Obraz artykułu Crane Days: Sformułowanie "przemysł muzyczny" brzmi trochę jak oksymoron

Crane Days: Sformułowanie "przemysł muzyczny" brzmi trochę jak oksymoron

Crane Days to singer-songwriterski projekt Krzysztofa Wojsława - miejscami przewrotny, niezwykle harmonijny folk wprowadzający pojedyncze promienie słońca w powszechnie panującą szarugę.

Natalia Ławska: Twój najnowszy album różni się treścią od pozostałych, dotyka spraw bieżących we współczesnym świecie. Jak narodziło się "Yellow Seed"?

Krzysztof Wojsław: Masz rację, do tej pory większość moich piosenek - nie licząc paru wyjątków - stanowiła dość beztroskie opowieści, miały na celu otulić słuchacza w świecie wyobraźni. Mimo że wiele miejsc i zdarzeń pojawiających się w utworach było mocno związanych z rzeczywistością, zwykle starałem się malowanym poprzez słowa obrazom przydać aury egzotyczności, nierealności i tajemnicy. "Yellow seed" narodziło się prawdopodobnie z dojrzałości, wraz z którą dotarło do mnie, że moja sztuka nie zawsze musi być związana z uprawianiem tego typu realizmu magicznego, który stosunkowo łatwo podejrzewać o mniejszy lub większy eskapizm. Może się stać chociażby pełnym angażującej treści leczniczym listem, w tym wypadku podzielonym na części - analityczną i afirmującą. Wciąż jednak ubranym w kolorowe morsko-folkowe wdzianko.

Wszystkie instrumenty nagrywasz samodzielnie?

Większość nagrań zrealizowałem w domowym zaciszu, dogrywając po kolei instrumenty, co raz dołączając do mozaiki frazy Kingi [Fałtynowicz - wokal, harmonijka]. Czasami zapraszam muzyków do siebie, by poszerzyć aranż na przykład o skrzypce, akordeon lub kontrabas, na których grać nie potrafię, ale jeden z albumów został nagrany w studiu, wspólnie z przygotowaną uprzednio do tej akcji grupą zaprzyjaźnionych muzyków.

 

Skąd pomysł na nietypowe, fizyczne wydanie albumu - ręcznie robione koperty z tekstami i listem?

Konsekwentnie unikam produkcji plastiku, więc od pewnego czasu dzielę się fizycznie jedynie tekstami piosenek, zwykle w formie małych książeczek. Spora część płyt CD stosunkowo szybko zamienia się w niedziałający śmieć, a kilka dni temu kiedy podnosiłem taką jedną z chodnika, to upewniłem się, że pomysł jest trafiony. Droga do formuły "Yellow Seed" wyglądała mniej więcej tak - skoro piszę muzyczny list, to może, by wczuć się bardziej w tę ideę, przepiszę teksty na maszynie. Skoro już piszę na maszynie, którą wyciągnąłem ze strychu babci, to może zawinę z tego strychu jeszcze stare magazyny filmowe i pokombinuję, jak nimi owe teksty zawinąć. Skoro gram morski folk, to może z magazynów poskładam "czapki marynarskie", włożę w nie piosenki i powiążę to wszystko sznurkami.

Mężczyzna siedzi i piszę na maszynie do pisania.

Nieobecność Crane Days na Spotify to przypadek czy zamierzone działanie?

Od jakiegoś czasu staram się nie zmierzać w kierunkach, gdzie obserwuję pewne "przegięcia" w hipotetycznie niezdrowe strony, monopolizację lub wyzysk. Na Spotify codziennie pojawia się około czterdzieści tysięcy nowych nagrań, obecnie - "dzięki" narracji pandemicznej - prawdopodobnie nawet więcej. Jeżeli się zastanowisz nad tym, ile piosenek znasz na pamięć, okazuję się, że czterdzieści tysięcy to niewiarygodnie duża liczba. Algorytmy tego rodzaju serwisów działają często tak, jak chociażby stare dobre banki - bogaci stają się dzięki nim bogatsi, a tutaj słuchani stają się słuchani jeszcze bardziej. Gdy widzę tego typu struktury, poniekąd z automatu interesują mnie ci biedni i niewysłuchani oraz idea braku rywalizacji na każdym polu.

Widziałem całkiem sporo reklam obiecujących "złote góry odsłuchań" w zamian za kosztującą "jedynie" dwadzieścia dolarów roczną subskrypcję czy też oferujących monetyzację płynącą z możliwości podpięcia swojej muzyki pod reklamy gazowanych napojów, podczas gdy olbrzymia większość ludzi wrzucających swoją twórczość na te serwisy prawdopodobnie nigdy nie zostaje - ani tak zwyczajnie po ludzku, ani nawet finansowo - odpowiednio doceniona. Nie mówię, że idea dzielenia się muzyką na podobnych platformach musi być permanentnie związana z czymś niekorzystnym, ale obecny obraz tej idei wydaje mi się mocno przesiąknięty niezdrowym duchem kapitalizmu, bo - gdy się nad tym dobrze zastanowimy - już same sformułowanie "przemysł muzyczny" brzmi trochę jak oksymoron.

