Łukasz Brzozowski: Na nowy album przygotowaliście aż dwadzieścia pięć utworów, ale ostatecznie znajdzie się na nim tylko jedenaście z nich. Co z resztą? Trafią do kosza czy umieścicie je na kolejnych wydawnictwach?
Grzegorz Kwiatkowski: Naszym planem było zarejestrowanie tak dużej liczby piosenek, by na ich bazie spokojnie formować płytę i układać z niej różne narracje. Chcieliśmy stworzyć album, na którym wszystkie utwory ze sobą współgrają, więc potrzebowaliśmy nagrania sporej ilości muzyki w celu uzyskania jak najlepszego efektu. Po prostu czym więcej puzzli mamy, tym możemy lepiej się bawić i składać z nich różne światy. Pomysł już od początku wydał się nam nieco szalony, ale ostatecznie warto było. A co do rozdzielania reszty kawałków - na pewno ukaże się EP-ka, może jeszcze jakieś single, ale myślę, że nie szybciej niż w 2023 roku, kiedy będą pewnie już trwały zaawansowane prace nad kolejną płytą długogrającą.
Jakie kryteria decydowały o tym, czy dany utwór trafił na płytę?
Decyzje podejmowaliśmy wszyscy, w zgodzie z naturą zespołu, czyli przy pomocy głosowania. W Trupie Trupa od zawsze panuje demokracja. Każdy z nas ma inny gust muzyczny, każdy podchodzi do pewnych spraw inaczej, więc podejście do tematu przy różnych perspektywach bez stanu permanentnej wojny domowej oznacza po prostu wprowadzenie systemu demokratycznego i systemu głosowań. Jego efekty okazały się zresztą bardzo udane, bo jedenastka składająca się na "B Flat A" spełnia kryteria całej naszej czwórki i jesteśmy z niej zdecydowanie dumni.
"B Flat A" to efekt długiego procesu kompozycyjno-nagraniowego, na który pozwoliła pandemia, ale wiele albumów traci na sile, gdy są do przesady upiększane. Nie mieliście w takiego momentu, kiedy uznaliście, że coś przeciągacie lub nadmiernie cyzelujecie?
Nie, było wręcz odwrotnie. Nagranie dwudziestu pięciu utworów oznacza brak baroku i sytuację, w której idziesz dość szybko do przodu. Chcieliśmy, aby całość powstała maksymalnie intuicyjnie, dlatego robiliśmy numery jeden za drugim i dbaliśmy o ich surowość. Nie upiększaliśmy tego specjalnie, bo wiedzieliśmy, że w wypadku ciągłego grzebania przy muzyce straci ona na sile. Takie podejście wzięło się z kołaczącej w naszych głowach tęsknoty za "Headache". To płyta, która ma bardzo specjalne miejsce w sercu każdego członka Trupy Trupa i jesteśmy z niej bardzo dumni. Uwielbiamy ten materiał za jego bezpośredniość, esencjonalność, brak jakichkolwiek wypełniaczy i eklektycznych zapychaczy. Byliśmy nim bardzo zaskoczeni w momencie słuchania pierwszych miksów i w zasadzie do dzisiaj czujemy dzięki niemu dużo satysfakcji i dumy. Z krążków powstałych później również się cieszymy, ale nie dawały nam tego rodzaju policzka, bo "Headache" jest dla nas trochę jak siarczysty policzek.
"B Flat A" ponownie przywołuje w nas to uczucie. Stoi za tym oczywiście obecna, pandemiczna rzeczywistość, która stawia ludzi w niepewności. Nie wiemy, jakie zdarzenia spotkają nas w najbliższym czasie, wszystko wydaje się być bardzo niepewne. Takie sytuacje wzbudzają w umyśle lęk i strach, które moim zdaniem odcisnęły mocne piętno na nowych utworach. Generalnie jest u nas tak - im gorzej się dzieje, tym lepiej dla zespołu. Jeśli jesteśmy skonfrontowani z problemami, próbujemy rozwiązywać je kreatywnie.
To pozwala wierzyć, że jest w waszej działalności coś romantycznego, na wzór hasła artysta głodny to artysta płodny.
Moim zdaniem dobre rzeczy rodzą się z problemów. Dostajemy nimi w twarz, więc musimy je zwalczać na różne sposoby, u nas zawsze tak było. Na przykład podczas festiwalu SXSW 2018 zapalił się piec, nic finalnie nie działało, a prawdopodobnie daliśmy wtedy najlepszy koncert tamtego okresu naszej działalności. Byliśmy sfrustrowani, a nawet załamani, ale jednocześnie przyparci do muru i zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności działania w nieco improwizowany sposób. Oczywiście nie wygląda to tak, że cieszymy się, kiedy coś idzie nie po naszej myśli, bo wolelibyśmy, by szło gładko, ale umiemy funkcjonować i nie popadać w panikę pod wpływem presji. To na pewno pomaga w pchaniu tego wózka. Dzięki takiemu podejściu i otwartości na niestandardowe rozwiązania, robimy coś, czego w warunkach komfortowych byśmy nie zrobili. Za sprawą super szybkiego występu na SXSW trafiliśmy zresztą do zestawień top 10 Rolling Stone'a, NPR i Chicago Tribune, a następnie zaproponowano nam kontrakty płytowe, bookingowe i sesję Tiny Desk. To wszystko z powodu - w pewnym sensie - spalonego pieca i pułapki, z której musieliśmy się wydostać.
