Jarek Kowal: Muzyczne czasopisma prawie zawsze są czasopismami gatunkowymi, ale w wypadku Gazety Magnetofonowej kluczem jest raczej narodowość. Myślisz, że czytelnicy przełkną Vader i Marylę Rodowicz w jednym czasopiśmie?
Jarek Szubrycht: Jeżeli czytelnicy czasopism poświęconych filmowi przełykają Star Wars i arthouse'owe kino w jednym magazynie - a właściwie wybierają to, co ich interesuje, bo niektórych interesuje jedno i drugie, a innych jedno lub drugie - to nie widzę powodu, dla którego mieliby tego nie przełknąć słuchacze muzyki. Mam zresztą wrażenie graniczące z pewnością, że dzisiaj już się nie słucha subkulturowo, sekciarsko. Ludzie wybierają rzeczy, które ich interesują niezależnie od gatunków. Znam bardzo wielu fanów black metalu, którzy mają kilka ulubionych płyt jazzowych, a prawdę mówiąc, niewielu znam fanów metalu, którzy wciąż słuchają tylko tej muzyki. Natomiast kryterium narodowe... Po pierwsze, polską muzykę znam najlepiej, jest najbliżej i jednocześnie jest najmniej opisana. Nie sądzę, żebyśmy z perspektywy Krakowa czy Warszawy mogli opowiedzieć coś o scenie angielskiej czy kalifornijskiej, czego nie opowiedział już ktoś stamtąd. Jesteśmy w stanie zbadać i utrwalić to, co dzieje się na scenie polskiej. A pojęcia takie, jak „naród” nie do końca tu funkcjonują. Częścią polskiej sceny jest przecież także John Porter czy Olivier Heim, którzy tworzą tu i teraz, z nami, są częścią tego organizmu.
Promocję magazynu nakręcają znane nazwiska - wiadomo, ale jaki jest plan na wnętrze? Znajdzie się miejsce dla twórców, który dopiero co wyszli z garażu?
Tak, oczywiście. Do pewnych rzeczy będziemy pewnie jeszcze dochodzić, nie wszystko udało się zrobić w pierwszym numerze, bo po co wtedy robić numer drugi [śmiech]. Chcemy pisać o gwiazdach, ale od strony, od której nie piszą o nich inni, bo gwiazdy są u nas postrzegane jako bohaterowie prasy kolorowej, gdzie co roku opowiadają o tym, jak bardzo szczególnym świętem jest w ich domach Wigilia i jak babcia robiła kutię. My chcemy porozmawiać o ich muzyce. O tym, o czym już właściwie nikt z nimi nie rozmawia. Z drugiej strony chcemy też pokazywać zjawiska nowe, na podobnej zasadzie, jak robił to kiedyś Brum, którego kupowało się dlatego, że byli tam nasi ówcześni i aktualni bohaterowie, czyli Janerka, Hey, a jednocześnie dzięki temu poznawaliśmy takie zespoły, jak Księżyc czy Kinsky. Głównym założeniem naszego czasopisma jest stworzenie platformy, gdzie spotykać się będą różne środowiska, różne gatunki, a także artyści o różnych poziomach zaawansowania, zarówno ci na początku drogi, jak i ci, którzy zaszli bardzo daleko.
Masz ambicje, żeby prowokować takie międzypokoleniowa spotkania? Coś, co jest już na przykład w Stanach dosyć powszechne, a u nas tak naprawdę zaczęło się od albumu Mitch & Mitch ze Zbigniewem Wodeckim i pokazało, że nie jest to tylko człowiek od ścieżki dźwiękowej do „Pszczółki Mai”. Czy Gazeta Magnetofonowa może takie działania pobudzać?
Bardzo chciałbym, żebyśmy byli częścią tego procesu, bo to już się dzieje, choć oczywiście Mitch & Mitch ze Zbigniewem to najbardziej spektakularny i najbardziej widoczny przykład. Wcześniej na przykład Maryla Rodowicz nagrała płytę z Levity, ale niestety przegapiono ją, choć była świetna. W tym roku wyszło także „Albo inaczej”, czyli pieśniarze sprzed lat reinterpretujący klasyki polskiego hip-hopu i ta płyta też nie odniosła takiego sukcesu, na jaki zasługuje, bo to naprawdę rewelacyjny materiał. Te rzeczy się dzieją, środowiska zaczynają się dostrzegać i gdybyśmy mogli w tym mieć skromny udział, to bardzo byśmy prosili, bo nie widzę powodu, żeby dzielić muzykę na lepszą, gorszą, dla mnie, dla ciebie, dla mamy, dla taty. To wszystko jest jednym, pięknym bogactwem, z którego możemy dowolnie korzystać.
