Jarosław Kowal: "Face It" ma blisko czterysta stron, ale jestem pewien, że mogłoby mieć dwa razy więcej. Posługiwałaś się jakimś kluczem w dobrze tego, co musi trafić do książki, a co pozostanie poza nią?
Debbie Harry: Odpowiedź w pewnym sensie kryje się w twoim pytaniu. Myślę, że moje podejście było dość minimalistyczne jak na autobiografię czy wspomnienia. Działalność Blondie rozciąga się na tak wiele lat, że opisanie wszystkiego, co się w tym czasie wydarzyło byłoby niemożliwe i może też wcale nie byłoby pożądane. Uważam, że wyjaśniłam wystarczająco, by zainteresować czy usatysfakcjonować czytelników, a może nawet rozbudzić ciekawość. Prace nad książką zajęły kilka lat, w trakcie których moje założenia na pewno się zmieniały. W końcu uświadomiłam sobie, że chciałabym pozostawić liczne niedopowiedzenia, zachować tajemniczość, ale też wyjaśnić niektóre kwestie związane z moimi poglądami, doświadczeniami i moim życiem. Można chyba uznać, że wybieranie treści było procesem eliminowania, odrzucania tego, czemu niekoniecznie chciałam poświęcać miejsce.
W Polsce "Face It" dopiero co zostało wydane, ale od pierwotnej premiery minęły już dwa lata i wyłoniły się w tym czasie wątki, które najchętniej były cytowane przez media, na przykład historia o tym, jak David Bowie zaskoczył cię widokiem swojego nagiego penisa. Zaskoczyło cię albo może rozczarowało, że akurat tego rodzaju fragmenty przyciągnęły najwięcej uwagi?
Nie, od początku wiedziałam, że te fragmenty będą najbardziej sensacyjne. Niewiele jest w tej książce o erotycznych wyczynach, więc te krótkie fragmenty zrobiły tym większe wrażenie. Poza tym David Bowie jest powszechnie uwielbiany na całym świecie i wiele osób bardzo by chciało zobaczyć jego penisa.
Niektórzy recenzenci wskazywali na brak emocji w rozdziałach, w których opisywałaś na przykład uzależnienie od narkotyków, ale istnieje już tak wiele książek czy filmów poruszających ten temat, że ponowne wchodzenie w szczegóły mogłoby się okazać wtórne. Perspektywa osoby, która przez to przeszła i opowiada o tamtym okresie bez męczeństwa albo próby zszokowania wydaje mi się ciekawsza.
Na szczęście kiedy pracowałam nad tym rozdziałem, lata uzależnienia były już dawno za mną. To nie było coś, z czym wciąż się mierzyłam, po prostu opisywałam sytuacje z przeszłości. Trudno przeżywać tak odległe wydarzeń z intensywnością, jaka cechuje osoby piszące o niedawnych doświadczeniach z narkotykami, w ich wyznaniach najczęściej nadal da się wyczuć bardzo dużo emocji. Pełniejsza perspektywa działała na moją korzyść, mogłam lepiej ocenić, jaką narkotyki odegrały rolę w tamtym okresie i jak wpłynęły na moje późniejsze życie. Taki obraz jest pełniejszy niż opis kogoś, kto dopiero od niedawna - albo nawet od czterech-pięciu lat jest - czysty. W moim życiu narkotyki to bardzo odległa przeszłość.
Z tego powodu odnoszę wrażenie, że napisałaś dość nietypową autobiografię. Większość tego rodzaju książek cechuje podobny rytm - kilka zdań o dzieciństwie, o zakładaniu obiecującego zespołu, pierwsze sukcesy, kontrakt wydawniczy, problemy związane ze sławą i na koniec jakiegoś rodzaju odkupienie albo śmierć. "Face It" nie przypomina książki gotowej do hollywoodzkiej ekranizacji, celowo unikałaś tego schematu?
Zdecydowanie tak. Chciałam przede wszystkim napisać o sobie w taki sposób, który pozwala na uchwycenie wielu smaczków, z charakterystycznym kolorytem, a nie z nastawieniem na sporządzenie dokładnej dokumentacji. W mojej relacji ze światem i poznawaniem go najważniejsze są uczucia, niekoniecznie odtwarzanie faktów. Zmysłowa wartość życia ma dla mnie priorytetowe znaczenie i próbowałam oddać to w książce. Stąd zresztą tytuł "Face It" - wszyscy postrzegamy innych przez fasadę, ale można postrzegać człowieka również za pośrednictwem uczuć. Na pewno nie jestem osobą, która potrafiłaby usiąść przy biurku i zacząć pisać coś w stylu: 1 listopada 1974 roku, zrobiłam to, to i tamto. Nie umiem tak pisać, nie miałabym nawet pojęcia, co robiłam w konkretnym dniu któregoś roku. Wiem natomiast, że w tamtym czasie, w 1974 roku, byłam bardzo podekscytowana i bardzo niedoświadczona. Po raz drugi w życiu odkrywałam, jak to jest grać w zespole, wszystko było nowe i naprawdę niesamowite. Miałam dużo szczęścia, tamte wydarzenia okazały się bardzo pożyteczną przygodą.
