Barbara Skrodzka: W kwietniu wydaliście album "What's the Deal With Time?" - to o co chodzi z tym czasem?
Małgorzata Dryjańska: Wiedzieliśmy, że zadajemy to pytanie sobie samym, ale i słuchaczom, niekoniecznie pragnąc znaleźć na nie odpowiedź. Często wolimy być przygotowani i dokładnie wiedzieć, jaki jest plan, ale lubimy też niewiadome. Niewiedza i tajemniczość w pojęciu czasu, który każdy z nas widzi inaczej, bardzo mocno nas pociągają.
Chyba w większości przypadków czas nie jest przyjacielem, wiąże się z nim pojęcie przemijania. Jesteście sentymentalnymi osobami?
MD: Zdecydowanie tak. To nas połączyło. Często prowadzimy rozmowy na temat czasów, w których dorastaliśmy. Jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku, więc z dzieciństwa pamiętamy chociażby te same lody, których smak na przestrzeni lat się zmienił i teraz nie smakują tak samo [śmiech]. Lubimy też czytać książki o przeszłości, zwłaszcza reportaże opisujące miasta czy miejsca, chętnie oglądamy też stare filmy. Często nasze umysły lawirują w kierunku lat, z którymi nie mamy zbyt wiele wspólnego, chociażby do lat 70. i słonecznej Kalifornii. Takie z nas sentymentalne dusze [śmiech]
Marcin Mrówka: Nie idealizujemy przeszłości. Jest w nas doza romantyzmu, ale jest też świadomość, że czasy się zmieniają i jako cywilizacja idziemy do przodu, chociaż nadal o pewne rzeczy musimy walczyć.
Patrząc na rozwój waszego zespołu, uważacie, że znalazłoby się coś, co mogliście zrobić inaczej?
MM: Kierunek artystyczny, który obraliśmy i późniejszy rozwój były nam w jakiś sposób pisane, ponieważ z takiej muzyki się wywodzimy i w otoczeniu takiej muzyki dorastaliśmy. Nie jest jednak tak, że decyzje, które podejmowaliśmy - w szczególności w pierwszych latach naszej działalności - byłyby inne. Tych historii się trochę zebrało i dotyczyły one kwestii muzycznych oraz około muzycznych.
Wydaliście "What's the Deal With Time?" własnymi siłami - to ciężka praca? Jak postrzegacie cały ten proces?
MM: Jest wiele plusów, które zdecydowanie przewyższają minusy wydawania się samemu, ale nie jest to droga usłana różami. Jest przy tym sporo pracy, z którą wiąże się też duża odpowiedzialność. Trzeba mieć świadomość, że żeby wydać samego siebie nie wystarczy wrzucić swoje utwory na streamingi z nadzieją, że popłyną w świat. Można oczywiście liczyć na cud i myślę, że raz na jakiś czas takie historie się zdarzają, ale w naszym przypadku tak nie było. Włożyliśmy w to naprawdę dużo pracy. Nie szukaliśmy na siłę wydawcy, bo nie czuliśmy, że wszędzie będziemy pasowali. Rzeczą, którą wykluczamy w naszej działalności jest robienie czegoś, z czym artystycznie nie czujemy więzi. Wydanie się samemu było trochę koniecznością, ale nie załamywaliśmy rąk, tylko od razu wzięliśmy się do roboty. Nabraliśmy wiatru w żagle i poczuliśmy, że z pomocą kilku zaufanych osób jesteśmy w stanie to zrobić.
Kiedy już możecie wziąć do ręki gotową płytę, musi temu towarzyszyć bardzo przyjemne uczucie - z jednej strony duma i satysfakcja, z drugiej poczucie wolności w tworzeniu i kreowaniu siebie oraz swojej muzyki w dowolnym kierunku.
MM: To wspaniałe uczucie i trochę trudne do opisania, bo zazwyczaj z wydawcą, który inwestuje swój czas i pieniądze, pojawiają się jakieś oczekiwania. W przypadku tego albumu jedyne oczekiwania, jakie się pojawiły należały do nas samych. Jest to nasze pierwsze samodzielne wydawnictwo. Wydając ten album, nie mieliśmy doświadczenia, a jedynie wiedzę nagromadzoną przez lata dzięki podpatrywaniu z boku, jak to się robi... Dzięki takiemu podejściu nasze oczekiwania nie były wygórowane, przez co bardzo pozytywnie się zaskoczyliśmy.
Co sprawiło największą trudność przy tworzeniu tej płyty?
MM: Ten album powstał dzięki pracy zespołowej. Pracowaliśmy z kilkoma zaufanymi osobami, ale mimo wszystko staraliśmy się, jak najwięcej tej czysto muzycznej energii zostawić w naszej dwójce i na tym skupić nasze działania. Z naszej strony najbardziej czasochłonnym i energochłonnym etapem była produkcja samego nośnika, finalizacja masteringu i współpraca z dystrybutorem oraz tłocznią. To bardzo złożony proces, w którym trzeba dopilnować każdego detalu i nie ma miejsca na pomyłkę.
Myślicie, że "What's the Deal With Time?" jest albumem przełomowym w waszej działalności?
MD: Na pewno pracując nad tym albumem, czuliśmy, że jest to dla nas muzyczny przełom. Od samego początku wiedzieliśmy, że nasze pomysły na kompozycje są trafne i ta myśl towarzyszyła nam przez cały etap tworzenia. Muzycznie czujemy się pewniejsi w tym, co robimy. Połączyło się kilka elementów - myśl, którą mieliśmy w głowie; sposób, w jaki chcieliśmy brzmieć; to, co zamierzamy robić jako zespół oraz to, na czym nam zależy. Mając pewne doświadczenie i ucząc się korzystania z nowych narzędzi, zaczęliśmy przekładać to na nasze wymarzone brzmienie.
To najbardziej dopracowany album, jaki do tej pory zrobiliśmy. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że komentarze, które pojawiają się na tematy "What's the Deal With Time?" są pozytywne i tak bardzo rozbudowane. Dla nas już to jest sukcesem. Zależało nam na tym, żeby ten album nie był jedynie zbiorem utworów, które uznaliśmy za najfajniejsze, ale żeby stał za nim jakiś przekaz, pytania i tematy. Chcieliśmy nawiązać ze słuchaczami dialog.
Zadajecie na albumie wiele pytań i poruszacie tematy, z którymi zmaga się każdy z nas. Jak radzicie sobie z przeciwnościami, jakie stawia wam świat?
MD: Raz sobie z nimi radzimy, a innym razem nie... W utworze "Bachelor of Arts" trochę prześmiewczo śpiewam, że za wyrzucanie śmieci i robienie innych prostych rzeczy powinno się dostać nagrodę, bo czasami trywialne czynności wydają się bardzo energochłonne i powodują, że w naszym życiu kumuluje się jeszcze więcej trudności, z którymi ciężko dać sobie radę. Ten utwór jest przykładem tego, jak czasami się czuję - nie radzę sobie z poważnymi rzeczami, ale skupiam się na tym, czy mam zawiązać włosy w kitkę, czy je rozpuścić. "What's the Deal With Time?" jest poniekąd pretekstem, żeby się z tego pośmiać. Komizm życia i humor są dla mnie czymś, w co bardzo lubię wchodzić. Kiedy świat współczesny zaskakuje mnie coraz bardziej wymyślnymi przeszkodami, radzę sobie z nimi w komediowy sposób.
Ten album nie byłby taki sam gdyby nie...?
MD: Gdyby nie upór Marcina. Ja czasami jestem w gorącej wodzie kąpana, dlatego gdyby nie upór Marcina, myślę, że ten album nie byłby tak bardzo dopracowany. Jestem zdecydowanie bardziej niecierpliwa, często zastanawiam się, czy aby nie robi się już niezdrowo i czy już nie za długo nad czymś pracujemy. Natomiast Marcin - który słyszy bardziej warstwowo - pokazał mi, że warto poświęcić czemuś więcej czasu.
MM: Gdyby nie poczucie humoru Gosi połączone z niesamowitą sumiennością, ten album też nie brzmiałby tak, jak brzmi. Gdyby nie te tysiąc albumów, które razem i osobno przesłuchaliśmy, gdyby nie Michał Kupicz, który od samego początku miksował wszystkie nasze wydawnictwa i który jest bardzo cierpliwym realizatorem dźwięku... Gdyby nie nasi przyjaciele z zespołu, z którymi gramy na żywo, to nie poczulibyśmy, że chcemy brzmieć bardziej jak zespół. Tych składowych jest wiele, mógłbym wymieniać bez końca.
To teraz pozostaje pytanie, co dalej, jakie są wasze ambicje?
MM: Nasze ambicje zawsze są dosyć duże - jesteśmy pracowitymi ludźmi, którzy chcą na swój sukces zapracować, ale jesteśmy też świadomi szklanego sufitu związanego z muzyką, jaką gramy na szerokości geograficznej, w której się znajdujemy. Będziemy jednak próbowali, bo kiedy myśleliśmy, że już osiągnęliśmy maksimum potencjału publiczności jaką możemy posiadać, okazało się, że coraz więcej osób dowiaduje się o nas właśnie dzięki temu albumowi. Nie pozostaje nic innego, jak iść za ciosem i pisać kolejne utwory.
Oxford Drama wystąpi na Soundrive Festival 2021, który odbędzie się w dniach 10-15 sierpnia. Więcej informacji TUTAJ.
fot. Nelly Valverde