Łukasz Brzozowski: Swayzee to twór kolorowy, skrzący się wieloma barwami - zarówno muzycznie, jak i wizerunkowo. Jesteście jak przybysze z obcej galaktyki.
Karl Nesser: Totalnie! Byłem dzieckiem, kiedy zaczęły mnie interesować różne zespoły i nie mogłem uwierzyć, że muzykami są prawdziwi ludzie. Zawsze byłem zafascynowany kapelami, które wyglądają jak kosmici w porównaniu do osób spotykanych choćby w autobusie. To jest bardzo elektryzujące uczucie doświadczać tej kosmicznej energii i chciałbym, żeby nasza publiczność też mogła się tym szprycować.
Koncert Swayzee ma być dla odbiorcy teleportacją do zupełnie innego wymiaru, a nie jedynie okazją, by się wykrzyczeć i posłuchać ludzi grających na instrumentach?
Wydaje mi się, że przeciętny obywatel jest sfrustrowany swoją szkołą, etatem i kredytami, ale jest też odpowiedzialny za zbyt wiele spraw, żeby po prostu uciec w Bieszczady. Nasze koncerty to przestrzeń, gdzie chociaż przez godzinę można potarzać się na ziemi w samych gaciach i poczuć się jak ktoś, kto nie ma tych wszystkich zmartwień na głowie.
W dodatku zaczęliście karierę w momencie szczytowego szału pandemii. Obawialiście się, że nie zadebiutujecie na żywo przez długi czas? W końcu jesteście stworzeni do koncertów.
Aleksander, nasz klawiszowiec, zainicjował ten projekt po to, żebyśmy zagrali jeden koncert na urodzinach jego mamy. Następnego dnia złożyliśmy skład z dostępnych znajomych i zaprezentowaliśmy kilka znanych coverów na strychu dla sąsiadów i znajomych mamy. Kluby były zamknięte i po prostu zagraliśmy w domu, bo innej opcji nie mieliśmy. Wśród publiczności znalazło się sporo małych dzieci, którym naprawdę podobała się nasza energia i dostały zupełnego bzika. Widziałem, że niesie je taka sama adrenalnina jak mnie w ich wieku, kiedy pierwszy raz usłyszałem przesterowane gitary. To dowiodło słuszności całego przedsięwzięcia robimy, bo dzieci nie udają, kiedy coś im się nie podoba. Było tak fajnie, że obecni tam goście poprosili nas o jeszcze jeden taki występ i parę tygodni później stawiliśmy się w tym samym miejscu z dłuższym, ale również opartym na radiowych szlagierach setem. Przy prostych i chwytliwych piosenkach można się bardzo łatwo bawić i taki kierunek obraliśmy podczas pracy nad własnym materiałem. Wiedzieliśmy, że lockdown zostanie zniesiony latem, więc postanowiliśmy, by do tego czasu napisać własne piosenki, a od czerwca zacząć pokazywać się w klubach. Ku naszej radości, tak się stało. Obecnie mamy na koncie już kilkanaście koncertów.
Kiedy pierwszy raz was posłuchałem, pomyślałem: Przecież oni robią hity gotowe do radia. Zakładam, że granie czegoś innego niż rasowych przebojów średnio was interesuje?
Przeciwnie! Nie mamy właściwie uprzedzeń wobec odmiennych muzycznych gatunków. Każdy z nas pracuje też nad innymi projektami zupełnie różniącymi się od tego, co robimy pod tym szyldem. Swayzee to rodzaj teatru, w którym świadomie, z wyboru skupiamy się akurat na muzyce rozrywkowej. Wyobraziłem sobie na początku, że ten zespół powinien być jak koktajl kultowych rock'n'rollowych kapel z XX wieku. Tak, jakby ludzie wysłali w kosmos sondę mającą pokazać kosmitom ziemskie listy przebojów, które podczas milionów lat podróży zlały się w całość, a tą całością jest właśnie Swayzee.
Pojawiła się już pokusa, żeby zakręcić tym statkiem kosmicznym w innym kierunku niż muzyka rozrywkowa?
Nie. Postanowiliśmy, że będziemy sztywno trzymać się takiej formuły, choćby nie wiem co. Jeśli ktoś z nas ma ochotę stworzyć coś innego, musi zrobić to gdzie indziej. Swayzee ma być po prostu chwytliwe, energetyczne i sexy.
Ten "sexy" pierwiastek jest jednym z waszych największych atutów - widziałbyś siebie jako uczestnika konkursu na rockowego Mistera Świata?