Często jesteście przedstawiani jako modelowy przykład zespołu, który dobrze sobie radzi poza Polską - gracie na zagranicznych festiwalach, macie zagranicznych wydawców, a waszą muzykę polecali chociażby Henry Rollins czy Iggy Pop. Czy ich rekomendacje mają związek z większą popularnością?
Rozmawiamy o świecie muzyki niszowej i psychodelicznej, gdzie istotniejsza od ilości jest jakość. Nasz nowy singiel od kilkunastu dni regularnie leci w BBC 6 - czy w efekcie na koncerty przyjdą nagle tłumy? Nie, ale w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych przyjdzie więcej osób niż wcześniej. Zatem czy to coś zmienia? Tak, zdecydowanie zmienia. Tylko to jest siermiężna droga małych kroków trwających latami. My stawiamy przede wszystkim na jakość. Spójrz, jak działa kalifornijski festiwal Desert Daze - tam nikt nie próbuje ściągać milionów ludzi z całego świata, a sporą grupę zapaleńców czujących te niezależne odłamy muzyki. Dla nich BBC6 czy KCRW to ważne miejsca, w których znajdują nowe rzeczy. Czy Desert Daze jest lepszy niż Coachella, bo przecież odbywają się o różnych porach roku, ale w tym samym miejscu? W żadnym wypadku. Jeden nie wypada moim zdaniem lepiej od drugiego, to po prostu dwa inne światy, a my zdecydowanie funkcjonujemy w tym świecie Desert mikro.
Kiedy opowiadasz o ścieżkach kariery waszego zespołu, unikasz przechwałek, jesteś powściągliwy, ale kiedy czyta się o was w mediach, bije z tych artykułów spora przesada.
Zawsze mamy do czynienia z opiniami jakichś ludzi i ludzie mają prawo do swoich opinii, podobnie jak zresztą ktoś inny ma prawo do ich krytyki. Moim zdaniem to skomplikowane. Po premierze "Headache" Sasha Frere Jones, topowy amerykański krytyk muzyczny, napisał recenzję i stwierdził: One of the best rock bands doing business now is from Gdańsk, Poland. Przesada? Mało powiedziane, ale on tak po prostu sądzi, a jego reakcja przyniosła nam realne korzyści - zaproszenie do londyńskiego Cafe OTO, podpisanie kontraktu z francuską wytwórnią Ici d'ailleurs i inne rzeczy. Czasami zresztą kiedy opowiadam o mechanizmach promocji, mam wrażenie, że żyję w latach 90. i tłumaczę jak instalować modem. Życie promocyjne zespołu to po prostu norma. U nas jeszcze wiele rzeczy jest owianych aurą tajemnicy i wiele rzeczy jest uznawanych za przekroczenia, ale nie ma co się bać. Po prostu nagrywasz płytę, dostajesz recenzje, zgłasza się do ciebie większa wytwórnia, za nią agencja bookingowa, jedziesz w trasę i na festiwale, puszczają cię radia i tyle. Oczywiście mówię o niszy i psychodelii, aczkolwiek to żaden problem poza Polską.
Amerykańskim bookerem Trupy Trupa jest Tom Windish, który współpracuje również z Billie Eilish i Lorde, i wszystko gra. Problemy biorą się z braku wiedzy, z jakichś fałszywych wyobrażeń i stereotypów, jak choćby takich, że zespół odnoszący "sukces artystyczny" powinien mieć rzeszę fanów. To trochę jak ze światem poezji - poezja jest czymś wyjątkowym, specyficznym i jednocześnie bardzo niszowym. Czy wypada gorzej niż poczytne reportaże? W życiu. I jedno, i drugie może być świetne, ale na ogół ma dwa różne rodzaje zasięgów. Warto grać dużo, walczyć o więcej, starać się i pracować, bo fajnie, kiedy na koncerty przychodzi więcej ludzi, a baza fanów poszerza się. Niestety w Polsce baza słuchaczy alternatywy jest dość mała. Świetny przykład stanowi Kristen - przecież to jest mistrzostwo świata pod każdym względem. Jak dla mnie na ich koncerty powinny przychodzić nie setki, a tysiące osób i myślę, że w warunkach na przykład brytyjskich tak by właśnie było. Mamy jednak to, co mamy i głupio byłoby narzekać czy obrażać się, lepiej próbować robić wszystko tak dobrze, jak to możliwe.
Czym w ogóle jest alternatywa? Odnoszę wrażenie, że wiele osób ma problem ze zdefiniowaniem tego pojęcia. Do wora z napisem "muzyka alternatywna" z jednej strony trafiają Kristen, Lotto czy wy, a z drugiej wyprzedający stadiony Dawid Podsiadło.
Trudno powiedzieć, ale te wszelkie skrzywienia wynikają z tego, że w polskim społeczeństwie nie funkcjonuje ogólnie pojęta tradycja słuchania muzyki. Ludzie stawiają na to, co akurat leci w mainstreamowym radiu i nie przykuwają do tego zbytniej uwagi, traktują piosenkę jako element tła i nic poza tym. Wyobrażasz sobie, by większość ludzi w naszym kraju miała rozległą wiedzę na temat rocka psychodelicznego? Albo kapel pokroju Fugazi czy Sonic Youth lub The Velvet Underground? Brakuje odbiorców na tego typu rzeczy, a dzieje się tak z powodu braku edukacji.
W Wielkiej Brytanii za edukację odpowiada głównie BBC. To ogromnie dziwne konsorcjum, które stawia na jakość. Nie znam na świecie innego przykładu czegoś tak solidnego. Oczywiście nie mówię o wszystkich programach i odnogach. Zresztą cyniczno-komercyjny ząb czasu niestety podgryza też to wspaniałe drzewo wiedzy, tam też zaczyna się erozja, ale przez kilkadziesiąt lat ta wielka edukacyjna machina stawiająca na wielogłos, a nie monolit i monolog, przyniosła piękne rezultaty.
Podobnie jest z przechodzącym z pokolenia na pokolenie uwielbieniem do napuszonego prog rocka, którego arogancki wydźwięk świetnie spaja się z historią Polski - funkcjonowania jako społeczeństwo przywiązane do symboli i stawiane w roli wiecznych ofiar.
Tak, świetnie się spaja z pewną nie do końca uzasadnioną dumą narodową przypisywaną często zupełnie nieistotnym rzeczom. Dobrze, że o tym wspomniałeś, bo również uważam to za pewien problem. Ludzie potrafią zachwycać się czymś tylko i wyłącznie dlatego, że jest polskie, a niekoniecznie zwracają uwagę na faktyczny poziom oraz jakość tego czegoś, wolą emanować swoją polskością i dumą narodową.
To podejście dosyć mocno przekłada się na odbiór waszej działalności.
"Headache" zostało wydane przez wytwórnię Blue Tapes i wraz z wydaniem tego albumu różne krajowe media zaczęły podchwytywać temat Trupy Trupa, ale wiesz dlaczego mieliśmy zagranicznego wydawcę? Bo tutaj nikt nie chciał nas wydać i propozycja przyszła z Anglii. Nie żebym narzekał, bo jestem wręcz wrogiem narzekania, zwalania na kogoś i krytykowania. Po prostu sedno jest takie, by nie poddawać się, robić swoje, być otwartym na krytykę, a z problemów czy kontuzji czynić atuty. Jak na mój gust, jesteśmy dość normalni - mamy różne grupy fanów w różnych krajach. Trochę w Holandii, trochę we Francji, trochę w UK, trochę w Polsce i tak dalej, działamy jak umiemy. Nie tłumnie i masowo, a organicznie - od mikro wysepki do mikro wysepki. Czasami zdarzy się nam koncert z Altın Gün w San Francisco dla pełnej sali, a czasami gramy w Terminus Barze we Francji, gdzie wpada pięćdziesiąt osób - oba te warianty cieszą. Zresztą występ w Terminus Barze był moim zdaniem lepszy. Niemniej metki typu "kariera", "międzynarodowy" czy "sukces" nie oddają sensu pracy twórczej. Daje ona momenty satysfakcji, najczęściej w czasie komponowania, koncertowania i rejestracji, ale na ogół to dość ciężka codzienna harówka u podstaw. W tym znajduje się sens uprawiania tego poletka - wstajesz rano i dokładasz jakiś tam kamyczek do swojej dziwnej budowli. Wygląda to dziwnie, krzywo, ma dziury w zębach, a jeden z wokalistów nosi garnek na głowie, ale o to chodzi. Robisz wszystko prosto z serca, nie udajesz kogoś, kim nie jesteś, bawisz się, bo sednem tego wszystkiego pozostają dziecięca radość i zabawa. Teraz ułożyliśmy w naszej piaskownicy nową rozedrganą układankę pod tytułem "B Flat A" i mamy nadzieję, że znajdziemy grono osób, które zechcą się z nami w tę grę pobawić.
fot. Rafał Wojczal