Łukasz Brzozowski: Nazwałbyś siebie zwolennikiem kontrastów?
Philip Haveker: Myślę, że tak, jestem dosyć otwarty na różne kwestie, często właśnie takie, które ze sobą kontrastują.
Z jednej strony poruszasz niezbyt przyjemne tematy, a z drugiej w zakresie muzyki jest w tym coś kojącego.
Mogę się z tobą zgodzić. Taka kombinacja często ułatwia mi pisanie.
W jaki sposób ułatwia?
Cały proces od napisania do wypuszczenia danego numeru, czy tym bardziej albumu, trwa zazwyczaj dosyć długo, a jako że zajmowałem się produkcją w większości sam, to chciałem, żeby ta praca była lekka i przyjemna. Nie zrozum mnie źle, lubię muzykę, przy której trzeba się napracować, cięższą do zrobienia, ale akurat w tym momencie potrzebowałem takiego, a nie innego brzmienia i zaspokoiłem swoje zachcianki. Trudniejsze zadanie spotkało mnie wtedy, gdy musiałem siąść z tekstami z notatnika i usystematyzować je, ale w chwili tworzenia wystarczyło mi to w zupełności.
Dlaczego takie brzmienie było potrzebne? Ze względu na koncept płyty?
Było potrzebne, bo kojarzyło mi się z dobrymi emocjami. Próżnia była z początku projektem przeznaczonym do szuflady i nie miała jej nigdy opuszczać. Chciałem zrobić z niej coś na wzór autoterapeutycznego tworu. Wyobraź sobie napisanie takiej piosenki, której w rzeczywistości nie ma, bo wkurzasz się, że takiej jeszcze nie ma, a na dodatek identyfikujesz się z tym - idealna muzyczna terapia. Ale minęło już trochę czasu od powołania Próżni do życia, nie mogę powiedzieć, że konceptem płyty są wyłącznie moje życiowe wzloty i upadki. Kształt "Najprawdopodobniej" zarysowywał się przez cały mój pobyt w Berlinie.
Mieszkanie w Berlinie miało wpływ na "Najprawdopodobniej"?
Nie chcę mówić, że płyta musiała zostać nagrana w Berlinie, ale na pewno to miasto i jego uroki miały ogromny wpływ na brzmienie albumu. Co prawda w tej części Europy dominuje zupełnie inna muzyka i zupełnie inne sceny, ale samo przebywanie tam stanowiło dla mnie ciągłą przygodę, ciągle odkrywałem coś nowego, szczególnie od strony muzycznej. Sam jestem teraz ciekaw, jak mogłoby brzmieć "Najprawdopodobniej" nagrane w innym miejscu na Ziemi.
Wiem, że w Berlinie kończyłeś studia z realizacji dźwięku - w jaki sposób ta wiedza wpłynęła na twoją muzykę?
Uczelnia na pewno ułatwiła mi proces tworzenia płyty. Całość nagrałem sam w domu lub w jednym ze studiów nagraniowych w berlińskim Funkhausie. Jako studenci wszyscy mieliśmy zapewniony dostęp do super sprzętu, a wykładowcy tylko podsycali naszą zajawkę i pomysły. W Polsce na pewno nauczyłbym się bardzo podobnych rzeczy w podobny sposób, ale najważniejsze jest to, że mogłem otworzyć się w Niemczech na nowe zjawiska. Poznałem masę ludzi z całego świata o różnych inspiracjach, fascynacjach i brzmieniach, a to dało kolejny booster do zmian w moim postrzeganiu muzy.
W jaki sposób wykładowcy podsycali twoją zajawkę i pomysły?
Zazwyczaj pokazywali sposoby na produkcję, które były mi wcześniej kompletnie nieznane. Jedną z moich ulubionych technik jest pisanie "na sucho". Poznałem ją podczas zajęć z kompozycji i aranżacji. Oznacza to, że najpierw - bazując tylko na swojej wiedzy - piszesz muzykę, a później cały pomysł przekładasz na instrument. Czasami wychodziło mi to średnio, ale przynajmniej czułem w tym efekt "pierwszego wrażenia" własnej piosenki, który niestety zawsze tracisz, jak pracujesz nad kawałkiem i stopniowo go rozwijasz. Zdałem zresztą jeden projekt dzięki otwierającemu album "Najlepiej". Gdy go tworzyłem, też dostawałem wskazówki z różnych stron.
Wiem, że oprócz hip-hopu lubisz muzykę gitarową - od szeroko rozumianej alternatywy po death metal czy hardcore punk. Da się te wpływy wyczuć na "Najprawdopodobniej" - sporo śpiewasz, nawet częściej niż nawijasz, a twoim emocjonalnym partiom towarzyszą podkłady czasami bliskie shoegaze'owi, chociażby w "Kiedy". Przesadzam, czy faktycznie coś jest na rzeczy?
Trafiłeś idealnie. Dzięki gitarowym rzeczom rozpocząłem swoją przygodę z muzyką i zawsze to one będą najbliższe mojemu sercu. Zagłębienie się w hip-hopie czy R&B stworzyło w głowie intruza, który wjechał do mojego światka inspiracji i mocno przyczynił się do ostatecznego brzmienia "Najprawdopodobniej". Czasami myślę sobie wręcz, że nie miałem odwagi, by nagrać tę płytę na przykład jako osadzoną w okolicach hardcore punka albo death metalu. Niemniej czuję, że tego typu działania muzyczne niedługo do mnie przyjdą, bo ten vibe zawsze we mnie siedział i siedzi nadal. Czy skręcę w punk, w metal, w shoegaze? Jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że moje śpiewanie będzie ewoluowało.
Miałeś pomysły na kawałki z tej płyty zrobione w aranżach deathmetalowych czy punkowych?
Powiem więcej - początkowo nawet sobie ich nie wyobrażałem w innej wersji. Jestem fanem nagrywania rzeczy po cichu, więc całość płyty wyszła dosyć spokojnie, ale wiesz jak jest - może brakowało mi ekipy, z którą mógłbym pociągnąć te kawałki w inną stronę? Gdybym poznał jakiegoś perkusistę lub basistę, to może całość wyszłaby inaczej.
Może podczas koncertów skusisz się na bardziej ekstremalne interpretacje tych numerów.
Myślałem o tym, ale nie chcę nic zdradzać przed koncertami. Numery będą zaprezentowane ciekawie, lekko je podkręcę.
Chciałbyś być klasyfikowany - wzorem chociażby Zdechłego Osy - jako raper dla ludzi, którzy niekoniecznie muszą przepadać za hip-hopem, ale są otwarci na różne formy rocka i pochodnych?
Mogę być jednym z wysłanników hip-hopu dla tej grupy słuchaczy, ale chyba bliżej mi do piosenkarza niż rapera. Przyznam, że bardzo lubię to określenie.
Co rozumiesz przez określanie siebie jako "piosenkarza"?
Zaczynałem od coverowania piosenek, które znajdowałem na MySpace i nie miały one nic wspólnego z rapem. Słowo "piosenkarz" wydaje mi się adekwatne do mojego stylu muzycznego i wokalnego. W ogólnym rozrachunku jestem zresztą bardziej zadowolony z moich śpiewanych zwrotek niż z tych rapowych. Termin raper jest dla mnie stanowczo zbyt badass [śmiech].
W otwierającym album "Najlepiej" opowiadasz: Już nie wiem, ile razy byłem błaznem/We mnie ciemność, na mojej twarzy wszystko jasne. Brzmi jak opis upokarzającej sytuacji - opowiadasz tu o konkretnym zdarzeniu ze swojego życia?
Myślę, że chodzi o wiele nietypowych sytuacji, które spotkały mnie gdzieś na życiowej drodze i po przetrawieniu pozwalały poważniej podejść do najróżniejszych spraw.
Odnoszę wrażenie, że cała zawartość "Najprawdopodobniej" to opowieść o różnych, często mrocznych stronach życia w Trójmieście, które jest inne niż reszta polskich miast-molochów, luźniejsze, w pewien sposób spokojniejsze.
Byłeś bardzo blisko, ale jest to jednak obserwacja mojego ukochanego Trójmiasta z oddali - trochę z tęsknotą, że wszystko daleko, a trochę ze szczęściem, że zawsze można do niego wracać. Jednocześnie zgodzę się, że jest tutaj inaczej, zdecydowanie luźniej, to po prostu idealne miejsce dla mnie.
Skąd pomysł, by w numerze "Świt", gdzie udziela się Marceli Bober, wykorzystać jego tekst zamiast napisać coś własnego?
W tym kawałku każdy z nas napisał swoje teksty. Jeśli któryś z moich wersów przewija się gdzieś u Marcela, to myślę, że po prostu robię w ten sposób podświadomy shout out do jego muzy.
Uważasz, że jesteś zbyt mało znany jak na swoje możliwości?
Chyba nigdy nie miałem na celu bycia znanym, więc zabawnie, że o tym mówisz, bo totalnie mi ten temat wyleciał z głowy. Myślę jednak, że grono słuchaczy Próżni co jakiś czas się powiększa i fajnie. Zobaczymy, co będzie dalej, ja po prostu lubię nagrywać tracki.
Co zadecydowało o twoich przenosinach z Latarnii do Unda Records?
Droga do "Najprawdopodobniej" była długa i pełna zakrętów. Latarnia składa się z super ludzi, którzy dali Próżni fajne wprowadzenie do polskiej sceny, ale Unda to jednak rodzina. Cieszę się, że Przemek [1988] pomógł mi przy paru starszych numerach, bo wzbogacił je o super klimat, ale doszedłem do wniosku, że skoro mogę wydać debiutancką płytę z przyjaciółmi, to czemu by tego nie zrobić?