Jarosław Kowal: Pytanie o nazwę zespołu to jeden z najgorszych sposobów na rozpoczęcie wywiadu, ale działacie pod trudnym, właściwie uniemożliwiającym odnalezienie was w sieci szyldem. Wiem, że jesteście dwoma Johnami, więc ma to sens, czy jednak chociażby w zakresie promowania swojej działalności odczuwacie kłopotliwość tej decyzji?
John Newton: Kiedy zakładaliśmy zespół, każdy dookoła skupiał się na pragmatycznej działalności internetowej - na liczbie fanów, na wszystkim, co można ocenić na podstawie liczb. Dla nas ważnym manifestem było dokonanie swoistego strzału w kolano, podkreślenie, że działamy dla własnej przyjemności. Oczywiście mamy świadomość, że taka nazwa jest w zakresie reklamy utrudnieniem, ale to nie jest dla nas najważniejsze. Jesteśmy po prostu dwoma Johnami, którzy lubią to, co robią.
Innym nieoczywistym wyborem, jakiego dokonałeś jest postawienie na jedno z najtrudniejszych połączeń instrumentów - perkusji oraz strun głosowych. Do występów musisz angażować niemalże całe ciało, czy są więc jakieś fizyczne ograniczenia związane z wyborem słów, które możesz zaśpiewać? Czy zdarza się, że z jakiegoś wersu musisz zrezygnować, bo ruch ciała w trakcie odgrywania rytmu nie pozwala na właściwą artykulację?
Bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że im więcej ćwiczyłem, tym pewniej czułem się z wyborem perkusji oraz głosu, z wykonywaniem tak wielu czynności jednocześnie. Granie w zespole o takim ustawieniu z biegiem czasu pozwalało poczuć się w tej roli swobodniej, a teraz komponuję wyłącznie z myślą o tym, jak porusza się moje ciało, o tym, jak słowo musi trafić w określone uderzenie w werbel. Ten sposób myślenia jest już wbudowany w moją głowę, nie zachodzą dwa osobne procesy wymagające połączenia słów i muzyki. Istnieją ograniczenia, ale ograniczenia bywają pomocne, dzięki nim nie spędzam nad każdym kawałkiem zbyt dużej ilości czasu. Obydwaj doskonale wiemy, na co nas stać i jak istotny wpływ wyraźnie postawione granice mają na niepowtarzalne brzmienie naszego zespołu. Jesteśmy z tego dumni.
Po drodze zdarzały się momenty, kiedy dzielenie funkcji perkusisty i wokalisty wydawało się zbyt trudne i rozważaliście zaangażowanie trzeciej osoby?
Część ludzi uważa, że z początku pisałem prostsze teksty, ale tak naprawdę nigdy nie było chwili, kiedy poczułbym się nieswojo z tym, co robimy. Zdarzało się, że nad jakimiś elementami musieliśmy posiedzieć dłużej, zwłaszcza w przypadku nowego albumu, ale nigdy nas to nie przytłoczyło. Lubimy wyzwania.
W tym roku wydałeś już jeden album - solowe "No Holiday" pod szyldem Total Wkts, hałaśliwą muzykę lo-fi o zupełnie innym nastroju niż nagrania John. To projekt, który powstał w czasie pandemii, coś, na czym mogłeś się skupić, kiedy granie koncertów było niemożliwe?
Myślę, że tak, ale nie próbowałem w ten sposób opowiedzieć o życiu w czasie pandemii. Wyprowadziłem się z miasta, przez dłuższy czas mieszkałem daleko od Johnny'ego i byłem po prostu ciekaw, czy jestem w stanie stworzyć coś przy bardzo skromnych możliwościach technologicznych i budżetowych, poniekąd zmuszając siebie do pracy z tym, co jest pod ręką. Było w tym coś wyzwalającego, choć ponownie wiązało się z ograniczeniami. Da się zrobić wiele przy niewielkich środkach, byłem zaskoczony, że udało się nawet wydać ten materiał na winylu. Nie miałem żadnych planów związanych z tym projektem, rozwijał się naturalnie w tych nowych okolicznościach, które zmusiły mnie do chwilowego odstąpienia od działalności John.
Ciekawe jest to, co mówisz o ograniczeniach - często kiedy można wszystko i każde narzędzie jest w zasięgu ręki, trudno zdecydować, co właściwie chciałoby się zrobić. Postawienie sobie przeszkody może być zarówno motywujące, jak i inspirujące.
