Obraz artykułu King Nun: Największą porażką jest przeciętność

King Nun: Największą porażką jest przeciętność

Po świetny debiutanckim albumie "Mass" - na którym można było znaleźć zarówno radiowy indie pop, ponury gotyk, jak i wplecione tu i ówdzie elementy punka, britpopu czy bluesa - King Nun zapowiada kolejny album. Wydawani przez Dirty Hits - wytwórnię The 1975, Pale Waves czy Beabadoobee - Brytyjczycy powinni znaleźć się w radarze każdego poszukiwacza muzycznych nowości.

Barbara Skrodzka: Występowaliście między innymi przed Frank Carter and The Rattlesnakes, Black Flag, The Sherlocks czy Foo Fighters. Jakie to uczucie grać przed publicznością, która jeszcze was nie zna?

Theo Polyzoides: Przez bardzo długi czas byliśmy zespołem otwierającym koncerty innych grup, dlatego dość szybko nauczyliśmy się występować przed ludźmi, którzy nigdy o nas nie słyszeli. Chcemy przyciągnąć do siebie uwagę publiczności, staramy się tworzyć bardzo intensywną muzykę, a przy tym zachowywać się na scenie jak totalne świry [śmiech]. Za każdym razem wymyślamy siebie na nowo i nawet jeżeli gramy w małym barze czy klubie dla niewielkiej liczby osób, zawsze jest super. To fantastycznie uczucie, kiedy widzimy, że publiczność czuje naszą muzykę i wchodzi do naszego świata.

Na czym się koncentrujesz, kiedy jesteś na scenie?

Staram się nie myśleć zbyt dużo. Zazwyczaj czuję się tak, jakbym przenosił się do innego wymiaru. Poza sceną nigdy nie osiągniesz podobnego poziomu świadomości jak na niej, kiedy przed tobą jest "żywa" publiczność. Jeśli dasz się ponieść muzyce i pozostaniesz spontaniczny, wtedy sam będziesz miał z tego więcej zabawy.

 

Wasz debiutancki album ukazał się w 2019 roku, obecnie pracujecie nad kolejnym. Czym tym razem zaskoczycie?

Pierwszy album był dość... czysty, co pasowało do piosenek, które wtedy napisaliśmy. Zazwyczaj poświęcamy dużo czasu wersjom akustycznym naszych utworów, ale jesteśmy znani jako zespół punkowy i decydowanie gramy rock, ale w studiu nie jest on aż tak agresywny, jak podczas naszych występów na żywo. Jesteśmy bardzo podekscytowani kolejnym albumem. Cały czas wpadają nam do głów nowe pomysły. Jedne znikają tak szybko jak się pojawiły, inne zostają z nami na dłużej. Ostatecznie jedynie pięć procent z nich ujrzy światło dzienne... Przygotowując się do pracy nad nowym albumem, rozmawialiśmy o zmianie brzmienia. Kolejna płyta będzie bardziej dynamiczna i jeśli nie będzie tak dobra jak pierwsza, to chyba tylko dlatego, że będzie inna.

 

Odnoszę wrażenie, że wasz nowy materiał będzie bardzo dopracowany, poświęciliście tym piosenkom masę czasu.

Największą porażką, jaką możemy odnieść jako zespół jest przeciętność. Wolę zrobić coś naprawdę źle albo naprawdę dobrze, niż pisać miałkie utwory. Najtrudniejsze decyzje zazwyczaj podejmuje się w studiu. Od nich zależy, czy to, co nagrasz okaże się najgorszym utworem na świecie, czy wręcz przeciwnie, prawdziwym hitem. Dopóki nie będziemy pośrodku, będzie dobrze [śmiech].

złonkowie zespołu "King Nun" stoja przed domem.

Traktujesz muzykę jak pracę, hobby, zabawę?

Robimy muzykę dla nas samych, ale mamy nadzieję, że istnieją osoby, którym się podoba. Właściwie codziennie gramy, to sposób na relaks, ucieczka od rzeczywistości. Poza muzyką, nic innego się nie liczy. To też praca, ale bardzo ją kocham.

 

W 2022 roku zagracie na Nova Rock Festival w Austrii pośród takich zespołów jak While She Sleeps, Foo Fighters czy Bring Me the Horizon. Planujecie też większą trasę klubową?

Chcielibyśmy wrócić do grania koncertów w Europie tak szybko, jak to możliwe. Wydaje mi się, że na kontynencie bardziej ceni się artystów niż w Anglii. Ludzie wydają się być szczęśliwsi, a kawa smakuje lepiej [śmiech].

 

Czego najbardziej ci brakowało, kiedy koncertowaliście w Europie?

Wychowałem się w Richmond, dlatego z pewnych powodów czuję nostalgię do tego miejsca. To całkiem miła dzielnica Londynu, choć w nocy bardzo bezpieczna. Jako dziecko nie możesz sprawdzić, jak wygląda prawdziwe nocne życie, więc - jak większość dzieci - chciałem szybko dorosnąć. Wieczorami wymykałem się z domu i spędzałem niemal każdą noc na spacerach po mieście i słuchaniu muzyki. Nadal to robię i chyba tego najbardziej brakuje mi, kiedy gramy poza domem.

Nie miałeś przez ostatni rok wątpliwości co do tego, czy dalej zajmować się muzyką?

Nic nas nie powstrzyma od tworzenia muzyki. Inspirowanie innych i inspirowanie siebie nowymi doświadczeniami jest dla mnie bardzo ważne. Inspiracja sprawia, że świat się kręci, jest powodem, dla którego warto rano wstawać i cokolwiek robić. Kiedy decydujesz się na postawienie muzyki na pierwszym miejscu, zaczynasz odczuwać coś, co posiada niewielu innych ludzi na świecie. To kwestia wybrania właściwej ścieżki i zaangażować się w nią. Fani muzyki gdy widzą swój ulubiony zespół, doświadczają podobnych uczuć - radości, wewnętrznej dumy, przepełniającego szczęścia. Podczas koncertów czy nagrań staram się odtworzyć te wrażenia. To najważniejsze uczucia na świecie.

 

Wiem, co masz na myśli. Czasami fajnie jest też przynieść te uczucia do domu, bo wszystkie te emocje i przeżycia mogą wrócić, kiedy słucha się płyty.

Kiedy odwiedzam znajomych albo rodzinę, patrzę na ich kolekcję płyt. Dzięki temu możesz dowiedzieć się, jacy są to ludzie. Podoba mi się to, jest takie staroświeckie... Dlatego sam kupuję płyty. Byłem bardzo zadowolony, gdy udało się nam zebrać budżet na produkcję fizycznego nośnika naszego albumu. Od razu zacząłem się zastanawiać, co znajdzie się w książeczce w środku, jak będzie wyglądała okładka i tak dalej. Jestem bardzo zadowolony z naszej pierwszej płyty. Teraz stoi na półce obok "Beggars Banquet" The Rolling Stones.

 

fot. Emma Swann


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce