Jarosław Kowal: Przez osiem lat krok po kroku razem z Kamilem Łukasiukiem powiększaliście rozpoznawalność waszego duetu, Jóga, ale w maju ubiegłego roku postanowiliście zakończyć działalność pod tym szyldem. Rozpoczęcie solowego projektu dodało ci nowej energii czy poniekąd jest to frustrujące, kiedy znowu trzeba zaczynać od zera?
Raf Skowroński: Do pewnego stopnia jest to frustrujące, ale jest w tym też fun, kiedy zaczyna się od początku i przy okazji wchodzę w robienia muzyki solo już z pewnym doświadczeniem, co wiele ułatwia.
Solo jesteś bardziej popowy, mniej elektroniczny, ale różnica nie jest na tyle radykalna, żeby nowe utwory nie mogły się sprawdzić pod nazwą Jóga, dlaczego potrzebowałeś nowego startu?
Na przestrzeni czterech ostatnich lat, kiedy mieszkałem w Anglii i studiowałem muzykę popularną, trochę zmieniło się moje spojrzenie na muzykę pop, więc zaczynając działalność solo, chciałem spróbować czegoś do pewnego stopnia nowego. Nie wiem jeszcze, na ile ten efekt będzie wyraźny na albumie długogrającym, który planuję wydać w niedalekiej przyszłości, ale dla mnie to, co robię pod nazwą Raf Skowroński jest jak królik doświadczalny. Cały czas staram się szukać własnej drogi i wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze ku temu [śmiech].
Do niedawna wiele osób kiedy słyszało określenie pop, natychmiast uznawało, że jest to coś podrzędnego, jakościowo gorszego i tworzonego taśmowo, ale pop wyzwolił się z takiego postrzegania, czego przykładem może być chociażby Billie Eilish. To masz na myśli, kiedy mówisz o zmianie swojej perspektywy na muzyką popularną?
Totalnie się pod tym podpisuję. Kiedyś byłem bardzo zamknięty w elektronicznym brzmieniu i zapatrzony na ściśle określona grupę artystów, których w tamtym czasie słuchałem, ale w ostatnich latach otworzyłem się znacznie szerzej. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak wiele ciekawych rzeczy można odnaleźć w muzyce popularnej. Technicznie to zawsze jest coś z najwyższej półki, ale potrafi też mocno zainspirować.
Któryś z solowych utworów powstał z myślą o Jódze czy wszystkie docelowo były już tylko twoje?
Docelowo były moje, ale chcąc nie chcąc naleciałości z Jógi - za które jestem zresztą bardzo wdzięczny - zawsze będą słyszalne i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Mam to we krwi, gdyby nie Jóga, to nie byłbym tu, gdzie teraz jestem.
Kiedy o Jódze zaczęło robić się głośniej, byliście świeżo po maturze, czyli w świecie zupełnie innych obowiązków, zainteresowań, problemów. Kiedy słuchasz tamtych utworów, nadal czujesz, że są o tobie czy masz wrażenie, że opisują inną osobę?
Mam wrażenie, że są o mnie, ale ostatnio znajoma zapytała mnie, jakie miałem wtedy wartości i czym się wówczas kierowałem w życiu. Posłuchałem tych utworów ponownie z ciekawości i myślę, że byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem. To całkowita transformacja i fajnie słucha się tych przemian utrwalonych w muzyce. Może na pierwszej EP-ce znalazłoby się coś, z czego nie jestem do końca zadowolony, bo po nagraniu "Skin" nabrałem bardzo dużo doświadczenia. Zawsze chciałem zajmować się muzyką, zawsze chciałem występować i nagrywać piosenki, ale myślę, że nie byłem w tamtym maturalnym okresie gotowy na popularność, jaką udało się nam zdobyć. Ale nie mogę powiedzieć, że czegoś żałuję. Wszystko, co nagraliśmy i każdy nasz ruch nie były wykonane bez powodu.
Teraz czujesz się na to gotowy?
Myślę, że teraz jestem już na coś takiego gotów. Minęła wystarczająco dużą ilość czasu od nagrania ostatnich utworów Jógi - czyli kiedy byłem już w Londynie - do chwili obecnej, żebym uświadomił sobie, jak inaczej mogłem w przeszłości podejść do przeróżnych tematów krążących wokół nas. Poza tym zegar nieustannie tyka - starzeję się, a do pewnego okresu życia nie chciałbym dać się pochłonąć przyziemnej pracy, wolałbym poświęcić muzyce cały dostępny czas.
Najczęściej jeżeli do dwudziestu paru lat, może trzydziestu, nie uda się przebić ze swoją muzyką, to trzeba ją traktować jako hobby.
Coś w tym jest. Dla mnie muzyka to plan A i nie mam niestety żadnego planu B. Oczywiście są inne rzeczy, które robię na co dzień, bo z czegoś trzeba opłacać rachunki, ale niezmiennie i od zawsze przyszłość wiążę z muzyką. Mam dwadzieścia sześć lat, nadal jestem młody i chociaż mam poczucie, że czas coraz szybciej płynie, nie zmienia to przekonania, że muzyka jest dla mnie najważniejsza.
Możesz wydawać się postacią z pogranicza dwóch światów - z jednej strony występ w Dzień Dobry TVN, z drugiej w sierpniu zagrasz na Soundrive Festival obok między innymi zespołów metalowych czy hiphopowego podziemia, ale czy z twojej perspektywy to faktycznie są odmienne rzeczywistości, czy nie uznajesz żadnego rozgraniczenia?
Nie ma w tym dla mnie dużego rozgraniczenia. Jest mi bardzo miło, że ponownie będę mógł wystąpić na Soundrive Festival, tym razem solo, i cieszę się z tego, że będę pokazywał swoją muzykę w dużej mierze osobom, które mogą jej kompletnie nie znać, chociażby fanom muzyki metalowej, którzy akurat trafią na mój koncert pomiędzy innymi występami. Granie przed tak różnorodną publiką jest ważne - a nuż komuś, kto zazwyczaj słucha czegoś kompletnie innego siądzie akurat moja muzyka. Mam świadomość istnienia pewnych granic, ale nie zwracam na nie uwagi i jestem otwarty na każdego odbiorcę.
Co nie jest wyłącznie nadzieją - dzisiaj niewiele osób słucha gatunkami.
Fajnie, że o tym mówisz, bo kiedyś zapytałem kogoś, jakiej słucha muzyki i kiedy usłyszałem w odpowiedzi: Słucham wszystkiego, oznaczało to dla mnie, że nie słucha niczego. Bardzo zależało mi na określaniu siebie pod konkretnym gatunkiem, a teraz sam absolutnie na nic się nie zamykam. Mogę równie dobrze sam powiedzieć, że słucham wszystkiego, bo uważam, że w każdej muzyce można odnaleźć siebie i coś dla siebie.
W wywiadzie sprzed sześciu lat powiedziałeś, że język polski jest bardzo obnażający i trudniej w nim wyrazić samego siebie, a na debiutanckiej solowej EP-ce śpiewasz wyłącznie po polsku. Nauczyłeś się przez te lata lepiej wyrażać siebie za pomocą ojczystej mowy?
Na pewno przestałem się tego bać. W tamtym czasie nie do końca wiedziałem, dokąd zmierzam w życiu, a angielski był w tej sytuacji ułatwieniem. W ostatnich latach lepiej zrozumiałem, kim jestem i czego chcę. Nie boję się już wyrażać do kogo pisze, o kim piszę albo dla kogo piszę. Z perspektywy czasu myślę, że to była po prostu kwestia znalezienia odwagi.
Po polsku pisze się też znacznie trudniej, zwłaszcza kiedy trzeba osadzić słowa w już stworzonej melodii.
Tak i z założenia solowa EP-ka miała być napisana w języku angielskim - tak powstały pierwsze utwory z myślą o niej. Później przyszła pandemia, a razem z nią dużo czasu wolnego, więc zacząłem pisać teksty po polsku, a właściwie same zaczęły ze mnie wychodzić. To nie był do końca przemyślany plan, wyszło w bardzo organiczny sposób, ale dość szybko zacząłem odnajdywać się w języku polskim, co jest zabawne, bo przez ostatnie cztery lata mówiłem głównie po angielsku [śmiech]. Przez cały ten okres wiedziałem jednak, że wrócę do Polski. Chciałem dać sobie szansę, żeby napisać materiał w naszym języku i sprawdzić, czy ktoś będzie potrafił się z nim utożsamiać.
W tytule EP-ki umieściłeś kod pocztowy londyńskiego adresu, pod którym przez kilka lat mieszkałeś, co jednoznacznie sugeruje, że miejsce miało istotne znaczenie przy tworzeniu tego materiału, ale czy na tyle istotne, że te sześć utworów nie mogłoby powstać nigdzie indziej?
Wydaje mi się, że nie mogłyby powstać nigdzie indziej. NW9 to bardzo duża część mojego życia, choć trwała zaledwie cztery lata. Czas spędzony pod tym adresem był wyjątkowo intensywny i chyba nigdzie indziej te utwory nie mogłyby zostać napisane.