To prawda i czuję, że pisarze oraz pisarki, którzy mieli na mnie największy wpływ działają właśnie w taki sposób. Kiedyś we Francji funkcjonowała grupa literacka o nazwie Oulipo, której członkowie pisali książki o bardzo specyficznych strukturach. Na przykład Raymond Queneau napisał "Ćwiczenia stylistyczne", które obrazują jedną chwilę, kłótnię w autobusie opowiedzianą na dziesiątku różnych sposobów. Jest więc ograniczenie miejsca i czasu akcji, ale czyta się to z wielką przyjemnością, co pokazuje, że czasami kiedy możliwości są mniejsze, kreatywność wzbija się na zupełnie inny poziom.
Czy poza tym, że pandemia zmobilizowała cię do nagrania solowego albumu, miała również wpływ na powstawanie "Nocturnal Manoeuvres"?
Prawdopodobnie album nie powstałby w dokładnie takiej samej formie, gdyby świat się nie zmienił. Nie da się uniknąć odzwierciedlenia związanych z tym uczuć, ale na pewno nie próbowaliśmy uchwycić realiów pandemii. Kiedy wyprowadziłem się, mieliśmy gotowe ze trzy utwory, nad resztą pracowaliśmy dopiero po moim powrocie do miasta i na pewno da się wychwycić te najbardziej przyziemne aspekty codziennego życia w tamtym okresie. Nie nazwałbym "Nocturnal Manoeuvres" lockdownowym albumem, ale przymusowa izolacja czy odejście od rutyny wyznaczającej normalny rytm życia na pewno wywarły na nas wszystkich znaczący wpływ i mają przełożenie na naszą muzykę.
Po raz kolejny powraca temat ograniczeń - w normalnym trybie są wiosenne i jesienne trasy koncertowe, letnie festiwale i gdzieś pomiędzy nagrywanie albumu. Często czas, jaki można poświęcić na jego tworzenie narzuca rytm pracy, ale kiedy nie ma presji i terminów, pokusa przekładania kolejnych działań może być zbyt wielka, by z niej nie skorzystać.
Na szczęście jesteśmy bardzo zdyscyplinowani. Mieliśmy też sporo szczęścia, jeżeli chodzi o harmonogram zaplanowany na 2020 rok - wielu naszych znajomych wydawało albumy w marcu czy w kwietniu, a chwile później świat się zamknął. Nam udało się zagrać trasę w styczniu, a później i tak zamierzaliśmy skupić się na nowym materiale. Kiedy stało się jasne, że wszystkie inne plany muszą zostać odwołane, wiedzieliśmy, że musimy zająć się tym, co jest w zasięgu naszej kontroli, więc chodziliśmy do sali prób i wymyślaliśmy kolejne utwory. W pewnym sensie byłem dumny, że zareagowaliśmy w taki sposób, bo to był trudny czas, nie każdy mógł dalej wykonywać swoją wymarzoną pracę, a nam udało się znaleźć coś w zamian. Nie wykluczone też, że "Nocturnal Manoeuvres" ukazałoby się znacznie później, gdyby wszystkie plany na 2020 rok zostały zrealizowane.
To, co dzieje się we współczesnym brytyjskim rocku ma już wiele nazw, jedni określają to jako nowy post-punk, inni jako brexitcore, ale czy postrzegasz to zjawisko jako spójny gatunek muzyczny albo scenę, która ze sobą współpracuje, czy to zjawisko istniejące przede wszystkim w mediach?
Zawsze miałem problem z tymi medialnymi uogólnieniami. Grupowanie w różne kategorie jest łatwe, ale niekoniecznie zawsze pomocne. Mam świadomość, że nasza scena jest teraz w dobrej formie i wiele zespołów zyskuje dużą popularność, ale wolę kiedy mówi się o jakichś wspólnych pomysłach, a nie o gatunkach czy brzmieniu. Wielu dziennikarzy umieszcza nasza muzykę w tej samej kategorii, co inne obecne popularne zespoły z Wielkiej Brytanii, ale nie próbujemy nikogo naśladować. Nasze pomysły często wywodzą się z literatury albo z filmu, mamy bardzo szeroki zakres inspiracji i jeżeli już, to wolałbym rozmawiać o naszej muzyce z tej perspektywy. Oczywiście także dziennikarze muszą zmagać się z ograniczeniami, bo kiedy mają niewiele znaków do wykorzystania, łatwiej jest napisać: Ten zespół spodoba ci się, jeżeli słuchasz... Czasami jest to frustrujące, kiedy muzyka zostaje potraktowana w płytki sposób, bo przecież w jej stworzenie włożono wiele wysiłku.
Z mojej perspektywy wspólną cechą tych wszystkich zespołów pokroju Dry Cleaning, Black Midi czy Sleaford Mods jest brak gniewu, który charakteryzował punk i post-punk z końca lat 70. i obecność rezygnacji albo nawet wstydu. To zupełnie inna energia, mniej w niej wzywania do walki, więcej wyczekiwania aż wszystko w końcu obróci się w pył i dopiero na gruzach będzie można zbudować coś nowego.
To trafne spostrzeżenie, bo bardzo szybko wszystkie z tych zespołów z nami włącznie doczekały się etykiety "politycznych". Dla mnie to dość niebezpieczny sposób postrzegania świata. Niby w moich tekstach nie składam żadnych politycznych deklaracji, nie zajmuję stanowisk, ale przecież każdy mały kroczek, wszystko, co każdego dnia robimy jest w jakimś stopniu politycznym działaniem. Chodzenie do sklepu, kupowanie chleba - to wszystko jest polityką, bo jej sedno to sieć powiązanych ze sobą osób i relacje pomiędzy nimi. Z jednej strony my i każdy inny zespół jesteśmy polityczni, ale z drugiej nigdy nie chciałem pokazywać tego w bezpośredni sposób. Głoszenie skonkretyzowanych deklaracji nie ma większego sensu, nie wierzę, że w ich mocy leży zmienienie czegokolwiek. Lubię po prostu opowiadać o różnych sytuacjach i obserwować reakcje ludzi - dla mnie jest to działaniem politycznym. Muzyka jest działaniem politycznym. Zespoły, o których wspomniałeś - z częścią z nich przyjaźnimy się - funkcjonują na podobnej zasadzie. Przedstawiają swoją perspektywę, swoją codzienność, a to wiele mówi o kulturze, w jakiej funkcjonujemy.
I jest znacznie bardziej uniwersalne, bo jeżeli weźmiemy chociażby "God Save the Queen" Sex Pistols, to chociaż umieszczony w tekście sprzeciw wobec elit jest czytelny, w niewielu innych krajach są jeszcze królowe i monarchie. W wielu krajach społeczno-polityczna sytuacja jest natomiast zbliżona do brytyjskiej, co jako obywatel Polski mogę zresztą z całym zdecydowaniem potwierdzić, więc kiedy śpiewasz o swojej codzienności, bez wysiłku odnajduję w tym moją codzienność.
Dokładnie o to chodziło. Cieszę się, że tak to odbierasz, bo właśnie taki był cel. Zawsze staram się tworzyć teksty, które mają jakieś znaczenie, a w dodatku są dobrze osadzone w naszym brzmieniu, dzięki czemu publiczność dostaje i treść, w którą może się wgryźć, i skoczny rytm. Złożenie tych dwóch elementów w jedną całość to jak układanie puzzli. Dobrze, że dostrzegasz w tym coś uniwersalnego, bo na nic więcej nie moglibyśmy liczyć. Nie chciałbym tworzyć muzyki zrozumiałej tylko w jednym kraju, wolę, kiedy da się przetłumaczyć na realia w wielu innych miejscach.
Żeby zakończyć w nieco lżejszym tonie, proponuję zabawę - gdybyś mógł dodać dwóch fikcyjnych albo rzeczywistych Johnów do waszego zespołu, kogo byś wybrał?
Johnny uwielbia Johna Reisa z Hot Snakes i Rocket from the Crypt, więc pozwolę sobie na takie wzmocnienie składu w jego imieniu. Da się zresztą wyczuć odrobinę inspiracji brzmieniem gitary Johna w naszej muzyce. Kto jeszcze... Najłatwiejszym wyborem byłby John Bonham, jeden z najwspanialszych perkusistów w historii. Bardzo lubię jego styl, nieustannie uderzał po całym zestawie, rytm przechodził przez całe jego ciało. Jeżeli chodzi o fikcyjnych... Może Długi John Silver? Nie wiem, po co pirat miałby zostać członkiem zespołu, ale może sprawdziły się przy sprzedaży merchu [śmiech].
Na pewno przykuwałby uwagę.
Właśnie, po prostu krzyczałby: Kupujcie płyty! A drugi fikcyjny John... Nie wiem, może polecisz kogoś?
Ja bym wybrał Johna Wicka - świetnie się prezentuje, na scenie wyglądałby znakomicie. Nie wiem, czy potrafi grać na gitarze, ale Keanu Reeves potrafi.
Lubię Keanu Reevesa, rzeczywiście mógłby do nas pasować, a poza tym Dry Cleaning - nasi dobrzy przyjaciele - mają utwór zatytułowany "John Wick", więc możemy go przyjąć.
John wystąpi w Polsce wiosną 2022 roku - 21 marca w poznańskim klubie Pod Minogą i 22 marca w stołecznym Pogłosie.