Łukasz Brzozowski: Jak wiele byłabyś w stanie poświęcić dla sztuki?
Anna B Savage: Wow, ale pytanie na początek. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Chyba daleko mi do romantycznej postawy, w imię której mogłabym wybierać pomiędzy istotnymi aspektami egzystowania a sztuką. W wieku piętnastu lat na pewno odpowiedziałabym inaczej, ale dziś cenię sobie wygodne, spokojne życie i jestem raczej realistką.
Co doprowadziło do zmiany z niesionej emocjami idealistki w realistkę? Kwestia dojrzewania czy może konkretnej życiowej sytuacji?
Chyba ta pierwsza opcja, po prostu dorosłam. Kiedy byłam młodsza, też pewnie nie poświęciłabym niczego w imieniu sztuki. To tylko takie wzniosłe i nacechowane emocjonalnie gadanie, które miało dawać mi poczucie bycia kimś ważnym czy walczącym w imię lepszej rzeczywistości, ale jak to w życiu bywa, na samym gadaniu się kończyło [śmiech].
Tęsknisz za tamtym etapem życia?
Pewnie, że tak. Jestem zadowolona z miejsca, w którym obecnie się znajduję, mogę uznać siebie za osobę usatysfakcjonowaną swoim życiem, ale nostalgia czasami potrafi złapać za serce. Bardzo ciepło wspominam nastoletnie czasy, kiedy chciałam przesuwać góry, żyło mi się wtedy wyjątkowo beztrosko i lekko.
Zacząłem od takiego tematu, ponieważ ilekroć słucham twojej muzyki, uderza mnie jej brutalna szczerość. Brzmisz tak przekonująco, jakbyś całe życie zawierzyła tworzeniu.
Sama ładniej bym tego nie ujęła, podoba mi się ta opinia, mogę się z tobą zgodzić. Gdy tworzę, jestem maksymalnie szczera. Nie mam obaw przed opowiadaniem słuchaczom zarówno o przykrych, jak i przyjemnych sytuacjach, bo każda z nich jest czynnikiem budującym oraz źródłem inspiracji. Czasami warto rozdrapać ranę, żeby komuś pomóc albo pokazać światu, jakim jest się człowiekiem. To jednocześnie bardzo kreatywne i oczyszczające.
Ale chyba też męczące.
Tak, to bywa męczące. Gdy siądę sobie czasami w fotelu i zaczynam głęboko myśleć, a następnie analizować te myśli, czuję się sobą przytłoczona [śmiech]. Ale właśnie po to piszę piosenki - są dla mnie pewną formą terapii. Kiedy wypowiem na głos coś, co mnie trapi, to ten problem z miejsca staje się mniejszy. Komponowanie - zarówno od strony tekstowej, jak i muzycznej - jest dla mnie formą treningu. Nie dość, że komuś to się czasami podoba, to w dodatku zaspokajam ego, bo negatywne emocje wypadają mi z głowy.
Co powoduje, że obcowanie z własnymi myślami jest dla ciebie przytłaczające?
Słyszałeś moje piosenki i - jak sam zdążyłeś wywnioskować - nie należą do najlżejszych od strony emocjonalnej, a dzieje się tak dlatego, bo opisują wnętrze mojego umysłu. To taka dźwiękowa podróż w głąb tego, co siedzi mi w mózgu. Żeby nie było, uważam się za dosyć pozytywną osobę, ale miewam też sporo momentów zwątpienia, poszukiwania, zadawania sobie pytań, co powoduje, że życie nie układa się tak prosto, jakbym tego chciała. Mimo wszystko, cieszy mnie taki stan rzeczy - po doświadczeniu czegoś nowego lub trudnego za każdym razem staję się silniejsza i pewniejsza siebie. Bardzo satysfakcjonujący układ, prawda?
Bez dwóch zdań. Wspomniałaś, że często umieszczasz w piosenkach motyw zwątpienia, co również zauważyłem - często śpiewasz o tym, jak bardzo jesteś niepewna swoich działań i dalszych losów. Takie wyznania w formie muzycznej pomogły odnaleźć właściwą drogę albo rozwiązać problemy?
Na pewno nie powiedziałabym, że pisanie muzyki pozwala mi rozwiązać jakieś problemy. Może je złagodzić, ale nie usunąć. Mój umysł jest tak pokrętnie i dziwacznie skonstruowany, że zawsze będę zmagać się z lękami lub niepewnością, na co jestem przygotowana. Na pewno tworzenie pomogło mi rozwiać pewne wątpliwości co do moich życiowych zdolności. Kiedyś myślałam, że nigdy w życiu nie uda mi się nagrać albumu, a w tym roku wydałam "A Common Turn". To dla mnie bardzo wielka sprawa. Udało się, mimo bardzo pesymistycznego nastawienia.
Skąd bierze się ten pesymizm? Przecież masa ludzi wydaje płyty. Gdybyś się postarała, pewnie nie musiałabyś nawet opuszczać swojego pokoju, żeby to zrobić.
Masz rację. To, o czym powiedziałam z pozoru wydaje się wręcz idiotyczne, bo mnóstwo artystów wydaje płyty, więc i ja mogę, ale... Moje nastawienie wynikało z absolutnego braku pewności siebie. Uważałam, że może dla wielu osób nagranie albumu oraz puszczenie go w świat nie jest niczym specjalnym, ale ja nie na pewno nie dałabym rady, bo jestem za słaba, niewystarczająco utalentowana... Rządziły mną proste wątpliwości dotykające każdego z nas, ale u mnie były podkręcone do dwustu procent. Na szczęście przezwyciężyłam czarnowidztwo i wyszło dobrze.
Piosenki z "These Dreams" docelowo miały trafić na debiutancki album, ale wytwórnia uznała, że byłby to nadmiar treści, więc zaproponowała EP-kę. To chyba całkiem dobra sugestia, czuć w tych piosenkach ciebie, ale różnią się od "A Common Turn".
To nie do końca było polecenie wytwórni, a bardziej ograniczenia płyty winylowej. O ile dobrze pamiętam, można na tym nośniku zmieścić niespełna pięćdziesiąt minut muzyki, a ja - wliczając numery z "These Dreams" - miałam tego trochę więcej. Uznałam, że rozbijanie materiału na dwie płyty to stanowczo za dużo jak na pełnoprawny debiut, więc dokonałam cięć i w ten sposób mamy oddzielne wydawnictwa. Ale trafia do mnie twoja interpretacja, teraz wydaje mi się, że te kawałki faktycznie niekoniecznie pasowałyby do "A Common Turn".
W tytułowym utworze z "These Dreams" z jednej strony czuć estetykę rocka alternatywnego, z drugiej do głosu dochodzi niemal melodramatyczny ton. Nigdy nie brzmiałaś aż tak eklektycznie w ramach jednej piosenki.
To prawda. Mój wachlarz inspiracji jest bardzo szeroki i cieszę się, że ludzie odnajdują różne wpływy przewijające się przez piosenki, które układam. Sama jestem do tego jestem bardzo melodramatyczna, więc tym bardziej trafiłeś w sedno. Gadamy ze sobą ledwie kilkanaście minut, a już udało ci się mnie zdiagnozować, winszuję [śmiech].
Ten melodramatyzm przejawia się u ciebie tylko na polu muzycznym czy również na polu życiowym?
Chyba tylko muzycznym, choć różnie z tym bywało. Staram się nie robić z siebie ofiary ani nie przesadzać z niczym, dlatego trzymam emocje na wodzy. Jeżeli chodzi o muzykę, muszę mieć w sobie coś melodramatycznego, bo wychowywałam się na musicalach i ścieżkach dźwiękowych do filmów, siłą rzeczy nasiąknęłam tym jak gąbka i zostało ze mną po dziś dzień. Nie narzekam, ten element dodaje mojej twórczości czegoś indywidualnego i nietypowego.
W numerach "Baby Grand" z debiutu oraz "Hairier Now" z nowej EP-ki opowiadasz o byłym chłopaku, twojej pierwszej miłości - macie ze sobą kontakt?
Tak, jesteśmy w kontakcie, choć ostatnimi czasy nie mieliśmy okazji, żeby ze sobą pogadać i spędzić czas. Do odnowienia naszej relacji - oczywiście na czysto kumpelskich warunkach - doszło, kiedy miałam związany z nim sen. Wcześniej nie odzywaliśmy się do siebie przez siedem lat, więc napisałam do niego, zapytałam o życie i inne rzeczy, a potem ustawiliśmy się na drinka. Następnie narodził się pomysł zrobienia tekstu na temat tego, jak to wyglądało u nas kiedyś i jak wygląda teraz, a do tego nakręciliśmy razem mini-film, który ilustruje "Baby Grand".
Czy podczas kręcenia klipu poczułaś, że wracają do ciebie emocje z czasów, gdy byliście jeszcze parą?
Oczywiście, że tak. Miałam w głowie wielki znak zapytania, bo nie wiedziałam, czy znowu czuję coś do niego w kontekście romantycznym, czy po prostu panikuję i jesteśmy kumplami na zwyczajnych zasadach. On chyba borykał się z tym samym problemem. Dziwne, ale ciekawe przeżycie.
Brzmi jak bardzo niewygodne doświadczenie.
Po części było niewygodne. W trakcie tworzenia tego projektu pytaliśmy siebie nawzajem, co my właściwie robimy [śmiech], ale muszę zaznaczyć, że bardzo przyjemnie wspominam cały ten proces. W kręceniu pomagał nam wspólny przyjaciel, który przejął obowiązki reżysera, bardzo miło było zrobić coś tak angażującego emocjonalnie w gronie ludzi mających wyjątkowe miejsce w twoim sercu. Bardzo zacieśniło to więzy pomiędzy naszym trojgiem.
Od pierwszego zetknięcia kojarzysz mi się z Jeffem Buckleyem. Masz zbliżoną do niego manierę i podobny sposób frazowania - każda głoska tekstu wyśpiewywana jest z maksymalnym ładunkiem emocjonalnym. Faktycznie jest twoją inspiracją?
Nie jesteś pierwszą osobą, która porównuje mnie do Buckleya. Za każdym razem kiedy to słyszę, czuję się onieśmielona. Nie uważam siebie za aż tak dobrą wokalistkę, ale oczywiście bardzo mi miło. Jeff był wielkim artystą, który wpłynął na wielu muzyków z okolic współczesnego rocka alternatywnego, miło, że dostrzegasz we mnie coś z niego. Co zabawne, na "Grace" trafiłam dopiero po swojej pierwszej trasie koncertowej, na której ludzie cały czas mówili, że brzmię jak Buckley. Posłuchałam albumu i w jednej chwili się zakochałam.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Niedawno zakończyłaś trasę koncertową, udało ci się wyprzedać kilka klubów - to pewnie rodzi apetyt na więcej.
Jak najbardziej. Jestem niesamowicie wdzięczna za to, że publiczność przychodziła na moje koncerty i wspierała od pierwszej do ostatniej piosenki, to bardzo mobilizujące. W przyszłym roku pewnie też ruszę w trasę, ale najbardziej skupiam się na pisaniu nowych utworów, chciałabym wydać drugi album w 2022 roku, więc możesz trzymać za mnie kciuki.
fot. Ebru Yildiz