Jarosław Kowal: Kilka dni temu portal Oko.press opublikował raport dotyczący roli wychowawców w szkołach, w którego nagłówku umieszczono pytanie zacytowane z wypowiedzi jednego z siódmoklasistów: Kto wytłumaczy, po co nam gra na flecie? Faktycznie ten instrument stał się symbolem nauki czegoś, co jest w życiu kompletnie nieprzydatne, ale ty grasz na flecie i pokazujesz, że można z tym instrumentem zrobić coś interesującego. Zauroczyłaś się nim już w wieku dziecięcym czy to przyszło z czasem?
Alia Fay: Zakochałam się we flecie w wieku siedmiu lat, ale w szkole podstawowej nie miałam z nim styczności, nie spotkało mnie to "przykre" doświadczenie [śmiech]. Muzyka pojawiła się w moim życiu bardzo wcześnie, jeszcze zanim zaczęłam uczestniczyć w naszym systemie edukacyjnym, dzięki czemu miałam bardzo świeże, niczym niezmącone podejście do niej. W "zwykłej" szkole byłam zwolniona z zajęć muzycznych, bo chodziłam do szkoły muzycznej, popołudniowej. Miałam po prostu wpisaną szóstkę i tyle. Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, czy jestem za brak tego doświadczenia wdzięczna - nie uczestniczyłam w tym, nie wiem, jak to naprawdę wygląda. W muzycznej szkole od początku repertuar był w miarę okej, a z czasem mogłam nawet sama wybierać, co chcę grać.
Negatywny stereotyp ciążący na flecie ma wymiar nie tylko polski, wpisałem dzisiaj w wyszukiwarkę "flute music" i na pierwszych trzech stronach znalazłem niemal wyłącznie muzykę relaksacyjną oraz muzykę do medytacji. Dlaczego ten instrument tak rzadko pojawia się we współczesnej muzyce rozrywkowej czy alternatywnej?
W latach 70. najsłynniejszym takim zespołem było Jethro Tull, ale na pewno nie jest to instrument bardzo popularny, choć w innych kulturach różnie z tym bywa. W Indiach często gra się na bansuri, w Chinach na xiao albo dizi, w Japonii na shakuhachi - w tych miejscach flet jest mocno osadzony w kulturze. W Europie częściej pojawia się w muzyce folkowej, w muzyce rozrywkowej faktycznie jest dość niszowy.
W moim odczuciu flet przede wszystkim dodaje twojej muzyce jeszcze bardziej feerycznego nastroju. Kiedy słucham chociażby najnowszego singla - "Deep Ocean Love" - mam wrażenie, że jest fragmentem ścieżki dźwiękowej do filmu fantasy, ale utrzymanego w klimacie "Niekończącej się opowieści", a nie "Wiedźmina". W taki nastrój celowałaś?
Bardzo miłe porównanie i na pewno nastrój baśniowości towarzyszy mi od samego początku. Może właśnie dlatego tak bardzo spodobał mi się flet. Kiedy miałam pięć lat, tata puścił mi koncert fletowy Joaquína Rodrigo, w jego drugiej części flet gra bardzo cicho, co w połączeniu z orkiestrą daje zimowy, magiczny nastrój. Zadziałało to na mnie tak mocno, że żadnego innego instrumentu już nie chciałam. Wydaje mi się, że ta baśniowość wyszła prosto ze mnie, a flet po prostu idealnie pasował do tego, żeby ją uchwycić.
Masz ulubioną baśń, legendę albo może grę wideo, w której byłabyś gotowa zamieszkać?
W dzieciństwie zdecydowanie byłby to "Władca Pierścieni", a później zostałam fanką gry "World of Warcraft", która może jest trochę brutalna, ale da się tam znaleźć również wiele pięknych rzeczy. Ścieżka dźwiękowa jest wspaniała i jest na niej dużo fletów [śmiech]. W grach zawsze bardzo zwracam uwagę na muzykę. Ostatnio zaczęłam grać w "Divinity: Original Sin" i tam też jest bardzo piękna ścieżka dźwiękowa. I też jest dużo fletów [śmiech].
To może na twojej liście marzeń znajduje się taki punkt - "nagrać ścieżkę dźwiękową do gry wideo"?
Kiedyś się nad tym zastanawiałam i na pewno byłoby to bardzo ciekawe doświadczenie. Lubię muzykę programową, czyli muzykę, która odzwierciedla akcję albo konkretny klimat, muzykę, której zadaniem jest opowiedzenie czegoś. Czy byłby to film fantasy, czy gra RPG, byłabym bardzo chętna. Muzyka potrafi całkowicie zmienić wydźwięk sceny czy wydźwięk charakterów poszczególnych postaci. W operach używano kiedyś leitmotivu dla każdej postaci, co miało za pomocą muzyki opisywać jej charakter. Dostosowanie dźwięków do zamiarów reżysera to bardzo ważny element filmu czy gry.
Wspominałaś, że "Deep Ocean Love" to utwór dotyczący twojego totemicznego zwierzęcia - delfina, ale co to właściwie znaczy mieć totemiczne zwierzę?
Totemiczne zwierzęta wywodzą się z rdzennych religii, są pewnego rodzaju duchowymi przewodnikami. Energia każdego ze zwierząt jest inna i mogą się wielokrotnie zmieniać w ciągu całego życia. Czasami brakuje nam na przykład odwagi i nagle pojawia się w życiu totemiczne zwierzę, które uczy zdobywania jej, daje jakąś wskazówkę.
Ja swojego zwierzęcia nie mam, ale czy rola twojego delfina wypełniła się po nagraniu tego utworu?
Na pewno nadal ze mną jest. To bardzo radosna istota, lubi śpiewać, jest otwarty i szczególnie tego uczę się dzięki niemu - otwarcia na świat i na ludzi.
W domowym czy studyjnym zaciszu pewnie nie masz trudności z przywołaniem tej fantastycznej aury, z przeniesieniem się do innego świata, ale czy jest to równie łatwe na scenie, kiedy masz bezpośredni kontakt z odbiorcami i wszystkie spojrzenia spoczywają na tobie?
Zazwyczaj nie mam z tym problemu. Uwielbiam występować i zawsze miałam wyłącznie pozytywne doświadczenia z tym związane. Zdarzało się, że ktoś przychodził do mnie po koncercie i płakał - oczywiście były to łzy oczyszczenia czy szczęścia - i zawsze było mi z tym miło, że mogę otworzyć się, podzielić czymś z innymi osobami. Występowanie jest bardzo przyjemnym uczuciem, a kiedy ma się odpowiednich słuchaczy - takich, którzy chcą czegoś podobnego doznać - to obecność na scenie przychodzi w bardzo naturalny sposób.
Najstarszy utwór na twoim kanale na YouTubie to "W starej puszczy", pochodzi z września 2015 roku i ma zdecydowanie bardziej folkowe, tradycyjne brzmienie. Dlaczego ostatecznie postanowiłaś odejść w innym, elektronicznym kierunku, nadal zahaczającym o folk, ale bardziej osadzonym w fantasy niż w polskiej tradycji?
"W starej puszczy" został nagrany nawet wcześniej i był chyba pierwszym, co nagrałam sama. To były jeszcze czasy, kiedy grałam z zespołem folkmetalowym, słuchałam wtedy dużo folku i nadal bardzo lubię tę muzykę, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że chcę robić coś całkowicie własnego. Podoba mi się elektronika i muzyka z jej użyciem, więc w naturalny sposób zaczęłam podążać w tym kierunku. To nie była świadoma decyzja, tak po prostu wyszło. Jednym z katalizatorów była twórczość Grimes, którą bardzo lubię - ma bardzo eksperymentalne brzmienie i maluje swoją muzyką ciekawe pejzaże. Słucham jej mniej więcej od 2011 roku, od albumu "Halfaxa".
A jak to było z Helroth, twoim folkmetalowym zespołem? Zrezygnowanie z grania w nim również przyszło w naturalny sposób?
To była bardziej świadoma decyzja. W pewnym momencie życia poczułam, że to już nie jest do końca moje, co nie znaczy, że wydarzyło się coś złego. Kiedy rozwijasz się jako człowiek, idziesz naprzód, potrzebujesz różnych doświadczeń, więc z niektórych wcześniejszych wyrastasz. Tak było ze mną - stwierdziłam, że folk metal przestał mi pasować na etapie, na którym akurat byłam.
Midsommar: Dreampop to melancholia i tęsknota, ale nie agresja czy autodestruktywność (wywiad)
Mogłoby się wydawać, że po tak licznych doświadczeniach i próbach wreszcie znalazłaś swoje brzmienie, ale najwyraźniej ciekawość różnorodnej muzyki zwyciężyła, bo poza solowym projektem, śpiewasz również w dreampopowym Midsommar, które niedawno wydało debiutancką EP-kę. Jak bardzo różni się praca nad muzyką solo od pracy z zespołem?
To są dwa zupełnie odmienne światy. W zespole jestem odpowiedzialna głównie za warstwę liryczną i za melodie wokalne czy ewentualnie fletowe, a w mojej własnej muzyce jestem odpowiedzialna za aranż, dobór poszczególnych instrumentów, produkcję... Właściwie za wszystko. W zespole zaczynamy pracę od tego, że chłopaki przynoszą na próbę jakiś wstępny materiał, zaczynają go grać, ja dopisuję wokal i wtedy ćwiczymy. Dopiero po kilku miesiącach następuje etap nagrań. Z solowymi utworami jest zupełnie inaczej - siadam w domu, zaczynam eksperymentować, a później budzę się i mam gotowy utwór. Wymyślenie linii melodycznej i tekstu zajmuje mi zazwyczaj dwadzieścia minut, może pół godziny, a szkic piosenki czy demo robię w jeden wieczór. Powiedzmy "wieczór", bo przeważnie przeciąga się to do piątej-szóstej rano [śmiech]. Całkowity aranż to zajęcie może na dwa-trzy dni. Pracuję też jako muzyk sesyjny i producentka, więc staram się dysponować czasem tak, żeby wystarczyło go na te wszystkie zajęcia.
A czy zdarzają się takie momenty, że wykonujesz tak wiele różnych czynności związanych z muzyką, że masz jej dosyć, niczego nie słuchasz, niczego nie tworzysz, musisz zrobić sobie całkowitą przerwę?
Od tworzenia czasami muszę zrobić przerwę, najczęściej oglądam wtedy jakieś anime albo gram w grę fantasy. Ostatnio miałam taki okres, że byłam przewrażliwiona na bodźce - na dźwięk, światło - wtedy zrobiłam sobie dwa dni całkowitej przerwy.
Co ukaże się prędzej - debiutancki album Alii Fay czy debiutancki album Midsommar?
Nie mam pojęcia [śmiech]. Z własnym albumem jestem już na ostatniej prostej, jeżeli chodzi o produkcję, a z chłopakami z Midsommar jeszcze nie dogadałam szczegółów co do nagrań. Wydaje mi się, że obydwa wyjdą w przyszłym roku. Mam sporo planów związanych z podróżami i innymi sprawami, więc nie chciałabym tego przeciągać.
Midsommar wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.