W międzyczasie pojawiły się pierwsze przecieki z nowego albumu The Black Thunder, którego premiera jest tuż za rogiem. W końcu udało się przezwyciężyć klątwę i zamienić parę słów o The Black Thunder, o Calm Hatchery, trochę o wspólnych sympatiach sportowych.
Wojciech Michalak: Czy po siedmiu latach grania death metalu zaczął cię on męczyć?
Marcin Szczepański: Nie
To skąd pomysł, żeby po tylu latach grania w Calm Hatchery założyć zespół w zupełnie innym klimacie?
Na dobrą sprawę kiedy powstało The Black Thunder, to ja w Calmach w praktyce byłem dopiero od czterech lat. Nie chodzi o znudzenie. Tu występuje inny aspekt - zawsze lubiłem i ceniłem dywersyfikację muzyczną i mam chęć próbowania się na różnych polach. W składzie The Black Thunder jesteśmy kumplami od lat - zaczęliśmy z chłopakami od ekstremy, idąc w death/grind. Jak się okazało, że wychodziło to słabo, odbiliśmy w inną stronę, prostszą dla nas. I okazało się, że nam to siedzi, przeprogramowaliśmy się na stałe.
Czyli The Black Thunder powstał między innymi z powodu problemu z graniem death metalu, a jednocześnie z Calm Hatchery idziecie non stop do przodu?
Tak, ale jedynym wspólnym ogniwem obecnie jestem ja.
A czy uważasz się bardziej za Marcina z Calm Hatchery, czy za Marcina z The Black Thunder?
Trudne pytanie [śmiech]. Raczej bardziej czuję się Marcinem z The Black Thunder. Składa się na to szereg różnych czynników. The Black Thunder to przede wszystkim zespół, który zakładałem od początku, utożsamiam się z nim od początku i całą wędrówkę pseudo muzyka przeszedłem właśnie z nim. W tym samym składzie z przyjaciółmi, których znam od lat, stawiamy wspólne kroki. Jestem bardzo do tego przywiązany. Zajmuje się też całą warstwą organizacyjną, więc wkładam w to dużo zaangażowania. Do Calm Hatchery doszedłem trochę na gotowca, gdy już pierwsza płyta była wydana, uzupełniłem lukę. Nie jest to lekki wybór, ale jak już powiedziałem - jeśli musząc takiego dokonać, to wybrałbym Thundera.
Za niecały miesiąc wydajecie nowy album. Powiedz mi - jako osobie, która jeszcze go nie słyszała - jak zespół zmienił się od czasów wydanego cztery lata wcześniej "Visions in Black"?
To jest oklepane stwierdzenie, ale myślę, że dojrzeliśmy. Życiowo, świadomościowo i muzycznie. Może nie weszliśmy na wyższy poziom, ale jesteśmy w momencie, w którym wiemy, co chcemy osiągnąć i wiemy, jak to zrobić. Weszliśmy do studia przygotowani, mieliśmy konkretne założenie, jak całość ma zabrzmieć - to ważna zmiana, bo ostatni materiał trochę kiełkował i docierał się już podczas nagrań. Tu materiał zrobiliśmy dużo wcześniej. Wyjaśniliśmy realizatorowi, Piotrkowi Polakowi, co dokładnie chcemy usłyszeć. I otrzymaliśmy efekt, którego chcieliśmy.
Piotrek to wspaniały realizator i cudowny człowiek, ale na Podlasie macie daleko. Skąd wybór akurat tego studia?
Historia nagrywania płyt przeze mnie wiąże się z Podlasiem w zasadzie od samego początku. Z Calmami nagrywaliśmy tam moje pierwsze EP, później dwójkę, z Thunderem nagrywaliśmy debiut. Stwierdziliśmy, że chcemy zrobić robotę po prostu dobrze, nieważne zatem, czy mamy jechać dziesięć, sto, czy pięćset kilometrów. Widziałem, że Piotrek otworzył studio Dobra 12. Znałem go, chciałem z nim pracować - wiedziałem, że to dobry gość i zawsze podobały mi się rzeczy, które wychodziły spod jego ręki.
Jakiś czas temu widziałem internetowego mema, na którym widniał wściekły wilk z podpisem "Iron Maiden - covers and lyrics", a obok niego potulny labrador z podpisem "Iron Maiden - music". Patrząc na okładkę i tytuły z nowej płyty, a jednocześnie mając w głowie brzmienie i stylistykę poprzedniej, nie mogę powstrzymać się od pytania o to, czy u was nie będzie podobnie?
Myślę, że muzyka będzie znacznie mniej wesoła. Pierwsza płyta to jednak trochę rock'n'rolla, trochę szukania siebie, trochę innych wyziewów. Tu wszystko obraca się w strefie mroczniejszych, psychologicznych refleksji. "Visions in Black" odzwierciedlało nas wtedy, a "Into the Darkness We All Fall" robi to samo teraz. Przebija się trochę to, że zawsze chcieliśmy grać ekstremalnie i dlatego ta płyta jest nieco bardziej spójna z nami. Jest na niej po prostu więcej nas.
À propos spójności - czy granie takiego soczystego rock'n'rolla idzie u was w parze z rockandrollowym trybem życia? Pytam z pełną perfidią, bo wiem, czym zajmujesz się zawodowo.
Trochę tak i trochę nie. Każdy tego rock'n'rolla gdzieś po swojemu czuje, ale traktujemy to jak zabawę, żeby móc i mieć dla kogo zagrać, bo to jest najważniejsze. Chcemy, żeby w tym rock'n'rollu było trochę miejsca do posłuchania, porozmawiania i przemyślenia przy piwie. Ale do takiego rock'n'rolla, o którym krążą legendy na pewno sporo nam brakuje.
Jak często twoi studenci starają się zbyć tematy merytoryczne i zagadać cię na tematy muzyczne. Pamiętam, że kiedy sam pracowałem w szkole, to była to stała zagrywka...
Jasne, zdarzało się. Szczególnie na początku, teraz rośnie różnica wieku, więc studenci po prostu unikają niektórych tematów. Pamiętam, jak kiedyś gość przyszedł w koszulce Calm Hatchery do mnie na zajęcia i mnie nie poznał. Nie widział zespołu na żywo. Po zajęciach zaczęliśmy rozmawiać, chłopak opowiedział, że mega podoba mu się płyta i chciałby zobaczyć zespół na żywo. Mocno się zdziwił, słysząc, że to mój zespół. Tego typu aspekty czy zwykłe spotykanie studentów na swoich koncertach jest po prostu miłe.
Masz dużo na głowie - dwie kapele, angażującą pracę, organizację Thunderfest. Jaki jest klucz do tego, żeby wszystko czasowo pogodzić ze sobą?
Mam zasadę, że jeżeli czegoś chcę, to muszę znaleźć na to czas. Jeśli nie umiesz tego zrobić, to znaczy, że ten czas źle organizujesz. Często mam do siebie pretensję, że nie jestem w stanie wszystkiego zrobić na sto procent. Takie wewnętrzne poczucie, że robisz dużo, ale nic nie dopinasz na maksa, co czasami jest lekko dołujące. Mimo wszystko lubię działać, dużo robić - taki jestem. Zawsze miałem duszę aktywisty, który każdy pomysł chce przekuwać w działanie. Możliwe, że kiedyś będę musiał zrobić listę rzeczy i z czegoś zrezygnować. Ale to jeszcze nie teraz. Przy okazji wspomnianego Thunder Festu, zapraszam do Bytowa na zamek krzyżacki 18 września.
Obiecałem sobie, że przestanę pytać kapele o piłkę nożną, ale w tym przypadku tekst byłby niekompletny.
[śmiech] Pewnie, że tak. Musisz o to zapytać!
Kibicujemy tej samej drużynie i tak naprawdę znamy się od tej strony bardziej, niż od tej muzycznej. Twoje media społecznościowe - łącznie z oficjalnym zdjęciem zespołu - są pełne zdjęć z emblematem londyńskiej armaty. Jak to jest być kibicem Arsenalu w tym ciężkim okresie?
Czuję się źle. Zdałem sobie sprawę, że ostatnie lata były beznadziejne i klub od dawna zmierza w złym kierunku. Załapałem się na tym, że powoli akceptuję parabolę upadku. Najpierw zaakceptowałem czwarte miejsce, z którego wszyscy się śmieli. Teraz zaakceptowałem brak Ligi Mistrzów, powoli akceptuję obecne, ósme miejsce. Trzeba się zaadoptować. Temat jest ciężki - wkładasz w to dużo pasji i emocji. Wysysa to twoją energię, a nie jesteś w stanie z tym zrobić nic. Miałem moment, kiedy po przegranych meczach miałem tylko z tego powodu kilka dni przybicia i rozkminiania, co się stało. Teraz zmieniłem swoje podejście. Dalej mnie to boli, ale akceptuję sytuację taką, jaka jest. Zwłaszcza że ostatnio w światowej piłce zdarzyło się dużo niespodziewanych rzeczy. Mam nadzieję, że jeszcze za mojego życia ten klub da mi powód do radości. Kiedyś z kibicami zbieraliśmy się na całodniowe fety w Czarnej Wołdze w Sopocie, były tam mega imprezy po każdym pucharze. Liczę, że to wróci.
Jaki album ostatnimi czasy zrobił na tobie wrażenie? Co byś polecił?
Na pewno Blood Incantation. Bardzo często wracam do tego zespołu i poleciłbym go każdemu, kto słucha death metalu. Wszystkie płyty. Podobnie Malignant Altar. Za to na chwilę obecną, z nowości, nie mogę przegryźć się przez nową Gojirę, próbuję, ale jeszcze nie mogę. Nowa Odraza top. Ostatnie miesiące pławię się w starociach.
fot. Andrzej Kaszkowiak