 

Jak kształtowało się twoje brzmienie na przestrzeni wszystkich dotąd wydanych albumów? Zmieniłbyś w nich coś?

Zadawanie tego pytania muzykom, a konkretnie drugiej jego części, prawdopodobnie powinno być zabronione, by przypadkiem w nagłym przypływie autokrytyki nie usunęli z internetu całej swojej twórczości [śmiech]. Wciąż uczę się akceptować nagrania takimi, jakie są. Wiem, że jeśli zawieszę się na jakimś aspekcie, to przestanę być na bieżąco z emocjami i będę przez kolejny miesiąc miksował dawno skończone kawałki. Perfekcjonizm to bodajże jedyna cecha, która powoduje, że jednocześnie coś jest dobre i sprawia, że to coś nigdy nie powstaje. Jeżeli chodzi o samo brzmienie albumów, to zapewne kształtuje je cały kosmos, wszystkie pomieszczenia brzmią inaczej, każdy instrument również śpiewa inaczej każdego dnia, choć wydaje mi się, że dusze moich gitar na przestrzeni lat dojrzały, zwłaszcza akustycznej "Indianki".

Do jakiej odmiany folku jest ci najbliżej?

Mniej więcej w połowie ubiegłego wieku w Ameryce pojawiło się określenie "contemporary folk" opisujące zjawisko odnoszenia się do tradycji folkowej przez ówcześnie współczesnych autorów. Myślę, że choć moja zabawa w songwritera wykracza dość nagminnie poza inspirowanie się wyłącznie folkiem, to jest mi do tego gatunku zdecydowanie najbliżej. Bywa, że w odniesieniu do tej muzyki używam również określenia "morski-folk", choć posługując się nim, nie do końca mam na myśli szanty, a raczej inspirowaną morzem i oceanem, dość subtelną - prawdopodobnie trudną do opisania inaczej niż poprzez samą muzykę - aurę piosenek.

 

Ile miejsc wymienionych w twoich utworach to te, które odwiedziłeś, a ile to podróż czysto muzyczna?

Pozwól, że ucieknę od odpowiedzi numerycznej - niektóre miejsca pojawiają się w piosenkach tylko na krótki moment i naprawdę trudno byłoby mi to sensownie policzyć bez dobrego kalkulatora [śmiech]. Faktem jest, że niektóre lokalizacje portretuję wyłącznie z wyobraźni i utwory takie jak "New Orleans" czy "Road do Kathmandu" choć traktują o miastach, które bez problemu da się zlokalizować na globusie, niekoniecznie mają z tymi miejscami wiele wspólnego w sensie dosłownym. Prawdą jest jednak również to, że ponad połowa albumu "La Caleta" smyra swymi słowami hiszpańskie oceaniczne klify, pośród których spędziłem kiedyś zimę oraz to, że piosenka "Blue Berlin" choć narodziła się lata świetlne przed spontanicznym pomysłem wyjazdu na weekend do Berlina, podyktowanym promocją "polskiego busa", została "dogoniona" przez rzeczywistość i widziałem resztki gorzkiego muru niegdyś dzielącego świat na pół.

Mężczyzna ztoi, w tle jezioro.

Zgiełk miasta czy harmonia natury - co bardziej inspiruje cię w tworzeniu?

Zdecydowanie to drugie, najciekawsze melodie nawiedzają mnie niemal wyłącznie podczas momentów spędzanych w naturze. Mimo że jeszcze mieszkam w mieście, to dość często pojawiam się na jego granicach, zarówno od strony morza, jak również otaczających Trójmiasto lasów. Skoro już otworzyłaś temat miejsko-wiejskiej dychotomii, to dopowiem przy okazji, że moim skromnym zdaniem na dłuższą metę prawdopodobnie dość niekorzystnym jest - zarówno dla miast, jak i dla nas samych - nieco automatyczne portretowanie przestrzeni miejskich jako pełnych hałasu, pośpiechu i toksyczności. Potrzebne jest nam dostrzeżenie, że ziemia znajdująca się pod torami tramwajów oraz ta, na której wylegują się wiosną kaszubskie krówki to ta sama Święta Ziemia. Noszę w sobie dużo romantycznego idealizmu, po cichu wyczekującego na swoiste odrodzenie się ducha natury w miastach, toteż z nadzieją wyczekuję pojawienia się współdzielonych przez mieszkańców ogromnych, pełnych słońca ogrodów niebędących własnością żadnego ustroju, urzędu ani korporacji. Wizualizuję sobie ludzi jeżdżących wyłącznie na rowerach z koszami pełnymi świeżych warzyw i owoców, a ten obrazek wypiera w mojej głowie autobusy pełne "klasy robotniczej" udającej się na nocną zmianę oraz stojącą w kolejkach do kas samoobsługowych młodzież i starszyznę płacące kartami oraz telefonami za zapakowaną w kolorowy plastik garść fasoli. "Utopia" - najdłuższa pieśń na "Yellow Seed" - opowiada o tej harmonijnej, idyllicznej wizji w melodyjny, rymowany sposób.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce