Obraz artykułu Koty Records: Niezal to przede wszystkim DIY i niekomercyjność

Koty Records: Niezal to przede wszystkim DIY i niekomercyjność

Scena niezalowa jest pełna przeróżnych zespołów - niestety także dojmująco przeciętnych. Na szczęście są wśród nas tacy ludzie, jak Sebastian i Czarek, szefowie oficyny Koty Records, którzy zajmują się przesiewem i wydobywaniem ukrytych skarbów. Trzy z nich znaleźli w Gdańsku, choć sami pochodzą z Poznania. O tym, jak to właściwie jest prowadzić tak niszową wytwórnię, przeczytacie w poniższej rozmowie.

Łukasz Brzozowski: Po co wam zabawa w wytwórnię? Mało mieliście wcześniej stresu?

Czarek Kwiatkowski: Sam sobie czasem zadaję to pytanie [śmiech]. A tak na serio - zaczynaliśmy dość nieśmiało i bez żadnych dalekosiężnych planów. Chcieliśmy własnymi siłami wydać debiut Bzu, ale nic poza tym. Super, że to zaskoczyło. Brakowało mi w życiu jakiegoś bliższego związku z muzyką - moje muzyczne przedsięwzięcia nigdy do niczego nie doprowadziły, te dziennikarskie też, aż w końcu pojawił się pomysł na label. W ten sposób mogłem zajmować się muzyką, którą mnie jara i przy okazji wspomóc fajnych twórców.

 

Sebastian Olko: Współtworzę zespół Bez, pomysł na wytwórnię przyszedł przy wydaniu naszego debiutu. Uderzaliśmy w parę miejsc, ale nie udało się nakręcić współpracy. W Poznaniu mamy taką inicjatywę - Miłość Krąży, do niedawna niesformalizowany kolektyw muzyków, którzy często współpracowali w różnych zespołach. Brakowało jakiegoś podmiotu, który by to zbierał do kupy. Sam teraz rozkręcam nowy projekt i chcę gdzieś gromadzić publikę, do której udało się dotrzeć z poprzednim składem. Label jest platformą pozwalającą zatrzymać tych słuchaczy. Nie trzeba zaczynać budować wszystkiego od zera przy każdym nowym zespole.

Mówisz o Poznaniu, ale macie w swoich szeregach aż trzy zespoły z Trójmiasta. Pasują do profilu wytwórni, ale skąd wzięło się zainteresowanie akurat tym rejonem Polski?

CK: Tak wyszło. Faktycznie w początkowych działaniach celowaliśmy w Poznań, choć nigdy nie planowaliśmy ograniczać się tylko do tego miasta. W pewnym momencie odezwał się do nas Szymon Szelewa z Zespołu Sztylety, ktoś nas im polecił, pogadaliśmy chwilę i uznaliśmy, że dlaczego nie? Poza tym zawsze kierujemy się naszym gustem - wydajemy rzeczy, które podobają się nam i tak właśnie było z nimi. Potem przez podobne koneksje trafiły do nas Żurawie, a teraz Czechoslovakia... I bardzo fajnie się dogadujemy z całą trójką. To wszystko jest trochę dziełem przypadku, trochę powiązań towarzysko-artystycznych, ale w ich muzyce istnieje jakiś wspólny mianownik, którego nie umiem ująć w słowa; który powoduje, że chce się ich słuchać i z nimi współpracować.

 

SO: Trójmiasto słynie z mocnej gitarowej sceny i bardzo cieszymy się z takiej współpracy. Wszystkie nowe mordy chcące z nami współpracować, poszerzają nasze wspólne zasięgi. Ideą Kotów jest wspólne budowanie niezależnej sceny muzycznej w Polsce, dlatego zapraszamy do współpracy muzyków z całej Polski - o ile oczywiście muzyka pasuje do naszego profilu i nam siedzi. Współpraca ponad lokalnymi scenami jest na rękę wszystkim. Wymiana kontaktów, wzajemne wsparcie. Myślenie kolektywne o nas jako muzykach i o tym, co robimy. Budowanie czegoś, w czym łączymy się pod wspólnym sztandarem. Moim zdaniem trzeba przełączyć się z myślenia z perspektywy zespołu, próbować tworzyć razem coś większego. Z szerokim wachlarzem formacji na poziomie jesteśmy w stanie docierać dalej i dalej. Elo Trójmiasto! Elo wszyscy inni!

Odnoszę wrażenie, że obecne wcielenie niezależnej sceny w Polsce to zespoły bardzo ze sobą zżyte, stylistycznie dosyć tożsame - też tak to widzicie?

SO: Myślę, że ta nasza scena to taki ciężki do zdefiniowania byt. Jest wiele małych zespolików i lokalnych inicjatyw, które gdzieś tam żyją, ale nie są w ogóle widoczne. Nie wiedzą o sobie. Cała polska muzyka jest gdzieś z boku. Można słuchać zagranicznej alternatywy, a o tym, co się dzieje w Polsce zwyczajnie nie wiedzieć. Bo tych zespołów się nie promuje. Wszystko raczkuje, chociaż ci ludzie nie zaczęli grać wczoraj. Brakuje mediów, które pisałyby szeroko o niezalu. Fajnie, że funkcjonuje ta cała blogosfera i osoby otwarte. Fajnie, że powoli zaczynają się rozwijać media piszące o takiej muzyce, ale niestety nie ma w tym pieniędzy, wszystko jest dość niszowe, dlatego mało kto ma szanse z tego żyć i pompować w to energię. Mało jest otwartej dyskusji i różnych odcieni. Kilku graczy weszło gdzieś dalej do "niezal+", ale to jednostki, które - podejrzewam - też nie mają z tego kokosów. Ktoś powiedział kiedyś, że w Polsce nie ma tego pośredniego etapu. Albo jesteś niezalowcem i robisz wszystko na własną rękę, dokładasz do tego, albo jesteś w mainstreamie i grasz na dużych imprezach. Tych w środku praktycznie nie ma. Myślę, że to w ogóle duży problem kultury w naszym kraju.

 

CK: Coś w tym pewnie jest, choć te zespoły są na pewno bardziej zżyte na poziomie miast. Staramy się to trochę zmieniać - zespoły z naszej stajni kontaktują się ze sobą, wzajemnie dopingują, planowane są wspólne koncerty. Bardzo mnie cieszy, że mamy w tym swój udział. Jeśli chodzi o stylistyczną tożsamość, nie zgodzę się w stu procentach, bo jeśli spojrzymy na "nasze" zespoły, to widać spory rozstrzał stylistyczny - Bez, Willa Kosmos czy Żurawie to kapele mocno różniące się od siebie. Ale jest w tym jakiś wspólny mianownik, jakiś rodzaj wrażliwości, która łączy je wszystkie.

Uważam, że są w Polsce zespoły, które nie odbiegają poziomem od zachodnich artystów. Niestety nie ma tutaj wsparcia w postaci ugruntowanych wytwórni i całego niezależnego przemysłu

Dotknę trochę kontrowersyjnego tematu, ale może zespoły niezalowe są zwyczajnie zbyt słabe i dlatego różnie to wygląda od strony promocji? Mam wrażenie, że ta cała polska indie/alternatywna scena w pewnym momencie stała się dosyć przewidywalna.

CK: Na pewno istnieją słabe i przewidywalne zespoły niezalowe, ale my staramy się wchodzić we współpracę z kapelami, które trafiają w nasze gusta i jednocześnie wnoszą - według nas - coś nowego. Zespoły, które do tej pory wydaliśmy mogą się pochwalić ciekawym, autorskim pomysłem na muzykę. Nie zawsze musi to być wymyślanie koła na nowo, czasem wystarczą nawiązania do stylistyk, których dawno w Polsce nie było słychać czy też czerpanie z mniej oczywistych, wyeksploatowanych klimatów.

