Czasami śmiała, wymykająca się gatunkowym schematom muzyka powstaje w rezultacie wytężonej pracy umysłowej, refleksji poprzedzonej mozolnym powtarzaniem prób i błędów, jest celem, któremu kompozytorzy potrafią podporządkować całe życie. Zdarza się również tak, że przekraczanie granic nie jest priorytetem, jest nim wyłącznie obcowanie z muzyką samo w sobie, a nowe brzmienie okazuje się efektem ubocznym.
Duet Training należy zaliczyć do drugiej z tych kategorii - nie powstał z myślą o szukaniu czegoś nowego w oparciu o jazzowe fundamenty, nie powstał nawet z myślą o regularnej działalności, a raczej jako forma treningu dwóch doświadczonych, współpracujących ze sobą od lat w przeróżnych projektach, doskonale znanych na niemieckiej scenie improwizowanej muzyków.
Max Andrzejewski działa przede wszystkim pod szyldem Hütte, jednego z najciekawszych i najbardziej innowacyjnych zespołów młodego niemieckiego jazzu. Dyskografia grupy doskonale pokazuje, że ograniczenia są trzydziestopięcioletniemu perkusiście obce - pierwszy krążek nagrywał w kwartecie z basistą, gitarzystą i saksofonistą, ale już na kolejnych można było usłyszeć chór gospel czy interpretacje utworów Roberta Wyatta, jednego z założycieli Soft Machine. Johannes Schleiermacher (druga połowa Training) również jest członkiem Hütte, a do tego można podziwiać jego odważną grę na saksofonie w Onom Agemo & The Disco Jumpers, grupie łączącej afro funk, jazz, krautrock czy muzykę psychodeliczną.
Jarosław Kowal: Zanim przejdziemy do muzyki, porozmawiajmy chwilę o modzie - ile masz kompletów dresów?
Max Andrzejewski: [śmiech] Johannes to ten od dresów. Jego kolekcja liczy obecnie około dwadzieścia bluz i kilka par spodni.
Artysta w dresie w większości przypadków nie wzbudzałby dużych emocji, ale w jazzie, gdzie stereotypowo nosi się eleganckie odzienie, jest czymś nietypowym. Traktujecie wasze stroje jako swoisty bunt przeciwko elitarnemu podejściu do tej muzyki?
Na pewno można tak to interpretować, ale towarzyszące nam motywacje były inne. Nadaliśmy naszemu projektowi nazwę Training, bo pierwotnie założyliśmy, że będziemy trenować granie muzyki aż do wspólnego wyczerpania, a nie po to, żeby tworzyć nowy zespół. Z czasem dotarło jednak do nas, że to, co robimy w sali prób sprawdzi się świetnie w formie pełnoprawnej kapeli, a dresy będą po prostu idealnym ubiorem dla duetu, który powstał z takich pobudek. Poza tym Johannes i tak cały czas w nich chodził.
A czy w twoim odczuciu ten pierwotny bunt wpisany w charakter jazzu nadal jest w nim obecny?
Hmmm... Mówiąc całkowicie szczerze, jesteśmy w dość uprzywilejowanej sytuacji, jeżeli chodzi o fundusze i finansowanie dla muzyków jazzowych, na jakie w Niemczech można liczyć. Nie mogę powiedzieć, że nadal odbieram jazz jako zjawisko kontrkulturowe. Niemniej muzyka daje nam możliwość wskazywania na pewne kwestie i kierowania na nie uwagi - na słuchanie siebie nawzajem, na istotność bycie obecnym w pełni w danej chwili, na zachowania szczerości i wierności względem siebie samego i na niezaprzedawanie swoich wartości... Żeby wymienić tylko kilka z nich.
Nowy album nagraliście na żywo wraz z Johnem Dieterichem z Deerhoof, są na nim elementy rocka psychodelicznego czy nawet krautrocka. Podchodzisz do tego jak do wychodzenia poza ramy jazzu czy poszerzanie ich?
Chyba po prostu ciągnie nas do wielu różnych odmian muzyki i chcieliśmy zawrzeć na albumie jak najwięcej różnorodnych elementów. To kwestia zainteresowań - Johannes i ja na przestrzeni wielu lat graliśmy w przeróżnych stylach muzycznych, a słuchamy ich jeszcze więcej. Johannes bardzo mocno siedzi na przykład w marokańskiej muzyce gnawa, co można wychwycić w brzmieniu jego własnego zespołu [Onom Agemo & The Disco Jumpers], a ja coraz więcej czasu poświęcam pracy nad współczesną muzyka poważną, ale grywałem również w zespołach rockowych.
Pamiętasz, od czego to się zaczęło, kiedy po raz pierwszy poczułeś, że chcesz zostać muzykiem?
[śmiech] Niezapomnianym przeżyciem był koncert niemieckiej organistki fusion-jazzowej, Barbary Dennerlein, na który zostałem zabrany, kiedy miałam sześć lat. Zasnąłem w trakcie jej występu, a zainteresowanie muzyką najwyraźniej spłynęło na mnie w trakcie snu.
Prace nad "Three Seconds" odbywały się głównie na dystans i nawet kiedy nagrywaliście album podczas JazzFest Berlin, John nie mógł być z wami na scenie, brał aktywny udział jedynie za pośrednictwem internetu. Wygląda na dość skomplikowany proces.
Pierwotnie chcieliśmy sprowadzić Johna do Niemiec na występ podczas JazzFest i nagrać ten album w pełnym składzie. Kiedy nie było już żadnych złudzeń co do tego, że szanse na jego przyjazd są bliskie zeru, wpadliśmy na inny pomysł - nagraliśmy krótkie materiały wideo w naszych lockdownowych otoczeniach, a później zapętliliśmy ich jeszcze krótsze fragmenty. To były fragmenty trwające dosłownie po trzy sekundy, które następnie każdy z nas indywidualnie transkrybował, bazując tylko na tym, co usłyszeliśmy. Później zaczęliśmy łączyć powstałe w ten sposób pomysły wraz z Işıl Karataş, artystką, z którą współpracujemy przy materiałach wideo i tak ten album powstał.
Nie było z wami Johna podczas tego koncertu i nie było również bezpośredniego kontaktu z publicznością, całość transmitowano online. To najdziwniejszy koncert, jaki kiedykolwiek zagraliście?
Tak, to było bardzo dziwne, ale jednocześnie wspaniałe, że John w jakiejś formie mógł być z nami obecny. Nasz pomysł świetnie się sprawdził, a w rezultacie postanowiliśmy, że album powstanie na bazie tego, co już wcześniej udało się nam zarejestrować, a także fragmentów koncertu. Granie do pustej sali jest bez porównania trudniejsze, publiczność jest dla nas bardzo ważna i nie możemy się doczekać nadchodzących występów w Polsce.
Training wystąpi w Polsce 30 października podczas festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku, więcej informacji TUTAJ.
fot. Klara Johanna Michel