Mój ulubiony rozdział to "Wrestling and Parts Unknown", bo wrestling jest bardzo bliski mojemu sercu. Dla wielu osób to tylko prymitywna rozrywka, więc trafienie na kogoś ze świata sztuki, kto również ceni wrestling zawsze sprawia dużą radość, a ty w dodatku odgrywałaś rolę wrestlerki na Broadwayu. Czym był dla ciebie wrestling wtedy i czym jest teraz?
Nie oglądam już wrestlingu tak często, jak oglądałam go dawniej. Dla mnie wrestling to po prostu teatr. Bardzo prosty, może nawet prymitywny, ale teatr, w którym toczy się klasyczna walka pomiędzy dobrem a złem, bo osobowości większości tych postaci kształtowane są w jednym z tych dwóch kierunków. To ciekawa rozrywka, a poza tym wymaga od uczestników ogromnych umiejętności fizycznych. Jej historia sięga daleko wstecz, to starożytna tradycja, która na przestrzeni wieków zmieniała formę. Brałam w tym udział, wiele razy zasiadałam na widowni, a jako mała dziewczynka nieustannie oglądałam wrestling w telewizji. To było dawno temu, telewizory były znacznie mniejsze, więc siedziałam z twarzą niemalże wetkniętą w ekran. Byłyśmy z siostrą bardzo rozemocjonowane przez te walki, uderzałyśmy pięściami w podłogę, wygłupiałyśmy się, na co wbiegała moja mama i krzyczała, że jeżeli się nie uspokoimy, zabroni nam oglądania i wyrzuci telewizor [śmiech]. Nie miałam wyboru, musiałam się uspokoić, ale wrestling zawsze wzbudzał we mnie silne emocje. Zresztą to nie jest nic, czego inni ludzie nie doświadczaliby podczas oglądania dowolnej dyscypliny sportu. Kiedy oglądasz mecz, walkę bokserską czy właśnie wrestling, zawsze wciągasz się całym ciałem i żywo reagujesz.
Innym bliskim mi tematem są komiksy - ucieszyłem się, że w "Hip-Hop Genealogii" Ed Piskor nie zapomniał wspomnieć o twoich zasługach dla tego gatunku, a w dodatku niedługo ukaże się komiks "Blondie: Against the Odds". Wspominałaś w wywiadach, że prace nad "Face It" z początku nie były przyjemne i niechętnie cofałaś się do przeszłości, tym razem było łatwiej?
Znacznie łatwiej, bo w przypadku komiksu niczego sama nie opisywałam, scenariusz jest oparty o wszystko to, co już od dawna na temat Blondie wiadomo. Jestem do pewnego stopnia zaangażowana w scenariusz, ale nie na poziomie tworzenia treści, tylko redagowania ich.
Napisałaś kiedyś solowy utwór o tytule "Comic Books", więc podejrzewam, że jeżeli nie teraz, to na jakimś etapie byłaś odbiorczynią komiksów. Czy postacie, o których wspominasz w tekście - Archie, Josie i Batman - nadal są twoimi ulubionymi?
Mam tak wiele ulubionych, że trudno byłoby wybrać. Lubię niektóre włoskie komiksy albo "Heavy Metal" i film animowany na jego podstawie, niedawno nawet leciał u nas w telewizji o dość późnej godzinie. Widziałeś to kiedyś?
Tak, mam nawet na kasecie VHS.
Uwielbiam rytm tego filmu, swobodne przechodzenie z jednej historii do drugiej. Z jednej strony czuć w tym kinowe podejście, z drugiej bardzo kreskówkowe, trochę japońskie. To wspaniałe dzieło sztuki.
W trakcie przygotowywania pytań wynalazłem grę - należy wpisać w wyszukiwarkę: Debbie Harry i dodać dowolny rodzaj aktywności artystycznej. Przy Debbie Harry wrestling pojawi się mnóstwo wyników, przy Debbie Harry komiks również, a nawet sprawdziłem jeszcze jedno z moich zainteresowań - horror, bo przecież grałaś między innymi w "Worku na zwłoki" czy w "Wideodrom"... Przyszło ci kiedyś do głowy, że to już koniec, osiągnęłaś wszystko, co było do osiągnięcia czy potrafisz nadal stawiać przed sobą wyzwania?
Świat znajduje się obecnie w takim momencie w historii, kiedy wszyscy musimy poniekąd zatrzymać się z powodu utrudniającej jakąkolwiek działalność plagi, z jaką zmagamy się od osiemnastu miesięcy. Czuję, że moja kreatywność została nieco zachwiana, ale nie mogę się doczekać pracy nad nową muzyką i być może jakąś działalnością związaną z filmem. Wszyscy mierzymy się z trudnymi okolicznościami, ale nie można jeszcze dokonać pełnej analizy twórczości z tego okresu. Dopiero poznamy rezultaty, dopiero przekonamy się, jakie książki czy albumy powstawały w tym czasie, dopiero pojawią się analizy na temat tego, co osiągnięto albo czego brakowało. Z osobistej perspektywy, po prostu nie zamierzam ustawać w robieniu tego, co kocham. Wszyscy zresztą wychodzą z takiego założenia, chcą nadal tworzyć, występować i żyć dzięki temu.
Jednym z moich ulubionych wątków twojej kariery jest ten związany z hip-hopem - "Rapture" było pierwszym utworem z rapem, który sięgnął szczytu list przebojów, grupy pokroju Wu-Tang Clan wskazywały na Blondie jako inspirację, ale hip-hop w tamtym czasie był czymś zupełnie innym, był zjawiskiem całkowicie podziemnym. Jak postrzegasz jego przemianę w najpopularniejszą muzykę dzisiejszych czasów?
To niesamowite, prawda? Cieszę się, że do tego doszło, myślę, że hip-hop nieustannie staje się ciekawszy i lepszy. Miałam dużo szczęścia, że udało mi się w jakimś stopniu związać z tą muzyką na tak wczesnym etapie jej formowania, ale nie uważam, żeby Blondie wywarło szczególnie duży wpływ na to środowisko. Po prostu byliśmy obecni na tej samej scenie w tym samym czasie i daliśmy się hip-hopowi oraz całej tej otoczce oczarować. W niewielkim stopniu mogliśmy wziąć udział w tworzeniu czegoś świeżego i wyjątkowego, ale nie możemy być odbierani jako część całego tego ruchu. Wspieraliśmy go z ubocza, dodaliśmy trochę własnej energii, stworzyliśmy własny utwór zainspirowany tym, czego doświadczaliśmy na ulicach, opowiadający prosta historię o człowieku z kosmosu, który przypominał komiksową czy kreskówkową postać. Trochę jak w przypadku Davida Bowiego i jego kosmicznych wizji.
A dlaczego new wave czy punk rock były mainstreamowymi zjawiskami tylko przez krótką chwilę, a później wróciły do podziemia albo zupełnie zniknęły w odróżnieniu od hip-hopu?
Nie wiem, to bardzo dobre pytanie... Może dlatego, że punk rock nie był w pełni nową formą muzyki. To była uproszczona wersja rocka, powrót do jego pierwotnego kształtu. Rock'n'roll w pewnym momencie był do przesady wyolbrzymiony i popowy, a punk miał zupełnie inne ambicje, choć przynależał do rodzaju muzyki, która nie był niczym nowym. Hip-hop był z kolei czymś całkowicie odmiennym, niepodobnym do niczego, co wcześniej słyszano, to był zupełnie inny rodzaj energii.
Myślisz, że gdyby dzisiaj powstało Blondie, odnieślibyście podobny sukces?
Nie mam pojęcia i nie wiem, czy w ogóle założylibyśmy Blondie w dzisiejszych czasach.
W książce opisałaś Blondie jako stworzoną przez ciebie postać, a gdybyś mogła przekazać tę tożsamość - jak przy wyborze nowego Jamesa Bonda - kogo uczyniłabyś nową Blondie?
O rany, nie mam pojęcia [śmiech]. Masz jakiś pomysł?
Ja bym wybrał St. Vincent.
St. Vincent jest wspaniała, byłabym zaszczycona, gdyby została nową Blondie. To wyjątkowo utalentowana artystka, pracowała też z Johnem Congletonem, który wyprodukował nasz ostatni album, więc gdyby ktoś taki mógł nas dalej reprezentować, byłabym dumna i szczęśliwa.