Jarosław Kowal: Było wam smutno po Lilly Hates Roses?
Kasia Golomska: Chyba nie. Najsmutniej było nam wtedy, kiedy pod koniec działalności Lilly Hates Roses czuliśmy utratę energii do tworzenia.
Pisanie piosenek i granie dla ludzi - czyli to, co wcześniej najbardziej nas cieszyło - nie wzbudzały już takiego zapału, jak kiedyś. Było nam nie tylko smutno, ale wręcz głupio, bo jeździliśmy po Polsce, ludzie przychodzili na nasze koncerty, a tak naprawę czuliśmy, że chcemy robić coś innego. Kiedy podjęliśmy decyzję, że kończymy działalność Lilly Hates Roses i zaczynamy coś zupełnie nowego, poczuliśmy dużą ulgę.
A czy decyzja o pożegnaniu Lilly Hates Roses dojrzewała w was przez dłuższy czas, czy to był nagły zryw - z dnia na dzień stwierdziliście, że pod tym szyldem nie macie już nic do powiedzenia?
Kamil Durski: Chcieliśmy się po prostu rozwijać, a założenia Lilly Hates Roses trochę na to nie pozwalały. To był zespół kojarzony z folkiem, musieliśmy stworzyć coś innego i bardzo się z tego ciszymy, że w końcu powstała Atlvnta.
Znane są liczne przypadki zespołów, które dość drastycznie zmieniły brzmienie, a jednak pozostały przy pierwotnych nazwach, chociażby 30 Seconds To Mars, Bring Me The Horizon czy nawet Genesis. Dlaczego czuliście, że w waszym przypadku konieczny jest bardziej radykalny ruch?
KD: Atlvnta nie ma żadnych założeń i to jest najfajniejsze w tym nowym dla nas podejściu do muzyki. Potrzebowaliśmy zespołu, który nie będzie z góry określony przez jakiś gatunek i przede wszystkim potrzebowaliśmy na nowo nabrać wiatru w żagle, dzięki czemu tworzenie ponownie stało się dla nas intrygujące. Imponuje mi to, kiedy ktoś gra przez trzydzieści lat w tym samym zespole, ale jeżeli chodzi o nas, w pewnym momencie stanęliśmy w martwym punkcie i potrzebowaliśmy odświeżenia.
Czy wiązało się to z budowaniem pozycji od zera, czy jednak macie sygnały, że osoby, które słuchały Lilly Hates Roses nadal za wami podążają?
KG: To jest ciekawe, bo nasza publiczność jest bardzo mieszana - część jest z nami od samego początku i dostajemy z jej strony pozytywne sygnały, a inna część nie kojarzy nawet, że wcześniej istniało coś takiego jak Lilly Hates Roses, nie wiedzą, że coś już wcześniej robiliśmy. Niby minęło tylko kilka lat, ale ciężko porównywać te dwie sytuacje.
W lato mieliście okazję przetestować swoją nową muzykę na kilku festiwalach, między innymi na Soundrive Festival. Wychodzenie na scenę w tym wcieleniu wiązało się z dodatkowym stresem?
KD: Na maska. Wszystko musieliśmy przygotować od nowa, a w dodatku zagraliśmy ledwie kilka koncertów i od razu zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, bo właśnie Soundrive Festival, ale też Open'er. Nie graliśmy ze sobą prawie od trzech lat, nowej płyty nie wydaliśmy od sześciu, więc wchodzenie na scenę jako Atlvnta było dla mnie bardzo stresujące, ale to dobry stres, dodaje mobilizacji. Mierzymy się z zupełnie nową muzyką, z zupełnie nowym wykonywaniem muzyki na żywo, u Kasi doszedł jeszcze nowy wizerunek, gramy z nowym perkusistą - wiele się zmieniło i często musieliśmy wykraczać poza strefę komfortu. Na szczęście nie paraliżuje to nas, dodaje sił do działania. Znowu możemy poczuć się jak w liceum, kiedy zakłada się nowy zespół i sprawia nam to radość, że jeszcze nie znamy tych piosenek tak dobrze. Cała setlista to dziesięć-jedenaście nowych kawałków.
Mnie kupiliście już pierwszym singlem - "Umrzesz tak jak ja". Rzadko zdarzają się utwory ze śmiercią w tytule, z melancholijnym brzmieniem, a jednak z przesłaniem, które dodaje otuchy. Kiedyś Tymon Tymański zapragnął stworzyć przejaskrawiony, łączący dwie skrajności utwór o śmierci w konwencji disco polo i tak powstała "Jesienna deprecha", wam udało się połączyć skrajności bez elementu humorystycznego, ale czy jest w tym coś surrealistycznego, kiedy tłum tańczy i śpiewa razem z wami o umieraniu?
KG: Myślę, że ten surrealistyczny element jest zawarty przede wszystkim w klipie, gdzie wstaję z trumny i śpiewam na scenie w kielichu z wodą. Sam utwór określiłabym jako nostalgiczny i faktycznie ma pozytywny wydźwięk, opowiada o tym, że śmiertelność nas mobilizuje, że powinniśmy cieszyć się każdym dniem. Może dla niektórych osób tytuł będzie odstraszający, ale myślę, że to mimo wszystko optymistyczny utwór.
KD: Ale mieli się wystraszyć, o to nam chodziło [śmiech]. Chcieliśmy wydać piosenkę już na starcie określającą nas jako zespół, który nie boi się podejmowania różnych, także trudnych tematów i cieszę się, że koniec końców wytwórnia pozwoliła na to, żeby "Umrzesz tak jak ja" zostało pierwszym singlem. Na początku nie byli przekonani, zwłaszcza, że wciąż trwa pandemia, ale na szczęście zdołaliśmy ich przekonać.
To był pierwszy singiel, to także pierwszy kawałek na albumie, ale czy był pierwszym, jaki napisaliście z myślą o nowym brzmieniu?
KD: To był ostatni, który napisaliśmy z myślą o tym brzmieniu.
KG: Ale w pewnym sensie był dla nas przełomowy. Czasami określamy go jako najbardziej "atlantowy" utwór i wydaje mi się, że najlepiej podsumowuje wszystko, co powstało na pierwszą płytę.
KD: Pomógł nam określić brzmienie i styl Atlvnty. Zrobiliśmy wiele demówek, zanim zaczęliśmy nagrywać na serio, ale kiedy wjechała pandemia i utknęliśmy w domu, na nowo zaczęliśmy określać, czym dla nas jest ten zespół. Wcześniej mieliśmy sporo wycieczek w kierunku techno albo z drugiej strony w kierunku muzyki alternatywnej, a "Umrzesz tak jak ja" otworzyło nam furtkę do tego, by poeksperymentować z hip-hopem. Na wcześniejszych demówkach były już co prawda takie elementy, ale dopiero w tym kawałku udało się je skondensować i to wyznaczyło nowy kierunek. Ktoś kiedyś zapytał mnie, czy uważam ten utwór za reprezentatywny i potwierdziłem - "Umrzesz tak jak ja" to jeden z najbardziej "atlantowych" kawałków, można w nim znaleźć większość elementów, które są dla nas charakterystyczne.
A czy któryś z tych utworów powstawał jeszcze z myślą o Lilly Hates Roses, ale później dostosowaliście go do brzmienia Atlvnty?
KD: Kilka rzeczy miało wejść na trzecią płytę Lilly, ale nie będę zdradzał które, żeby nikt się tym nie sugerował [śmiech].
KG: Część z nich od dłuższego czasu leżała w szufladzie, istniały w dziwnej, niezmaterializowanej formie i zmieniały się po kilka razy. Czasami nie pamiętamy już, jak brzmiały pierwotnie, kiedy dokładnie powstały i z czego się wzięły.
KD: Ewoluowały przez długi czas zgodnie z naszymi zajawkami, które lubimy często zmieniać. Był okres, kiedy jaraliśmy się nowofalowym punk rockiem, później był etap techno, później trapu - bardzo radykalnie skaczemy od klimatu w klimat, więc przez trzy lata, kiedy pracowaliśmy nad materiałem Atlvnty, siłą rzeczy nasze pomysły zmieniały się. Każda z tych piosenek miała kilka wersji, ale zawsze ostatnie z nich były dla nas najfajniejsze.
Czy w tych rozległych, międzygatunkowych poszukiwaniach muzycznych mieliście również epizod ze słuchaniem albo nawet graniem metalu?
KD: Miałem taki etap, kiedy byłem nastolatkiem [śmiech]. Byłem zresztą zachwycony Soundrive Festival, bo dawno nie widziałem festiwalu, gdzie kultura niezależna byłaby przedstawiana na tak dużą skalę. Liczba fajny zespołów gitarowych, które widzieliśmy tylko tego jednego dnia była dla mnie bardzo inspirująca. Ale ostatnio wróciłem do słuchania metalu i bardzo mi się podoba, mogę polecić na przykład zespół Witching.
Pytam w nawiązaniu do waszego obecnie najpopularniejszego utworu - "Anthrax", gdzie korzystacie ze znanego określenia używanego przez bardziej konserwatywnych słuchaczy, ochoczo wskazujących, na czym metal się skończył. Oczywiście wzburzyliście niektóre osoby, pod waszym teledyskiem można znaleźć dyskusję o tym, że Anthrax nie był nawet najlepszych zespołem Wielkiej Czwórki, a Rammstein to w ogóle nie jest metal...
KG: To było wspaniałe, kiedy wywiązała się ta dyskusja, bo jej uczestnicy mimowolnie stali się bohaterami naszej piosenki. W jednym komentarzu padło nawet, że my też już się skończyliśmy, chociaż dopiero się zaczęliśmy [śmiech].
KD: Tak, bohaterowie piosenki sami się odezwali i fajnie, że zauważyłeś, o co w "Anthrax" tak naprawdę chodziło - o całą tę "czystość" metalu, co można w nim wykorzystać, a czego nie, które zespołu z Wielkiej Czwórki są najlepsze, które najgorsze i tak dalej... Ja nawet nie uważam, żeby Anthrax był najlepszych zespołem z Wielkiej Czwórki, ale mam tatuaż z ich logo [śmiech].
To jest ciekawe, że chociaż dzisiaj niby nikt już nie słucha gatunkami, w metalu często nadal obowiązują bardzo rygorystyczne reguły.
KD: Ale ja to nawet lubię, byłem metalowcem i wiem, że to wynika z dużego szacunku do sceny i z tego, że diabeł - dosłownie [śmiech] - tkwi w szczegółach. Lubię rozmawiać z metalowcami - ale takimi prawdziwymi, a nie takimi jak ja - na temat muzyki, bo bardzo cenią brzmienie, produkcję, dobrej jakości kompozycje. Jeżeli pojawia się hype na jakiś zespół, to ma znacznie mocniejsze podstawy niż tylko to, co mówi się na mieście. Metalowcy to fajni słuchacze, kupują płyty, są oddani. Podobnie zresztą odbiory rapu - to prawdziwi fani, a nie żadne chorągiewy. Fajnie, że istnieją dyskusje o tym, który zespół skończył się, który gdzie przynależy lub nie, bo stoją za tym prawdziwe emocje. Ci ludzie żyją muzyką.
Zaintrygował mnie tekst do "Srebra" - cały utwór ma charakter sentymentalno-melancholijny, ale pod koniec Kasia śpiewa o kilku typach z orłem w klapie, pewnych, że obroni ich Chrystus, pragnących wykazania się na wojnie. To nie jest komentarz społeczno-polityczny, przypomina raczej po prostu opisywanie naszej rzeczywistości - tam stoi Pałac Kultury, tutaj płynie Wisła, a obok idzie narodowiec. Tak widzicie życie we współczesnej Polsce?
KD: Tak wygląda Grochów [śmiech]. Cieszę się, że tak odbierasz ten utwór, bo faktycznie ma charakter obserwacyjny czy poniekąd socjologiczny. Pokazuje, jacy żyją wokół nas ludzie, a mały diss w kierunku osób z patriotycznymi koszulkami, które myślą, że wojna to zabawa pozwalająca wykazać się był zamierzony. Bardzo zresztą lubię ten utwór, odzwierciedla, jak wygląda z mojej perspektywy Warszawa, kiedy na przykład wracam pijany do domu nad ranem. To jest główna oś tekstu - wjeżdża nostalgia, rozładowuje ci się telefon, mijasz dresiarzy, jedziesz komunikacją miejską i tak dalej.
Ale wasz album to nie tylko piosenki o śmieci; o tym, że metal się skończył; a w Polsce jest ciężko.
KD: [śmiech] Teraz mi uzmysłowiłeś, że jest trochę inaczej niż myślałem, jeżeli chodzi o tematykę.
"Od jutra" ma bardzo pozytywny i pokrzepiający wydźwięk związany z samoakceptacją. Z jednej strony to temat coraz częściej poruszany, istotny element chociażby ostatniego albumu Billie Eilish, która ma milionowe zasięgi, a z drugiej niedawno wspomniała, że odkąd zaczęła pokazywać swoje ciało, straciła na Instagramie ponad sto tysięcy obserwujących osób, więc jest jeszcze dużo do zrobienia.
KG: Tak i wydaje mi się, że trzeba wsadzać kij w mrowisko. Trzeba pokazywać, że ludzie są różni i coś, co dla jednego wydaje się totalnie niepojęte, dla kogoś innego będzie zupełnie zwyczajne. Nie wszystkim to się spodoba, ale takie działania są konieczne. Utwór "Od jutra" ma bardzo pozytywny wydźwięk, dotyczy postanowień, tego, co chcemy robić "od jutra", a wszyscy przecież chcemy być lepsi. W połączeniu z klipem przekaz jest bardzo ciało-pozytywny i nie zamierzam się poddawać z głoszeniem go. Każdy ma jakieś ciało, twoje ciało jest tylko twoje, możesz robić z nim to, co tylko zechcesz i nie przejmuj się tym, co mówią ludzie. Dobrze jest mieć fajną relację ze sobą samą.
KD: Komunikujemy w tym utworze, że seksualność i jej ekspresja nie są możliwe tylko wśród wąskiej grupy osób, które odpowiadają aktualnemu ideałowi piękna. Możesz mówić i pokazywać wszystko, co wiąże się z twoją seksualnością i nie musisz przy tym wyglądać w określony sposób. Jakiś czas temu trafiłem na profilu Gosi Halber na pytanie o to, dlaczego często wydaje się, że seks to przywilej ładnych ludzi? I według mediów rzeczywiście tak jest, dlatego przekaz "Od jutra" jest bardzo ważny. Żyjemy w kraju, w którym mieszka wiele konserwatywnych osób, ale często nie są nastawione negatywnie, tylko zamknięte na inne poglądy. Drobne pchnięcie, wskazanie furtki i może punkt widzenia ulegnie zmianie.
KG: Pod teledyskiem pojawiły się też komentarze dotyczące tego, jak powinien być zrealizowany, jak powinnam w nim wyglądać i co zrobić, a wynika to z tego, że ludzie obarczają innych odpowiedzialnością za przekonania, które zostały im przekazane w wieku dziecięcym. To są kwestie typu kobieta powinna być sexy, ale tylko trochę - na co dzień powinna być skromna, a przecież najfajniej jest być po prostu sobą.
KD: W jednym komentarzu pojawiło się też oburzenie, że jak te dziewczyny mogą być takie zadbane, przecież powinien w tym być jakiś trudniejszy komunikat i to też jest powracający konstrukt, który zaważamy. W klipie do "Od jutra" nie ma żadnych smutnych wątków, ale podziałały inne schematy, bo społeczeństwo oczekuje, że jeśli ktoś będzie ukazywał seksualność kobiety, to albo na różowo, w stylu na przykład Cardi B., albo w drugą stronę, historie typu "Sprawa dla reportera". To bardzo dziwne, że perspektywa na to, co można, a czego nie wolno jest tak ściśle określona.
KG: To dało się zauważyć właśnie w przypadku Billie Eilish i jej sesji w Vogue. Słyszałam od znajomych, że lubią ją, ale sprzedała się, a to była po prostu jej decyzja. Miała ochotę to zrobić i tyle. Ktoś jej zresztą zarzucił, że wcześniej nie ubierała się tak wyzywająco, na co odpowiedział: Bo wcześniej byłam niepełnoletnia [śmiech].
Na jej tegorocznym albumie znajduje się utwór "Not My Responsibility", gdzie opowiada o tych doświadczeniach, śpiewa, że kiedy ubiera wygodne ciuchy, jest odbierana jako za mało kobieca, a kiedy pokaże więcej, jest zbyt wyzywająca. Wygląda to trochę tak, jakby istniała bardzo wąska szczelina, w którą kobieta może się wstrzelić, żeby uniknąć komentarzy.
KG: To przypomina chodzenie po polu minowym. Myślę, że większość kobiet przechodzi przez różne etapy w sposobie ubierania się, mamy też różne dni - czasami chcesz ubrać dres i nie malujesz się, kiedy indziej chcesz wskoczyć w coś fajnego - a i tak zawsze jesteśmy narażone na jakieś komentarze.
KD: W dużym stopniu wynika to z tego, że ktoś został już w jakiś sposób zaklasyfikowany. Tak było z Kasią, którą widziano przecież jako "dziewczynę w swetrze", więc jakim prawem zmieniła czyjeś spojrzenie na nią? Nie ma w tym niczego dziwnego, że ludzie dookreślają sobie innych ludzi w jakiś sposób, ale dobrze jest pozostać otwartym na zmiany.
fot. Zosia Zija i Jacek Pióro