 

SO: Ja się nie zgodzę. Uważam, że są w Polsce zespoły, które nie odbiegają poziomem od zachodnich artystów. Niestety nie ma tutaj wsparcia w postaci ugruntowanych wytwórni i całego niezależnego przemysłu, który mógłby wspomóc nowicjuszy, dlatego koło się zamyka. Małych zespołów z inicjatywą i pomysłem nie stać na dobrych producentów, którzy pomogliby im zabrzmieć dobrze, podobnie ze sprzętem i warunkami do grania. Przez to, że wszystko załatwiane jest po znajomości, ci nowi i świeżsi nawet nie mają jak się przebić. Nie każdy od razu jest marketingowcem tworzącym swój wizerunek tak, aby był atrakcyjne i sprzedał się, jednocześnie dbając o jakość muzyki. Wielu dobrych artystów nie ma na to siły. Myślę, że na Zachodzie jest o to łatwiej. W Polsce kultura słuchania muzyki dopiero się buduje. Nie wiem, dlaczego tak jest.

Mężczyzna siedzi, trzyma w dłoniach kilka płyt.

Skoro o wizerunku mowa, w niezalu dosyć powszechne jest budowanie go na bazie ironii. Czasami fanpejdże różnych zespołów przypominają wysypisko memów niż przestrzeń do promocji. Przesadzam czy także to dostrzegacie?

SO: Jest coś takiego. Ogólnie dobra beka nie jest zła (pozdrawiam Instagrama Złotej Jesieni). Rozumiem, że trzeba mieć dystans do siebie, szczególnie w realiach, w jakich żyjemy. Trudno wszystko traktować serio, ale muszę przyznać że to estetyka, która nie zawsze do mnie trafia. Nie wszystko jest żartem i nie wszystko warto obracać w dowcipaski i kabarety. Czasem to przesada. Niektórym wychodzi spoko, ale czasem bywa z tym czerstwo.

 

CK: Ja to widzę i trochę się z tobą zgadzam. Memy i żarty są fajne, zresztą te pierwsze to już integralna część naszej kultury. Czasami można przez przesadną próbę bycia edgy obrócić całą swoją twórczość w żart. Według mnie zamyka to drogę do większej grupy odbiorców i w pewien sposób szufladkuje artystów jako śmieszków. Chociaż... kto wie, może jak Gen Z przejmie władzę nad niezalem, to takie praktyki promocyjne będą na porządku dziennym. My w każdym razie unikamy tego rodzaju "marketingu".

 

SO: Mimo to, czasami lekko śmieszkujemy w naszych postach na social mediach, ale "kopalnia beki" to na pewno nie jest kierunek, w jakim chcemy iść.

Unikacie quasi-ironicznego marketingu, to już wiemy, a jakich zespołów unikacie przy szukaniu nowych nazw do swojej wytwórni? Ostro musicie się napocić przy selekcji i poszukiwaniach?

CK: Tak szczerze, to zespoły raczej zwracają się do nas same i nie prowadzimy aktywnych poszukiwań. Co nie znaczy, że wykluczamy taką możliwość - po prostu tak było do tej pory.

Nie wybieramy wszystkiego i nie ma co się z tym kryć. Na pewno ważna jest dla nas szeroko pojęta muzyka gitarowa, ale jeśli trafi się coś fajnego z innego klimatu, pewnie chętnie w to wejdziemy. Ja przy selekcji staram się zwracać uwagę na zespoły poruszające mnie emocjonalnie, mające na siebie spójny pomysł i traktujące swoją muzykę poważnie. Przesadna memiczność i niszowość nie do końca mi leży.

 

SO: Jesteśmy otwarci na zespoły. Praca w labelu to nasze dodatkowe zajęcie, bardziej hobbystyczne niż zarobkowe, więc nie prowadziliśmy intensywnego headhuntingu nowych artystów. Raz na jakiś czas wpadają jakieś zgłoszenia i wtedy rozważamy wszelkie za i przeciw. Nie mamy nie wiadomo czego do zaoferowania, ale zapraszamy czytelników Soundrive, którzy mają swoje składy do kontaktu. Nic nie możemy obiecać, ale jak muza siądzie, pogadamy, co da się zrobić. Są gusta i guściki, nie da się wszystkich zadowolić, my chcemy, żeby rzeczy z naszej wytwórni brzmiały na poziomie... Stawiamy raczej na gitary i wokół tego budujemy swoją tożsamość. Chociaż granie w stylu "rocka z pazurem" nie jest celem naszych poszukiwań.

 

Wraz z wydaniem której płyty poczuliście, że ta działalność ma sens?

SO: Nie wiem, czy mogę wyróżnić jeden album. Na pewno fajny był moment, gdy do labelu zaczęły dołączać trójmiejskie zespoły, bo wtedy temat rozrósł się poza nasze podwórko. Ostatni singiel Czechoslovakii spotkał się z bardzo miłym odbiorem. Nie liczę raczej na jeden skład, który zmieni oblicze gry. Bardziej patrzę na to jak na kolektywną pracę pozwalającą nam wszystkim zbudować rozpoznawalną markę. Dlatego liczą się wszystkie kapele i konsekwencja w budowaniu tej wspólnej jakości, do której każdy dokłada cegiełkę.

 

CK: Wszystko, co wydaliśmy, było super, inaczej byśmy w to nie weszli, ale jestem najbardziej zadowolony z wydania Żurawi. Mieliśmy wcześniej chwilowy zastój i ten album mnie trochę na nowo zmotywował do działania. Jest świetny, bardzo fajnie nam też wyszła wydawka, na czym z czasem zaczęło mi coraz bardziej zależeć. W tym czasie zacząłem też zauważać, że jesteśmy w jakiś sposób rozpoznawalni. Super uczucie.

Na jednej z grupek muzycznych przeczytałem ostatnio wątek, w którym próbowano zdefiniować, czym niezal właściwie jest. Oprócz masy przestrzelonych opinii trafiłem na jedną całkiem sensowną, według której niezal to po prostu pojęcie marketingowe, nawet bardziej niż muzyczne. Zgodzilibyście się z tym?

CK: Moim zdaniem niekoniecznie, bo ja się raczej brzydzę marketingiem i unikam go jak ognia. A przynajmniej tego, czym on jest w powszechnym rozumieniu. Choć faktycznie to pojęcie bardziej... społeczne niż muzyczne. Opisuje po prostu pewną scenę - idziesz na koncert i wiesz, jakich ludzi możesz tam spotkać, jakiego rodzaju muzykę usłyszysz i tak dalej. Dla mnie niezal to przede wszystkim DIY i niekomercyjność. Zespoły, które robią muzykę dla siebie i dla samej przyjemności robienia, które wkładają swoje środki i energię po to, żeby coś po prostu stworzyć, a nie żeby na tym zarobić. I my podobnie do tego podchodzimy. Co nie oznacza, że takie zespoły powinny odrzucać opcje na zarobienie kasy przez występ na jakimś festiwalu czy jakąś inną chałturę. Jednego dnia można zagrać w piwnicy, drugiego na Off-ie i to też jest spoko.

 

SO: Dla mnie niezal równa się muzyka alternatywna na naszym polskim gruncie. Poza nim jest mainstream i zarabianie siana na muzyce. Niezal bardziej nawiązuje do tradycji punkowych, ale większość niezalowców nie jest typowymi punkami, jak chociażby ludzie od post-punka. Indie - co w sumie byłoby tłumaczeniem niezal na angielski - kojarzy mi się z tymi zespołami, które nie są typowo produktem, ale bardziej celują w szerszego odbiorcę i mainstream. To tylko pokazuje, jak te wszystkie terminy są płynne i ich znaczenie się zmienia. Myślę, że jest to słowo-klucz do utożsamiania się z jakimś nurtem niezależnych twórców, którzy są poza głównym obiegiem i nie aspirują do tego, żeby go podbijać - w takim sensie dla kogoś może być to jakiś marketing. Myślę jednak, że nie ma co starać się tego jakoś zdefiniować.

 

Czarek powiedział, że brzydzi się marketingiem, ale jest on przecież niezwykle ważny w działaniach wytwórni.

CK: Oczywiście, że jakaś forma promocji jest niezbędna - trzeba dotrzeć do odbiorców, a poza tym niektóre akcje promocyjne bywają bardzo fajne. Sami to robimy, ale staramy się unikać nachalności. Unikam spoglądania na nasze działania w kategoriach rynkowych, a na nasze płyty jak na produkty. To są wytwory ludzkiej kreatywności, które w idealnym świecie powinny bronić się same.

Brzmi bardzo misyjnie, ale jednak muzyka wciąż pozostaje biznesem - i ta bardziej niszowa, i ta popularniejsza.

CK: Robienie z tego biznesu nie jest naszym celem, na pewno nie moim. Mamy ten przywilej, że możemy sobie pozwolić na zajawkową działalność po godzinach regularnej pracy. A że przy okazji stajemy się zauważalni - super, daje mi to dużo satysfakcji, przy okazji może zwiększa zasięgi kapel, z którymi współpracujemy.

 

SO: Ja uważam, że marketing jest nam potrzebny i nie brzydzę się nim może aż tak bardzo jak Czarek. Nie chcemy nikomu na siłę wciskać, że jesteśmy fajni. Dla nas muzyka to nie biznes, a sztuka i działalność artystyczna. Robimy jakieś ruchy marketingowe, prowadzimy fanpage'a, ale nie chcemy robić z siebie pajaców. Trudno zarobić jakiekolwiek pieniądze z muzyki - taka prawda. Streamingi dają bardzo ograniczone możliwości sprzedaży. Naszym głównym produktem póki co są płyty CD i tego niestety nadal nie schodzi wystarczająco dużo, żeby wszystko się zwracało. Kto dzisiaj kupuje płyty? Jednostki. Moglibyśmy zainwestować w robienie merchu, rozważamy taką opcję i może kiedyś coś się pojawi, ale to kolejna rzecz, którą trzeba byłoby się zająć i kolejna inwestycja, która nie wiadomo, czy się zwróci. Póki co... kupujcie nasze płyty.

 

Kiedy zapytałem w wywiadzie Toma Fischera z Triptykon, gdzie widzi siebie za pięć lat, odpowiedział, że w trumnie. Za to przed wami chyba za dużo planów i marzeń, by snuć takie wizje, nawet w dobie pandemii?

CK: Ja chciałbym jeszcze żyć ze sto lat, naprawdę. Jest jeszcze pełno rzeczy, w które chciałbym się zaangażować. Na pewno chcemy ciągnąć dalej Koty, ale nie mamy jeszcze zatwierdzonego tak dalekosiężnego planu. Na razie czekamy na kolejną premierę, planujemy kilka eventów w Poznaniu, może coś jeszcze wskoczy po drodze. Tak się to kręci.

 

SO: Nie mamy określonych planów. Jesteśmy blisko ludzi, którzy robią muzykę, zachęcamy do wydawania u nas. Sam pracuję nad swoimi projektami, docelowo przeznaczonych do wydania w Kotach. Mam nadzieje, że zespoły wrócą do nas i będą chciały z nami robić kolejne projekty. Przede wszystkim nastawiam się na organiczną pracę, małe kroczki, które za jakiś czas będą procentować i budować naszą markę. Tak jak każda dobra płyta, która wychodzi pod naszym szyldem. Może kiedyś uda się nad tym nadal pracować i jeszcze zarabiać, tak żeby zająć się wydawaniem na etat - to takie moje małe marzenie.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce