„Pod Tczewem?!” - nie mogłem się nadziwić, ale sytuacja powtarzała się jeszcze kilkukrotnie, aż wreszcie poznałem Basię i Jacka, zwycięzców pierwszej edycji Doków w kategorii Bohater Drugiego Planu, którzy bezinteresownie, wyłącznie z pasji do muzyki przenocowali w swoim domu ponad sto dwadzieścia zespołów.
Jarosław Kowal: Kto był pierwszy?
Basia Jackiewicz: Z odpowiedzią na to pytanie mamy olbrzymi problem. Próbowaliśmy w pamięci przywołać, kto był pierwszy i niestety [śmiech]. Ponoć pierwszy raz się pamięta, a tu totalna pomroczność, serio. Są trzy wersje wydarzeń. Pierwsza - był to zespół Believe, który grał w Gdańsku i wspólny nasz znajomy, Michał, zapytał, czy moglibyśmy ich przenocować. To wersja dość prawdopodobna, ale nie jedyna. Druga - był to zespół Caspian, który ściągnęli chłopaki z nieistniejącego już klubu Tromba w Tczewie. I to jest wersja jeszcze bardziej prawdopodobna, ale nie jedyna [śmiech] Trzecia - był to zespół Tides From Nebula, który na pierwszej trasie koncertowej zahaczył też o Tczew. Koncerty wszystkich trzech zespołów odbywał się mniej więcej w tym samym czasie, a że dwa z nich nocowały u nas więcej niż raz, to mamy problem z ustaleniem, który był pierwszy [śmiech].
A jesteś w stanie oszacować, ile zespołów przewinęło się przez wasz dom?
To wiemy nawet dokładnie, bo po jakimś czasie wpadliśmy ma pomysł zapisywania, kto u nas nocował (szkoda, ze nie zapisywaliśmy również dat). Sześćdziesiąt trzy polskie zespoły i sześćdziesiąt dwa zagraniczne.
Imponujące liczby! A jak to wygląda w praktyce? Wpada taki zespół do was i co dalej? Od razu marsz do łóżka czy całonocne dyskusje?
Różnie to bywa. Zwykle po półgodzinnej-godzinnej jeździe autem po koncercie zespoły są tak wymęczone, że dwie trzecie składu idą od razu spać, a część mniej wymęczona czuje się zobowiązana chwilę pogadać. Zmęczeni idą na poddasze, zamykają drzwi, a na dole siadamy przy stole w jadalni i zaczynają się nocne opowieści. Ale też jednym z pierwszych naszych pytań po przyjeździe do domu jest: „O której musicie jechać i dokąd?”. Szybko sprawdzamy trasę, Jacek podpowiada, którędy lepiej jechać, bo sam dużo jeździ i jeśli wiemy, że mogą pospać do dziewiątej-dziesiątej, możemy pogadać, a jeśli muszą wstać wcześniej, na przykład o szóstej czy siódmej, to wyganiamy ich do spania.
Pewnie znasz wiele pikantnych, kompromitujących historii, których nie zechcesz zdradzić?
Moje wyobrażenie życia w trasie, zanim zaczęliśmy udzielać noclegów, było takie: rock'n'roll, picie, wciąganie, życie na krawędzi... A zwykle wygląda to tak, że jeśli zespół jest w trasie, którą traktuje dość poważnie, to musi spać, musi mieć siły, by kolejnego dnia dojechać w kolejne miejsce, zagrać kolejny koncert.... Z pikanterii - jeden kierowca stracił prawo jazdy na kilometr przed naszym domem, dwóch muzyków spało w łazience (nocowało wtedy osiemnaście osób), jeden urwał uchwyt od szuflady w zamrażarce, a jeden... To jest najfajniejsze [śmiech]. Nocowaliśmy zespół z Trójmiasta, nagrywali płytę w tczewskim studiu nagraniowym, a w tym samym czasie przyjechali do nas znajomi na festiwal In Memoriam. Jeden z fanów Grzegorza Ciechowskiego to ksiądz, zakonnik i zwykle dość wcześnie wstaje. Rano obudził się, zrobił sobie kawkę, usiadł przy stole i czytał jakąś prasę. Przebudził się jeden z muzyków, a to taki człowiek, co ma niezłą wyobraźnię i jest żartownisiem. Schodzi na dół, patrzy, a tam siedzi sobie koleś i czyta. Mówi: „Cześć, co tam, spać nie możesz?”, a ksiądz mu na to, że już wstał po prostu. A ten:(nie wiedząc, ze to ksiądz): „No tak poranny seks”. I jeszcze pociągnął temat: „Fajnie, jak rano staje” [śmiech]. Następnie przy śniadaniu wyjaśniło się, że to ksiądz i była lekka konsternacja. Na szczęście ksiądz bardzo pozytywnie do świata nastawiony, więc był śmiech i tyle. Z historii niegrzecznych, było kilka przypadków palenia trawy na tarasie (i robienia podobnych rzeczy, ale nie uchodzi pisać). No i jaranie się płytami. Zbieramy płyty CD i winyle. A muzycy od razu sprawdzają, co mamy. Gdy znajdą coś, co też lubią, od razu włączają i słuchają, i wtedy zaczyna się dyskusja o muzyce.
Nie było takiej sytuacji, że chcieliście kogoś wyrzucić za drzwi?
Raz zdarzyła się sytuacja taka, że jeden z członków zespołu zrobił się trochę agresywny po alkoholu, to znaczy trochę się zaczynał stawiać, dokuczać innym w niezbyt fajny sposób. Wtedy zareagowałam (Jacka nie było) - trzasnęłam dłonią w stół i powiedziałam, że udzielam noclegu, ale na moich warunkach i jeśli chce rozrabiać, to niech od razu wyjdzie. Zrozumiał, o co biega, grzecznie poszedł spać, a rano przepraszał mnie z pół godziny [śmiech]. Ale to naprawdę pojedyncze przypadki, zupełnie nie rzutujące na obraz muzyków. Każdy może mieć gorszy dzień [śmiech].
Zdarzyło się, że przy okazji dostaliście prywatny koncert akustyczny?
Prywatny koncert się zdarzył - próba na poddaszu przed kolejnym koncertem oraz próby bębniarzy na stołkach i krzesłach, zwłaszcza po słuchaniu innej muzyki. To jest rozbrajające, gdy widzisz, że ktoś słucha innego zespołu, coś mu się tam narodzi i zaczyna na kanapie grać do muzyki wybrzmiewającej w głowie [śmiech]. Mnie, jako osobę, która nigdy niczego nie stworzyła, fascynuje sposób tworzenia muzyki - jak to się dzieje, że powstaje - i to są takie momenty. Jeden z zespołów odkrył u nas w płytotece winyl Petera Gabriela „So DNA”. To płyta z tymi samymi utworami, co na „So”, ale zapisanymi etapami tworzenia. Utwór zaczyna się na przykład samą melodią śpiewaną na samogłoskach, następnie dochodzi klawisz, coś basowego, później zmienia się melodia, dochodzą instrumenty, zmienia się harmonia i w czasie trwania utworu można prześledzić, jak powstawał. Zespół chciał ode mnie tę płytę odkupić, byli pod taki wrażeniem, że słuchali kilka razy z rządu. Na koniec stwierdzili, że wielkością Gabriela wcale nie jest to, że jest taki dobry, tylko to, że potrafił zachować te próby i jeszcze bez skrępowania pokazać je światu.
Ale płyta pozostała w waszej kolekcji?
Tak, nie oddam jej za żadne skarby świata, ale robiliśmy kopię zapasową [śmiech]. Takich kopii w ogóle trochę powstało. Kilka zespołów słuchając nieznanej wcześniej muzyki, prosiło o kopię, ostatnim takim przypadkiem było The Ocean proszące o płytę Obscure Sphinx.
Zespoły czasem powiększają waszą kolekcję w ramach podziękowań?
Tak, większość zostawia nam na pamiątkę płyty, czasem koszulki i różnie inne fanty, czyli rzeczy, które zapomną zabrać ze sobą - karimaty, śpiwory, ręczniki, bidony, zapalniczki, latarki, power banki, skarpetki, t-shirty. Czasem, gdy zespół przynosi płytę w podziękowaniu za nocleg, mówimy: „Eee, tę już mamy” i śmiech. Wtedy jest najfajniej, to znaczy z jednej strony widzimy, że przykro zespołowi, że nie ma co nam dać, ale z drugiej strony widać radość, że ktoś kupuje płyty. Dzięki temu mamy czasem podwójne egzemplarze płyt, ostatnio przydały się na aukcję charytatywną, nie zmarnują się [śmiech].
Od początku mieliście zaufanie do gości czy zdarzało się wam na wszelki wypadek barykadować w sypialni albo czuwać całą noc?
Nigdy się nie barykadowaliśmy. Nasi „zwykli” znajomi czasem podpytywali, czy my się nie boimy tak obcych ludzi do siebie zapraszać. Zawsze odpowiadam, że to oni są na obcej ziemi, nie znają nas, mogą pomyśleć, że jesteśmy szaleńcami, zamordujemy ich we śnie, zakopiemy w ogródku... Mamy zaufanie do ludzi, żaden zespół nigdy go nie nadużył i mam nadzieję, ze tak się nigdy nie stanie. W sumie to wiem, że tak się nigdy nie stanie [śmiech].
Niektórym zdarzyło się u was spać kilkukrotnie - utrzymujecie stały kontakt?
Tak, rekordzistami są Tides From Nebula i amerykański duet Jucifer. Pierwsi nawet nocowali pod naszą nieobecność - akurat grali w Trójmieście, a my tego dnia jechaliśmy na inny koncert do Wawy. Po drodze przekazaliśmy klucze i instrukcję karmienia kota, kolejnego dnia, po drodze, oddali nam klucze... Gdy jedziemy gdzieś na koncert, a tam mamy znajomych z zespołów, często się u nich zatrzymujemy. Spaliśmy u chłopaków z Tides From Nebula, Keira Is You, Woody Alien...
Czasami ktoś wpadnie prywatnie, poza trasą koncertową?
Tak, w 2015 odwiedzili nas chłopaki z Entropii - nagrywali płytę w Gdańsku i przyjechali na nocleg do nas [śmiech]. Jucifer miał przerwę w trasie i zatrzymali się u nas na trzy dni w 2013 roku bodajże, zwiedzili trochę okolicę, popytali o historię tczewskiego mostu. Z większością utrzymujemy kontakty, nie są może bardzo intensywne, ale spotykamy się czasem na koncertach innych zespołów i miło spędzamy czas. Czasem zatrzyma się ktoś z zespołu po drodze na wakacje nad morze. Muzyk z estońskiego Talbot wpadł do nas na jedną noc z dziewczyną. W przyszłym roku wybieramy się na Roadburn i wiemy już, ze spotkamy tam kilkanaście osób z różnych zespołów [śmiech]. Zapraszają nas też na swoje kolejne koncerty, a nawet do teatru - Chłopcy Kontra Basia grali muzykę na żywo do spektaklu „Portret Damy” w Wybrzeżu w Gdańsku i dostaliśmy wejściówki.
Zdarzają się kryzysy, kiedy odechciewa się wam tego wszystkiego i mówicie sobie: „Już nikogo więcej nie przyjmiemy”?
Jeszcze się tak nie zdarzyło, chociaż były z dwa czy trzy intensywne miesiące, kiedy co tydzień ktoś u nas się zatrzymywał. Po takich kilku tygodniach fajnie jest samemu posiedzieć na tarasie, ale za kolejne dwa-trzy weekendy zaczyna się tęsknić [śmiech].
Ostatnie pytanie - kto byłby waszym wymarzonym gościem?
Ja bym powiedziała Peter Gabriel i Tool, Jacek pewnie Tool i Slayer, ale z Lombardo [śmiech]. Ale zanocujemy każdego, kto będzie tego potrzebować [śmiech].
To teraz posypią się maile od zespołów [śmiech].
Mogą się posypać, czemu nie [śmiech]. A nic o śniadaniach nie powiedziałam, a to bardzo ważna część noclegu [śmiech].
Przepraszam, zapomniałem, że śniadania są w pakiecie. To jak z tymi śniadaniami [śmiech]?
Mam taką wewnętrzną potrzebę niewypuszczania zespołów bez śniadania. Wstajemy trochę wcześniej i szybko cokolwiek przygotowujemy. Jeśli jest to sobota lub niedziela, na stół trafiają świeże bułki przywiezione przez mojego tatę, który w weekendy rozwozi całej rodzinie pieczywo (dzień wcześniej jest SMS: „Ile?”). Jeśli zespół jest wszystkojedzący, to frittata, kiełbaski, sery, warzywa, owoce, dżemy domowej roboty (mamy ogródek). Jeśli wegetariański albo wegański, to hummus i smalec z fasoli, i guacamole, i różne inne cuda do wyboru. I jak zespół zje śniadanie, to wiemy, że dojedzie w kolejne miejsce [śmiech]. Taki instynkt macierzyński trochę.
To ja może zdradzę, że też miałem okazję u was nocować i byłem świadkiem radości perkusisty zespołu Rosetta, który na widok „deviled eggs”, czyli jajek z majonezem wpadł w euforię, ponieważ identyczne robiła mu mama.
Tak, a chłopaki z Caspiana modlili się do polskich kabanosów [śmiech]. I ktoś wąchał chleb, serio. Nie pamiętam kto to był, ale wąchał chleb. Siedział i wąchał.