Szczególnie interesujący jest ostatni utwór, "Polska", gdzie śpiewasz o tym, że nie możesz się doczekać powrotu do ojczyzny - dzisiaj trend jest bardzo często odwrotny, wiele osób ucieka z Polski.
Ten utwór jest dla mnie poniekąd bardzo ważnym manifestem, jest też pierwszym, jaki na tę EP-kę napisałem. Pod koniec mojej przygody z Londynem bardzo tęskniłem za przyjaciółmi w Polsce i czułem, że chcę wrócić, ale jako trochę inna osoba, bardziej świadoma siebie, swojej seksualności i tak dalej. Wiedziałem, że nie będzie łatwo i właśnie o tym traktuje ten utwór - jest słodko-gorzki, pokazuje, że mam pretensje do Polski, ale wracam, bo jest tutaj coś, dla czego warto wszystko inne zostawić.
Jesteś w Polsce już od jakiegoś czasu i faktycznie czujesz, że warto było wracać?
[śmiech] To jest bardzo dobre pytanie. Myślę, że mimo wszystko tak. Cieszę się, że tutaj jestem i że mogę wydawać tutaj solową muzykę po polsku i sprawdzać ją na polskiej publiczności. Czuję, że przygoda z Londynem jeszcze nie jest całkowicie zakończona, traktuję to miasto jak drugi dom i możliwe, że jeszcze do niego wrócę i może nagram kolejną EP-kę pod innym kodem pocztowym [śmiech]. Powrót do Polski był bardzo ciekawy, wiele się tutaj zmieniło.
Na lepsze?
Wydaje mi się, że jako kraj przechodzimy przez trudny okres, ale otaczam się "moimi" ludźmi, którzy są dobrzy i z którymi dzielę podobne wartości. Trochę inaczej patrzę dzisiaj na życie w Polsce, staram się nie marnować czasu na niepotrzebne smutki czy inne drobnostki. Skupiam się na relacjach z osobami, które potrafią mnie zrozumieć i od których wyczuwam miłość. Póki co jest fajnie, zobaczymy, co pokaże czas.
Tęsknota bywa błędnym kołem, bo przeszłość często zostaje poddana przez pamięć procesowi idealizowania. Teraz też za czymś tęsknisz?
Jak to się mówi, trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie. Na pewno cieszę się, że znowu jestem w Polsce, nawet jeżeli nie jest aż tak fajnie, jak wydawało mi się, że będzie, jeżeli chodzi o życie codzienne, ale w Londynie też nie zawsze było kolorowo. To wszystko jest procesem, ciągle się zmienia, a tęsknota jest tego częścią.
Jeżeli wyodrębnić te dwa istotne elementy, które wpłynęły na kształt "NW9", to czy przy pracach nad albumem miejsce zamieszkania i różnego rodzaju tęsknoty także odegrają ważną rolę?
Na pewno tak. Wszystkie utwory na EP-ce utrzymane są w dość podobnej tematyce - opowiadają o smutku, tęsknocie, złamanym sercu, nieudanych przyjaźniach i pokrewnych emocjach - ale na album staram się napisać teksty z bardziej pozytywnym wydźwiękiem. Staram się być bardziej refleksyjny, kiedy nawiązuję do przeszłości, ale na pierwszym miejscu stawia to, co dzieje się tu i teraz, a są to bardzo pozytywne rzeczy.
To nie jest łatwa sztuka, bo w smutek czy w rozpacz walory artystyczne są wręcz wpisane, radość znacznie trudniej ukazać w nienaiwny sposób.
To prawda, istnieje bardzo cienka linia pomiędzy tym, co może odbiorcy wydawać się dziełem artystycznym a tym, co jest całkowicie komercyjne. Z mojej perspektywy jest coś fajnego w całym tym procesie, w poszukiwaniu i w próbie ukazania swojego szczęścia w taki sposób, żeby ktoś inny też mógł się z nim utożsamić na podobnej zasadzie, na jakiej łatwo przychodzi utożsamianie się ze smutnymi piosenkami.
A w jakim stadium jest obecnie ten materiał? Celujesz z premierą w 2022 rok?
Celuję raczej w początek 2023 roku. Nie chcę tego procesu przyspieszać, nie chcę wydać czegoś, z czego nie byłbym zadowolony w stu procentach. To moja sztuka, chcę z nią żyć w zgodzie, a że nie mam żadnego deadline'u, to nie spieszę się. Chciałbym mieć gotowy materiał do połowy tego roku, a przez kolejną połowę skupić się na jego nagrywaniu, szlifowaniu i wtedy wydaniu.
Raf Skowroński wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.
fot. Vitalii Kordiak