinę czy ma wymiar przede wszystkim inspiracji artystycznej?

Wydarzenia z lata 2020 roku miały duży wpływ na charakter tego albumu, a zwłaszcza cała ta "kultura preppersów". Mam wrażenie, że niektóre osoby o skrajnie prawicowych poglądach niemalże fantazjują o dniu, w którym będą mogły wywołać otwartą wojnę przeciwko rodakom o progresywnych poglądach i o innym kolorze skóry niż biała. Nie mogą się doczekać kolejnej wojny domowej. W końcu użyłyby tych wszystkich broni, które gromadzą od lat, mogłyby walczyć o przeżycie w wyposażonych na każdą okazję vanach i SUV-ach. Każda z nich zachwyca się sprzętem taktycznym, wydają na niego krocie i uwielbiają cały ten syf. To kapitalizm w jego najbardziej ekstremalnym wydaniu. Wszystko kręci się wokół sprzętu - trzeba mieć go dużo i wieść życie kolonialisty, ciągle podbijać... A przecież nie ma już czego podbić. Naszą ekonomię powinno się raczej ograniczać, zacząć troszczyć się o siebie nawzajem, bo z Ziemi niczego więcej nie można już wyeksploatować. Jesteśmy obecnie na takim etapie, że połowa kraju chce być jak Davy Crockett - założyć czapkę z szopa, chwycić za spluwę i przemienić wszystkie parki narodowe w pola naftowe - a pozostali chcą wieść spokojne życie i cieszyć się dobrodziejstwami natury. Świat stoi na rozdrożu i jestem pewien, że zrobi się naprawdę paskudnie, jeżeli kolejny Donald Trump zostanie wybrany na prezydenta. Jest już wystarczająco marnie z Bidenem, więc nie idźmy przynajmniej w jeszcze gorszym kierunku. Przepraszam za tę tyradę, ale taki jest temat tego albumu - wiąże się z obawami, które czuję i które czuje wielu z nas.

Członek zespołu Author & Punisher stoi, patrzy w obiektyw.

Gdybyś znalazł się w podobnej sytuacji do bohaterów filmu "Nie patrz w górę", gdzie kometa zmierza ku Ziemi, ale większość osób bagatelizuje to i zaprzecza jej istnieniu, jakby wyglądał twój ostateczny koncert?

Czasy, które najlepiej wspominam wiążą się ze starym magazynem, jakim kiedyś dysponowaliśmy. Zawsze lubiłem budować soundsystemy, co w Europie jest znacznie popularniejsze niż tutaj - macie całą kulturę ravów na squatach, gdzie ludzie zbierają się, przywożą masę sprzętu i organizują podziemne imprezy. Podróżowanie do Europy i bywanie w takich miejscach wciągnęło mnie zresztą w organizowanie podobnych wydarzeń. Gdybym miał przygotować ostateczny występ, pewnie byłaby to ogromna, dubowa impreza z potężnym soundsystemem. Pewnie zagrałbym trochę na początku, a później napiłbym się piwa ze znajomymi.

 

fot. Becky Di Giglio


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce