Obraz artykułu Martin Lange: Wielkie wytwórnie są dzisiaj wsparciem, nie próbują wpływać na muzykę

Martin Lange: Wielkie wytwórnie są dzisiaj wsparciem, nie próbują wpływać na muzykę

Duet Martin Lange nie wydał jeszcze albumu, a już zdołał zaangażować do jednego z teledysków Tomasza Kota. Co więcej, cztery dotychczas opublikowane utwory na Spotify odsłuchało prawie półtora miliona osób... Co to właściwie jest za zespół i czego się po nim spodziewać? Na te oraz szereg innych pytań odpowiadają Marcin Makowiec i Michał Lange.

Łukasz Brzozowski: Bywacie próżni?

Marcin Makowiec: Chyba próżni nie jesteśmy, chociaż... W jakim kontekście dokładnie pytasz?

 

Nawet nie ukazał się jeszcze wasz debiut, a już da się wyczuć wokół was hype, singlowe numery notują odsłony liczone w milionach, a wydawca przedstawia was jako najciekawszych debiutantów roku - to musi w jakiś sposób wpływać na samoocenę.

Michał Lange: Wytwórnia bardzo w nas wierzy, a my jesteśmy im za to niezmiernie wdzięczni - nie tak łatwo o wsparcie dla muzyków z projektu, który tak naprawdę dopiero co powstaje. Staramy się zachowywać skromność, czasami może nawet aż za bardzo - przyjmowanie komplementów i pisanie o sobie w dobrych słowach to trudna sztuka oparta na samoakceptacji i świadomości własnej wartości. Tego staramy się cały czas uczyć, więc jeśli wytwórnia pisze o nas takie rzeczy, po prostu nam miło i staramy się nie protestować.

 

MM: Ja ujmę to nieco inaczej - nie jesteśmy w tej branży nowi. Działamy głównie sesyjnie, ale jeśli po iluś latach robienia muzyki dla kogoś lub - na własny rachunek, jak w przypadku Martina Lange - twórca czuje, że to, co robi działa i ma sens, głupio się od tego odżegnywać. Wierzymy w siebie, choć oczywiście zachowujemy pewien poziom skromności, a wytwórnia robi, co może, by nas wypromować, ponieważ sami nie jesteśmy demonami social mediów.

Zostaliście bardzo ciepło przyjęci, to chyba narzuca pewien ciężar odpowiedzialności.

ML: W pewnym sensie tak. Single przyjęły się nadspodziewanie dobrze. Co prawda czuliśmy potencjał - zwłaszcza w przypadku "Kłamiesz", który uznajemy za bardzo mocny numer od strony muzycznej oraz tekstowej - ale nie sądziliśmy, że uda się nam "zrobić" tak duży sukces radiowy. W takim ciężarze odpowiedzialności nie ma jednak absolutnie niczego złego. Odbiorcom podobają się nasze piosenki, więc dostajemy w ten sposób potężnego kopa i wiemy, że musimy przebić samych siebie.

 

W Martin Lange działacie na własne konto, nie jako sidemani. To też napędza was, by w pewien sposób wyjść z cienia?

MM: Wydaje mi się, że trzeba to trochę rozróżnić, bo czym innym jest praca dla kogoś jako songwriter czy producent, kiedy pomagasz innym muzykom, a czym innym własne muzyczne przedsięwzięcie, gdzie sam sobie jesteś szefem. Tworząc swoje rzeczy, prezentujemy pewne emocje i drogę, jaką sobie sami wyznaczamy, a gdy współpracujemy z kimś przy jego twórczości, chcemy pomóc w wyrażaniu siebie i najlepszym wyeksponowaniu atutów. Jeśli chodzi o Martina Lange, mamy nawet trudniejsze zadanie - tutaj nie ma nikogo, za kim można się schować. Jesteśmy my i tylko my, wszystko powinno funkcjonować na sto procent, bez markowania ciosów.

 

Brak możliwości schowania się za kimś wywołuje stres?

MM: Gdybyśmy mieli się tym stresować, to byśmy na pewno tego nie robili [śmiech].

 

ML: To dla nas wielka przyjemność, nie postrzegamy tego w kontekście presji albo konkurencji, którą można wygrać albo przegrać. Pewien niepokój zawsze pojawia się gdzieś obok, ale nie wynika z tworzenia muzyki dla siebie, to uczucie, które każdego czasami dosięga, obawa przed tym, jak zostanie się odebranym. Daleko nam do wielkich nazwisk w muzycznym biznesie, gdzie rosnąca popularność stale przytłacza, a w dodatku utrudnia codzienne funkcjonowanie. My dopiero się z nią zapoznajemy i odkrywamy rejony dla nas nowe, wręcz nieznane.

 

Jakie?

MM: Na przykład nagrywanie tele-wizytówek, szeroko pojęta autopromocja, obcowanie z mediami, udzielanie wywiadów. Wcześniej nie mieliśmy specjalnie okazji tego posmakować, więc to dla nas coś fajnego i wyjątkowo świeżego.

Dwóch mężczyzn stoi na białym tle.