Zupełnie szczerze mówiąc, nie chciałbym widzieć siebie w żadnym konkursie. Nigdy nie udaje mi się osiągnąć nic, z czego byłbym zadowolony, kiedy porównuję się z kimś innym. Konkursy kojarzą mi się ze sprawdzianami umiejętności, a ja oceniam wartość efektów pracy przez pryzmat własnej swobody twórczej i satysfakcji. Kiedy śpiewam na koncercie, staram się wyobrażać sobie, że po prostu jestem z tymi wszystkimi osobami na imprezie i nie robię tego dla nich ani dla siebie, tylko wspólnie uczestniczymy w zabawie. Ten "sexy pierwiastek" jest w tego typu estetyce bardzo potrzebny. Myślę, że rock'n'roll powstał za sprawą napalonych ludzi i ta muzyka miała uwalniać temperament. Wierzę, że bardzo dużo osób zakładało kapele tylko po to, aby uwodzić innych i ta godowa atmosfera przyległa do skojarzenia z klasyczną, rockową formułą, dlatego do tego nawiązujemy.
To brzmi jak książkowa esencja rock'n'rolla, ale dziś wiele zespołów z tego nurtu boi się zaskakiwać i iść na całość, wolą unikać spolaryzowanych opinii. Jesteście wyjątkiem od tej reguły.
Uważam, że jeśli ktoś płaci za oglądanie ciebie na scenie, to jesteś tej osobie winien pełen spektakl zaspokajający wszystkie zmysły. Ludzie chodzą na koncerty z różnych powodów, ale mnie samo słuchanie muzyki nie kręci. Widziałem bardzo dużo zespołów, które zupełnie nie podejmowały wysiłku, żeby zrobić cokolwiek poza graniem piosenek od deski do deski, gapiąc się w podłogę. To dla mnie brak szacunku dla publiczności. Rockowy występ powinien porażać wizualnie i muzycznie do tego stopnia, żeby otworzyć dla ludzi portal do innego wymiaru. Wszystko musi być bardzo jaskrawe. Zaczynając koncert, od razu wciskamy gaz do dechy i nie zdejmujemy z niego nogi aż do samego końca.
Testujecie na koncertach różne sposoby zaskakiwania publiki i eksperymentujecie w tej materii czy macie jasno określony schemat działania i dookoła niego orbitujecie?
Przez pierwsze koncerty sprawdzaliśmy różne rozwiązania, aż w końcu wyklarował się z tego pewien schemat, który postanowiliśmy powtarzać jako gotowy spektakl do końca sezonu. Teraz pracujemy w nieco zmienionym składzie nad nowym materiałem, więc znowu będziemy mieli okazję do eksperymentowania.
Skąd wziął się pomysł na opisywanie cyklów waszej działalności sezonami?
Mnie takie podziały ułatwiają pracę. Jeśli przyjmuję, że nagrywam album i będę go promował przez określony czas aż do następnej płyty, potrafię trzymać się konkretnych ram i nie odlatywać od ustaleń. To chroni mnie przed zbytnim kombinowaniem. Wtedy łatwiej jest mi przeprowadzać sprawy do końca. Kiedy zamykam jeden sezon i otwieram kolejny, mogę wejść w czystą przestrzeń, nie porównując siebie do tego, co już było.
Wypuszczając merch, podkreśliliście, że chcecie, aby każdy ciuch był wyjątkowy, bo nie macie ochoty ubierać się w mundurki. To sugestia, że ubrania sygnowane szyldem różnych kapel około rockowych są nijakie?
Po prostu cenimy sobie indywidualizm. Bardzo lubię pierwszą falę brytyjskiego punka z 1976 roku. Nie ustalono wtedy żadnego konkretnego stylu, bo chodziło o samodzielne i śmiałe stworzenie swojego wizerunku w kontrze do społecznych norm. Ludzie wpadali na świetne pomysły z fryzurami, makijażami i modyfikacjami stylówek i każdy wyróżniał się na swój sposób. Niestety subkultury w końcu zapętlają się w jakimś schemacie. Coś, co na początku miało być wyrażaniem siebie, po czasie zmienia się w szukanie akceptacji w grupie przez powielanie jakiegoś wzoru. Już w latach 80. punki zaczęli nosić te same fryzury i ubrania, nie miały zbyt dużego pola do popisu. Na pewno to duże ułatwienie sprzedać identyczne t-shirty z logiem zespołu, ale o wiele fajniej jest widzieć różnorodność. Poza tym ludzkość zmaga się teraz z silną nadprodukcją ubrań, a nasz merch to modyfikacje ciuchów z drugiej ręki. Selekcji dokonuje moja dziewczyna, Pola, a nadruki zlecam w V9.
Dotknąłeś interesującej kwestii powracającej w świecie muzyki od dekad - jak pozostać wyjątkowym?
Każde pokolenie ma jakichś wyjątkowych artystów, wygląda na to, że przestrzeń wyjątkowości nie ma granic, tylko konkretne osoby po prostu się wypalają. Żeby pozostać niezwykłym, trzeba mieć umiejętność i odwagę do burzenia oraz odbudowywania samego siebie. Łatwo jest wpadać w schematy i powielać klisze, bo ma się wtedy wiele kłopotów z głowy. Dobrze mieć swoje stałe zwyczaje do zachowania rytmu pracy, ale równocześnie balansuje się wtedy na granicy z rutyną, która działa jak autopilot. W końcu traci się czujność, bo robi się coś z przyzwyczajenia i na pamięć. Kiedy autor przestaje być zaskakiwany przez swoje własne wytwory, przestaje też bawić odbiorców, wpada w kryzys, zaczyna być powtarzalny i przez to banalny. Taki alarm oznacza, że czas coś w sobie porzucić i znaleźć nowe rozwiązania, których trzeba się trzymać dopóki są elektryzujące. Myślę, że niezwykłe jest wszystko to, co robi się w pełni szczerze, przy poczuciu frajdy i pełni mocy. Wtedy promieniuje to na zewnątrz i po prostu działa.
Co zrobicie w momencie, gdy Swayzee zacznie osuwać się na mielizny schematów i rutyniarstwa?
Nie mam pojęcia. Nie wychodzę tak daleko w przyszłość. Moją radą na rutyniarstwo i wypalenie jest robienie sobie przerw na ładowanie baterii, albo zajęcie się czymś innym. Staram się podchodzić do tego profesjonalnie i robić te wszystkie rzeczy regularnie, nawet w te dni, kiedy mi się nie chce, ale wszystko ma swoje granice.
Nie brakuje wam też tupetu - rzadko debiutujący zespół tytułuje swój pierwszy album "Greatest Hits".
To przewrotny pomysł! Kiedy zaczęliśmy pracę nad materiałem, wymyśliliśmy sobie, że przynajmniej w pierwszym sezonie nie zrobimy żadnego numeru, który nie brzmi jak hit. "Greatest Hits" jako nazwa debiutu ma też obrazować charakter tego projektu, w którym chodzi o osiąganie pełnej mocy już na samym starcie. Kiedy jest się jeszcze nieznanym zespołem, tym bardziej powinno się zaczynać od razu od fangi w nos. Wyobrazić sobie, że to uliczna walka, gdzie nie ma czasu na rozgrzewkę, a osoba, którą masz przed sobą nie zna cię i ma cię gdzieś. Wzwód na okładce naszej pierwszej płyty ma symbolizować właśnie natychmiastową gotowość do akcji.
Czyli na drugiej płycie pozwolicie sobie na trochę większą swobodę czy jednak cały czas ma być gotowość do akcji, fanga w nos i uliczne walki?
Nowy materiał będzie bazował na podobnej energii, zaczęliśmy nad nim pracować jeszcze w poprzednim sezonie i to ten sam ciąg myślowy. Czeka nas jeszcze dużo roboty, więc nie mam teraz zbyt wiele do powiedzenia, ale dalej naszym priorytetem jest ta gotowość do pełnej mocy.
Jestem fanem twojej youtube'owej działalności opartej na autorskim dubbingu podłożonym pod stare reklamy lub zwiastuny filmów. Robisz to niezobowiązująco czy masz z tyłu głowy konkretny scenariusz?
Lubię odpoczywać od systematycznej, kreatywnej pracy, umawiając się z samym sobą na pewnego rodzaju randki. Na przykład spędzam wtedy czas przy komputerze, oglądając przypadkowe rzeczy na Youtubie i czekam aż przyjdzie mi do głowy jakiś zabawny pomysł na przeróbkę, a potem realizuję go, improwizując pod wpływem chwili. To taka forma wewnętrznego dialogu, kiedy wymyślam jakiś żart, który bardzo mnie bawi i nie zależy mi na tym, żeby ktoś poza mną go rozumiał. Wtedy zacieśniam więzi z moją duszą. Jakiś czas temu zauważyłem, że efekty takich działań podobają się różnym ludziom, więc publikuję je teraz w internecie. Robię to bez nastawienia na zysk i wyniki, więc mam pełną wolność w działaniu. Przechodzę wtedy przez proces, w którym rozkoszuję się ekscytacją z samego tworzenia i to pomaga potem wrócić do swobody na przykład przy płatnych projektach. Najgorzej jest pracować dla innych tak długo, że zapomina się, po co w ogóle się zaczęło pracować.
Swayzee wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.
fot. Mokaja_photography