A czy to nie będzie tak, że skoro nie ma granic ani gatunkowych, ani pokoleniowych to będziecie się po prostu pastwić nad nowymi wydawnictwami Perfectu, Lady Pank czy Bajmu? Trudno sobie wyobrazić, żeby te zespoły mogły jeszcze nagrać coś interesującego.
To już nie od nas zależy, czy Perfect i Bajm nagrają jeszcze interesujące materiały [śmiech]. Pastwić się nie zamierzamy. To też nie jest tak, że musimy o wszystkich pisać, więc raczej widzę naszą rolę jako kogoś, kto pokazuje i wyciąga na światło dzienne rzeczy, które są interesujące niż jako kogoś, kto strzela do łatwego celu. Z drugiej strony, i to jest najważniejsze, nie zakładamy, że Bajm czy Perfect już niczego fajnego nie nagrają. Chcemy posłuchać płyty i dopiero wtedy zadecydować, czy o niej pisać. W pierwszym numerze będą recenzje Pectus, Zakopower czy nowego albumu Justyny Steczkowskiej i nie pastwimy się nad nimi, bo to są dobre rzeczy.
Będziecie reagować na zjawiska, które zaczną się pojawiać wśród słuchaczy polskiej muzyki? Jeżeli się okaże, że „Ona tańczy dla mnie” dostaje złotą płytę, to czy u was będzie na to jakaś odpowiedź, chociażby recenzja płyty?
Na pewno będziemy zauważać zjawiska aktualne i także przypominać ważne zjawiska sprzed lat, które naszym zdaniem zostały niesłusznie zapomniane. Nie jest to jednak tak, że musimy reagować na wszystko, co się na polskiej scenie muzycznej dzieje. Papier zakłada, że elementem naszej pracy będzie selekcja materiałów, więc tylko dlatego, że Weekend sprzeda jakieś pięć milionów płyt, nie będziemy poświęcać im dużo miejsca w magazynie. Może się mylę, ale nie wydaje mi się, żeby trzeba było dogłębnie analizować ich twórczość. Jest to muzyka użytkowa, która spełnia swoją rolę - fajnie, ale wolimy poświęcić miejsce rzeczom, które są może mniej popularne, ale warte ocalenia od zapomnienia czy też wypromowania tu i teraz.
Na pewno masz świadomość, że będzie mnóstwo negatywnych opinii, zarzuty, że przecież sam jesteś muzykiem, że promujesz twórczość kolegów i tak dalej. Jeżeli nagrasz nowy album Lux Occulty, a Łukasz Wawro napisze na łamach Gazety Magnetofonowej, że jest to album słaby, to podacie sobie dłonie na do widzenia?
[śmiech] Nie jestem pewien, czy jeszcze kiedyś ukaże się jakiś album Lux Occulta, natomiast jestem pewien, ze jeżeli się ukaże, to nie przeczytasz o nim w Gazecie Magnetofonowej. Niestety, takie już jest moje życie [śmiech]. Kiedy pracowałem w T-Mobile Music i ukazała się poprzednia płyta Lux Occulta, to nie było u nas recenzji. Wcześniej pracowałem w Interii, gdy ukazywała się jeszcze wcześniejsza płyta i też był to jedyny portal, na którym nie było recenzji czy wywiadu, bo uważam, że taka sytuacja byłaby niedopuszczalna. Nie sądzę natomiast, żeby nowa Lux Occulta nam groziła, więc na razie nie trzeba się tym przejmować.
O czym będzie można przeczytać w Gazecie Magnetofonowej? Recenzje, relacje z koncertów, wywiady i coś ponad "świętą trójcę"?
O tak, bardzo ponad. Będzie bardzo dużo tekstów analitycznych, które pokazują zjawiska niekoniecznie przypisane do jednego artysty. Będą też zupełnie nowe formy, na przykład puścimy artystom ze świata polskie nagrania, a oni będą na bieżąco komentować, nie znając kontekstu, nie wiedząc, czy właśnie obrażają jakąś świętą krowę albo czy wynoszą na piedestał jakiegoś nieopierzonego debiutanta. Próbujemy różnych ujęć, różnych sposobów opowiadania o muzyce i na pewno przez kilka pierwszych numerów będziemy szukać, bo mamy bardzo dużo pomysłów i nie wszystkie będziemy mogli od razu sprawdzić, ale zdecydowanie wykraczamy poza schemat „wywiad, recenzja, news”.
Wyłącznie gonienie za nowościami czy pojawią się teksty historyczne?
Są teksty historyczne i to z perspektywy ludzi trochę starszych, czyli kilkudziesięciu lat, jak i młodszych. Na przykład w pierwszym numerze będziemy wspominać lata 90. To będzie tekst Bartka Chacińskiego o tym, co wydarzyło się w polskiej branży muzycznej w latach 90. - niekoniecznie dobrego, ale ważnego dla jej rozwoju w kolejnych latach, czego efektami żyjemy aż do dzisiaj. Historia jest ważna, bo pomaga zrozumieć to, co dzieje się teraz.
"Za moich czasów", czyli za czasów bez internetu, kupowało się muzyczną prasę nie tylko ze względu na treść, ale również z powodu plakatów, dodatkowych płyt z muzyką albo klipami i różnego rodzaju innych gadżetów. Czy takie dodatki w ogóle mają jeszcze rację bytu i czy mogą stać się częścią Gazety Magnetofonowej?
Na pewno nie od razu, gdyż będziemy też nadstawiać uszu na to, czego oczekują czytelnicy. Nie sądzę, żeby oczekiwali płyt, chociaż może się mylę, nie sądzę, żeby oczekiwali plakatów, ale też może się mylę. Na razie będziemy po prostu gazetą do czytania, ale nie chcę też zamykać tej drogi. W niektórych czasopismach na świecie dołącza się teraz flexi disc z singlem - na przykład dwa nigdzie nie publikowane numery jakiegoś zespołu. Jest to oczywiście płyta winylowa, a nie kompaktowa - fajny, unikalny gadżet, ale oczywiście są to koszta i zobaczymy, na ile zdrowym organizmem będziemy za pół roku, rok.
Większość czasopism prędzej czy później ulega pokusie przeklejania części tekstów lub publikowania tekstów dodatkowych także w internecie. Na razie takiego serwisu nie macie, ale...
Nie ma takich planów. Zamierzamy mieć wersję na urządzenia mobilne, bo są ludzie, którzy z jakichś powodów nie chcą korzystać z papieru i naszym zdaniem oni też powinni mieć dostęp do Gazety Magnetofonowej. Będzie to aplikacja responsywna, odpowiednio układająca się w zależności od urządzenia, ale to będzie cały czas ten sam, zamknięty magazyn, a nie serwis online.
Jest już 107%, Gazeta Magnetofonowa będzie i pożyje przynajmniej przez pięć numerów. Co dalej? Biedna branża muzyczna, która tak narzeka, że ludzie nie kupują płyt wykupi u was reklamy?
Niektórzy już kupili, co nas bardzo cieszy. Co ciekawe zaufali nam - i doszli do wniosku, że jest to nasz wspólny interes - ci, których na te reklamy najmniej stać, czyli wydawcy niezależni. Ufam, że „mejdżersi”, którzy bardzo pozytywnie odnieśli się do pomysłu, ale na razie tylko na poziomie deklaracji, także się przekonają, kiedy przeczytają pierwszy numer. Myślę, że to jest we wszystkich interesie, żeby takie medium było. Nie konkretnie ta gazeta, ale skoro nie było innego, to wymyśliliśmy to i wierzę, że będzie miało dobry wpływ na polską scenę. Zresztą wydaje mi się, że zaangażowanie artystów w promocję tej akcji na PolakPotrafi i odzew ludzi świadczą najlepiej o tym, że coś takiego było potrzebne, że istnieje luka, którą na razie potencjalnie możemy wypełnić.
A jak ty chciałbyś, żeby się to potoczyło? Gdzie chciałbyś widzieć Gazetę Magnetofonową po tych pięciu numerach?
Mam pomysły i marzenia, jak ta gazeta powinna wyglądać i jakimi treściami powinna być wypełniona. Już jesteśmy na dobrej drodze, bo znam pierwszy numer i jestem dumny, że udało się nam tak go zrobić. Natomiast na poziomie czysto ekonomicznym chciałbym za rok nie mieć długów [śmiech]. Brutalnie rzecz ujmując, chciałbym żeby Gazeta Magnetofonowa na siebie zarabiała. Jeżeli tak się stanie, to będziemy ją dalej robić.