Łukasz Brzozowski: Jak zareagowałby Igor Grudziński na etapie "Fountain of Youth", gdyby powiedziano mu, że The Dog zaliczy taką ewolucję brzmieniową na przestrzeni lat?
Igor Grudziński: Po "Fountain of Youth" na pewno nie uwierzyłby, że wokal da się w miksie ustawić trochę bardziej do przodu niż instrumenty, bo na tamtym materiale jest ledwie słyszalny, ale ewolucja muzyczna mogłaby mu się wydać prawdopodobna. The Dog powstało z chęci grania szybkiego hardcore'a albo power violence - jak kto woli - ale nasz pierwszy materiał, czyli EP-ka "The Value of Life is Negative", był zróżnicowany stylistycznie i miał kilka "prawie" piosenek. Dwa kolejne wydawnictwa faktycznie dzisiaj jawią mi się jak skok do miski z rzygami, przyznam, że do nich najrzadziej wracam, ale później przyjęliśmy na powrót humanitarne oblicze i tak się dokuśtykaliśmy do "Body Finder".
Czyli ta ewolucja była czymś, co przewidywaliście od początku istnienia zespołu? Albo może lepiej - planowaliście?
Nie, niczego nie planowaliśmy. Na etapie wydania pierwszego albumu już prędzej uwierzyłbym, że się rozpadniemy po dwóch latach, ale świadomość, że będziemy kombinować - o ile przetrwamy - tliła się od początku. Znamy się prywatnie od wielu lat, każdy lubi inne rzeczy i każdy jest muzycznym freakiem, który przeżywa wielką zajawkę, jak odkryje nowy "najlepszy zespół świata" i jednocześnie szybko się wszystkim nudzi, więc nie dziwi nas to, że raczymy się nawzajem przeróżnymi pomysłami. Większość riffów i pomysłów na kawałki przynosi Maciek, czyli gitarzysta, i nikt mu nigdy nie powiedział czegoś w stylu: Pojebało cię? To nie jest The Dog, co świadczy o tym, że jesteśmy elastyczni. Nie było natomiast w naszym istnieniu takiego momentu, żebyśmy założyli jakiś kierunek. To się dzieje spontanicznie. Raz spytałem typa, czy z numeru, który przyniósł na próbę, nie dałoby się zrobić dwóch osobnych i w sumie tak się narodził nasz ostatni materiał [śmiech].
Czy "Body Finder" to płyta, która zawiera w sobie esencję The Dog? Brzmi inaczej niż poprzednie, ale w dalszym ciągu wasz duch jest w tym bardzo wyraźny - nie dochodzi tu do zatracenia własnej tożsamości.
Oczywiście, że tak. Esencją The Dog są riffy Maćka, który ma swój styl i kładzie łapę tam, gdzie mu podpowiada intuicja - to się nie zmieni. Nawet jak słucham jego poprzedniego zespołu - Ass To Mouth - to wychwytuję uchem patenty, o których wiem, że nikt inny nie mógłby ich wymyślić, ale to już chyba efekt uboczny spędzenia z tym typem niezliczonych godzin w salce prób. Na pewno "Body Finder" leży najbliżej rzeczy, których słuchamy w życiu, więc w sensie moralnym jest to nasz najbardziej autentyczny materiał. Kiedy zaczynaliśmy, robiliśmy to z chęcią obracania się w pewnej konkretnej stylistyce, a dopiero później zespół zaczął żyć własnym życiem, co chyba jest właśnie ową esencją.
À propos rzeczy, których słuchacie. W waszej muzyce coraz wyraźniej czuć element nowoczesnego hardcore'u, zwłaszcza spod znaku Turnstile. Objawia się to chociażby za sprawą twoich czystych wokali, których temat chciałem poruszyć - nie czujesz, że czasami trochę zbyt mocno chcesz?
To znaczy, czy za bardzo chcę, żeby było jak w Turnstile? Czy w sensie za bardzo chcę, a nie trzeba [śmiech]?
Mam na myśli raczej to, że twoje śpiewane partie charakteryzują się dużą emfazą, może zbyt dużą. Te przeciągane fragmenty niekoniecznie licują z muzyką, ale może jestem w błędzie?
A, w tym sensie. No może. O tym już decyduje odbiorca. Jeśli tak to słyszysz, to już kwestia twojego ucha, a nie moich argumentów. Ja robię rzeczy tak, jak mi podpowiada intuicja i nie za bardzo się w sumie nad tym zastanawiam. Może kontakt z Only Living Witness i wokalem Jonaha Jenkinsa, ale to już dawno, dawno temu, otworzył mi jakąś czakrę w głowie, dzięki czemu skumałem, że w hardcorze można się znaleźć gdzieś pomiędzy krzykiem a śpiewem i chciałem to powtórzyć. Do tej inspiracji wprost się przyznaję, do Turnstile nie [śmiech]. Wielokrotnie w życiu miałem z kolei wrażenie, że krzyczane wokale nie licują z muzyką i mówię tu o swoich rzeczach. Że są rozwiązaniem, z którego się korzysta, bo tak się przyjęło. Co to w ogóle jest za kuriozalny wymysł? Drzesz mordę, a nawet nie jesteś za bardzo wkurwiony, bo żeby opanować technikę musisz trenować, a to oddala cię od nagiej emocji. Ma to sens, jak wozisz się jako punk w roku 1980 i chcesz pokazać światu, jak strasznie gardzisz muzyką, ale czterdzieści lat później, kiedy wszyscy już wiedzą, że punki gardzą muzyką, po co? Oczywiście trochę żartuję, ale niejednokrotnie faktycznie czułem, że w hardcore'owym darciu mordy, czy to w muzie dla twardzieli, czy dla lamusów, jest coś przesadnie teatralnego. Ale może tu to ja jestem w błędzie.
A nie czułeś się nagi, kiedy coraz rzadziej zacząłeś skrywać się za maską wrzasku? Elementy śpiewane były dosyć wyraźnie zaznaczone już na "Avenge Us", ale dopiero przy "Body Finder"wyeksponowałeś je tak dobitnie.
O kurwa, jakie dziwne pytanie. Dopóki go nie zadałeś, to się tak nie czułem, ale chyba zacznę [śmiech]. Ja mam chyba dosyć lajtowe podejście do grania jako czynności i mimo że teksty piszę ciężkie, nihilistyczne i osobiste, choć nigdy bezpośrednio, i - jak zauważyłeś - przesadzam z emfazą [śmiech], to całość spektaklu traktuję trochę jak grę w tenisa. Usiłuję trafić w piłkę, a jak wejdzie mi dobry strzał i ktoś na widowni zaklaska, to spoko. Nie jestem raczej gościem z serii "podchodzę do mojej muzyki jak do osobistej terapii" albo "ja tu wylewam siódme poty na scenie, a wy się nie bawicie", więc nie czuję się nagi, nie z powodu grania w The Dog. Krzyczenie jest łatwiejsze w sensie tworzenia muzyki, bo tak naprawdę wystarczą ci słowa, które w odpowiednich miejscach włożysz, nie musisz się nawet silić na wymyślanie jakiegoś specjalnego układu, jeśli jesteś bardzo leniwy i nikt nawet nie będzie mógł tego ocenić. Jak jest melodia, to łatwiej powiedzieć: Chujowa, co faktycznie wystawia cię nagiego do ostrzału, ale chyba nie ciąży mi to na duszy jako problem.
Dużo czasu zajęło ci nauczenie się wplatania faktycznej melodii wokalnej, a nie tego, co robiłeś krzycząc do muzyki?
Jakieś melodie w swoich wokalach miałem od zawsze. Nawet jak krzyczałem, to starałem się, żeby wokal miał pomysł odrębny od muzyki, a nie tylko "ła ła ła ła" w zwrotce i "ła ła łe" w refrenie. Zmiana nastąpiła na tej zasadzie, że wyłączyłem w swoim gardle przester albo - inaczej - efekt "najebanego żeglarza" i w sumie jestem przekonany, że czyste wokale mógłbym dokładnie na tych samych dźwiękach wykrzyczeć i na odwrót. To nawet nie jest do końca śpiew, bo charakterystyka wypada podobnie jak miało to miejsce wcześniej. Robię to głośno, bo muszę, żeby się przebić spod kolegów rozpierdalających się na swoich piecach tak, że aż zęby bolą - pozdro, chłopaki. Na początku faktycznie trochę kwiczałem jak papuga, ale nie za długo. Nowy materiał robiliśmy gdzieś przez pół roku z przerwami - bo akurat zaczęliśmy w okolicach pierwszego lockdownu - więc można uznać, że tyle czasu zajęło mi znalezienie drugiej techniki.
Na EP-ce można zauważyć kontynuację ścieżki zapoczątkowanej na "Avenge Us". Stawiacie na ciężar, piosenki stały się jakby bardziej zmetalizowane, a co najważniejsze dominuje w tym groove. Nie było sytuacji, gdy czuliście, że możecie z bujaniem przesadzić i trafić w rejony zarezerwowane dla nu metalu?
Ja już się pogodziłem z nu metalem. Ostatnio odpaliłem jedynkę Korna po latach przerwy i jest świetna. Jeśli ktoś uzna, że przesadziliśmy z bujaniem, to będzie to dowód na to, że w tego kogoś percepcji jest za mało "nookie".
Nie uważam, że przesadziliście - pytam tylko, czy szukaliście równowagi, złotego środka?
Kurde, teraz, jak tak sobie myślę, to wydaje mi się, że podświadome szukanie równowagi może u mnie polegać na odpalaniu Youth of Today zaraz po tym, jak poleci jedynka Korna. To rezonuje później w The Dog.
Jakie są plany The Dog na dalszą część roku?
Zagramy kilka koncertów. Najpierw w Warszawie i we Wrocławiu - 17 i 18 września. Oczywiście zapraszam wszystkich, bo będzie to dla nas pierwszy występ od czerwca 2020, więc może być śmiesznie. Później - 9 października - jedziemy do Cieszyna na Gotta Go Fest. Też zapraszam. Jak nic złego nie wydarzy się po drodze, to pod koniec roku zaczniemy pisać materiał na pełny album, bo mamy już sporo rozbabranych numerów i chyba tyle.
fot. Paweł Starzec