Mówi się o was, że gracie indie pop, czyli szeroko pojętą muzykę z okolic popu podaną w ambitnej formie, ale zastanawia mnie przedrostek "indie" - może i działacie tak, jak wam się podoba, ale jednak jesteście w sidłach wielkiej wytwórni nagraniowej.

ML: Rozumiem twój tok myślenia i parę lat temu być może kminiłbym dosyć podobnie, ale musisz wiedzieć, że na polskim rynku fonograficznym sporo się zmieniło. Dziś wielkie wytwórnie nie dłubią w twoich kompozycjach, nie każą ci niczego skracać, wywalać, modyfikować, ani nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie - dostajemy ogromne wsparcie od Universala, współpraca z nimi wpływa na nas krzepiąco, a nie dołująco. Jeśli wydawca podpisuje dzisiaj kontrakt z artystą, liczy na to, że może coś od niego dostać, nie ogranicza jego działalności w żaden sposób, próbuje maksymalnie mocno pchać go do przodu. A jeśli o wspomniane przez ciebie "indie" chodzi, to wydaje mi się, że mówimy tutaj o pewnym sposobie postrzegania muzyki. W tym aspekcie jesteśmy w pełni niezależni. Nie usiłujemy być przyswajalni na siłę, nie ugrzeczniamy siebie, a co najważniejsze - sami sobie wszystko komponujemy i produkujemy. Nikt inny nie sprawuje nad tym kontroli i nie nakłada jakichkolwiek ograniczników.

 

MM: Chociaż wiadomo też, że nie jesteśmy tworem tak zwanej "alternatywy".

 

Co rozumiecie przez "alternatywę"?

MM: Przede wszystkim to, że nie usiłujemy być niszowi na siłę. Jeśli dostajemy jakieś propozycje, to z nich korzystamy, zamiast ostentacyjnie wypinać się na radio, telewizję i inne media, które mogą nam pomóc z popularyzacją naszej twórczości. Chcemy tworzyć piosenki trafiające do ludzi, ponieważ szanujemy słuchaczy i dajemy im coś, z czym mogą się identyfikować. Nazywaj tę muzykę, jak ci się podoba, ale nie zamierzam ukrywać jednego - zależy nam na świadomym odbiorcy cieszącym się naszymi utworami.

 

Czyli nie odmówilibyście, gdybyście dostali propozycję zagrania serii koncertów na dniach miast?

MM: Wiesz co... To trochę daleko idące wnioski [śmiech]. Projekt wystartował dopiero w tym roku, nagraliśmy ledwie kilka singli, zagraliśmy niewielką liczbę koncertów oraz wystąpień promocyjnych, więc perspektywa innych działań znajduje się daleko przed nami. Przy czym mogę zaznaczyć, że naszym odbiorcą jest raczej osoba, która kupi bilet.

 

ML: Odbiorca festiwalowy.

 

MM: Tak, przede wszystkim odbiorca festiwalowy - nie jesteśmy typowym tworem spreparowanym pod dni kiełbasy i pieroga.

Jak uniknąć masy porównań w przypadku takiej kapeli jak wasza? Bądź co bądź funkcjonujecie w świecie szeroko pojętej polskiej alternatywy reprezentowanej przez Męskie Granie, z którym przedstawiciele większości młodych zespołów z tych okolic są zestawiani.

MM: Nie zamierzamy się od nikogo odżegnywać ani odwracać. Szanujemy Męskie Granie i artystów, którzy tworzą w jego ramach, a skoro padają takie porównania, to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko cieszyć się, że ludzie stawiają nas w jednym rzędzie z innymi fajnymi nazwami. Nasza muzyka wypływa z naszych serc, a to, jak odbierają ją słuchacze, jak ją klasyfikują, do czego porównują - to już kompletnie inna historia. Każdy ma prawo postrzegać nas wedle własnych kryteriów czy upodobań. Nie da się na początku kariery uniknąć etapu przyczepiania łatek - to normalna sprawa. Minie trochę czasu i ludzie nie będą mówili o nas, że brzmimy jak formacja X, tylko jak Martin Lange. To proces.

 

O waszej muzyce mówi się, że została zrealizowana przy maksymalnym nakładzie emocji i minimalnym nakładzie środków, ale słuchając tych numerów z dopieszczoną produkcją i wymyślnymi teledyskami, czuję pewien dysonans poznawczy.

MM: W tym rzecz, że nie chodzi o środki finansowe, a o środki wyrazu.

 

Co przez to rozumiesz?

MM: Moim zdaniem chodzi o to, że nasze "rzeczy" są tak naprawdę proste. Daleko nam do pisania symfonii, nasza muzyka nie jest progresywna czy skomplikowana - jedną z jej nadrzędnych cech stanowi bezpośredniość. Produkcyjne opakowanie wynika raczej z naszego "fachu" i podobnie jest z klipami - to proste pomysły, a ich wyjątkowość nie wynika z nakładów finansowych, tylko z pomysłowości i poczucia estetyki twórców. W prostocie siła.

fot. osiemdziewiec


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce